czwartek, 22 maja 2014

Zwiastun

Oto zwiastun drugiej części (której pierwszy rozdział pojawi się 7.06.14r.) wykonany przez niezawodną Hariet Styles z bloga: zwiastuny-na-blog.blogspot.com. Dziękuję Ci raz jeszcze! Zapraszam wszystkich do obejrzenia i komentowania!
 
 
Evenstar :*

Podziękowania

Chciałabym serdecznie podziękować wszystkim piszącym wraz ze mną tego bloga - kuzynce Kindze (której postać to Rose), kuzynowi Tomkowi (Albus), Annie Lynch (Laura) oraz Elli Nightmare (Mariette). Jesteście wszyscy wspaniali i niezawodni! Zawsze mogę na Was liczyć i mam nadzieję, że nie przestaniecie pisać. :*
Podziękowania należą się także komentującym - Mai (efemeryda-opowiadanie.blog.pl), Pink Saw (pinksaw-opowiadania.blogspot.com), Alice McGoodness (chantersen.blogspot.com), Annie Lynch (hogwart-naszym-domem.blogspot.com; fear-is-a-poison.blogspot.com), Elli Nightmare (klaus-mikaelson-opowiadanie.blogspot.com; akademia-Anubisa.blogspot.com;) i wszystkim innym cudownym osobom, wspierających nas swoimi komentarzami w pisaniu! :)
Dziękuję Zaczarowanym Szablonom (zaczarowane-szablony.blogspot.com) za oryginalny szablon!
Dziękuję Hariet Styles ze Zwiastunolandii (zwiastuny-na-blog.blogspot.com) za cudowną zapowiedź drugiej części, która pojawi się na blogu już wkrótce.
Muszę teraz powiedzieć o dwóch ważnych sprawach:
- pierwszy rozdzialik drugiej części pojawi się 7.06.14r.!
- na stronie za dwa lub trzy dni znajdzie się wzmianka o konkursie, który będzie trwał od 31.05. - 7.06. Na zwycięzców czekają świetne nagrody!
To tyle. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do rozwoju tego bloga! Nawet nie wiecie, ile znaczyła dla mnie Wasza pomoc!
Gorące pozdrowienia,
Evenstar (Kaśka) 
Rozdział XXI
 
- I co? - spytała Mariette, widząc wchodzącą do pokoju Laurę. Krukonka była wyczerpana po tych wielu zaklęciach, jakimi profesor Dumbledore próbował przywrócić jej wspomnienia.
- Nic. Powiedział, że skoro magia nie działa, to tylko sama mogę sobie przypomnieć - powiedziała z konsternacją. Nie miała zamiaru czekać, aż pamięć jej wróci. Postanowiła, że jutro przyprze Willa do muru.
- Szkoda, naprawdę. Ale chyba czas się szykować, nie? - wydusiła z siebie Molly, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Ale w końcu, która dziewczyna nie lubi balów?
- Nie uważacie, że to trochę... dziwne? Że bal jest przełożony? To miał być przecież Bal Bożonarodzeniowy? - zagadnęła Laura, ciekawa, czy koleżanki wiedzą coś na temat tak nurtującej jej sprawy.
- Ja nie. W końcu wydarzyło się już bardzo dużo, jak na tak krótki okres. Nic w tym dziwnego, że zabawę przełożono - rzuciła Puchonka, przeszukując zawarość swojej torby.
- Może to i racja... ale mi coś tu nie pasuje.
- Uspokój się, La! Idziemy na bal, tak? Wyluzuj - powiedziała Molly.
- Dobra, już...
- Hej laski! - do pokoju wpadła Bettina, z hukiem uderzając drzwiami o ścianę. - Laura, łap baleriny. Zapomniałam ci je oddać, ale chyba ci się przydadzą. I jeszcze coś. William cię szukał.
- Jasne, dzięki. Molly, Mara - muszę iść.
- Tylko się nie spóźnij! Musimy się jeszcze przebrać, pomalować paznokcie, i, i...
- Wiem, Mariette, nie spóźnię się. Za chwilkę jestem z powrotem - zamknęła drzwi za sobą. Razem z nią wyszła też Betty.
- Gdzie jest?
- Nie wiem teraz. Chyba dalej cię szuka... moment! Mówił coś, żebyś przyszła na dół.
- Kochana jesteś - cmoknęła blondynkę w policzek. - A teraz leć, bo też musisz się ubrać.
- Do zobaczenia! - zawołała Bettina, wbiegając po schodach na górę. Druga dziewczyna skierowała się w przeciwną stronę.
Laura zeszła na parter. Duże okna dawały dużo światła, tak, że Krukonka musiała zmrużyć oczy. Słońce świeciło wyjątkowo mocno, jak na tę porę roku.
Prawie natychmiast zauważyła Williama. Ślizgon siedział z kolegami i o czymś zażarcie z nimi dyskutował. Kiedy spostrzegł, że dziewczyna przyszła, wstał, uśmiechnął się do niej i kiwnął na nią palcem, żeby poszła za nim. Usiedli razem przy stoliku.
- Hej - powiedzieli jednocześnie, co wprawiło ich w rozbawienie.
- O co chodzi? Czemu mnie szukałeś? - spytała Laura.
- Właściwie to taka błahostka. No, właściwie to...
- Co właściwie? - zauważyła, że chłopak nie może wykrztusić z siebie tego, czego chciał.
- Idziesz z kimś na bal? - wypalił. Słysząc to dziewczyna zaśmiała się.
- Raczej nie. Chyba, że...
- A pójdziesz ze mną? - wyrzucił na jednym oddechu.
- ...mnie zaprosisz - dokończyła. - Jasne, że pójdę. Jeszcze się pytasz?
- No to...dobrze.
- Co ty jesteś taki spięty? Coś mi się zdaje, że się zamieniliśmy rolami.
- Chciałoby się, co?
- Na taką odpowiedź czekałam - powiedziała z przekąsem i wstała. - Muszę lecieć. Do zobaczenia?
- Do zobaczenia. Przyjdę po ciebie.
Przygotowania do balu minęły w totalnym chaosie. Dwie godziny ledwo wystarczyły dziewczynom, żeby się wyrobić. Laura nie stroiła się zbytnio. Stanęła przed lustrem i się przypatrzyła. Stwierdziła, że założenie sukienki z tafty sięgającej do kolan było dobrym wyborem. Morski odcień ubrania podkreślał kolor jej oczu. Ramiona były odsłonięte, ale założyła do kompletu półprzeźroczyste rękawiczki, które zakryły ręce na całej długości. Zakręciła i upięła włosy do góry, żeby jej nie przeszkadzały. Dla wygody zrezygnowała też z obcasów, wkładając połyskujące, czarne baleriny, które oddała jej dziś Betty. Patrząc na swoje odbicie, nieznacznie się skrzywiła. Nie dlatego, że nie podobał jej się widok. Po prostu nie lubiła hucznych przyjęć. Zawsze się tam denerwowała się, co potęgowały tłumy ludzi.
Ale dzisiaj miało być inaczej. William działał na nią zupełnie odwrotnie, niż pozostali ludzie. Dosłownie rozwiązywał jej język.
Laura jeszcze bardziej się zestresowała i usiadła na swoim zaścielonym łóżku. Mariette i Molly wciąż chodziły tam i z powrotem po pokoju, sprawdzając, czy wszystko wzięły. Biorąc przykład z koleżanek, Krukonka przejrzała jeszcze raz zawartość czarnej torebeczki na łańcuszku. Chyba wzięła wszystko, co trzeba.
Nagle nastolatki usłyszały ciche pukanie.
Trzy dziewczyny jednocześnie rzuciły się w kierunku drzwi. Laura była jednocześnie podekscytowana, zdenerwowana, wesoła, niecierpilwa... tyle emocji na raz, że bała się, że zaraz eksploduje. W końcu to Puchonka otworzyła gościowi.
W progu stał William. Krukonce mocniej zabiło serce. Cieszyła się, że idzie akurat z tym Ślizgonem, ale nigdy nie była na balu. Potrafiła tańczyć, ale nie wiedziała, jak to jest na takich przyjęciach. Uśmiechnęła się do chłopaka, puściła oczko do dziewczyn i wyszła z pokoju. W milczeniu zeszła z Willem na dół, gdzie miała odbyć się impreza.
Kiedy postawiła nogę na ostatnim stopniu schodów, bardzo się zdziwiła zmianą wystroju. Spojrzała na niego z uniesioną brwią. Jego ciemne oczy też wyrażały zaskoczenie, ale chłopak nie odezwał się ani słowem.
Laura usłyszała z oddala ciche, subtelne tony muzyki. Znalazła się na korytarzu, którego jakby nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Wszystko tonęło tu w złocie: dywan, ściany, ozdobne kandelabry, zwieszające się z sufitu żywe kwiaty na prawdziwych gałęziach. Dziewczynie coś się przypominało, ale nie była pewna, co.
Korytarz prowadził prosto do sali bankietowej. Wyglądała ona jeszcze bardziej niesamowicie, niż złoty tunel, o ile to w ogóle możliwe. Z góry sypały się złote gwiazdki, ale zanim dotknęły czyjejkolwiek głowy, znikały. W mniejszej komnacie obok stały złoto nakryte stoły. W rogu pomieszczenia stała scena - oczywiście, muzyka miała być na żywo. Parkiet pięknie błyszczał i odbijał światło gigantycznego żyrandolu złożonego z tysięcy szkiełek i diamencików. Laura była zachwycona pięknem tego miejsca.
- Idziemy? - spytał William, wskazując palcem na hol ze stolikami, wytrącając równocześnie dziewczynę z transu.
- Tak. To tam się zaczyna?
- Mhm. Najpierw przemawia Dumbledore.
- Zapomniałam. Czytałeś ogłoszenie? - zagadnęła z ciekawością, kiedy usiedli przy jednym z okrągłych stolików.
- Czytałem - powiedział skromnie.
- Zadziwiasz mnie dzisiaj.
- Szczerze? Ty mnie też. Myślałem, że mam cię w garści, ale najwyraźniej tak nie jest. Chyba jeszcze cię nie rozgryzłem - rzucił żartobliwie i mrugnął. Zza spokojnej maski było widać przebłyski ślizgońskiego charakteru.
- Nie tak łatwo mnie usidlić. Ale masz moje przyzwolenie - odgryzła się. Dyskusja trwałaby o wiele dłużej, ale przy równie złotej jak stoliki mównicy stanął dyrektor szkoły. Krótko opowiedział o tradycji Balu i okolicznościach, troszkę - jak to on - pożartował, a w końcu ogłosił rozpoczęcie. Pierwszy taniec zawsze był uroczysty. Kiedy bal był organizowany jako urozmaicenie Turnieju Trójmagicznego, tańczyli go reprezentanci. Teraz nie wiadomo, czy na serio, czy dla żartu, imprezę mieli rozpocząć nauczyciele.
Wyglądało to naprawdę komicznie, i jeśli celem dyrektora było rozbawienie uczniów, to zasłużył on na Wybitny.
Wielgachna McGonagall tańczyła z malutkim Flitwickiem, Dumbledore pokłonił się Trelawney, a Hagrid niezgrabnie kołysał się na boki z profesor Sinistrą. Wszyscy śmiali się do rozpuku. Wreszcie walc dobiegł końca, a na scenę wkroczyły Fatalne Jędze ze swoim nowym, dzikim przebojem. Laura tańczyła z Willem, naprawdę świetnie się bawiąc. Zapomniała w mig o tym, że może na nią patrzeć mnóstwo osób. Pozbyła się nieśmiałości i wreszcie mogła być sobą.
- Zachowujesz się, jakbyś przesadziła z kremowym piwem - podsumował ją chłopak, ale ona tylko się uśmiechnęła i pocałowała go w policzek.
- A może na serio przesadziłam? Moment, ile to ja wypiłam... - zastanawiała się Krukonka.
- No nie wiem. Z pół stolika butelek, może więcej - zażartował chłopak.
- Głupek. Nie więcej, niż trzy szklanki. I kto tu przesadził?
Zespół miał zacząć grać smutną balladę, kiedy w przeciwnym końcu sali coś się wydarzyło. Laura w pierwszej chwili nie wiedziała dokładnie, o co chodzi. Wszystko pogrążyło się w totalnym chaosie. Niektórzy biegali z wrzaskiem tam i z powrotem, ktoś zgasił światło, a dookoła rozlegały się krzyki i rozgorzały pojedynki na zaklęcia. Tylko... między kim?
Światło znowu zaświeciło, ale widok był straszny. Na bal wkradły się wampiry. Laura niedowierzała, ale musiała to przyznać. Nie czekając ani chwili, szarpnęła energicznie za zatrzask malutkiej torebki. Wepchnęła rękę aż do łokcia, poszukując różdżki w magicznie powiększonym wnętrzu kopertówki. W ostatnim momencie wyczuła chłodną, lekko wibrującą w dotyku osikową różdżkę.
- Drętwota! - krzyknęła, wskazując na zbliżającą się do niej zakapturzoną postać, a ta bezwładnie upadła na ziemię. Dziewczyna miała szczęście, że potwór nie miał różdżki. Krukonka nagle poczuła, że coś omiotło jej bok. Poczuła się słaba i wyczerpana, ale zebrała siły, potrząsnęła głową i odwróciła się.
Za nią stał kolejny stwór, tym razem z różdżką. Przed chwilą musiał chybić, ale teraz szykował się do rzucenia kolejnej klątwy. Wywiązała się bitwa. Laura raz przypadkowo miotnęła Upiorogackiem w kogoś stojącego obok, a jej przeciwnik omal nie wytrącił jej różdżki z ręki. Walka była zacięta, ale dziewczyna była na skraju wyczerpania. Wtedy zmienił ją profesor Lupin, który od razu pokonał wampira i zaczął atakować drugiego.
- Poddajcie się! - zawołał jeden z upiorów. Wtedy to profesor Dumbledore wykonał szeroki ruch ręką, a od niego roztoczyła się czerwona łuna światła. Wszyscy zamknęli oczy. Kiedy Lala je otworzyła, w sali nie było już żadnego intruza.
Nastolatka rozejrzała się. Walczący ciężko oddychali, opierając się o ściany, kilka osób szlochało, część pomagała rannym, a niektórzy zemdleli i leżeli na podłodze. Wśród nich Laura zauważyła Marę. Była pod progiem, a obok niej klęczała Molly Weasley. Dziewczyna chciała podejść do dwóch koleżanek, ale zabrała je pani Pomfrey.
Kiedy zapanował względny spokój, Laura poważnie zdziwiła się, nie widząc nigdzie Williama. Ślizgon dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Gdy Lala rozglądała się, podeszła do niej Bettina.
- Co jest? Żyjesz?
- Tak, żyję. Ty też? Wszystko w porządku? - spytała troskliwie brunetka.
- W najlepszym. U dziewczyn też.
- Świetnie, kamień z serca. Słuchaj, mam takie pytanie... widziałaś może gdzieś Williama? - zagadnęła.
- No jasne! Tańczył z tobą.
- A potem?
- Zdawało mi się, że od razu, jak się uspokoiło, wychodził z sali... o, patrz, idzie zguba! - dodała po chwili Betty i odeszła w kierunku June.
Laura odwróciła się. Rzeczywiście, do środka wszedł William.
- Gdzie ty, na Merlina, byłeś?
- Walczyłem. Konkretnie o tam - powiedział z wzrokiem niewiniątka.
- Czy ty musisz zawsze pakować się w najgorsze? - zapytała retorycznie Laura, patrząc sceptycznie na jego rozcięty łuk brwiowy. Wskazała na ranę różdżką i wyszeptała zaklęcie, a fragment skroni chłopaka zasłonił plaster.
- Dzięki. Teorytycznie nie, ale w praktyce już tak.
- Cały czas się pojedynkowałeś?
- Oh, daj spokój, La. Tak, cały czas. Mam ci coś do powiedzenia, ale to dłuższa sprawa. Pogadamy o tym jutro.
- Jasne. Lecę - rzuciła lekko zawiedziona.
- Czekaj! - zawołał za nią.
- Co? - Laura odwróciła się niechętnie. Czuła się oszukana i zignorowana.
- Przepraszam.
- William, sorry, ale nie rozumiem. Za co przepraszasz? - spytała skonsternowana.
- Za to, że każdą ra... każde spotkanie coś nam przerywa.
- Will, to nie twoja wina - powiedziała miękko i zbliżyła się od chłopaka. Jej zdenerwowanie odpłynęło.
- Wiem, ale przeprosiny ci się należą, a los na pewno ci ich nie da.
- Dziękuję. Nie martw się, w końcu się uda.
- Obiecuję, że nie przestanę próbować. Masz rację, w końcu wypali. No to jak, masz czas w przyszły weekend?
- Tak, nic nie planowałam - odparła niepewnie.
- To zrobię ci niespodziankę - powiedział, uśmiechając aię szelmowsko.
- Nie mogę się doczekać - rzekła.
- W takim razie jesteśmy umówieni. Chodź, odprowadzę cię. - Odeszli, zanim dogoniła ich nadopiekuńcza pielęgniarka.
Chłopak zatrzymał się przed drzwiami pokoju, w którym tymczasowo mieszkała Laura z Marą i Molly. Oboje patrzyli na siebie już od dłuższej chwili. Dziewczyna nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, który sam szedł jej na usta. Serce waliło jej jak oszalałe, ale była szczęśliwa. Uśmiechała się, bo po prostu się cieszyła. O dziwo wcale nie było jej głupio, że tak stoi, nic nie mówiąc. Ani ona, ani William nie miali ochoty się żegnać.
Nagle dało się słyszeć tupot obcasów. Ktoś wchodził po schodach. Ślizgon nie czekając na nic, delikatnie pocałował dziewczynę w usta. Ona odwzajemniła pocałunek, obejmując go za szyję.
- Kryj się - powiedział, nie odsuwając się od niej i wepchnął ją do wnętrza pokoju, zatrzaskując drzwi.
Laura, głęboko oddychając, oparła się o ścianę. Ktoś przeszedł korytarzem (pewnie McGonagall szuka uciekinierów, pomyślała), ale nie zajrzał do środka. Mara i Molly jeszcze nie przyszły do pokoju, co troszkę ją zmartwiło, ale teraz mogła szczerze, szeroko się uśmiechnąć, tak sama do siebie. Ze świadomością, że coś czuje do Williama, przebrała się i schowała pod kołdrę.
Była stuprocentowo pewna, że chłopak coś przed nią ukrywa, ale w tej chwili nie myślała o tym. Wieczór był zbyt krótki, żeby go wypytać, ale jutro kończy się weekend i wreszcie wrócą do szkoły. Wtedy go przepyta i dowie się, czego jest ciekawa. Wszystko wróci do normy, łącznie z dementorami, wampirami i jej życiem.
Ale, czy to na pewno jest koniec kłopotów? Może to dopiero początek?
 
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
 
(Autorka: A. Lynch)

środa, 21 maja 2014

Rozdział XX

Molly powoli rozchyliła powieki. Z początku zapomniała, gdzie się znajduje. Po chwili jednak przypomniała sobie straszne zdarzenia ubiegłej nocy i cicho jęknęła. Mimo woli rozejrzała się po swym więzieniu. Otaczała ją ciemność, jedynym źródłem światła był prawie do cna wypalony, malutki knot świecy. Gdyby nie zakratowano i nie zaciemniono wielkiego okna po jej prawej stronie, pokoik wydawałby się niemal przytulny. Na środku stał wielki stół, na którym paliła się świeca, a po jego dwóch przeciwnych stronach stały dwa obite skórą fotele.
Oczy Molly rozszerzyły się z przerażenia. Dopiero teraz dotarła do niej okropna myśl. Gdzie jest Rose?... Szarpnęła się gwałtownie, mimo iż wymagało to od niej prawie nadludzkiego wysiłku. To jednak nic nie dało. Niewidzialne więzy były zaciśnięte na jej nadgarstkach tak mocno, że marzyć nie było można o ich rozwiązaniu. Przy kolejnej próbie Molly poczuła tak gwałtowny i ostry ból, że jej czerwone usta utworzyły wyjątkowo krzywą linię. Nie zamierzała się jednak poddać. Zmrużyła oczy, patrząc na świecę. "A co jeśli Rose..." Nie, nie, nie mogła o tym teraz myśleć, bo eksploduje!
W tym momencie usłyszała zbliżające się kroki. Serce zabiło jej gwałtownie. Opierając głowę o zimną ścianę, odwróciła się w stronę drzwi. Skrzypnęły okropnie. Do pokoju weszła ubrana w pelerynę postać. Zbliżyła się do okna i rozsunęła zasłony. Molly przez chwilę nie widziała noc poprzez oślepiające ją światło. Postać usiadła przy stoliku i powoli wyjęła z kieszeni różdżkę. Molly wstrzymała oddech. A więc tak ma się to zakończyć!
Osoba w pelerynie jednak zamiast zaklęcia uśmiercającego wyrzekła słowa:
- Silethio...
Molly poczuła, że więzy na jej rękach się poluźniają. Zerwała je natychmiast i w mgnieniu oka podniosła się z miejsca.
- Spokojnie, panno Weasley. Proszę usiąść. - Wychrypiał i wskazał ręką na fotel.
Molly przez chwilę stała niezdecydowana, po chwili jednak usiadła. Może to wszystko pomyłka?
- Gdzie jest Rose? - Warknęła wściekle.
Postać zacisnęła dłonie, ale odpowiedziała spokojnie:
- Dowiesz się w swoim czasie.
Molly powstrzymała napływającą falę gniewu. Nie teraz! Musi się dowiedzieć od tego... kogoś jak najwięcej.
- Kim jesteś?
Mężczyzna zaśmiał się i odsłonił twarz. Molly zdusiła w gardle krzyk zdumienia.
- Profesor Slughorn?... Ale... Co to ma znaczyć?
Zabębnił palcami o stół.
- Otóż widzisz... Jest na świecie ktoś, kto kryje w sobie nienawiść do twojego ojca i rodziców tej twojej pyskatej przyjaciółki. Nie może się na nich zemścić... A przynajmniej jeszcze nie. Są zbyt silni, a ona... - Urwał, zorientowawszy się, że powiedział za dużo. Spojrzał na nią gniewnie.
- A więc osoba której służysz, jest kobietą. Czarownicą. Ciekawe. - Powiedziała kpiąco. Cały strach zniknął, a pojawiła się złość. Przez chwilę na jej twarzy błąkał się szyderczy uśmiech. Za chwilę jednak poczuła się, jakby leciała, gdzieś wysoko, bardzo wysoko... Znała to uczucie. Pojawiało się już dawniej, ale myślała, że już to przezwyciężyła. "Sama musisz sobie z tym poradzić. Początki są trudne..." - Mówiła matka. Zacisnęła wargi, starając się opanować. To jednak nic nie dało. Szybowała gdzieś daleko, gdy nagle... Znów przed oczyma pojawił się jej ten straszny obraz. Krew, morze krwi... Wrzasnęła, gdy nagle poczuła, że ktoś szarpie ją za ramiona i potrząsa silnie. Otworzyła oczy i zobaczyła pochylonego nad nią Slughorna.
- To było zabawne. - Zaśmiał się.
- Niby co? - Odpysknęła, starając doprowadzić się do ładu. Serce dalej biło jej w przyspieszonym tempie, a oddech stał się głośniejszy.
- To, jak nie umiesz panować nad swoją mocą.
- Mocą?
- Ojczulek ci o tym nie mówił, co? Każdy czarodziej posiada swoją moc. Dumbledore umie rozpalać wokół siebie płomienie. A ja... - To mówiąc wstał i okręcił się wkoło. Molly ujrzała wielki tuman powietrza lecący w jej stronę. Zerwała się.
- Spokojnie. - Powiedział kpiąco i usiadł z powrotem na miejsce. Wicher zniknął. Molly patrzyła na niego rozszerzonymi ze zdumienia oczami.
- Widzisz? Ja panuję nad wiatrem, Dumbledore nad ogniem, a ty...
- A ja?
Zaśmiał się jakby z przymusem.
- Teraz nie mogę ci tego powiedzieć. Gdybyś zaczęła kontrolować swoją moc, bez trudu wydostałabyś się z tego więzienia. Na razie nie masz z niej pożytku. Tylko... te wizje. - Roześmiał się.
Molly przez chwilę jeszcze z trudem łapała oddech. Po chwili jednak uśmiechnęła się szyderczo i usiadła z powrotem na miejscu.
- Przestań się głupio uśmiechać, Weasleyówno! - Warknął z wściekłością Slughorn. - Czy nigdy nie nauczysz się okazywać szacunku starszym? Jesteś zupełnie taka... jak twój ojciec.
Wzruszyła szczupłymi ramionami i zaczęła nogami wybijać rytm na podłodze. Strach zniknął, wściekłość także... Co jej pozostało? Tylko SPOKÓJ. Slughorn mierzył ją podejrzliwym spojrzeniem. Ona również kątem oka go obserwowała. Milczeli chwilę, po chwili odezwał się on.
- W gruncie rzeczy, to wielka szkoda, że ONA pragnie waszej krwi. Mogłabyś przydać się po naszej stronie. Masz w sobie... siłę.
Spuściła oczy i nic nie powiedziała. Pstryknęła palcami i rozglądnęła się wokół siebie, ignorując zupełnie jego uwagę. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Po plecach Molly przebiegł dreszcz i musiała szczerze się namęczyć, by powstrzymać napływającą do jej oczu wizję.
- Panie... - W drzwiach stanęła jakaś postać i Molly wydawało się, że już kiedyś słyszała jej głos. - ONA przybyła i czeka na ciebie.
- Co? - Slughorn wydawał się zaskoczony. - To niemożliwe... ONA miała przybyć jutro.
Postać w drzwiach wzruszyła ramionami.
- Kazała tylko przekazać tą informację. Ja już pójdę.
- Zaczekaj! Jesteś tu nowy? - Zapytał Slughorn, przytrzymując tę osobę za ramię. - Zresztą nieważne... Zostaniesz z Weasleyówną, jasne? Wrócę z NIĄ tutaj za moment. I wtedy... - Odwrócił się w stronę Molly, a jego twarz wykrzywił okrutny uśmiech. Zwracając się do niej, dokończył:
- Nie będzie ci do śmiechu...
Molly zmarszczyła brwi. Śmierć? Nie bała się już jej wcale. Postać w drzwiach stała jeszcze chwilę na miejscu i nadsłuchiwała przycichających kroków Slughorna. Po chwili podeszła pospiesznie do Molly i chwyciła ją za przegub ręki.
- Co ty robisz? - Warknęła wściekle, wyrywając się.
- Cicho... To ja. - Szepnęła postać i zdjęła kaptur. Oczom Molly ukazała się blada twarz jej chłopaka.
- Sten?!
- Cicho...
- Sten? - Powtórzyła, zniżając głos. - Jak udało ci się tu dostać?
Mimo woli Sten zaśmiał się cicho.
- To nie było takie trudne. Powiedziałem tym przed drzwiami, że przybyłem z daleka z ważną wiadomością dla "szefa". Odźwierni nie byli zbyt inteligentni. Porozumieli się cicho i zapytali mnie za chwilę: ONA cię przysłała? A ja zdębiałem! Ale odpowiedziałem pewnie: Tak, oczywiście. I jeżeli mnie nie wpuścicie, ONA się na was zemści. Zadrżeli i przepuścili nas w drzwiach.
- Nas?
- Mnie i Scorpiusa oczywiście. - Roześmiał się wesoło.
Molly wstrzymała oddech.
- A co z Rose?
- Jest już na zewnątrz. Musimy się pospieszyć.
Złapał Molly za rękę i pociągnął ją ku drzwiom.
- Sten! Kaptur!
Chłopak zatrzymał się i wciągnął zasłonę na twarz.
- Masz głowę. - Powiedział szeptem do Molly, a ona zachichotała cichutko. Ich ucieczka wcale nie przebiegła w poważnej atmosferze. Przypominała raczej zabawną i ekscytującą przygodę. Przed wyjściem nie było nikogo.
- Co za szczęście! Teraz... wiejemy! - Wrzasnął Sten i pociągnął Molly za sobą.
- A gdzie Rose i Scorpius? - Wydyszała w biegu.
- Cierpliwości, jeszcze tylko kawałek.
W tym momencie okno wielkiego budynku, z którego właśnie wybiegli, uchyliło się i usłyszeli z niego wrzask:
- Weasleyówna!
Zaklęcie rozbrajające Slughorna trafiło w zielony świerk, chwilę po tym jak zbiegowie za nim zniknęli.
- Molly, wszystko dobrze? - Czarnowłosa usłyszała przyciszony głos Rose.
- Rose?! Nie, nie, wszystko dobrze. Ale Slughorn...
- Tak wiem.... To okropne, prawda?
Molly pochyliła się do przodu i położyła ręce na kolanach.
- Och, jaka szkoda, że nie mamy różdżek. Użylibyśmy zaklęcia teleportującego i nie musielibyśmy dalej biec. - Jęknęła.
Milczący dotąd Scorpius z szelmowskim uśmiechem wyjął z kieszeni różdżkę Molly i Rose.
- Jak to zrobiłeś? - Wrzasnęła czarnowłosa, wyrywając mu z ręki różdżkę.
- Tajemnica. - Powiedział i uśmiechnął się zabawnie, po czym dodał:
- Aitrh!
W tym momencie cała czwórka poczuła szum w głowie. Molly kurczowo ściskała rękę Rose i Stena. Wylądowali na zielonej trawie przed Hogwartem. Chwilę milczeli, a potem zaczęli nie wiadomo z jakiego powodu się śmiać.
- Chodź. - Sten pociągnął Molly za rękę. - Musimy powiedzieć Dumbledorowi o tym zdrajcy - Slughornie...

***
 
Po prawie półtoragodzinnej rozmowie z dyrektorem Molly, Rose, Sten i Scorpius siedzieli cicho w gabinecie, machając nogami i popijając kakao. Dyrektor przechadzał się obok i marszczył brwi.
- Slughorn... Nie wierzę... Był takim dobrym nauczycielem... - Mruczał do siebie.
- Chyba tragicznym. - Mruknął Scorpius.
- Co mówiłeś? - Zapytał Dumbledore, otrząsnąwszy się z zamyślenia.
- Nic.
Dyrektor popatrzył z rozbawieniem na cztery niskie osóbki, siedzące jak pierwszaki ze wbitym w ziemię wzrokiem. Może i wyglądali na spokojnych, ale... Na przykład weźmy tę czarnowłosą córkę Georga. Jak jej było - Molly? Teraz siedzi taka grzeczna, ale jej oczy błyszczą jak dwa małe ogniki. A ten... Jakże mu... Sten? Patrzy w podłogę, a kątem oka cały czas patrzy na Weasleyównę i coraz bliżej się do niej przysuwa. "Pierwsza miłość." - Pomyślał dyrektor i uśmiechnął się. Ta druga dziewczyna siedzi cicho, ale to tylko pozory! Jej bose stopy cały czas uderzają o podłogę w jakimś szalonym rytmie, jakby chciały sobie znaleźć miejsce. A Scorpius... Dumbledore pokręcił głową. Wykapany ojciec - Malfoy! Ten niczym się nie krępuje. Prawą ręką obejmuje Rose, a w lewej trzyma kubek z gorącą czekoladą. Cóż za doborowe towarzystwo!
- Oczywiście, natychmiast podejmę środki, by wyrzucić profesora Slughorna ze szkoły. Wy ten tydzień będziecie mieć wolny w ramach... odreagowania. - Powiedział łagodnie Dumbledore.
Sten wydał z siebie okrzyk szczęścia.
- Proszę się tak nie cieszyć panie Wested. - Roześmiał się dyrektor szkoły.
Znów zapadło milczenie.
- Możecie iść. Bardzo wam dziękuję. Jesteście pewni, że niczego nie potrzebujecie?
Pokręcili głowami i wolnym krokiem udali się do wyjścia. Sten wziął Molly za rękę, kiedy szepnęła:
- Sten. Zaczekaj chwilę na mnie przed drzwiami, dobrze?
- Ale...
- Dobrze? - Przerwała mu.
- Jasne. - Uśmiechnął się i wrzasnął, jakby byli zupełnie sami:
- Dla ciebie wszystko!
Zatrzasnął drzwi, a Molly zbliżyła się do biurka Dumbledora.
- Tak? - Popatrzył na nią zaciekawiony.
Spuściła wzrok i przestąpiła z nogi na nogę. Po chwili na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Dumbledore widział, jak walczyła sama ze sobą. W końcu podniosła wzrok i popatrzyła na dyrektora spokojnie, lecz jakby hardo.
- Bo widzi pan... Ja nie powiedziałam jeszcze o czymś, co zaszło u... Slughorna.
- Tak?
Molly zagryzła wargi.
- Ja... Mam to od dawna. Boję się tego. Slughorn mówił, że to moja moc, ale ja... ja jej nie chcę! - Ostatnie zdanie prawie wykrzyczała, walcząc ze łzami.
Dumbledore spojrzał na nią łagodnie.
- Jaką posiadasz moc?
Molly zbladła.
- Ja nie wiem. Nie odkryłam jej jeszcze. Na razie są... tylko wizje. - Dokończyła niechętnie.
Dumbledore spojrzał na nią jakby zdumiony.
- Opisz mi je.
Molly zaczęła opisywać to co widziała z trudnością, hamując łzy wstydu. Co chwila przełykała ślinę i w miarę jak mówiła, jej głos przycichł i Dumbledore musiał się mocno natrudzić, by cokolwiek usłyszeć. Gdy skończyła, on wciąż na nią patrzył. Teraz jednak jego wzrok był mieszanką zdumienia, niedowierzania i... strachu?
- To coś złego? - Wyszeptała.
- Niee. - Powiedział dyrektor opierając jej dłoń na ramieniu. - Nie. Ale jest niebezpieczna.
- Jaka to moc? Niech mi pan powie, błagam! - Poprosiła, nie patrząc na niego.
Dumbledore chwilę się zastanawiał.
- Nie. - Powiedział w końcu niepewnie. - Tą moc musisz odkryć sama. Ja... w przyszłości mogę ci jedynie pomóc. Ale jeszcze nie teraz. Ale nie bój się. - Uśmiechnął się do niej łagodnie. - Wszystko będzie dobrze. A teraz zmykaj!
Uśmiechnęła się do niego, już nieco uspokojona.
- Dziękuję panu bardzo.
Zatrzasnęła za sobą drzwi, ale zza nich dobiegło go jeszcze ciężkie westchnienie dyrektora. Co mu się stało?
 
***
 
W tym momencie Dumbledore siedział przy stole i gładził swoją siwą brodę. To niemożliwe! Ona nie może... Ale przecież dokładnie opisała swoje wizje... Tak... Ale dlaczego ona? Dlaczego ona miała dołączyć do "wybranych"? W tym momencie usłyszał krzyk Stena:
- Molly, jesteś świetna!
Dyrektor uśmiechnął się ponuro. Może to dlatego, że jak powiedział Sten - Weasleyówna jest świetna?...
 
(Autorka: Kaśka)
 
  

-

sobota, 17 maja 2014

Rozdział XIX

- Molly, czekaj na mnie! Idę z tobą! - Krzyknęła Rose do kuzynki. Pomyślała, że pójdzie z nią pożyczyć coś do czytania. Uwielbiała czytać, chociaż teraz miała na to zdecydowanie mniej czasu.                 
- Ok, tylko się pośpiesz! - Odkrzyknęła w stronę kuzynki Molly.
Po chwili Rose zbiegła po schodach i stanęła przed kuzynką. Była ubrana w szatę szkolną, przez ramię miała przewieszoną czarną torbę z herbem Gryffindoru i miała jak zawsze rozpuszczone włosy. Dziewczyny ruszyły w kierunku biblioteki. Rose zaczęła rozmowę.
- Co słychać u twojego chłopaka? - Zapytała wesoło. Wiedziała, że Molly będzie udawać oburzenie; lubiły się tak ze sobą droczyć.
- Mogłabym zapytać ciebie o to samo. - Powiedziała z niewinnym uśmiechem Molly.
Rose zrobiła zdziwioną minę.
- Pierwsze słyszę żebym miała chłopaka. - Powiedziała zaskoczona.
- Tak? - Zapytała szeroko uśmiechnięta Molly. - A ten blondyn, który pomagał ci nieść książki?
- Scorpius?! To wcale nie jest mój chłopak! - Rose popatrzyła na kuzynkę z podejrzeniem. - A tak w ogóle to skąd o tym wiesz?
Molly roześmiała się.
- Od Albusa. Akurat wtedy tamtędy przechodził.
"No tak, teraz wszyscy będą mi dogadywać". - Pomyślała Rose.

 

- Dobra, Molly. Zmieńmy temat. - Powiedziała smętnie, ale zaraz uśmiechnęła się do kuzynki. Obie nie potrafiły się na siebie gniewać. Po chwili stanęły przed drzwiami prowadzącymi do biblioteki. Oprócz bibliotekarki, pani Pince, dziewczyny zobaczyły grupkę starszych, rozchichotanych Krukonek, które pani Pince co chwila musiała uciszać. Kuzynki poszukały sobie wolnego miejsca. Molly od razu znalazła książkę, która była jej potrzebna do napisania zadania z obrony przed czarną magią.

- Rose, a ty nie piszesz? - Zapytała, nie podnosząc wzroku z nad kartki.

- Nie. Napisałam już wczoraj. - Odparła Rose, wychylając się zza regału. Molly popatrzyła na kuzynkę z niedowierzaniem. Rose nigdy nie zdarzało się robić zadań wcześniej niż dzień przed zajęciami. W końcu znalazła odpowiednią książkę, pożegnała się z Molly i wyszła z biblioteki. "Jaka piękna pogoda". - Pomyślała, patrząc przez okno i ruszyła na błonia. Był ostatni dzień listopada i ostatnie ciepłe dni. "Już tak mało czasu do balu, a ja nadal nie mam z kim iść". - Pomyślała. - "A może..."  Nie dopuściła do siebie nawet tej myśli. Wiedziała, że Scorpius i tak jej nie zaprosi. "Przecież to jest Ślizgon i w dodatku Malfoy". - Przemknęło jej przez myśl i obiecała sobie, że przestanie zaprzątać sobie nim głowę. Dopiero teraz zauważyła, że doszła już nad jezioro. Rozejrzała się dookoła. Wokół niej było pełno uczniów z wszystkich klas i domów. Jedni rozmawiali, jeszcze inni popisywali się swoimi zdolnościami magicznymi. Rose usiadła pod drzewem niedaleko brzegu jeziora. Wyjęła z torby książkę i zaczęła czytać. Nagle usłyszał czyjś głos i chociaż i tak wiedziała do kogo należał, odwróciła się, żeby zobaczyć co się stało.

- Co za wredna szlama. - Usłyszał zdenerwowany głos Scorpiusa Malfoy'a.

- Nawet nie wiesz jak mnie wkurza ten Potter. - Powiedział ze złością William Snape. - Powinieneś dać mu nauczkę. - Rzucił po czym dodał:

- Ja bym ci pomógł.

Rose nie usłyszała dalszej rozmowy, ale musieli rozmawiać o czymś śmiesznym, bo kiedy William szeptał coś do Scorpiusa. oboje wybuchli śmiechem. "Ciekawe w co się znowu wpakował Albus". - Pomyślała i zauważyła idącą w jej stronę Molly.

- Nareszcie skończyłam. - Powiedziała zadowolona czarnowłosa. - Chodź, poszukamy Albusa i Franka.

- Ok, już idę. - Odparła Rose, zarzucając torbę na ramię.

- Masz już partnera na bal? - Zagadnęła wesoło Molly.

- Nie. - Powiedziała smętnie Rose. - Ty pewnie idziesz ze Stenem?

- Chyba tak, ale ty też jeszcze kogoś znajdziesz.

Rose uśmiechnęła się do kuzynki. Molly zawsze poprawiała jej humor.




***

- Wybierasz się gdzieś? - Zapytała Rose kuzynkę. Molly już od pół godziny stała przed lusterkiem, przeglądając ubrania i układając włosy.
- Sten miał po mnie przyjść. Pójdziemy się przejść. - Molly lekko się zarumieniła.

Rose rozglądnęła się po nowym pokoju Molly. Bardzo chciała znów mieszkać z kuzynką, ale na razie było to niemożliwe. 

- Molly, nie widziałaś mojej książki? - Powiedziała sięgając do torby.

- Nie, chyba nie.

Nagle Rose ogarnęła senność. Postanowiła wrócić do siebie.

- Nie przeszkadzam ci już. - Powiedziała z uśmiechem do Molly. - Baw się dobrze.

- Nie przeszkadzasz mi. Fajnie, że przyszłaś. - Wyznała wesoło kuzynka.

Rose wstała z łóżka i ruszyła korytarzem do swojego pokoju. Była bardzo zmęczona i marzyła o tym, żeby się położyć. Nagle zobaczyła Neville'a zbiegającego po schodach.

- Cześć Frank.

- Cześć Rose, mogłabyś...

- Nie teraz Frank. Później pogadamy, ok? - Powiedziała i nie czekając na odpowiedź, ruszyła do pokoju. Kiedy położyła się na łóżku odeszła ją ochota do spania. Postanowiła się pouczyć na eliksiry. Była trochę do tyłu z materiałem, a nie chciała narazić się na kpiny Snape'a, szczególnie przy Ślizgonach. Ledwo otworzyła książkę, do pokoju weszła Gryfonka, Sandra Evans.

- Rose, ktoś czeka na ciebie na korytarzu. - Powiedziała z tajemniczym uśmiechem.

"Ciekawe kto". - Pomyślała Rose.

- Dzięki Sandra. Już idę. - Odparła, zwlekając się z łóżka. Była bardzo ciekawa, kto na nią czeka. "Może to tylko czyjś kolejny wygłup". Wyszła na korytarz. Nie było tam nikogo oprócz wysokiego jasnowłosego chłopaka. Stał do niej tyłem i jeszcze nie zauważył, że Rose się w niego wpatruje. Serce dziewczyny zabiło szybciej. Dopiero po chwili chłopak się odwrócił, podszedł do niej i spojrzał w jej błękitne oczy.

- Cześć Rose. - Powiedział pewnym głosem i z beztroskim uśmiechem Scorpius Malfoy.

- Cześć Scorpius. - Odparła trochę nieśmiało Rose.

- Przyszedłem ci coś oddać. - Wyjął zza pleców książkę, którą Rose pożyczyła dziś rano z biblioteki. - To chyba twoje.

- Tak, dzięki. - Powiedziała Rose. - Skąd wiedziałeś, że to moje?- Zapytała z ciekawością.

- Widziałem cię popołudniu nad jeziorem. - Odpowiedział Scorpius przeczesując ręką swoje blond włosy.     - Może się gdzieś przejdziemy?- Zaproponował.

- Czemu nie. - Zgodziła się Rose.

Zapadła cisza. Rose, tak samo chyba jak Scorpius, zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Oboje przyglądali się sobie. Milczenie przerwał dopiero Scorpius.

- Tak w ogóle to przyszedłem, żeby cię o coś zapytać. - Kiedy to mówił Rose zrobiła pytającą minę. - Idziesz już z kimś na bal? - Zapytał niespodziewanie.

Rose nie przypuszczała, że chłopak ją o to zapyta. Uśmiechnęła się szeroko.

- Nie, a czemu pytasz?

- No to może... Może pójdziesz ze mną? - Zapytał z nadzieją w głosie.

Rose otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. "Czy to możliwe, żeby Scorpius Malfoy zaprosił mnie właśnie na Bal Bożonarodzeniowy?" - Zapytała w myślach samą siebie.

- Tak, chętnie z tobą pójdę. - Odpowiedziała, lekko się rumieniąc.

- Super. - Scorpius powiedział z zadowoleniem. - Wiesz, Rose muszę już lecieć. Do zobaczenia jutro. - Powiedział i pobiegł w stronę swojego pokoju. - Szkoda, że nie jesteś w Slytherinie! - Krzyknął jeszcze w jej stronę.

- A to czemu? - Zawołała, ale nie usłyszała już odpowiedzi. Po chwili dodała szeptem:

- Cudownie.

Wyobraziła sobie siebie i Scorpiusa tańczących na balu. Nagle uświadomiła sobie coś strasznego. "O Boże, przecież ja nie mam sukienki". Postanowiła w duchu, że zaraz rano pobiegnie do Hogsmeade kupić suknię. Rozanielona ruszyła w kierunku pokoju. Po jej głowie kłębiły się różne wizje jutrzejszego balu. "Już się nie mogę doczekać". Chciała od razu pobiec i opowiedzieć Molly o spotkaniu ze Scorpiusem. Wiedziała, że to niebezpieczne, bo profesor McGonagall zabroniła się odwiedzać, a poza tym po korytarzach przechadzał się Flich. "Powiem jej rano". - Zdecydowała. Chciała znów mieszkać z kuzynką w dormitorium Gryfonów. Rose na razie mieszkała z Gryfonką, Sandrą Evans i dwiema Ślizgonkami, Cruellą Scar' Terrible i Kate Sparry. Te ostatnie były bardzo wredne. "W końcu to Ślizgonki. Nie ma się co dziwić". - Często powtarzała Sandra. Rose nie chciała już dłużej myśleć o tych Ślizgonkach. Myślami  była już zupełnie gdzie indziej; przy pewnym jasnowłosym chłopaku. Niestety musiała przerwać swoje rozmyślania, bo właśnie weszła do pokoju. Nie zobaczyła w nim na szczęście Ślizgonek.

- Cześć Rose. - Powiedziała Sandra. - Długo cię nie było. - Dodała z szerokim uśmiechem. 

Rose już miała coś powiedzieć, kiedy zobaczyła w drzwiach Cruellę.

- O, ktoś tutaj chyba był na randce. - Powiedziała z ironią w głosie i wymownie popatrzyła na Rose.

- A nawet jakby to co? - Zapytała opanowanym głosem Gryfonka.

- Ciekawe tylko z kim. - Wtrąciła się do rozmowy Kate.

- To chyba nie jest twoja sprawa. - Odparła bardzo miłym tonem Rose i odwracając się na pięcie, ruszyła w kierunku pokoju. Tuż za nią pobiegła Sandra.

- Nie przejmuj się nimi. - Powiedziała.

- Nie mam zamiaru. - Odparła z uśmiechem Rose. 

 

***

 

 
- Znalazłeś sobie w końcu dziewczynę na bal? - Zapytał William Snape wykładając nogi na stół.

- No pewnie. - Odpowiedział Scorpius Malfoy przeczesując ręką włosy.

- Co to za Ślizgonka?

- A skąd wiesz, że to Ślizgonka? - Zapytał z uśmiechem Scorpius. - Ja tego nie powiedziałem.

- No chyba mi nie powiesz, że to Puchonka albo... - Uśmiechnął się. - albo Gryfonka.

- Zobaczysz jutro. - Odpowiedział blondyn i poszedł w kierunku pokoju. William nie dawał jednak za wygraną.

- A ładna chociaż?

- Bardzo. - Powiedział Scorpius ziewając.

- Stary, ty się chyba nie zakochałeś?! - William zerwał się z fotela.

- Żartujesz? Pewnie, że nie. - Powiedział i zostawił Williama, który uśmiechał się z niedowierzaniem i przebiegłą miną.

***
 
Kiedy Rose się obudziła, przez okno wpadały już promienie porannego słońca. Obudziła ją krzątająca się po pokoju Sandra.

- Przepraszam, że cię obudziłam, Rose. - Powiedziała, kiedy zobaczyła, że Rose właśnie otworzyła oczy.

- Nic nie szkodzi. - Odparła, przeciągle ziewając. - Już dawno powinnam wstać. - Dodała z uśmiechem. Dopiero teraz zauważyła, jak Sandra ślicznie wygląda w swojej zielonej sukni na wieczorny bal. Wspaniale wyglądała w biżuterii, która świetnie komponowała się z sukienką.

- Ślicznie wyglądasz. - Powiedziała z zachwytem Rose. - Z kim idziesz?

- Z Thomasem Turner'em z Hufflepuff'u. - Powiedziała z uśmiechem. - A ty masz już sukienkę?

- Jeszcze nie. Właśnie idę do Hogsmeade. - Odrzekła Rose i wyszła z pokoju. Otwierając drzwi, zderzyła się z Cruellą.

- Uważaj jak chodzisz. - Krzyknęła Ślizgonka, robiąc przy tym głupią minę.

Rose parsknęła śmiechem i pobiegła w kierunku wyjścia z zamku. Na korytarzu pełno było rozchichotanych dziewczyn, które chwaliły się swoimi partnerami na bal. Rose pomyślała, że pewnie żadna z nich nie ma problemu z suknią. "Ciekawe co robi Molly". - Pomyślała i doszła do wniosku, że kuzynka na pewno nie odłożyła na ostatnią chwilę zakupów. Kiedy doszła do Hogsmeade, bez problemu znalazła sklep z sukienkami. Po godzinie trzymała już w rękach śliczną, długą, czerwoną suknię. "Będzie idealna". Kiedy mijała Karczmę Madame Rosmety, postanowiła wstąpić do niej na chwilę. W środku nie było dużego ruchu. Oprócz kilku starszych Ślizgonów i Puchonek w karczmie nie było nikogo. Prawie nikogo. Rose dopiero teraz zauważyła na samym końcu sali postać ubraną w długą, czarną szatę z kapturem na głowie, pochylającą się nad kuflem. Nagle odeszła ją ochota siedzenia w karczmie. Kiedy przechodziła koło postaci, ta sięgnęła do kieszeni. W tym momencie drzwi karczmy otworzyły się i stanął w nich wysoki mężczyzna o czarnych włosach i ciemnej cerze. Kiedy wszedł, postać podniosła się i ukłoniła w jego stronę nadal ukrywając twarz. Czarnowłosy mężczyzna usiadł na przeciwko postaci w kapturze. 

- Wszystko już gotowe. - Powiedziała szeptem postać. Rose musiała trochę się przybliżyć, żeby cokolwiek usłyszeć.

- Mam nadzieję. - Powiedział ten drugi, kładąc rękę na różdżce. Niestety Rose nie usłyszała nic więcej, bo do karczmy weszła grupa Gryfonów, a tajemnicza postać w kapturze wyszła. Rose doszła do wniosku, że też powinna już wrócić do zamku, bo inaczej nie zdąży przygotować się na bal.

***
 
Po trzech godzinach Rose stała przed lustrem prawie gotowa. Czerwona suknia idealnie na niej leżała i wspaniale komponowała się z jej długimi, jasnobrązowymi włosami. 







 Uśmiechnęła się do swojego lustrzanego odbicia. Robiła jeszcze ostatnie poprawki. Musiała się pospieszyć, bo lada chwila miał zjawić się Scorpius. Nagle usłyszała energiczne pukanie do drzwi.

- Otwarte! - Krzyknęła, po czym chwyciła koniec sukni i ruszyła po schodach w kierunku drzwi. Scorpius czekał na nią na dole. Kiedy ją zobaczył, aż otworzył usta z zachwytu.

- Pięknie wyglądasz. - Powiedział po chwili.

Rose uśmiechnęła się.

- Dziękuję. Ty też. - Odparła z uśmiechem. 

Była to prawda. Scorpius zawsze był elegancki, ale tym razem przeszedł samego siebie. Był ubrany w gustowny, czarny garnitur, białą koszulę, a pod szyją miał zapiętą białą muchę. Włosy miał zaczesane do tyłu i kiedy tak stał przed Rose, przypominał jej jego ojca, Dracona Malfoy'a.

- To co, idziemy? - Zapytał i podał jej rękę.

Rose kiwnęła głową, wyszli z pokoju i ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Mijały ich roześmiane pary, zaproszeni przez Dumbledore'a goście i nauczyciele. Kiedy weszli do sali, na twarzach innych uczniów można było dostrzec wyrazy zachwytu. Dziewczyny ze wszystkich klas i domów wpatrywały się w Scorpiusa z podziwem, a w Rose z zazdrością. Ona rozglądała się na wszystkie strony, ale nigdzie nie zobaczyła Molly. "Pewnie jeszcze nie przyszła". -Pomyślała. Nagle Scorpius przechylił się gwałtownie do przodu. Rose oglądnęła się za siebie i zobaczyła Williama Snape'a, który klepnął Scorpiusa w plecy.

- Miałeś rację co do niej, stary. - Powiedział patrząc na Rose. - Zostawiam was samych. - Mówiąc to mrugnął do Rose. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Po chwili William zniknął z widoku. Wszyscy zaczęli tańczyć. Rose popatrzyła na Scorpiusa.

- Może zatańczymy? - Zaproponował.

- Jasne. - Odparła odgarniając włosy z ramion. Scorpius objął ją w talii. Rose położyła ręce na jego ramionach i zaczęli tańczyć. Było dokładnie tak, jak sobie wyobrażała. Popatrzyła w jego szare oczy. Scorpius nachylił się do niej.

- Masz piękne oczy. - Wyszeptał.

Rose oblała się rumieńcem.

- Za to ty świetnie tańczysz. - Odparła również szeptem. Chłopak uśmiechnął się szelmowsko. Wzrok Rose powędrował do stołu nauczycielskiego. Zobaczyła przy nim ostatnią osobę, którą spodziewałaby się tam ujrzeć. Przy stole, po prawej stronie Dumbledore'a siedział czarnowłosy mężczyzna z karczmy. Dziewczyna nie zastanawiała się długo, co on tam robi, bo Scorpius znów zaczął do niej szeptać. Rose odpowiedziała uśmiechem i kolejne dwa tańce przetańczyli w milczeniu, patrząc się na siebie. Kiedy oboje się zmęczyli, Scorpius zaoferował, że pójdzie po coś do picia. Rose opadła zmęczona na krzesło. Było jej potwornie gorąco. Rozglądnęła się po sali. Zobaczyła Krukonkę, Mary Jones McRoad tańczącą z Juanem McQuen'em, Sandrę Evans i Thomasa Tutner'a oraz Kate Sparry i Williama Snape'a. Zamknęła oczy. Nagle rozległ się czyjś przerażony krzyk.

- Wampiry!

Rose błyskawicznie otworzyła oczy. Zobaczyła deszcz czarnych, zakapturzonych postaci. Wampiry rozbiegły się po całej sali. Nauczyciele próbowali bezskutecznie zapanować nad sytuacją. Jeden z potworów powolnym krokiem zbliżał się w jej stronę. Rose niewiele myśląc wycelowała w niego różdżkę.

- Rictusembra! - Krzyknęła. Oszołomiony wampir jęknął z bólu i upadł na podłogę. Rose raniła kolejne potwory. Wiedziała, że jeśli ona ich nie pokona, to one prawdopodobnie ją zabiją. Czuła, że za chwilę zabraknie jej już sił, zemdleje i osunie się na podłogę. W tym momencie poczuła, że się z kimś zderzyła. Gwałtownie odwróciła się do tyłu. Zobaczyła Scorpiusa, który bronił się przed potworami. Mimo beznadziejnej sytuacji uśmiechnął się do Rose swoim szelmowskim uśmiechem. Nagle dostrzegła, że wampiry otoczyły Molly. Rose krzyknęła. Zerwała się na pomoc kuzynce. Łzy napłynęły jej do oczu. Chciała pobiec i pomóc Molly się przed nimi bronić. Poczuła silne szarpnięcie. To Scorpius złapał ją za rękę. Próbowała się wyrwać, ale on nie miał zamiaru jej puszczać. Teraz wampiry zaczęły ich otaczać. Oboje miotali zaklęciami na wszystkie strony. Potworów nadal nie ubywało. W tej chwili rozległ się głęboki, donośny i opanowany głos dyrektora, który wymówił formułę jakiegoś skomplikowanego zaklęcia, po którym wszystkie wampiry zniknęły. Rose nie zobaczyła nigdzie Scorpiusa, więc pobiegła do Molly, która obejmowała Stena. 

- Nic ci nie jest? - Zapytała z troską w głosie kuzynkę.

- Nie. Na szczęście nie. - Powiedziała z uśmiechem Molly.

Rose dopiero teraz zauważyła Scorpiusa i Williama, idących w stronę wyjścia.

- Przepraszam was na chwilę. - Powiedziała w stronę przyjaciół i pobiegła w stronę dwóch Ślizgonów.

- Scorpius! - Zawołała. Blondyn odwrócił się w jej stronę. William z łobuzerskim uśmiechem szepnął mu coś na ucho i po chwili jasnowłosy chłopak zbiegał do niej po schodach.

- Tak? - Zapytał z ciekawością w głosie.

- Dziękuję... - Powiedziała Rose i odwróciła się, żeby odejść. Znów poczuła szarpnięcie. Scorpius odwrócił ją do siebie, nachylił się nad nią i wyszeptał:

- Przyjdź o 22 tam, gdzie ostatnio.

- Na pewno będę. - Powiedziała, uśmiechając się do niego. Chłopak popatrzył jej w oczy i uśmiechnął się łobuzersko. 

- Teraz możesz iść. - Powiedział i sam pobiegł do czekającego na korytarzu Williama. W tym momencie podeszła do niej Molly.

- Nie wmawiaj mi teraz, że to nie twój chłopak. - Powiedziała z uśmiechem.

- Ale...

Nie dokończyła, bo odezwał się głos Dumbedore'a, który ogłosił, że od jutra uczniowie mogą wrócić do swoich starych pokoi. Rose nie usłyszała nic więcej, ponieważ zastanawiała się, po co Scorpius chciał się z nią spotkać.

***

Kiedy znalazła się w pokoju, nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Z niecierpliwością czekała, aż zegarek wybije umówioną godzinę. Sandra już dawno poszła spać, a Ślizgonki zachowywały się wobec niej jeszcze gorzej niż poprzednio tylko dlatego, że to ją Scorpius zaprosił na bal, a nie którąś z nich. W końcu naburmuszone poszły spać. Rose siedziała sama w otaczającej ją ciemności. Cały czas spoglądała na zegarek, jakby miało  to przyspieszyć czas. Poczuła, że strasznie chce się jej spać. Wiedziała, że jeśli teraz zaśnie to obudzi się dopiero nad ranem. Wkrótce, nie wiedząc kiedy, zasnęła. Obudziła się po krótkim czasie. Szybko sięgnęła po zegarek. 

"Za 15 minut. - Pomyślała. - Jeszcze zdążę". Wybiegła z pokoju i ruszyła ciemnym korytarzem w stronę miejsca jej ostatniego spotkania ze Ślizgonem. Starała się iść jak najciszej, jednak wcale jej to nie wychodziło. Pomyślała, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby ktoś ją tutaj zobaczył. Nagle na końcu korytarza zobaczyła migoczące światło. "To pewnie Flich albo McGonnagal". - Pomyślała ze złością. Jednak z ciemności nie wyłonił się żaden z nauczycieli, ale tak samo przestraszona Molly.

- Rose, ale mnie wystraszyłaś.

- Ty mnie też. - Odparła Rose. - A tak w ogóle to co ty tu robisz?

- Idę do Stena. Chciał mi coś powiedzieć. - Powiedziała, rumieniąc się Molly. - A ty gdzie się wybierasz?

- Do Scorpiusa. On też chciał ze mną rozmawiać. - Odparła Rose z uśmiechem i obie ruszyły przed siebie. Szły w kompletnych ciemnościach. Jedynym źródłem światła był blask księżyca wpadający przez okna. Rose była szalenie ciekawa, co chciał od niej Scorpius. "A co jeśli to był żart?" Zdała sobie jednak sprawę, że jeśli byłby to głupi dowcip, to chłopak nie zachowywałby się tak na balu. Nagle Molly mocno ścisnęła ją za rękę i ze strachem popatrzyła przed siebie. Rose dopiero teraz zauważyła w oddali dwie poruszające się w ich stronę osoby. Kiedy padł na nie blask księżyca, dziewczyna zobaczyła, że wyglądają zupełnie jak postacie z karczmy. Cienie coraz szybciej zbliżały się w ich stronę. 

- Molly, zawróćmy. - Szepnęła Rose. Kuzynka twierdząco kiwnęła głową. Kiedy się odwróciły dostrzegły, że za ich plecami również skradają się dwie postacie. "Proszę, tylko nie wampiry". - Pomyślała Rose, wyciągając różdżkę. Molly zrobiła to samo. Kuzynki stanęły tyłem do siebie.

- Expelliarmus! - Krzyknęły niemal w tym samym momencie. Zaklęcie rozbrajające odbiło się od postaci w kapturach, uderzając w dziewczyny. Rose po chwili stanęła na nogi z różdżką w ręku. Jedna z postaci podniosła Molly do góry silnym szarpnięciem za rękę. Rose stanęła w obronie kuzynki.

- Zostaw ją ty... - Nie dokończyła, bo postać zdjęła kaptur odsłaniając bladą twarz i spiczaste kły. Dziewczyny krzyknęły przerażone.

- Śmiało, dokończ. - Powiedział ze strasznym uśmiechem. Reszta wybuchnęła śmiechem. W tym momencie Molly wyrwała się, chwyciła swoją różdżkę i wycelowała ją w potwora o bezczelnym uśmiechu. Kolejny raz rzuciła na niego zaklęcie rozbrajające, które i tym razem odbiło się od niego.

- Teraz już się nie wywiniecie. - Syknął. Rose miała cichą nadzieję, że ktoś je uratuje. Dziewczyna była przerażona, ale nie dała tego po sobie poznać.  Popatrzyła na Molly. Kuzynka popatrzyła na nią z rezygnacją. W tym momencie wampir, z którym rozmawiały wycelował w nie różdżkę.

- Compesco! - Krzyknął z tryumfalnym uśmiechem. Nagle obie stanęły ciasno ściśnięte niewidzialnym sznurem. Rose skrzywiła się z bólu. Molly zaczęła szarpać się w więzach, próbując się uwolnić. 

- Rose, co teraz? - Zapytała szeptem, zdając sobie sprawę, że nie dadzą rady się uwolnić. Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, bo wampiry odwróciły się w ich stronę.

- Drętwota. - Powiedział bezceremonialnie jeden z nich. Rose poczuła silny ból rozsadzający jej czaszkę, zrobiło jej się słabo, po czym bezwładnie opadła na podłogę.




(Autorka: Kinga)

sobota, 10 maja 2014

Mały przerywnik

 
Małe wtrącenie z mojej strony. Jak widać, posiadam oryginalny szablon. Kto mi go zrobił? Kochana Victim z Zaczarowanych Szablonów. :) Polecam wszystkim tę stronę! A do tych, co jeszcze czekają na odpowiedzi Tomka, po prostu zapomnieliśmy. :) Dobrze, że Ella zwróciła na to uwagę. Jednak proszę się nie bać, odpowiedzi pojawią się w tym tygodniu. :* Dziękuję Ellciu, że zwróciłaś mi na to uwagę. Zawsze mogę na Ciebie liczyć. Dziękuję. :*
 
Evenstar (Kaśka) 

 



poniedziałek, 5 maja 2014


Rozdział XVIII
Mara stała na ściółce leśnej, resztkami sił trzymając się na nogach. Wiatr dął niemiłosiernie w jej zmarznięte uszy, ale Puchonka już tego nie czuła. Nie czuła już nic. Przed oczami cały czas miała rozmazany obraz Blaise’a z długimi wampirzymi kłami. Próbowała sobie to jakoś wytłumaczyć. Przemówić do rozsądku, że to przecież niemożliwe. Ale nie mogła. Podobno nadzieja umiera ostatnia, więc niech tak zostanie. W jej sercu nadal płonął mały płomyczek nadziei. Przecież Blaise był ze szlacheckiej rodziny. Z rodu Zabinich. To przecież niemożliwe. Do jej oczu zaczęły napływać gorące łzy, ale tego też nie czuła. Była jak lalka. Jak szmaciana lalka, którą za chwilę zdmuchnie wiatr. Słyszała krzyki Vassili’ego, ale z drugiej strony ich nie słyszała. Wszystko było takie względne. Jeszcze wczoraj była pewna, że czuje coś do Zabiniego. Całowała się z nim i przytulała, a dziś okazuje się, że całowała wampira! To nie do pomyślenia. Nie przejmowało ją teraz nic. Chciała jakiegoś logicznego wytłumaczenia od Blaise’a, ale wiedziała, że nie nadejdzie. Chciała uciec, ale jej własny organizm jej na to nie pozwalał. Czemu? Czemu nie mogła po prostu uciec? Jej podświadomość domagała się wytłumaczenia mimo, że dobrze wiedziała, że go nie dostanie. 
Nagle coś się wydarzyło. To były ułamki sekund, kiedy Vassili rzucił się z kołkiem na Blaise’a. Łowca opadł nieprzytomny na ziemię. To Mariette. Właściwie nie ona, a jej podświadomość, zrobiła to za nią. Zamaszystym ruchem uderzyła w głowę Vassiliego jakąś grubą gałęzią. Nie chciała tego, ale to się stało. Dziewczyna spojrzała spłoszona na Blaise’a. Właśnie znokautowała jedyną osobę, która mogła ją obronić przed wampirem. Ale wyraz twarzy Blaise’a bardziej ją zaintrygował niż mrzonki o własnej śmierci z rąk własnego chłopaka. Wyraz twarzy Zabiniego nie wyrażał wcale żądzy krwi czy mordu. Wyrażał coś dużo gorszego dla Mary. Wyrażał ból. Nieprzenikniony ból i coś podobnego do… wstydu? Mariette chciała go odruchowo przytulić i pocieszyć, gdy przypomniała sobie w jakiej znajduje się sytuacji. Nagle Blaise w wampirzym tempie znalazł się obok niej. Puchonka ze strachem w oczach i przerażeniem w gestach zaczęła się cofać. Strzepnęła dłonie wampira, które położył jej na ramionach. Nie chciała, by ktokolwiek ją teraz dotkał. Nie, nie chciała by robił to Blaise.
- Mara uspokój się. - Mówił powoli Blaise, a Mara próbowała się odwrócić, by uciec od jego wzroku.
- Zostaw mnie! - Krzyknęła w końcu przez łzy, nie mogąc wydostać się z uścisku Ślizgona.
- To nie tak jak myślisz…. - Tłumaczył się, a jego oczy również zaczęły się szklić. Było mu przykro. Przykro, że tak niewinna istota jak Mariette Venom musiała to oglądać. Ale to nie była prawda. Oszukiwał się. Tak naprawdę było mu przykro, bo teraz Mara wiedziała.
- Nie jest tak jak myślę?! - Krzyknęła Mara, wybuchając szaleńczym śmiechem. Wyglądała jakby oszalała. - Jesteś bestią! - Krzyknęła przez śmiech, a Zabini westchnął. Widocznie nie było innej drogi. Podniósł podbródek Puchonki tak, by zrównać się z nią wzrokiem.
- Zapomnisz o wszystkim co tu się stało. - Zahipnotyzował Marę Blaise i zniknął w ciemnościach. Mara stała jeszcze przez chwilę w kompletnym amoku, po czym zemdlała.
***
Mara obudziła się na środku Zakazanego Lasu. Do twarzy przykleiły jej się zeschłe liście. Inny uczeń pewnie panikowałby, że znalazł się na środku Zakazanego Lasu, ale Mariette była przyzwyczajona do takich lokacji. W końcu ojciec objaśniał jej swój zawód, gdy tylko miał na to czas. Ale Mariette się nie bała. Zachodziła tylko w głowę o to, co ona tu robi i jak tu przywędrowała? Kompletnie nie pamiętała, żeby szła do Zakazanego Lasu. To było dziwne. Bardzo dziwne. Ale Mara uznała, że to po prostu skutki kremowego piwa i ma teraz ważniejsze sprawy na głowie. Wstała, otrzepała się i ruszyła w stronę Hogsmeade, gdzie miała zamiar kupić suknię na bal, na który oczywiście szła ze swoim ukochanym chłopakiem - Blaisem.
***
- Hej gdzie moja suknia? - Wrzeszczała Laura krzątając się po pokoju.
- Ja się pytam gdzie mój lakier, kradzieje? - Krzyczała Mara. Była już w pełni ubrana w swój strój. Trochę kosztował, ale było warto. Efekt był oszałamiający. Nie była to zwykła, sztywna suknia. Wyglądała tak:
Krój bandeau. Dekolt w kształcie serca.
 
Jednak do szczęścia potrzeba było jej jeszcze fryzury. Gdy już udało jej się dorwać lakier do włosów spod poduszki leżącej na krześle, łapczywie zaczęła ustawiać włosy. Zdziwiło ją trochę nastawienie Molly. Co prawda mówiła, że nie idzie ze Stenem, ale dziś wyglądała na wyjątkowo zdołowaną.  To było bynajmniej dziwne. Przecież Molly tak długo czekała na ten bal, a dziś wyglądała jakby on jej w ogóle nie cieszył. Mara nie potrafiła już nadążyć za humorkami dziewczyn. Gdy po dwóch godzinach przygotowań, czterech kilogramach tapety i ośmiu załamaniach nerwowych przy próbie założenia za małych butów, Mara wyszła z pokoju kierując się do sali, w której miał się odbyć bal, czuła się jak bogini. Szła otoczona spojrzeniami innych uczniów zalotnie oddając im spojrzenia. Wiedziała, że Zabini byłby zły gdyby to zobaczył, ale ona nie jest zwierzęciem w klatce i może robić co chce. Po rannej próbie przypomnienia sobie co robiła wczoraj w Zakazanym Lesie poddała się i zostawiła sprawę do samoczynnego rozwiązania. Weszła do mocno rozświetlonej Sali szukając wzrokiem Blaise’a. Niestety nie zauważyła go. Postanowiła przejść się po sali i poszukać go. Ale nadal go nie znalazła. Po odpytaniu Scorpiusa i Willima dowiedziała się, że chłopacy od wczoraj go nie widzieli. Usiadła smętnie na krześle w towarzystwie piwa kremowego. Co jakiś czas zaczepiali ją jacyś chłopacy, ale zbywała ich. Czekała na Blaise’a wątpiąc czy się doczeka. Było coraz gorzej. Muzyka była coraz gorsza, a Romeo dalej nie pojawiał się na horyzoncie.
Wtedy to się stało. Mara usłyszała czyjś krzyk wołający "Wampiry!" i rozpętało się piekło. Uczniowie biegali jak poparzeni po sali chowając się gdzie się da. Inni uciekali przed tym, czego Mara nie zauważyła kilka sekund temu. Przed wampirami. To było straszne, na sali panował chaos, a Mariette zamarła. Po chwili poczuła za sobą kroki. Odwróciła się w tamtą stronę przygotowując już różdżkę. Przed sobą zobaczyła ubranego na czarno, starego wampira idącego do niej z żądzą mordu w oczach.
- Drętwota! - Krzyknęła Mara, ale spudłowała i zaczęła się cofać.
- Expelliarmus! - Krzyknęła, ale wampir pod wpływem zaklęcia tylko się zachwiał. Nagle poczuła coś zimnego na plecach. Ścianę. Nie miała gdzie już się cofnąć. Nie wiedziała, co robić i wtedy zjawił się on. Blaise wskoczył między nią, a wampira.
- Zaprawdę, Taulosie, czy musisz rzucać się na wszystko co chodzi? - Zapytał, a Mara zachodziła w głowę do kogo mówi. Skąd mógł znać imię wampira? Poza tym, ten dziwny język. "Zaprawdę"? Kto w tych czasach używa tego słowa?
- Nie twoja sprawa młodzieńcze. - Powiedział ochrypłym głosem Taulos. - Odsuń się jeśli łaska. - Poprosił, ale Zabini stał twardo w miejscu.
- Powiedziałem, odsuń się. - Powtórzył Taulos.
- Nie. - Odpowiedział pewnie Ślizgon. - Zostaw ją.
- Chcesz ze mną zadzierać? - Pytał Taulos z nutą rozbawienia w głosie.
- Zostaw ją. - Powtórzył ostro Blaise. W tym momencie ze szczęki Taulosa wysunęły się dwa ostre kły i wampir rzucił się do gardła Zabiniemu. Ku wielkiemu przerażeniu Mary, Blaise zrobił to samo. Przed Mariette toczyła się zacięta walka dwóch wampirów, ale do niej jakby nie dochodziło to co się dzieje. Widok kłów Blaise’a wywarł na niej za duży szok. Nagle słychać było tylko podniesiony głos Dumbledore’a i wszystkie wampiry znikły. Mara stała jak spetyfikowana kilka minut dopóki nie podbiegła do niej Molly Weasley.
- Mara, co jest? - Spytała zatroskanym głosem dziewczyna.
- Ta postać, ta postać to… - Ale Mara nie dokończyła zdania. Zemdlała z nadmiaru emocji.  
(Autorka: Ella Nightmare)