wtorek, 29 kwietnia 2014


Rozdział XVI
 
- Muszę już wracać, bo Kevin zje mi wszystkie słodycze. - Powiedział Blaise i pokierował się do drzwi. Mara dała mu jeszcze buziaka na pożegnanie. Po dzisiejszym pocałunku Mariette i Blaise odeszli do pokoju Mary gdzie do wieczora przytulali się i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Takim właśnie sposobem Mariette dowiedziała się o tym, jak Blaise podbierał swojej mamie, Pansy, jedzenie kiedy była w ciąży tłumacząc to słowami ,,Musisz schudnąć mamusiu". Ale także Ślizgon dowiedział się wielu ciekawych rzeczy. Na przykład, że to właśnie Mara była odpowiedzialna za przyklejenie Filcha do krzesła dwa lata temu. Wredny Filch nie mógł się później odkleić przez kilka dni. Oczywiście Mariette była znana z tego typu żartów (profesor Sprout nazywała ją czasem następczynią Weasley’ów). Ale nikt jej akurat o ten żart nie podejrzewał, bo była wtedy na lekcji transmutacji (zaklęcie duplikujące J). Oczywiście Mara nie uważała tego żartu za jeden z jej najlepszych dowcipów. Niepodważalnie najlepszym jej żartem był ten, gdy pod wpływem jej czaru cały kibelek wyleciał w powietrze wraz z siedzącym na nim Flitwickiem.
Zabini wyszedł właśnie z pokoju Mary. Było sporo po osiemnastej, więc i tak musiałaby już niedługo go wyprosić. Głównie ze względu na dziewczyny, które niedługo powinny wrócić do pokoju i nękać ich natarczywymi spojrzeniami  i żałosnymi tekstami ,,ale także ze względu na ,niezatapialną"  profesor McGonagall, która miała właśnie dyżur. A jak to wśród uczniów i nauczycieli wieści szybko się rozchodzą, więc pani profesor pewnie już wiedziała o zdarzeniach związanych z Marą i Blaisem i szczególnie często zaglądała  do pokoju Mariette. Mara uważała, że po prostu nie chce żeby po Hogwarcie biegał mały Zabini lub mała Mara i właściwie wcale się jej nie dziwiła. I ona i Blaise byli niezłymi ,,aparatami", a co tu dopiero kolejny rozrabiaka. Mariette jednak uważała, że to bezsensowne, bo nie miała zamiaru niszczyć swojego pięknego ciała przez skryte pragnienia jej nowego chłopaka.  Opadła na łóżko oglądając kupione dzisiaj gazety z Zonka. Już miała przed oczami te nieziemskie numery, które odegra z ich pomocą. Oczywiście w tej sytuacji uwzględniła również w nich Blaise’a. Jej rozmyślania przerwał odgłos z trzaskiem otwieranych drzwi.                                               
- Jest nasza Julcia! - Krzyknęły razem Laura i Molly, po brzegi obładowane torbami. Mara spodziewała się po nich zakupowego szaleństwa, toteż kompletnie się nie zdziwiła.
- A gdzie twój Romeo? - Zagadnęła Laura.  Mariette wzdrygnęła się. ,,Romeo i Julia"  kolejny romantyczny kicz jakich nie znosiła.  Puchonka   westchnęła przeciągle. Zapowiada się długa konwersacja.
- Wiesz, przechodziłyśmy obok butiku Frufina i zauważyłyśmy tam piękną suknię ślubną i tak się zastanawialiśmy, czy ci nie kupić? - Dogadywała Molly. Mara opadła na łóżko i przykryła twarz poduszką. Za jakie grzechy ona musi z nimi mieszkać?
- Nie chowaj się, przed miłością się nie schowasz. - Zaśmiała się Laura, a Molly zawtórowała jej. Mara wstała i rzuciła poduszką bez celowania w dziewczyny. Niestety chybiła.
- Słyszałam, że zakochane dziewczyny mają humorki, ale żeby w tak szczęśliwym okresie być tak nerwowym? Nieładnie. - Powiedziała Wesleyówna i zaczęła pocierać palec o palec w pouczającym geście. Mariette dopiero przypomniała sobie, że też ma na nie haka.
- A jak tam ze Stenem i Willem? - Zapytała uśmiechając się tajemniczo. Po chwili zauważyła pocisk lecący w jej stronę. Szybko go złapała i spojrzała na niego. W ręce trzymała książkę pod tytułem ,,Rozdroża miłości".  
- Masz, poczytaj sobie. Akurat dla ciebie- Powiedziała Molly i obie dziewczyny dały jej spokój.
***
Następnego dnia Marę obudziło dziwnie zimne uczucie w uchu.  Odwróciła głowę, by zobaczyć co to. Ku jej przerażeniu ujrzała Aramisa leżącego na poduszce obok, z językiem wsadzonym w głębie jej ucha.
- FUJ!!! - Krzyknęła Mara, zeskakując z łóżka. Sięgnęła po chusteczkę i zaczęła przecierać sobie środek ucha- Ty przebrzydły jaszczurze! - Wrzasnęła w stronę legwana.  To się Aramisowi zdarzyło już któryś raz. Mariette zaprzysięgła sobie teraz, że coś z tym zrobi. No, bo ileż razy można się budzić z językiem swojego pupila w uchu?! Prawidłowa odpowiedź brzmiałaby, że nigdy nie powinno tak być, ale Aramis nie był zwykłym pupilem.
- Mara ,pogięło cię? - Zapytała śpiącym głosem Molly, z trudem podnosząc głowę z poduszki.
- Sorka, śpij dalej. - Powiedziała i usiadła na łóżku. Sięgnęła po swoją piękną różdżkę, z której do teraz była dumna i zwinnym ruchem wyczarowała zaklęcie zegara. 8.27. O dziewiątej Dumbledore zarządził jakiś ważny apel, więc Mariette już zaczęła się zbierać. Po kilku minutach Mara była już gotowa i z uśmiechem wyszła na apel patrząc na Molly i Laurę, które na ostatnią chwilę zbierały się biegając z miejsca na miejsce z prostownicami,  skarpetkami i grzebieniami w dłoniach.
Pogoda była piękna, więc nic dziwnego, że Mariette cieszyła się, że apel odbędzie się na świeżym powietrzu przed barem Madame Rosmerty. Szybko doszła na miejsce i  usiadła na jednej z ostatnich wolnych ławek. Było wyjątkowo cicho, jak na taką ilość uczniów. Mara rozsiadła się na ławce i rozkoszowała ciszą.
- Witam moją boginię! - Krzyknął Zabini dosiadając się do Puchonki i obejmując ją ramieniem.
- To by było na tyle, jeśli chodzi o ciszę. - Mruknęła pod nosem Mara. Nie miała jednak dużo czasu na rozmowę z chłopakiem, bo Dumbledore wyszedł na środek małego placyku, na którym się znajdowali.
- Wiem, że nie jesteście zadowoleni z tak wczesnego apelu, ale ta sprawa czekać nie może. - Zaczął Dumbledore gładząc się po brodzie. - Chciałem wam tylko przedstawić nowego ucznia z wymiany studenckiej który będzie gościł w naszych progach przez dwa następne miesiące. Poznajcie Vassiliego Karkarowa! - Zza budynku wyszedł nieznany Marze chłopak. Wraz z jego przyjściem po pawilonie rozniosły się jęki podnieconych dziewczyn. Nawet Mara patrząc na Vassiliego aż otworzyła buzię ze zdziwienia. Chłopak był uosobieniem ideału. Wysoki, o ciemnej karnacji i brązowych włosach opadających niechlujnie na twarz.  Miał męsko zarysowaną szczękę i piękne regularne rysy twarzy. Był umięśniony, ale nie był osiłkiem. Mariette dałaby sobie rękę odciąć, że zauważyła jak chłopak na nią spogląda. Odpłynęła w marzenia.
- Yhym? - Z rozmyślań wyrwało ją prychnięcie Zabiniego. - Ja tu jestem. Mogłabyś nie ślinić się tak na jego widok ? - Zapytał zamykając Marietcie buzię. Mara natychmiastowo otrząsnęła się. 
- Nie wiem o czym mówisz. - Zbyła go, przybierając normalny wyraz twarzy.
- Tsaaa… - Zironizował jej chłopak. Razem wyszli z pawilonu wchodząc do Trzech Mioteł i zamawiając sobie po piwie kremowym.  Gadali tak chyba z godzinę, jeśli to w ogóle można było nazwać rozmową. Blaise strzelił focha, przez co Mariette przez godzinę przekonywała go, że Vassili wcale jej się nie podobał. Mimo, iż było to kłamstwo. Ale kłamstwa w związku się zdarzają. Wtem do ich stolika podszedł William Snape.
- Blaise, Slughorn ma  do ciebie jakieś wąty. - Powiedział w chłopackim slangu.
- Muszę lecieć kotek. - Powiedział Blaise i wyszedł wraz z Willem z Trzech Mioteł. Mariette zostało jeszcze sporo piwa, więc już w gorszym humorze postanowiła dopić napój i może wyjść do Zonka wydać ostatnie pieniądze. Po chwili samotnego gdybania typu ,,co by było gdyby?", ktoś się do niej dosiadł. Spojrzała w stronę nowego sąsiada i jej wzrok napotkał wzrok Vassiliego. Mara aż drgnęła ze zdziwienia.
- Jestem Vassili, a ty? - Zapytał chłopak.
- Mara. - Odpowiedziała dziewczyna po krótszym wahaniu.
- Mam do ciebie sprawę… - Zaczął chłopak siląc się na nieśmiałość. Mariette jednak od razu rozpoznała, że nie jest ani trochę nieśmiały.
- Wal śmiało. -Zachęciła go Mariette.
- Co powiesz na polowanie na wampiry dziś w nocy?
***
- Nie wierzę, że się na to zgodziłam. Musiałam się upić piwem kremowym. - Narzekała Mara, idąc za Vassilim starą ścieżką Zakazanego Lasu. Podobno nauczyciele wiedzieli, że Vassili poluje na wampiry, ale Mara nie była już tego taka pewna. Już od godziny błądzili po lesie w poszukiwaniu wampirów. Marze już ręka zdrętwiała od ciągłego trzymania kołka w ręce. Poza tym bała się. Vassili wytłumaczył jej co prawda, co ma zrobić z kołkiem w razie, gdyby spotkali wampira, ale Mariette dalej nie czuła się pewna. W końcu nigdy nie polowała na wampira. Ale była również przerażona całym Zakazanym Lasem. Co prawda czasem wymykała się do niego, by zdenerwować Hagrida, ale zawsze w dzień, nigdy w ciemną noc. Tymczasem była pełnia i oprócz wampirów Mara trzęsła portkami na myśl o wilkołakach.
- Też żałuję, że cię zabrałem. Myślałem, że się przydasz, a ty tylko narzekasz. - Uskarżał się Vassili. - W Durmstrangu takich narzekadeł się nawet nie przyjmuje. - Powiedział chłopak, a Mariette zacisnęła mocniej rękę na kołku ze zdenerwowania. Żaden wampir czy wilkołak nie mógł być gorszy od towarzystwa  Vassilisego. Był okropnym arogantem. Mara na tyle zamyśliła się nad okropnym charakterem Vassiliego. że nie zauważyła leżącej na ziemi gałęzi i artystycznie upadła twarzą w błoto.  Nagle Vassili podbiegł do niej. Wątpiła, by chciał pomóc jej wstać, więc coś musiało się stać.
- Nie ruszaj się. Wampir. - Powiedział, a Marze stanęło serce. Bała się okropnie. Spojrzała w stronę wskazaną przez Vassila. Nad martwym centaurem brodzącym we krwi stała wysoka postać. Wszystko wydało się Marze w tej postaci znajome. Coś ją ciągnęło w stronę wampira. Wiedziała, że to nierozważne, ale mimo zaleceń Vassiliego wstała i zaczęła brnąć w stronę postaci. Słyszała za sobą ciche nawoływania Vassiliego, ale nie zwracała na niego uwagi. Była pewna, że zna skądś ciemną postać stojącą w kałuży krwi. Wtem wampir zdał się usłyszeć jej kroki i odwrócił głowę. Z gardła Mary wydobył się niewyraźny krzyk. Nie wierzyła w to, co widzi. Z dwóch ostrych kłów Blaise’a spływała krew….
(Autorka: Ella Nightmare)
 
 
 

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział XV
 
Z powodu śmierci Puchonki i podejrzeń dyrektora, do szkoły przyjechali łowcy wampirów. Z tego powodu teraz Laura i jej koleżanki chowały swoje rzeczy do toreb. W pokoju panował istny chaos, bo wszystkie odłożyły pakowanie na ostatnią chwilę. Na weekend wszyscy uczniowie mieli przenieść się do Hogsmeade.
- Lala, do kogo cię przydzielili? - spytała June. Niestety (a może stety) uczniowie nie byli przydzielani do pokoi według domów i żadna z dziewczyn mieszkających w dormitorium numer dziesięć nie była z drugą w pokoju.
- Zaraz, mam gdzieś tą kartkę... nawet na nią nie zajrzałam, zaraz ci powiem... ach, tak. Na szczęście będę z Mariette Venom z Hufflepuffu i Molly Weasley z Gryffindoru. Chwilka, która to Molly?
- To kuzynka Rose Weasley i koleżanka Albusa Pottera. Wiesz która, ostatnio siedziałam z nią na transmutacji - powiedziała Lisa.
- Macie szczęście. Mi trafiła się ta żmija ze Slytherinu - Bettina żaliła się wszystkim, którzy mieli ochotę jej słuchać.
- Ta, z którą się pojedynkowałaś? Serio? - Mary nie dowierzała.
- Niestety. Widziałyście gdzieś może moją bluzkę w paski?
- Tak, leży u mnie na półce. Pożyczyłaś mi ją, zapomniałaś?
- Racja.
- Któraś wie, gdzie są moje jeansy?
- June, oddałaś już mi ten sweter?
Kiedy wreszcie wszystko było gotowe, Laura odetchnęła.
- Dziewczyny, obiecajcie mi jedno. Już nigdy nie zostawiamy pakowania na ostatnią chwilę.
- Zawsze tak mówisz, La - Betty rzuciła w nią poduszką.
- A wy mnie nigdy nie słuchacie - Laura cisnęła ją w Lisę.
- I kto to mówi? Nie wymiguj się, kochana.
Dyskusja trwałaby o wiele dłużej, gdyby nie to, że dziewczyny musiały już zejść przed szkołę, tak jak i wszyscy uczniowie. Niebieskooka brunetka chwyciła swoją na wpół śpiącą kotkę, w drugą dłoń biorąc torbę z rzeczami na weekend.
- Do zobaczenia - powiedziała do koleżanek Laura, widząc Marę i Molly. Chciała z nimi porozmawiać wcześniej.
- Cześć - przywitały ją.
- Hej. Jestem Laura - podała rękę Gryfonce, bo właściwie nigdy nie rozmawiały.
- Molly. Właśnie, orientujecie się, gdzie mamy pokój?
- Nie mam zielonego pojęcia - rzekła Mariette.
- Ani ja - dodała Krukonka.
- Ja też. Najwyżej poszukamy.
- Wiecie co, ja chyba muszę iść. Obiecałam Blaise'owi, że z nim pójdę...
- Nie ma sprawy - powiedziała Gryfonka i wymieniła z Lalą porozumiewawcze spojrzenie.
- Molly! Choć tu na chwilkę... - to Albus Potter wołał swoją przyjaciółkę. Ta spojrzała pytająco na Laurę.
- Idź, i tak miałam coś do załatwienia - odparła, kłamiąc. Nie będzie zatrzymywać Molly.
Nagle zauważyła czuprynę czarnych włosów. Poczuła, że chciałaby zignorować cały świat i ukryć się, zakładając słuchawki. Niestety, branie mugolskich sprzętów do Hogwartu nie miało sensu, bo i tak by nie działały. Teraz mogła tylko zasłonić twarz włosami. Sama nie wiedziała dlaczego, ale nie chciałabyć zauważona. Niestety los znów zniweczył jej plany. Kiedy pochód uczniów ruszył, wbiła wzrok w ziemię i niechętnie szurała nogami, powoli przesuwając się do przodu. Tak naprawdę nie zwracała zbytniej uwagi, jak idzie. Była pogrążona w myślach. Parę minut później potknęła się o niewielki kamień i przewracając się, chwyciła bluzę chłopaka idącego przed nią, ciągnąc go za sobą.
- No to chyba jesteśmy kwita - powiedziała, patrząc w twarz Williama Severusa Snape'a, znajdującą się kilka centymetrów od jej własnej.
- A może najpierw wstaniemy? Chyba tamujemy ruch - powiedział, uśmiechając się.
- Racja.
Laura zerknęła na swoje ubranie. Tym razem, ku jej zadowoleniu, nie było w żadnym miejscu podarte.
- Żyjesz? - spytała.
- Raczej, ale jeśli kiedykolwiek jeszcze na ciebie upadnę, to połamię sobie kości. Mogłabyś przytyć - powiedział z sarkazmem, pocierając sobie żebra.
- Mógłbyś zacząć upadać na ziemię, a nie na mnie - odgryzła się Krukonka.
- Może nawet powinienem - zamyślił się - Wiesz co, muszę iść. Spotkamy się w Hogsmeade? Chcę pogadać.
- Jasne. Gdzie?
- Jutro o szesnastej będę czekał w Miodowym Królestwie - rzucił i odszedł bez pożegnania do swoich towarzyszy. Laura pokręciła głową. Zdawało jej się, że wstydził się, że z nią rozmawia. Właściwie nie powinna się dziwić - do jedenastego roku życia nie miała pojęcia o magii ani Hogwarcie. Do Slytherinu nie trafił jeszcze żaden mugolak, bo ten dom szczycił się czystością krwi i za nic miał uczniów z rodziny mugoli. Chociaż, w tym wypadku czystość krwi chyba nie była priorytetem. Chyba.
 
***
 
Laura siedziała w oknie pokoju trzysta dwanaście i obserwowała padający deszcz. Nie wiedziała, jak dotrze na spotkanie - gospodę od cukiernii dzieliło pół wioski. Przeszukiwała właśnie swój Podręcznik Zaklęć Niestandardowych z nadzieją, że znajdzie sposób na deszcz. Zaklęcie Zmieniające Kolor Sznurówek, Zaklęcie Skracające, Zaklęcie Kwitnienia...
- Mam! - wykrzyknęła. "Zaklęcie Osuszające - zaklęcie powodujące parowanie wody, zanim dotrze ona do powierzchni zaklętego przedmiotu, idealne na deszcz. Zaklęcia nie można stosować na człowieku" przeczytała w myślach. Z żalem wzięła swoją ulubioną bluzę i transmutowała ją w płaszcz przeciwdeszczowy. Dziękowała w duchu, że profesor McGonagall nauczyła ich transmutowania odzieży. Teraz Laura skupiła się i wskazała różdżką na nowiutki, granatowy płaszczyk.
- Inwatertrus! - powiedziała, wykonując subtelny ruch nadgarstkiem. Z końca różdżki wyskoczyło kilkaset błekitnych iskier i oplotło płaszcz, wnikając w głąb materiału. Wyglądało na to, że zaklęcie zadziałało, ale dziewczyna wolała nie ryzykować.
- Aquamenti - z różdżki wytrysnął strumień wody. Zanim dotknął materiału, ulotnił się jako białawy obłoczek pary.
Teraz Krukonka była gotowa. Napisała krótki liścik do Molly i Marietty, gdyby wróciły do pokoju przed nią, włożyła do kieszeni płaszczyka kilka srebrnych sykli, założyła kaptur na głowę i wyszła na zewnątrz.
Mimo fatalnej pogody, Hogsmeade wyglądało pięknie. Deszcz bębnił o wybrukowany gościniec, a daleko na niebie widać było niewielką tęczę. Słońce leniwie wychodziło zza chmur, oświetlając dachy budynków. Powietrze pachniało deszczem i sosnowym laskiem, rosnącym tuż za wioską. Idealny dzień na spacer, pomyślała Laura. Weszła teraz w zacienioną, wąską uliczkę - tylko ona dzieliła ją od Miodowego Królestwa. Nagle poczuła krótki, gwałtowny podmuch wiatru. Odwróciła się i zobaczyła cień jakiejś postaci. Po ułamku sekundy cień zniknął, ale niepokój dziewczyny pozostał. Miała wrażenie, że jest śledzona. Z pośpiechem wróciła na główny gościniec i zaczęła żałować, że szła skrótami. Przyspieszyła kroku, lecz teraz, w słońcu, nie czuła już niczyjej obecności. Z zupełnym spokojem i uśmiechem na ustach pchnęła drzwi cukierni.
Jej nozdrza wypełnił słodki, wręcz upajający zapach słodyczy. Rozejrzała się w około. Mimo deszczu Miodowe Królestwo było wypełnione po brzegi Hogwartczykami. Nic dziwnego, skoro to był zdecydowanie najlepszy magiczny sklep ze słodyczami w całej Wielkiej Brytanii. Lodowe kulki, Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Botta, musy-świstusy, a nawet najzwyklejsza czekolada - wszystko to można było tu znaleźć.
Laura prawie natychmiast zauważyła Williama. Stał tyłem do niej, ale rozpoznała go po jego czarnych włosach, teraz zupełnie mokrych i rozczochranych. Przyglądał się nowemu smaku kwaśnych dropsów. Cichutko podeszła do niego z boku i postukała go palcem z drugiej strony w ramię. Od razu tam się odwrócił, na co zareagowała śmiechem.
- O, tu jesteś, śmieszko! Jeszcze ci się odwdzięczę, tylko poczekaj - powiedział, niby groźnie, ale nie mógł się oprzeć i odwzajemnił uśmiech uroczej brunetki.
- Co cię tak zaciekawiło? Ja nic takiego nie widzę.
- I właśnie o to chodzi. To niewidzialne cukierki niewidzialności. Wystarczy jeden, żeby być na parę sekund niewidzialnym.
- Ciekawe... ale ja wolę pieprzne diabełki.
- Tak, one są świetne. A lubisz balonową gumę Droobles'a?
Dyskutowali tak z dwadzieścia minut, nie mogąc się zdecydować, co kupić. W końcu Laura wzięła jagodowe bańki mydlane i landrynki do lewitacji, a Ślizgon niewidzialne cukierki niewidzialności, czekoladę i małe opakowanie Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta. Później wyszli razem na spacer.
- Gdzie idziemy? - zapytała ciekawa Lala.
- Zobaczysz - odparł enigmatycznie chłopak.
Po piętnastu minutach powolnego marszu znaleźli się w alejce prowadzącej do parku. Drzewa utworzyły tutaj baldachim tak, że ani jedna kropla deszczu nie spadła na dróżkę. Słońce prześwitując przez złotawe liście rzucało żółte światło. To wszystko przypominało sen.
- Pięknie - wyszeptała z zachwytem dziewczyna.
- Miło, że ci się tu podoba. Choć, usiądziemy - wskazywał na ławkę nieopodal.
- Wiesz co, nie jesteś taki arogancki, jak na Ślizgona.
- A ty przemądrzała, jak na Krukonkę. Chociaż właściwie... - dziewczyna trzepnęła go w ramię.
Laura wyciągnęła z kieszeni małe pudełko i zaczęła puszczać bańki. Po paru sekundach w powietrzu zawisły setki fioletowych, półprzeźroczystych kuleczek. William z błyskiem w czekoladowych oczach spojrzał na Laurę.
- Kto zje więcej?
Dziewczyna kiwnęła głową i momentalnie podniosła się do góry, ale w pół drogi zatrzymała się i zawołała:
- Poczekaj!
- O co chodzi?
- Weź jedną - podała mu lewitującą landrynkę.
Po chwili oboje wznieśli się w powietrze. Laura z entuzjazmem małego dziecka  machała rękoma, by przesunąć się do przodu. Latanie przypominało nurkowanie na basenie, ale trudniej było zapanować nad równowagą. Wyglądało to komicznie - dwójka nastolatków miotająca się bez sensu nad ziemią i otwierająca usta jak ryby, by połknąć jagodowe bańki. Łzy leciały jej z oczu ze śmiechu. William bawił się tak samo dobrze, jak ona. Nagle landrynki przestały działać i upadli na ziemię, tak jak zwykle - chłopak znalazł się nad Laurą. To rozśmieszyło ich jeszcze bardziej.
Brunetka spojrzała prosto w czekoladowe oczy chłopaka. Stwierdziła, że kiedy się śmieje, wygląda jak anioł. On też na nią popatrzył i pomyślał, że jej oczy przypominają szafiry, i że chciałby ją pocałować.
W tej samej chwili zawiał chłodny wiatr i zrobiło się ciemno. Słońce zupełnie zasłonęły skłębione, szare chmury. Oboje szybko wstali i wyciągnęli różdżki. Alejkę otoczyły cienie wysokich postaci, które jakby spłynęły z nieba.
- Lumos Maxima! - zawołała Laura. To, co zobaczyli, przestraszyło ich.
Znajdowali się w środku koła, który utworzyły zakapturzone stwory. Dementorzy powoli zacieśniali krąg. Laura i William chwycili się za ręce i stanęli plecami do siebie. Chłopak też zapalił swoją różdżkę, a dementor najbliżej światła cofnął pokrytą liszajami dłoń. Dziewczyna wpadła na pomysł. Dotknęła malutkiej jaskółki na swoim pierścionku, a ona odleciała. Był to niezwykły pierścień - drugi posiadała Bettina. W ten sposób koleżanki komunikowały się w niebezpieczeństwie. Jaskółka miała dolecieć do blondynki i zaprowadzić ją do swojej właścicielki.
- Musimy wyczarować patronusy, albo koniec z nami. Pomyśl o czymś szczęśliwym i powiedz: Expecto Patronum - wyszeptała Krukonka.
- Ok. A robiłaś to kiedyś?
- Nie, ale to nie ważne. Szybko! - czuła już obezwładniający smutek i odrętwienie, ale pomyślała o chwili, kiedy dostała się do Hogwartu.
- Expecto Patronum! - z jej rożdżki wypłynął srebrny obłoczek. Dementorzy cofnęli się o kilka stóp, ale utrzymanie chmurki chłonęło zbyt wiele energii dziewczyny. Po chwili strzępek mgły zniknął, a ona niemal upadła. William ją złapał.
- Moja kolej! - zawołał. - Expecto Patronum! - przed nim też zawisła mgiełka, ale zniknęła jeszcze szybciej, niż Laury. Patronusy były kiepskie, ale wystarczyły, by na moment trzymać dementorów na dystans.
- To na nic - wydyszała dziewczyna. - Mamy za słabe wspomnienia. Musimy wymyślić coś innego.
- To ma być coś najlepszego w całym naszym życiu?
- Tak mniej-więcej...
- Mam nawet jeden pomysł - powiedział William z błyskiem w oczach i położył dłoń na jej biodrze. Powoli pochylił się i patrząc jej w oczy, mocno ją pocałował. Laura jedną ręką objęła go za szyję, a drugą zmierzchwiła mu włosy. Zakręciło jej się w głowie, krew w niej zawrzała, a usta zapłonęły. Odwzajemniła pocałunek z energią, jakiej się po sobie nie spodziewała. Czuła się, jakby płonęła, prawie zupełnie zapominając o powadze sytuacji. Po chwili wyciągnęła różdżkę w górę, a chłopak powtórzył jej ruch. Na moment oderwali się od siebie i razem krzyknęli:
- Expecto Patronum!
Z ich różdżek wystrzeliły zwierzęta - z różdżki Laury trzy jaskółki, a Williama gigantyczny wąż. Okrążyły one parę, a dementorzy zniknęli. Niebo się rozchmurzyło, a ptaki znów zaczęły śpiewać. Oni już jednak na to nie patrzyli, bo po raz drugi przywarli do siebie z jeszcze większym niż wcześniej entuzjazmem, mimo okropnego zmęczenia. Laura czuła, jak zapada w ciemność i nie może nic na to poradzić. Dziewczyna upadła i zemdlała, a wyczerpany Ślizgon usiadł obok niej, próbując ją ocucić.
W alejce zjawiła się jaskółka z pierścionka Laury, a za nią biegła przerażona Bettina Bentley. Za czternastolatką truchtał profesor Flitwick, trzymając się za pierś i dysząc. Co jak co, ale Krukonka miała świetną kondycję.
- Laura! Co ty jej zrobiłeś, ty... ty... - dziewczyna mierzyła w niego różdżką.
- To nie ja! Zjawili się dementorzy, i...
- Nie! Co jej się stało?! - Bettina była przerażona.
- Nic, odpędziliśmy ich, ale Laura zemdlała...
- Dementorzy? Panno Bentley, proszę, pobiegnij do wioski i zawiadom profesor McGonagall, profesora Lupina, może jeszcze profesora Snape'a. Co za pech, że dyrektor jest akurat na wyjeździe... Dobrze, chłopcze, posadź pannę Scott.
Nauczyciel wyciągnął różdżkę i mruczał pod nosem długie inkantacje. Niespodziewanie Laura drgnęła gwałtownie i wciągła mocno powietrze, jakby właśnie wynurzyła się z wody.
- Co się stało? Gdzie my jesteśmy? Co my tu robimy? - dziewczyna była zupełnie zdezorientowana.
- Nic, kochana, wszystko jest dobrze. Tak myślałem - Flitwick zwrócił się do Williama. - nie pamięta ataku dementorów, ale po czasie pamięć wróci. Masz może czekoladę? Zjedzcie sobie, ja tymczasem wyślę wiadomość do profesora Dumbledore'a.
Chłopak wyciągnął z kieszeni tabliczkę i podzielił się z Laurą. Już po pierwszym kęsie oboje poczuli się lepiej.
- Co się stało? - spytała brunetka.
- Napadli nas dementorzy. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Naprawdę, Will.
- W takim razie opowiem ci, ale troszkę później, dobrze? Zobacz, nauczyciele idą.
Miał rację. Trójka profesorów aportowała się tuż przy wejściu do alejki.
- Co się stało, Filiusie? Panna Bentley mówiła coś o dementorach... - zaczęła McGonagall.
- Mówiła prawdę, Minerwo. Zjawili się dementorzy i... właśnie, co się stało, chłopcze?
Wszyscy spojrzeli na Williama.
- Zjawili się dementorzy i nas okrażyli, Laura wysłała wiadomość do Bettiny Bentley, a potem próbowaliśmy wyczarować patronusy, ale nam nie wyszło... a po raz drugi już wyszło.
- Ale... jak? - nauczycielka transmutacji była zadziwiona.
- Nie ważne jak, ja się pytam: dlaczego musieli to zrobić? - profesor Lupin chyba podejrzewał, o co chodzi - mrugnął do chłopaka.
- Właśnie, Remusie. Dlaczego? - nagle zjawił się profesor Dumbledore.
- Albusie, nareszcie jesteś. Wiesz, co się...
- Tak, Minerwo. Filius wysłał mi wiadomość. Ale wszystko po kolei, dobro uczniów jest najważniejsze. Idźcie do Trzech Mioteł, na zapleczu pani Pomfrey rozłożyła swój szpital polowy. A w poniedziałek wieczorem zjawcie się u mnie w gabinecie. Spróbujemy zaradzić coś na pamięć, panno Scott - William miał wrażenie, że dyrektor też o wszystkim wiedział.
- Chwileczkę. Myślę, że należy wam się po pięćdziesiąt punktów, za odwagę, wytrzymałość, a przede wszystkim za wyjątkowe szczęście. Severusie, chyba się ze mną zgodzisz?
- Tak, oczywiście - powiedział zamyślony nauczyciel. Patrzył podejrzliwie na swojego siostrzeńca.
- W takim razie chodźmy, przejdziemy się i porozmawiamy - powiedział Dumbledore do pozostałych profesorów.
- Chodź, Laura - szepnął William. Wstali, ale po chwili dziewczyna zachwiała się i przewróciłaby się, gdyby chłopak jej nie złapał. Złapał ją w talii, a ona oparła się o niego. Tak szli aż do Gospody Pod Trzema Miotłami.

 ***

 W poniedziałek, tuż przed kolacją, w ślizgońskim dormitorium chłopców toczyła się dyskusja.
- Ona serio nic nie pamięta? - spytał Scorpius.
- Serio - odparł ponuro William.
- Ale tak właściwie... jak to zrobiłeś? Ja w życiu nie wyczarowałem patronusa! Zresztą, coś mi tu śmierdzi. Nic mi jeszcze nie powiedziałeś. Wiecznie się wymigujesz.
- Nie wiem... całowaliśmy się... poczułem się tak lekko... i to zrobiłem. Za drugim razem się udało.
- Nie no, teraz to wymiatasz! Ta twoja Laura musi naprawdę nieźle całować... - Ślizgon oberwał podręcznikiem od zaklęć. William próbował na własną rękę znaleźć coś, co przywróciłoby dziewczynie pamięć.
- Było tak dobrze...
- A durni dementorzy wszystko spaprali. Rozumiem, Will.
- Teraz muszę zacząć prawie od zera. Zresztą, wolę sam jej wszystko przypomnieć, niż żeby ocknęła się u Dumbledore'a na dywaniku. To troszkę... niezręczne.
- Aż tak? - zapytał blondyn.
- Aż tak - powiedział drugi. William na samo wspomnienie pocałunku dostawał dreszczyku.
- Ale zaraz, pogubiłem się: jak to, prawie od zera?
- No tak to. Wszystko działo się wtedy tak szybko, przed spotkaniem właściwie nic takiego się nie wydarzyło.
- A ona nic nie pamięta... - westchnął Scorpius.
- Co mam zrobić?
- A zależy ci na niej?
- Jeszcze się pytasz? - uniósł w górę kolejną książkę o zaklęciach. Wertował każdą, którą zdołał tuż po lekcjach wynieść z biblioteki, a było ich sporo.
- No nie wiem... może zaproś ją gdzieś?
- Scorpius, następne Hogsmeade dopiero za miesiąc...
- No dobra, może i racja. Mam! Jak będziesz wracał z nią od Dumbledore'a, to weź ją na spacer. Będziesz miał czas do wpół do dziesiątej, a może i dłużej, bo kto by się przejmował starym Filchem. Wejdź z nią na jakąś wieżę, rozumiesz, księżyc, romantyczna atmosfera, tere-fere, no i buzi buzi - chłopak zaczął stroić miny i wydął usta w dzióbek.
- Wiesz co... czasem jesteś obleśny.
- Koleś, to tylko żarty! Ej... - Ślizgon miał głupawy uśmiech na twarzy, jakby doznał olśnienia - ...ty się serio zakochałeś! No nie gadaj, ja myślałem, że to tylko chwilowe.
- Myślisz, że dla pierwszej lepszej siedziałbym nad książkami całe popołudnie - chłopak ziewnął. Był zmęczony, tym bardziej, że praca nie przynosiła żadnych efektów.
- Spokojnie, ja też tak miałem, i to całkiem niedawno... a ty odklej się od tych książek, i opowiadaj.
- Chciałoby się. Kiedy indziej. Muszę chyba lecieć, pójdę po Laurę i idę do Dumbledore'a.
- Dobra, leć. Stary, powiem ci już tylko jedno. Masz przechlapane.
 
(Autorka: A. Lynch)

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział XIV

Rose właśnie szła na transmutację. Odłączyła się od Molly, która musiała wrócić po coś do dormitorium. Miały spotkać się pod salą. Rose nie wiedziała nawet, gdzie ma się odbyć pierwsza lekcja. Pomogła jej jakaś starsza Gryfonka. Dziwiła się, jak w takim wielkim zamku starsi uczniowie się nie gubią. Przypomniała sobie o wydarzeniach zeszłej nocy. Teraz, kiedy słońce pięknie świeciło na zewnątrz, prawie o tym zapomniała " Nie ma się czym przejmować."- Powiedziała sobie w duchu i od razu jej ulżyło. Miała nadzieję spotkać Albusa albo Franka; nie chciała sama iść na lekcję. Strasznie chciało jej się spać. Wcale się temu nie dziwiła. Nie oczekiwała, że po nieprzespanej nocy, wstanie wyspana i wesoła, ale nie myślała, że będzie aż tak źle. Zobaczyła niewielki tłumek, który stał przed tablicą z (jak domyśliła się Rose) ogłoszeniami. Przecisnęła się do przodu i spojrzała na tablicę.
                                                                           
                      Dnia 10 września o godzinie 17:00 odbędą się zapisy do szkolnej drużyny quidittch'a. Zainteresowanych uczniów, którzy potrafią grać w quidittch'a zapraszam na błonia szkoły.
                                                                                                                           Profesor Rolanda Hooch

"Czemu nie."- Pomyślała. - "Ciekawe, co na to Molly". Obie często grały z ich starszymi kuzynami w quidittch'a. Rose zawsze na pozycji szukającego, a Molly obrońcy. Popatrzyła na zegarek. "Lepiej się pospieszę."- Pomyślała i ruszyła w kierunku sali, w której miała za chwilę zacząć się lekcja transmutacji. "Molly już pewnie na mnie czeka". Pomimo tego, że bardzo się spieszyła, nie przestała zwracać uwagi na otaczający ją zamek.  "Jak tutaj pięknie." - Pomyślała, patrząc za okno na błonia i dalej, na Zakazany Las. "Musimy tam kiedyś koniecznie pójść". Po chwili zdała sobie sprawę, że naprawdę musi już iść. Zrobiła kilka kroków naprzód i poczuła silne uderzenie w plecy. Torba zsunęła się z jej ramienia na podłogę. Książki rozsypały się dookoła niej.
- Uważaj jak chodzisz! - Krzyknęła, nawet nie odwracając się za siebie, żeby zobaczyć kto ją popchnął. Była zbyt zdenerwowana. Odgarnęła kosmyk swoich długich, brązowych włosów i spojrzała przed siebie. Zobaczyła klęczącego przed nią Scorpiusa Malfoy'a. Zrobiło jej się potwornie gorąco. Serce zabiło jej szybciej.
- Znaczy się... sorki, że tak ostro ale... - Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć; wbiła wzrok w ziemię. Nie była nieśmiała. "Co się ze mna dzieje?"- Zapytała w myślach samą siebie.
- Nie... to ja cię przepraszam, to... - Wskazał ruchem głowy stos rozrzuconych książek. - To moja wina. Pomogę ci.
Chłopak wyglądał na trochę zmieszanego. Kiedy podniosła głowę i popatrzyła na niego, on szybko zrobił to samo i szelmowsko się uśmiechnął. Odwzajemniła ten uśmiech.
- Dzięki za pomoc. - Powiedziała Rose z uśmiechem. Ton jej głosu nareszcie brzmiał normalnie.
- Nie ma za co. Wiesz...
- Scorpius, ile można czekać? - Rozległo się za nimi wołanie. Odwrócili się gwałtownie i zobaczyli idącego w ich stronę Williama Snape'a.
-  Akurat teraz. - Mruknął Scorpius.
- Już idę! - Krzyknął w jego stronę. - Jeszcze raz cię przepraszam i... do zobaczenia. Mam nadzieję, że niedługo. - Odwrócił się na pięcie i pobiegł w kierunku kolegi. Popatrzył jeszcze w jej stronę i odszedł zostawiając osłupiałą Rose na korytarzu.
- Do zobaczenia. - Szepnęła bezgłośnie.
"Jak on się ładnie uśmiecha"- Pomyślała. Popatrzyła na zegarek. "Muszę się pospieszyć". Szybko pobiegła w kierunku sali. "Teraz to już na pewno nie zdążę". Jednak okazało się, że wpadła do klasy w samą porę. Ostatni uczniowie właśnie wchodzili na lekcję. Rose rozejrzała się po sali. "Gdzie jest Molly?". Kuzynka pomachała do niej z trzeciego rzędu. Rose usiadła obok niej.
- To ty miałaś na mnie czekać, a nie ja na ciebie. - Powiedziała z uśmiechem Molly. - Czemu cię tak długo nie było?
- Potem ci opowiem. - Szępnęła Rose i lekko się zarumieniła. Właśnie w tej chwili do klasy weszła profesor McGonagall i wszelkie rozmowy natychmiast ucichły.
 
***
                                                                                                                    
Po transmutacji Rose, Molly, Albus i Frank razem z innymi Gryfonami poszli w kierunku lochów, gdzie za chwilę miała się odbyć lekcja eliksirów.
- Mam nadzieję, że już dobrze się czujesz, Molly? - Zapytał z troską w głosie Albus. On, tak samo jak i Rose, bardzo martwił się o nią, po tym jak zemdlała.
- Jest OK. - Powiedziała z uśmiechem.
- Słyszałem też o twojej wycieczce do gabinetu Dumbedore'a. - Zwrócił się do idącej obok niego Rose. - Jak było?
- Jak jesteś ciekawy, to może sam się tam wybierz. - Zrobiła poważną minę ale zaraz się uśmiechnęła. - A właśnie... mamy wam z Molly coś ważnego do powiedzenia.
Molly pokiwała twierdząco głową. Rose zaczęła opowiadać o ich nocnym spotkaniu z tajemniczą postacią. W trakcie opowieści Frank ze zdziwienia aż otworzył usta. Po twarzy Albusa było widać, że historia Rose i Molly zrobiła na nim duże wrażenie. Kiedy Rose skończyła, odezwał się z nieudawanym oburzeniem:
- Dlaczego nas nie obudziłyście? - Zapytał z wyrzutem. Dziewczyny wzruszyły ramionami.
- Tak jakoś wyszło. - Powiedziała Molly. - Myślałyśmy, że pomyślicie, że się boimy iść same.
Rose twierdząco pokiwała głową.
- A widziałyście chociaż kto to był? - Zapytał z nadzieją w głosie Albus.
- Niestety nie, bo Flich nas złapał. - Powiedziała Rose i popatrzyła na Molly. Kuzynki, na wspomnienie "miłej" pogawędki z Flich'em, nie mogły powstrzymać się od śmiechu.
- Co was tak bawi? - Zapytał Albus. - Bo chyba nie to, że ktoś lub coś grasuje w nocy po Hogwarcie.
- Gdybyś widział minę Flich'a, kiedy znalazł nas Slughorn, to też byś się śmiał. - Powiedziała Rose z uśmiechem.
Albus i Frank wzruszyli ramionami i poszli sami w kierunku lochów. Kuzynki usiadły na pobliskiej ławeczce. Molly znalazła obok siebie dzisiejszy numer "Proroka Codziennego", otworzyła na pierwszej stronie i zaczęła czytać.
Rose rozglądała się ciekawsko dookoła. Obok niej przechodzili różni uczniowie; rozchichotane dziewczyny z zainteresowaniem rozmawiały o mającym się odbyć Balu Bożonarodzeniowym. Większość narzekała na to, że na pewno nie znajdą sobie partnera. Rose pomyślała, że fajnie by było, gdyby zaprosił ją Scorpius. Z zamyślenia wyrwała ją dopiero Molly, która szturchnięciem zwróciła na siebie uwagę dziewczyny.
- Rose, przeczytaj to. - Powiedziała i pokazała kuzynce na pierwszą stronę. Wcale nie sprawiała wrażenia wesołej.
Rose już po nagłówku zorientowała się, czego dotyczyć będzie ten artykuł. Szybko przeczytała i aż otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Molly, popatrz na to ostatnie zdanie: "Czy tajemnicza napaść wampirów i śmierć jednej z uczennic Hogwartu mają ze sobą coś wspólnego?" Myślisz, że te wydarzenia łączą się ze sobą? - Zapytała ciekawa Rose.
- Sama nie wiem. Przecież to niemożliwe, żeby do Hogwartu wdarł się wampir...
W tym momencie obu dziewczynom przypomniała się pierwsza noc w zamku i tajemnicza postać włócząca się po korytarzu. Przypomniały sobie, w jaki sposób zginęła Krukonka Elizabeth, co znaleziono na jej szyi jako przyczynę śmierci... Wszystko zdawało się pasować.
Nie miały już dużo czasu na rozmowę bo właśnie doszły do lochów. Rose rozglądnęła się za pewnym jasnowłosym Ślizgonem; niestety nigdzie go nie dostrzegła. Zobaczyła za to profesora Snape'a idącego na lekcję. Snape minął ich bez słowa. Uśmiechnął się tylko na widok dwóch Ślizgonów: Scorpiusa i Williama, którzy pojawili się nie wiadomo skąd. Rose nie mogła powstrzymać uśmiechu. Molly popatrzyła na kuzynkę z pytającą miną. Profesor otworzył drzwi prowadzące do sali, które wydały okropny dźwięk nienaoliwionych drzwi. Ruchem ręki zaprosił Gryfonów i Ślizgonów do mrocznej sali. Machnął różdżką z rozmachem i szepnął prawie bezgłośnie:
- Lumos.
Natychmiast na zwisających z sufitu żyrandolach rozbłysło światło, które rozjaśniło otaczający ich mrok. Rose popatrzyła na Molly, która stała tuż obok. Uśmiechnęły się do siebie.
- Ale nora. - Usłyszały znajomy już szept. Odwróciły się niemal w tym samym momencie i zobaczyły szelmowsko uśmiechnięte, (zresztą jak zawsze), twarze dwóch Ślizgonów: Scorpiusa i Williama. Szeptający głos niewątpliwie należał do tego drugiego. Wzrok Rose zatrzymał się na moment na twarzy blondyna. Ten uśmiechnął się do niej i popatrzył jej w oczy. Rose szybko się odwróciła i zobaczyła Snape'a, który szedł w ich stronę. Szturchnęła Molly, która właśnie przyglądała się jakiejś Ślizgonce. Profesor zatrzymał się, wykrzywił wargi w złośliwym, ironicznym uśmiechu i powiedział:
- Panny Weasley? - Nie czekając na odpowiedź mruknął:
- I czemu mnie to nie dziwi.
- A dlaczego mnie nie dziwi, że on nas już nie lubi? - Zapytała szeptem Rose kuzynkę.
Kuzynka powstrzymała śmiech i obie popatrzyły na Snape'a, który cichym, ale dobitnym głosem omawiał lekcję. Rose w zamyśleniu rozglądnęła się po sali. Mimo otaczającego ją półmroku, dostrzegła na regale pełnym książek, jedną, która szczególnie zwróciła jej uwagę. Wytężyła wzrok i zobaczyła tytuł wypisany srebrnymi kiedyś literami:
 
"Mroczne i niebezpieczne stworzenia..."

  Pod spodem znajdował się dopisek: "Wampiry".
"Profesor Snape ma bardzo dziwne zainteresowania."- Pomyślała. Z zamyślenia wyrwał ją czyjś śmiech. Odwróciła się do tyłu, skąd dochodził chichot. Ona jednak, podobnie zresztą jak Molly, wiedziała, kto się tak śmieje. Był to Albus, który śmiał się jak nigdy dotąd. Snape skrzyżował ręce na piersiach i tępo wpatrywał się w chłopaka. W tym momencie chyba każdy na sali zauważył jak któryś ze Ślizgonów schował różdżkę do kieszeni szaty. Snape udawał jednak, że niczego nie zauważył.
- Pan Potter. - Wydął wargi w ironicznym uśmiechu. - Czy możesz mi powiedzieć co cię tak bawi? Czyżbym powiedział coś śmiesznego?
- Ale ja... przecież, ja nic...
- Milcz. - Profesor sprawiał wrażenie opanowanego. - Gryffindor traci przez ciebie pięćdziesiąt punktów.
Kiedy to powiedział na twarzach wszystkich Gryfonów dało się zauważyć wyraz oburzenia, a na twarzy profesora uśmiech triumfu.
- Ale to przecież nie jego wina. - Powiedział Frank wstając, lecz kiedy Snape na niego popatrzył, momentalnie usiadł.
- Czy ktoś się ciebie pytał o zdanie, Longbottom? - Zapytał profesor. - Bo nie przypominam sobie.
Ślizgoni wybuchnęli gromkim śmiechem. Snape podniósł rękę, aby ich uciszyć. Frank cały pokrył się rumieńcem i spuścił smętnie głowę.
- I jeszcze jedno, Potter. - Powiedział z wyższością nauczyciel eliksirów. - Jeśli talent do mojego przedmiotu odziedziczyłeś po rodzicach... - Uśmiechnął się krzywo. - To nie mam pojęcia co tutaj robisz.
Ślizgoni znów wybuchnęli śmiechem. Tym razem Snape pozwolił im się śmiać. Było oczywiste, że uwielbiał dokuczać uczniom i upokarzać ich na oczach innych, najlepiej Ślizgonów. Albus usiadł zmieszany. Rose wiedziała jednak, że kipiał złością.                      
 
(Autorka: Kinga)
                      
Oto ostatnia (trochę spóźniona) recenzja bloga, który zajął III miejsce. Mam nadzieję, że zwyciężczyni tego miejsca - Ellcia Nightmare, wybaczy mi to "lekkie" spóźnionko. :*
A teraz do rzeczy. Blog, który dzisiaj opiszę nosi nazwę:
 
 
 
Autorką tego bloga jest, jak już wspomniałam wyżej, Ella Nightmare - stała czytelniczka, a także "współtworząca" Hogwartu naszymi oczami. Jej komentarze cenię sobie nad wyraz, są wartościowe i treściwe, a zarazem w pełni obiektywne. 
Ella opisuje na swoim blogu historię Pierwotnych. Główny wątek określają słowa: "Kto poluje na Klausa? Czy tym razem Pierwotny naprawdę powinien się bać? Czy są wampiry starsze od Pierwotnych?" Już sam ten wers budzi ciekawość czytelnika. Rozdziały pisane przez Ellę to istne arcydzieło! Zawierają w sobie sporo dialogów, jak także opisów przeżyć i opisów sytuacji. Sprawia to, że jej historię czyta się bardzo lekko. Muszę się przyznać, że talent Elli jest doprawdy zaskakujący. Mało znam osób, które pisałyby z taką lekkością i uczuciem. Widać, że autorka wkłada w swego bloga wiele serca, czasu i... wysiłku. Każdy jej rozdział jest przemyślany, dopracowany do najmniejszego szczegółu.
Ciekawą sprawą jest też to, że Ella dodała na swoim blogu zakładkę: "Tworzymy nowe wampiry i wilkołaki". Pozwala tam ona czytelnikom na wymyślenie własnej postaci, która na 100 % pojawi się w jej opowiadaniu! Szczerze zachęcam wszystkich do śledzenia nowych postów na logu Elli. Daję słowo: naprawdę warto! Nie pożałujecie!
A teraz życzenia dla naszej Ellci:
 
Droga Ello Nightmare!
Chcemy Ci życzyć:
duuużo radości, weny twórczej,sukcesów, uśmiechu na co dzień,
spełnienia marzeń.
Życzymy, byś rozwijała swój ogromny talent
(który kiedyś, jesteśmy pewni, wyniesie Cię na szczyt sławy).
Nigdy nie zapomnij o swoich czytelnikach i pisz dla nas jak najwięcej!
Całusy. :*
 
Autorzy bloga:
Evenstar: Kaśka, Kinga i Tomek
 
 
 
 
 
 
 
 

niedziela, 20 kwietnia 2014

Nasze odpowiedzi do LA
 
Odpowiedzi Kaśki (z Evenstar)
 
1. Czego nie życzyłabyś nawet najgorszemu wrogowi?
Totalnego osamotnienia.
 
 2. Gdzie myślami najczęściej wędrujesz?
Do różnych miejsc, często wyobrażonych przez siebie, fantastycznych.
 
3. Ulubiony wykonawca?
Zespół Evanescence
 
4. W jakim miejscu czujesz się najpewniej?
W szkole muzycznej, wśród rozśpiewanych przyjaciół. :)

5. Jeśli wyjazd za granicę, to gdzie?
Tokio, Paryż lub Meksyk.
 
6.Skąd bierzesz siłę do działania?
Szczególnie ze wsparcia bliskich mi osób. :*
 
7. Na czyj widok najczęściej się uśmiechasz?
Oczywiście na widok kochanych kuzynki i kuzyna: Kingi i Tomka, a także jeszcze jednej osoby...
 
8. Czy potrafisz wytrzymać godzinę w samotności?
Z pewnością. 
 
9. Co był powodem powstania twojego bloga?
 Przede wszystkim kocham pisać! Uwielbiam także Sagę HP, więc postanowiliśmy (wraz z pozostałymi członkami Evenstar), połączyć te obydwie pasje.
 
10. Jakich ludzi najbardziej w sobie cenisz?
Szczerych, którzy umieją wyrazić swoje zdanie i powiedzieć Ci w twarz to, co o Tobie myślą.


Odpowiedzi Annie Lynch

1. Czego nie życzyłabyś nawet najgorszemu wrogowi?
Utraty kogoś, kogo się kocha - wtedy tracimy wszelką nadzieję.
 
2. Gdzie myślami najczęściej wędrujesz?
W kierunku mojej dawnej szkoły, gdzie tyle się zdarzyło. Tam rozwiały się moje marzenia, a spełniło to, czego nawet nie byłam w stanie sobie wyobrazić. To tam najwięcej płakałam i najwięcej się śmiałam.
 
3. Ulubiony wykonawca?
Adele

4. W jakim miejscu czujesz się najpewniej?
Zdecydowanie w klasie.


5. Jeśli wyjazd za granicę, to gdzie?
Chciałabym wyjechać do Norwegii - kocham góry i jeziora, chcę zdobyć jakiś szczyt.

6.Skąd bierzesz siłę do działania?
Z radości moich bliskich. Kiedy coś im się udaje, jestem strasznie dumna i mam ochotę działać. Nie potrafię cieszyć się ze swoich sukcesów.
 
7. Na czyj widok najczęściej się uśmiechasz?
Na widok pewnej osoby, która nie ma o tym zielonego pojęcia.

8. Czy potrafisz wytrzymać godzinę w samotności?
Tak, nawet więcej.

9. Co był powodem powstania twojego bloga?
Miłość do pisania i dawania czegoś innym, a przede wszystkim - kontaktu  z ludźmi.

10. Jakich ludzi najbardziej w sobie cenisz?
Szczerych i odważnych, to dla mnie najważniejsze cechy, bo ciężko znaleźć dziś kogoś takiego. No i po części sama taka jestem.
 

Odpowiedzi Elli Nightmare
 
1. Czego nie życzyłabyś nawet najgorszemu wrogowi?
Myślę że taką rzeczą jest oparzenie. Tamtego lata oparzyłam się wrzątkiem i ból był tak niewyobrażalny że nawet najgorszemu bym tego nie życzyła.
 
2. Gdzie myślami najczęściej wędrujesz?
Zazwyczaj wędruję w jakieś romantyczne miejsca gdzie mogłabym spotkać się z moimi klasowymi obiektami westchnień, lub oczywiście do Mystic Falls i Nowego Orleanu :)

3. Ulubiony wykonawca?
Avicii, Calvin Harris i The Wanted.

4. W jakim miejscu czujesz się najpewniej?
Ja ogólnie nie jestem osobą zbyt pewną ,a wręcz przeciwnie ,więc takim miejscem jest mój pokój.
5. Jeśli wyjazd za granicę, to gdzie?
Odpowiedź jest prosta. Do Tokio lub Barcelony.

6.Skąd bierzesz siłę do działania?
Z moich ulubionych seriali :)

7. Na czyj widok najczęściej się uśmiechasz?
Na widok Klausa Mikaelsona w telewizji lub na widok chłopaka w którym się zakochałam :*

8. Czy potrafisz wytrzymać godzinę w samotności?
Czy potrafię? Uwielbiam samotność. Jestem typem samotnika i nie przeszkadzałoby mi nawet cały weekend spędzic w samotności.

9. Co był powodem powstania twojego bloga?
Może to śmiesznie zabrzmi ,ale namówiła mnie do tego moja przyjaciółka która miała dośćciągłego wysłuchiwania o The Originals i o Klausie.

10. Jakich ludzi najbardziej w sobie cenisz?
Zabawnych i otwartych.
 
Odpowiedzi Kingi (z grupy Evenstar)

1. Czego nie życzyłbyś nawet najgorszemu wrogowi?
Utraty bliskich mu osób.

2. Gdzie myślami najczęściej wędrujesz?
Do miejsc, które są tylko w mojej wyobraźni: które sama wymyślam.

3. Ulubiony wykonawca?
The Wanted.

4. W jakim miejscu czujesz się najpewniej?
Wszędzie tam, gdzie są osoby, w których towarzystwie dobrze się czuję.

5. Jeśli wyjazd za granicę to gdzie?
Do Wenecji, Anglii lub Grecji.

6. Skąd czerpiesz siłę do działania?
Ze wsparcia bliskich i przyjaciół.

7. Na czyj widok najczęściej się uśmiechasz?
Na widok osób, które są dla mnie szczególnie ważne <3

8. Potrafisz wytrzymać godzinę w samotności?
Zależy od sytuacji :)

9. Co było powodem do powstania pisanego przez ciebie bloga?
Uwielbiam Harry'ego Potter'a i nie chciałam się rozstawać z jego światem po przeczytaniu wszystkich części :)

10. Jakich ludzi najbardziej sobie cenisz?
Oddanych, zaufanych i szczerych.
 
Odpowiedzi Tomka (z grupy Evenstar)

1. Czego nie życzyłbyś nawet najgorszemu wrogowi?
Braku przyjaciół.

2. Gdzie myślami najczęściej wędrujesz?
Do miejsc, gdzie co roku spędzam wakacje.

3. Ulubiony wykonawca?
Sam nie wiem, dużo tego. :)

4. W jakim miejscu czujesz się najpewniej?
W miejscach, gdzie blisko mnie są przyjaciele.

5. Jeśli wyjazd za granicę to gdzie?
Do Brazylii lub Hiszpanii.

6. Skąd czerpiesz siłę do działania?
Z motywacji zaufanych osób.

7. Na czyj widok najczęściej się uśmiechasz?
Najbliższych przyjaciół. :D

8. Potrafisz wytrzymać godzinę w samotności?
Nieee. :)

9. Co było powodem do powstania pisanego przez ciebie bloga?
Lubię filmy i książki z serii HP, chciałem spróbować napisać kolejną część i sprawdzić siebie.

10. Jakich ludzi najbardziej sobie cenisz?
Z którymi można szczerze pogadać i trochę zaszaleć. :)
 

 
 

 


sobota, 19 kwietnia 2014

Nominacje do Liebster Award
 
 
A więc... Chciałabym bardzo podziękować kochanej Alice McGoodnes z bloga http://chantersen.blogspot.com/, która mnie nominowała. To dla mnie bardzo dużo znaczy i mam nadzieję, że zdołam się jej za to odwdzięczyć. :)
 
Cytacik wyjaśniający:

 
"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."
 
Jako że mój blog jest pisany (jak dobrze wiecie) przeze mnie, ale również przez kilka innych, bliskich mi, wspaniałych osób, postanowiłam, że najsprawiedliwiej będzie, jeżeli WSZYSCY piszący na tym blogu swoje rozdziały, odpowiedzą na 11 pytań od Alice McGoodnes. :) W następnej notce nie pojawi się więc kolejny rozdział, lecz odpowiedzi na pytania od wszystkich członków bloga: ode mnie, Kingi, Tomka, Elli Nightmare i Annie Lynch.
To tyle słowem wstępu. Jeszcze raz bardzo dziękuję za nominację, Alice! :*
 
Ja nominuję:
 
A oto pytania do nominowanych:
1. Jaka jest Twoja ulubiona piosenka?
2. Twój ulubiony deser?
3. Co było przyczyną założenia przez Ciebie bloga?
4. Kto wie o Tobie najwięcej na świecie?
5. Wolisz lato, czy zimę?
6. Ulubiony przedmiot w szkole?
7. Co wprawia Cię w dobry nastrój?
8. Jaki jest Twój ulubiony dzień tygodnia?
9. Jesteś typem towarzyskim, czy typem samotnika?
10. Kim chcesz zostać w przyszłości?
11. Co cenisz bardziej w ludziach: wygląd czy charakter?
 
Życzę wszystkim czytelnikom Wesołych Świąt,
niech ten czas będzie dla Was powodem radości, śmiechu i spokojnej atmosfery.
Niech wszystkie Wasze marzenia się spełnią jak najszybciej!
Rozwijajcie swoje talenty, ale przede wszystkim...
codziennie do każdego się uśmiechajcie.
 
 
Kaśka (z grupy Evenstar)
Rozdział XIII
 
Laura usiadła w głębokim, granatowym fotelu stojącym przy oknie. Dzięki sprytnemu zaklęciu można było korzystać z pięknych widoków, nie marznąc przez chłodny wiatr przeciskający się przez szczeliny w okiennicach. Właściwie, wszystko w salonie Ravenclawu opierało się na "sprytnych, małych zaklęciach".
Pokój wspólny był idealnie... kanciasty, mimo, że znajdował się w centrum wieży. Jego ściany były koloru nieba w południe, a podłogę kryła brązowa wykładzina, dlatego łatwo było się tam zrelaksować. Obok drzwi z magiczną kołatką prowadzących na korytarz stał piękny kwiat o szarych liściach i jasnoniebieskich płatkach. Na przeciwległej ścianie najwięcej miejsca zajmowały okna i obrazy w brązowych ramkach. Znajdowały się tam też fotele, chaotycznie ustawione w porównaniu do idealnie równo powieszonych pejzaży. Na środku pomieszczenia było mnóstwo miejsca. Większość Krukonów siadała na podłodze, wyciągając bladobłękitne, niebieskie, granatowe, kremowe i brązowe poduszki z koszy stojących pod ścianą na lewo od drzwi wejściowych. Wisiało tu też wielkie godło Ravenclawu, z orłem wpisanym w środek. Po przeciwnej stronie pokoju mieściły się drzwi: jedne z nich prowadziły do dormitoriów dziewcząt, drugie do dormitoriów chłopców, a ostatnie do pokoju nauki. W tamtym miejscu mieszkańcy domu Roweny uczyli się i odrabiali prace domowe. Stało tam mnóstwo stolików w kolorze dębowego miodu oraz było bardzo przestronnie i jasno.
Nagle do salonu weszły jednocześnie cztery dziewczyny. Laura podniosła się z fotela i podeszła do koleżanek.
- Chodźcie do dormitorium, to wszystko wam opowiem.
Mimo pragnienia dziewczyny, by jej przypadkowe spotkanie zostało tajemnicą, współlokatorki szybko dowiedziały się, że nie poszła na numerologię - June chodziła z nią na zajęcia. Mimo, że była bardzo skryta, towarzyszki znały ją dość dobrze. Przynajmniej na tyle, żeby wiedziały, że tylko coś okropnie ważnego mogło powstrzymać ją od pójścia na lekcję. W końcu Laura poddała się i opowiedziała koleżankom wszystko po kolei. Kiedy czternastolatka skończyła, Bettina wytrzeszczyła oczy.
- Brawo, La! Właśnie wydałaś z siebie więcej dźwięków, niż przez cały ten czas od kiedy cię znam.
- Tu się muszę z tobą zgodzić - odparła. Była z siebie zadowolona, że zwierzyła się z czegoś współlokatorkom. To w końcu pierwszy krok do przyjaźni.
- I co zrobisz? - zapytała Lisa.
- Ale... co? - Lala była zbita z tropu.
- Co zrobisz? - powtórzyła z naciskiem czarnowłosa. - Chyba nie zostawisz sprawy przypadkowi.
- A co bym miała robić?
- Eh, La, jeśli chodzi o naukę, to jesteś geniuszem, chyba nawet jesteś najlepsza na roku. Ale kiedy chodzi o coś życiowego... - Mary pokręciła głową.
- ... to jesteś kompletnym matołkiem - dokończyła June. - Przecież to było takie romantyczne!
- Ja tam nic romantycznego nie widzę. Nie dość, że zwalił całą winę na mnie, to nawet nie podziękował za pomoc i nie przeprosił za kłopot. Jedynym sukcesem było to, że wywołał u mnie słowotok.
Na te słowa June trąciła łokciem Bettinę, mając wymowny uśmiech na ustach.
- Dajcie spokój. Muszę podkuć na jutro runy, bo przez wakacje połowa alfabetu Tenhila wyleciała mi z głowy.
- Właściwie niezły pomysł... ale mi się nie chce. Jeden dzień przeżyję, a jak wieczorem mi się zachce, to trochę powtórzę. Na dworze jest ciepło. Idziemy? - zapytała Lisa.
- Jasne. Laura, zostajesz? - spytała niepewnie Betty.
- Tak, idźcie. Później do was dołączę.
- Ok. W razie co, będziemy tam, gdzie zawsze.
- Dobra.
Dziewczyny wyszły, a Laura z wytchnieniem padła na swoje łóżko. Tak naprawdę zakuwanie runów było tylko wymówką, bo czternastolatka pragnęła zostać sama. Rozejrzała się. Uwielbiała swoją sypialnię, którą dzieliła z koleżankami.
Pokój był cały wymalowany na blady błękit, przypominający niebo w piękny, zimowy poranek. Podłoga była w kolorze miodowobrązowym, jak drewniane ramy łóżek. Nad nimi, do sufitu były podczepione ozdobne granatowe moskitiery. Na posłaniach znajdowało się dużo poduszek, więc można było na nich wygodnie usiąść i poczytać.  Dodatkowo nad każdym z łóżek wisiała półka na drobnostki. Obok drzwi prowadzących na korytarz stała olbrzymia szafa, wewnątrz podzielona na pięć części. Ponieważ dom Ravenclawu mieścił się w wieży, pomieszczenie było okrągłe.
Laura uwielbiała tu spędzać czas i pogrążać się w rozmyślaniach. Najwięcej czasu spędzała na parapecie największego okna, z widokiem na Zakazany Las i góry. Parapet był bardzo szeroki, tak, że wyjątkowo drobna i giętka nastolatka bez problemu się tam mieściła. W zeszłym roku zmierzyła wymiary parapetu i uszyła sobie małą, płaską poduszkę, na której mogła siedzieć. Inne dziewczyny z jej dormitorium się tam nie mieściły - były szczupłe, ale wyższe i o proporcjonalniejszej budowie. Laura była bardzo chuda, ale miała kobiecą figurę. Nie była też aż tak wysoka - mierzyła nie więcej niż pięć stóp i sześć cali*. Do tego to, że kiedy miała sześć lat, zaczęła chodzić do szkoły baletowej, pozwalało jej na bezproblemowe wejście na swoją leżankę.
I tym razem nastolatka wzięła własnoręcznie wykonaną poduszkę, tomik poezji i usiadła przy oknie. Otworzyła książkę i zaczęła czytać wiersze napisane przez mugoli. Trzymała to w sekrecie, bo w dzisiejszych czasach mało kto ceni rymy, a już zwłaszcza mugolskie. Laura właśnie szczególnie lubiła poezję ze świata pozamagicznego. Była inna, ale według niej sto razy lepsza - podkreślała wartości naprawdę ważne w życiu.
Laura spojrzała na świat zza szyby. W oddali było widać fragment jeziora. Nad nim wypoczywało wielu uczniów, bo tego dnia było wyjątkowo ciepło, jak na wrzesień. Dziewczyna z ciekawością zgrabnie zeskoczyła z parapetu i otworzyła okno. Wychylając głowę, przyglądała się grupie osób stojących tuż przy brzegu. Widocznie pojedynkowały się one na zaklęcia. Zauważyła koleżanki stojące niedaleko walczących, co ją strasznie zaciekawiło. Zapięła beżowy, rozciągnięty kardigan, szczelnie się nim owijając, i wyciągnęła z kufra błękitno-niebieski szalik w paski. Zaintrygowana, a jednocześnie lekko zaniepokojona zbiegła szybko na ostatnie piętro, używając skrótu. Wystarczyło, że weszła w drzwi zakryte gobelinem, wiszącym niedaleko wejścia do salonu Krukonów. Wąskie, zakręcone schody prowadziły na jeden z korytarzy prowadzących prosto do Wielkiej Sali. Sześć minut później była już na dworze.
Rzeczywiście, nad jeziorem rozgorzał pojedynek. Charakterna Bettina walczyła na zaklęcia z wysoką Ślizgonką o przedziwnie zielonych oczach i niesłychanie długich blond lokach. Takie bitwy były bardzo częste w Hogwarcie, każdy spór pomiędzy wrogami rozwiązywany był w taki sposób.
Krukonka nie była najlepsza, jeśli chodzi o pojedynki: była świetna na zielarstwie, eliksirach i magicznych stworzeniach, ale w zaklęciach i transmutacji zawsze pomagała jej Laura. Widocznie po paru chwilach Bettina o mało nie straciła równowagi. Zachwiała się i upadłaby, gdyby nie szybko reagujące przyjaciółki. Lisa, June i Lala jednocześnie rzuciły zaklęcie tarczy tak, że Betty jakby odbiła się o powietrze i stanęła z powrotem w pionie. Tak okazane wsparcie dodało jej sił do walki. Teraz z łatwością zyskała przewagę, a jej przeciwniczka zaczęła tracić poczucie pewności.
- Co tu się dzieje?! Panno Bentley, panno Viathery, natychmiast proszę przestać! - krzyknął piskliwym głosikiem profesor Flitwick. Widząc, że to nie skutkuje, wyciągnął własną różdżkę i rzucił niewerbalnie pomiędzy walczące zaklęcie tarczy, tak silne, że większość uczniów tam stojących odrzuciło do tyłu. Laura wstała i otrzepując się zbliżyła się do współlokatorek.
- Slytherin i Ravenclaw traci po piętnaście punktów! Pojedynki są w tej szkole zakazane, i chyba czwartoklasistom nie trzeba tego powtarzać! Rozejść się! - nauczyciel był naprawdę zły. Nastolatka dawno go nie widziała tak zdenerwowanego, a przecież pojedynki, mimo zakazu, były w Hogwarcie dość powszechne.
- O co poszło? - spytała półgębkiem Lisę. Nie chciała nic mówić głośniej, ponieważ wściekłe przeciwniczki nadal patrzyły na siebie nie kryjąc wrogości.
- Tak naprawdę sama dokładnie nie wiem. Najpierw tylko sobie dogryzały, a właściwie Betty wyniośle ignorowała uwagi blondi. Nagle, w jednej chwili jakby nie wytrzymała i wstała. Wręcz rzuciły się sobie do gardeł.
- Ale dlaczego? - zastanawiała się głośno Laura.
- Nie wiem... nie przysłuchiwałam się dokładnie, czytałam. Trochę mi głupio, bo przecież wszyscy dobrze wiedzą, że Bettina nikomu nie popuści. Mogłam uważać, to by do niczego nie doszło. - Elizabeth była straszną pacyfistką i denerwował ją ciągły konflikt pomiędzy Slytherinem a pozostałymi domami.
- To nie twoja wina - pocieszyła ją Mary. - Nikt nie zwrócił uwagi na osobliwe zachowanie Beth. Normalnie od razu wstałaby i wyciągnęła różdżkę.
- O wilku mowa - mruknęła June.
Blondynka podeszła do przyjaciółek. Dyszała ze zmęczenia, a rozpięta bluza zsunęła się jej z ramion.
- To było coś - powiedziała Lisa.
- Wiem - odparła Bettina swoim zwyczajnym, odrobinę nadąsanym tonem i zaśmiała się. Mimo interwencji Flitwicka wiedziała, że to ona tym razem zwyciężyła.
- O co poszło? - zapytała Laura po raz kolejny.
- Wkurzyła mnie. Zaczęła coś nadawać o tym, jak taka flądra jak ja znajdzie sobie partnera na bal, bla bla bla, bla bla bla... typowe odzywki grubo poniżej możliwości przeciętnego Ślizgona. Nie chciało mi się odszczekiwać, a najwyraźniej na to czekała. Była zbyt natrętna. Jeszcze bym jej dołożyła, ale tarcza nadal działa.
Koleżanki, śmiejąc się z udawanego oburzenia blondynki, odeszły w kierunku szkoły.
 
***

Laura poszła do biblioteki z zamiarem odnalezienia jakiejś książki na temat wampirów. Nie dość, że profesor Lupin po pierwszej lekcji zadał im esej, to z Proroka dziewczyna przeczytała o dziwnych pogłoskach na temat krążącego w okolicy upiora. Oczywiście, mogły to być tylko kolejne rewelacje starej Rity Skeeter.
Otwierając drzwi, zauważyła Mariettę, Puchonkę, którą lepiej poznała podczas wakacji. Dość dobrze się dogadywały, o ile można tak powiedzieć. Mara była gadatliwa, w przeciwieństwie do Krukonki. Poza tym, była ona jej wdzięczna - Mariette uwolniła ją od uciążliwych mugolskich krewnych, wyciągając ją z domu starej ciotki Marjorie. Lala nie wiedziała, czy stosownie jest się teraz pytać o przyjaciółkę znajomej. Zmarła w szkolnej łazience, i to właśnie Mariette ją znalazła.
Chcąc pocieszyć dziewczynę, Laura usiadła przy stoliku obok niej.
- Hej - powiedziała cicho, z jednej strony nie chcąc denerwować pani Pince, z drugiej zwracać zbytniej uwagi.
- Cześć - odparła niemrawo Mara.
- Jak tam? Trzymasz się?
- Jakoś.
Widocznie Laura musiała przejąć inicjatywę rozmowy.
- Znalazłaś już coś na obronę przed czarną magią? Wiesz, na ten esej o wampirach.
- Miałam właśnie zacząć - ku zdziwieniu Lali, oczy dziewczyny zeszkliły się, a podbródek zaczął drgać. Nie, pomyślała Krukonka, to do niej nie pasuje. Musiało się coś stać.
- Co jest, Mara? Spokojnie...
- Nie, to nic. Po prostu, ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić... jej ciało śni mi się po nocach - jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
- Spokojnie. Mnie by to wszystko przerosło, radzisz sobie świetnie - pocieszanie innych nie było mocną stroną Laury. Może dlatego, że kiedy była smutna, wolała, kiedy nikt jej nie pocieszał. Wolała zapomnieć.
- Wiem, już dobrze. Nie martw się o mnie.
- A wiesz już, co się stało? - spytała, nie mogąc się powstrzymać.
- Nie, ale mam pewne podejrzenia... choć tam, nikogo tam nie ma.
Przez kolejne pół godziny rozmawiały o związku wampirów i śmierci Puchonki. Potem przeszły w bardziej przyjemny temat. Laura była zainteresowana relacją Mary z pewnym Ślizgonem. W końcu poirytowana pani Pince wygoniła je z biblioteki.
- O nie! - po wyjściu z biblioteki Lala pacnęła się w czoło.
- Co?
- Nawet nie zaczęłyśmy eseju!
- Nie ważne, bo świetnie się bawiłam. Czy mi się zdaje, czy od wakacji więcej mówisz?
- Nie od wakacji, ale od pierwszego dnia szkoły.
- Co si... Nie! Nie możliwe! Gadaj, kto rozwiązał ci język?
- Nikt, samo się stało - Laura skłamała, bo nie chciała wyjść na... wariatkę? Sama nie wiedziała. Dziewczyny w jej wieku lubiły koloryzować, co często ją denerwowało. Poza tym, od tego przypadkowego spotkania sprzed tygodnia tylko raz rozmawiała z Williamem.
Mara jeszcze przez chwilę podejrzliwie się jej przyglądała, a potem potencjalne przyjaciółki pożegnały się i rozeszły do dormitoriów.
Puchonka miała rację. Lala zmieniła się prawie nie do poznania. Ona sama była tym zaniepokojona, tym bardziej, że nie była pewna tego, co czuje. Czy powinna się zmieniać? A już tym bardziej nie wiedziała, czy ma zjawić się u Slughorna. Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale coś ją tam ciągnęło. Z drugiej strony, Ślizgon prawie za każdym razem ignorował ją. Może dlatego, że zawsze otoczony był wianuszkiem znajomych. Mimo to, Laura czuła, że to nie w porządku. W ogóle teraz nie wiedziała, co czuje. To najbardziej wprawiło ją w niepewność, bo uważała, że to oznacza jednak jakieś uczucia. Nie mając ochoty na dalsze rozmyślania, szczelnie otuliła się kołdrą, troski pozostawiając na zewnątrz.
 
(Autorka: Annie Lynch)

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział XII
 
Minął tydzień od tego strasznego dnia, kiedy Mara znalazła swoją martwą przyjaciółkę w łazience,   a mimo to młoda Puchonka nadal nie wychodziła z pokoju. To wszystko,  to było dla niej za dużo. Czuła się jak pusta skorupa, którą poniekąd teraz była. Nie chodziło tu już o to, że Elizabeth była jej przyjaciółką, choć Mara naprawdę to przeżyła. Chodziło o to, że Mariette jeszcze nigdy nie widziała martwego człowieka i nawet nie wyobrażacie sobie, jakim wstrząsem było ten pierwszy raz zobaczyć martwe ciało swojej przyjaciółki. Profesor Sprout i Pani Pomfrey usprawiedliwiały nieobecnosci Mary, ale one też wiedziały, że trzeba coś z tym zrobić, bo przecież nie może tak być. Była w piątej klasie. Sumy za pasem, a ona opuściła już tyle lekcji. Jednak wszystkie daremne próby pobudzenia Mary do życia, spełzły na niczym. Co noc śniła jej się twarz Elizabeth, przez co prawie w ogóle nie spała. Na początku myślała, że może razem z Finnem będą się wspierać, ale Finn i jego rodzice doznali takiego szoku, że zrobili Dumbledore'owi wielką awanturę i powiedzieli, że nie chcą mieć już z tą szkołą nic wspólnego i zabrali Finna. Teraz straciła nie dość, że przyjaciółkę, to jeszcze najlepszego przyjaciela. Oczywiście, od razu po morderstwie, Dumbledore zarządził  przeszukanie szkoły i wysiedlenie wszystkich uczniów do wielkiej sali, w której teraz dalej tkwili, więc mówiąc, że Mara nie wychodziła z "pokoju" oznaczało że nie wychodziła zza swojego parawanu. Szkoła dalej była przeszukiwana centymetr po centymetrze. Przyjechali nawet specjalni łowcy wampirów, ale nic nadal nie znaleziono.
 
***

Był piękny sobotni poranek. Mara siedziała za swoim parawanem, specjalnie wydzielonym jej przez Profesor Sprout i patrzyła tępo w okno. Bijąca wierzba rozluźniała swoje gałęzie dając ptakom rozgościć się na jej mniejszych gałązkach, a świat brodził we wczesnej jesieni. Nagle rozmyślania Mariette, przerwał czyjś głos.
- Zbieraj się złotko. - Usłyszała głos Blaisa, wchodzącego za parawan.
- Że co? - Zapytała Mariette.
- To co słyszysz. Zbieraj się, bo idziesz ze mną do Hogsmeade. - Powiedział, siadając obok Mary.
- A czy ja w ogóle mam coś do powiedzenia? - Zironizowała.
- Nawet jakbyś chciała, to nie możesz protestować, bo teraz na cały weedend mamy załatwione pokoje w Dziurawym Kotle. Mają gazować Hogwart i dlatego musimy weekend spędzić w Hogsmeade. - Wytłumaczył Marze młody Zabini. - Nie żebym narzekał.
- Gazować Hogwart? - Dopytywała się Mariette.
- Jakiś gaz na wampiry, ale podobno ludziom też szkodzi, więc musimy spadać. - Powiedział i uśmiechnął się szelmowsko. Blaise oczywiście jak to Ślizgon - wogóle nie przejął się śmiercią Liz. Co prawda, Marze się to nie podobało, ale jak mówi hogwarckie przysłowie: ,,Prędzej zmienisz demona niż Ślizgona", więc nic z tym nie robiła.
- Dobrze, pójdę z tobą, ale wiedz, że to tylko dlatego, że wiem, że nie dasz mi spokoju. - Powiedziała pewnie Mara.
- Albo dlatego, że jesteś zdesperowana, bo nie chcesz iść sama. - Blaise uniósł brew.
- Czemu tak sądzisz? - Spytała Mariette.
- Bo żadna puchonka o zdrowych zmysłach nie oprowadzałaby się przy całej szkole ze Ślizgonem po Hogsmeade. - Odpowiedział, a Mara zaśmiała się.
- Przecież ta niechęć do Ślizgonów minęła już dziesięć lat temu. - Przypomniała chłopakowi Mara.
- Tobie się tak wydaje, bo nie jesteś ze Slytherinu. - Odpowiedział i zaśmiał się pod nosem.
 
***
- Mój ojciec mi zawsze mówił, żebym nie uczył się za dobrze, bo skończę tak jak on w Ministerstwie Magii. - Zaśmiał się Blaise, a Mariette razem z nim. Właśnie doszli do Hogsmeade. Trzeba było przyznać, że mimo "ślizgońskiego charakteru", Blaise był wyjątkowy. Był jedyną osobą, przy której Mara zdołała zapomnieć o strasznych wydarzeniach, które niedawno przeżyła. Przy nim chyba pierwszy raz od tygodnia się uśmiechnęła. Z jednej strony cieszyła się, że wyszła z Blaisem. Szczególnie, gdy patrzyła na zazdrosne spojrzenia innych dziewczyn, ale z drugiej strony nie było już tak fajnie. Rose i Albus unikali jej jak ognia, prawdopodobnie ze względu na Ślizgona u jej boku, ale Mara nie miała im tego za złe. Ich rodzice nie mieli za czasów szkolnych najlepszych kontaktów z domem węża, co przeszło na dzieci. Poza tym, przy bramie do Hogsmeade, gdy przechodzili obok gawędzącej z Hagridem profesor Sprout, Mariette dałaby słowo, że zauważyła jak nauczycielka zielarstwa znacznie się do niej uśmiechnęła, spoglądając na Blaise'a.
- Nie pasuje ci praca w Ministerstwie? - Zapytała Mara. Dla niej praca w Ministerstwie była poważną pracą, o której tak naprawdę nigdy nie miała pojęcia - z matką, która była redaktorką "Żonglera"         i ojcem pracującym w Bułgarii przy polowaniach na ogniste koty. To nie były poważne zawody.
- To najgorsza fucha, jaką mógłbym mieć. - Odpowiedział Ślizgon.
- Niby czemu? - Spytała Mara.
- Jest okropnie nudna. Całymi dniami siedzisz za biurkiem. Umarłbym z nudów. Ja potrzebuję ekstremalnej pracy, na przykład mógłbym być trenerem smoków... - Rozmarzył się. - A ty co chcesz robić, jak skończysz Hogwart? - Zapytał ciekawsko.
- Chciałabym w przyszłości grać na pozycji pałkarza, w jakiejś drużynie quidditcha. - Odpowiedziała Mariette, po czym westchnęła. - Brakuje mi tego... - Powiedziała i zobaczyła tryumfalny uśmiech na twarzy Blaise'a.
- Będziesz mnie bardziej lubić, jeśli powiem, że poczyniłem pewne postępy w sprawie twojego udziału w puchońskiej drużynie? - Zapytał, przybliżając swoją twarz do Mary.
- A mianowicie? - Uśmiechnęła się zawadiacko Mara. Uwielbiała używać siły kobiecości przeciwko chłopakom. Byli wtedy komiczni.
- Uprosiłem razem z profesor Sprout waszego kapitana, aby zrobił ci przesłuchania w późniejszym terminie. - Odpowiedział. Mara na początku nie wiedziała, co o tym mysleć.
- Jak to? - Spytała zszokowana.
- W środę o 16.00 masz przesłuchania! - Powiedział z ekscytacją. - Jeśli cię przyjmą, a na pewno przyjmą, to z rozkoszą skopię ci tyłek na boisku. - Powiedział Blaise. Sam był rozgrywającym Ślizgonów.
- Dziękuję! - Wrzasnęła Mara i rzuciła się Blaisowi na szyję. Zanim sama zorientowała się co robi i jak to musi wyglądać, usłyszała za sobą czyjs głos.
- Mara? - Usłyszała niewyraźny głos. Najszybciej jak się dało, odkleiła się od Zabiniego i spojrzała w stronę Molly Weasley, próbując nie spalić się przy tym ze wstydu. Ostatnio wiele razy odwiedzała Molly w skrzydle szpitalnym. Właściwie to znały się od dziecka, bo matka Mary i ojciec Molly byli przyjaciółmi i wiele razy do siebie jeździły.
- Słucham? - Mariette próbowała powiedzieć to naturalnym tonem, ale w ogóle jej to nie wyszło.
- Chciałam się spytać, czy wiesz gdzie mamy pokój? - Spytała Molly starając się kryć zażenowanie tą sytuacją.
- My? - Zdziwiła się młoda członkini rodu Venom.
- No, tak. Nie wiesz? Masz mieszkać w pokoju ze mną i Laurą. No, ale skoro nie wiesz to może ja już pójdę. - Powiedziała Molly i zaczęła oddalać się od Mary i Blaise'a. Mariette dopiero teraz zauważyła chłopaka obok niej. "Sten". - Przemknęło jej przez myśl. Widziała go wcześniej w skrzydle szpitalnym u koleżanki. "To pewnie chłopak Molly." - Pomyślała.
- To by było na tyle z twojej czułości. - Westchnął smutno Blaise. - Głupi Gryfoni! Zawsze coś popsują! - Skarżył się Zabini, a Mara parsknęła smiechem.
- Ej, Romeo uspokoiłeś się już? - Spytała Mariette przez śmiech.
- Jeszcze nie, ale możemy już iść dalej. - Zadeklarował Blaise.
Dalej szli pomiędzy krętymi uliczkami Hogsmeade, gadając o wszystkim i niczym. Właśnie wychodzili z Miodowego Królestwa, gdzie kupili sobie po lizaku, kiedy do Blaise'a podbiegła jakas nieznana Marze dziewczynka. Wyglądała na pierwszoroczniaka.
- Blaise daj mi pieniądze, bo chcę iść do Zonka. - Zażądała. Mariette zaczęła delikatnie dziwić ta sytuacja.
- Nic ci nie dam, wyciągaczu. - Odpowiedział szybko Blaise.
- Masz mi dać te pieniądze, cymbale! - Wrzasnęła dziewczynka.
- Nie masz własnych? Bujaj się. Nie widzisz, że przeszkadzasz? - Zapytał dziewczynkę Blaise, schylając się do niej.
- Zobaczysz, wszystko powiem. - Powiedziała dziewczynka i oddaliła się od Ślizgona.
- A sobie mów! - Wrzasnął za nią Blaise. Mara spojrzała na niego dziwnie. Blaise to zauważył
- No co?
- Kto to był? - Spytała zaciekawiona Mara.
- Nikt. - Zbył ją chłopak.
- Pytałam poważnie, Blaise. - Mariette popchnęła delikatnie Ślizgona. Chłopak uparcie milczał.
- Proszę, powiedz mi! - Chłopak dalej nie odpowiadał.
- Spełnię jedną twoją prośbę, jak mi powiesz! - Zaproponowała Mariette.
Wyraz twarzy Ślizgona momentalnie się zmienił.
- Każdą prosbę? - Spytał.
- Każdą z wyjątkiem biegania nago po Hogsmeade. - Zaśmiała się Puchonka.
- Dobrze, niech ci będzie. To była moja młodsza siostra, Diana, a zarazem najbardziej denerwująca istota na świecie. - Odpowiedział Blaise. Dopiero teraz Mariette zauważyła podobieństwo między tymi dwojga. Oboje mieli brązowe włosy, mieli tak samo niebieskie oczy i ciemny odcień skóry. Jak mogła na to nie wpaść?
- Teraz moja kolej. - Przypomniał jej Ślizgon. Mariette zrobiła zrezygowaną minę.
- Daj mi buziaka. - Poprosił chłopak. Mariette przez chwilę zastanawiała się, czy chłopak nie żartuje, ale gdy już doszła do tego, że jednak nie, to zostało tylko jedno. Puchonka przybliżyła twarz do twarzy chłopaka i chcąc dać mu buziaka dotknęła swoimi ustami jego ust. Niestety, nie skończyło się na jednym buziaku. Blaise wpił się w jej usta, a ona o dziwo nie protestowała. Ich pocałunek mógłby trwać wiecznie, gdyby nie słyszalne wokół nich oklaski i wiwaty. Mariette odkleiła się od Blaise'a     i spojrzała wokoło. Wokół nich zebrała się spora grupa uczniów z uśmiechem przyglądającymi się scenie, a w tym nawet Molly i Sten. Wtedy Blaise objął Marę ramieniem              i utorował sobie drogę przez uczniów, po czym niczym nie zrażony wyprowadził ją z tłumu.
- To co? Możemy chyba uznać się już za parę? - Zapytał zawadiacko. Mara spojrzała Ślizgonowi     w oczy, po czym uśmiechnęła się promiennie.
- Tak, możemy. - Powiedziała i cmoknęła swojego nowego chłopaka w usta. Może jej świat wcale się nie kończy, a dopiero się zaczyna?...
 
(Autorka: Ella Nightmare)