czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział dodatkowy od Scorpiusa Malfoya

Dochodziła godzina 23:20.
W pokoju wspólnym Slytherinu przed chwilą zapadła cisza. Zmęczony
Scorpius rzucił się na fotel przed ogromnym kamiennym kominkiem.
Otaczały go barwy srebra i zieleni. Nogi luzacko wyłożył na drewniany
stolik strącając przy tym na ziemię butelkę po piwie kremowym z
Hogsmeade, które skądś wytrzasnął jeden ze starszych Ślizgonów.
Chłopak był wykończony. Przed paroma minutami skończyła się wielka
impreza Domu Węża, o której opiekun, Severus Snape nie miał zielonego
pojęcia. Impreza odbyła się na cześć młodego Malfoy'a i Williama,
którzy nie licząc przedstawicieli Gryffindoru i Magician School for
Ambitious Students w pierwszym zadaniu zdobyli największą ilość
punktów. Zabawa trwała by pewnie znacznie dłużej gdyby nie fakt, że
jutro mieli normalnie lekcje. Scorpius ogarnął oczami pokój, w którym
się znajdował. „Ale bajzel- Przeszło mu przez myśl- Ciekawe kto to
posprząta”. Wyobraził sobie Flich'a kuśtykającego z miotłą po całym
dormitorium i przeklinającego całą tą imprezę. Na samą myśl lekko się
uśmiechnął. Sięgnął po jedną z ocalałych butelek piwa kremowego i
pociągnął spory łyk. „Dobrze, że nie można się tym opić”- Pomyślał.
Nagle drzwi do pokoju wspólnego uchyliły się z łoskotem i do środka
wślizgnął się William. Chłopak ziewnął przeciągle i bezwładnie opadł
na krzesło naprzeciwko Scorpiusa. Blondyn otworzył oczy i zmierzył
bruneta od stup do głów.
- Gdzie byłeś?- Zapytał Malfoy.
- W kuchni- Odpowiedział beztrosko William- No co? Zgłodniałem po tej
imprezie-  Dodał widząc pytające spojrzenie blondyna.
- Łap- Scorpius rzucił mu butelkę z piwem kremowym. Brunet opróżnił
butelkę do połowy.
- Szkoda, że nie zaprosiliśmy ludzi z innych domów- Powiedział
wycierając wargi rękawem szaty.
- Moim zdaniem bardzo dobrze- Blondyn przeczesał dłonią włosy-
Przynajmniej żadne szlamy się tu nie plątały... Chociaż tych czystych
mogliśmy zaprosić...
„Na przykład Rose”- Pomyślał. Już wcześniej dotarło do niego, że
polubił tą „małą” mimo tego, że była Gryfonką i tego co o Gryfonach
twierdzili jego kumple z Domu Węża.
- Ty chyba...
- Ciii... Słyszysz? Chyba ktoś idzie po schodach.
Oboje podeszli do drzwi. Scorpius delikatnie uchylił drzwi i wyjrzał
na zewnątrz.
- William- Szepnął do bruneta- Snape idzie.
Chłopcy rozglądnęli się dookoła. Po podłodze walały się puste butelki
po piwie kremowym i paczki po chipsach. Na jadowicie zielonym dywanie
z ogromnym, srebrnym wężem pełno było plam i okruszków. Scorpius wyjął
różdżkę. Innego wyjścia nie było. Mieli kilka minut na ogarnięcie tego
całego bajzlu zanim do pokoju wejdzie Snape.
- Vingardium leviosa- Scorpius i William przetransportowali puste
butelki po piwie kremowym i nie mając odpowiedniego miejsca na schowek
wyrzucili je za fotel licząc na to, że profesor nie zechce na nim
usiąść. Właśnie w tym momencie do pokoju wszedł Snape.  Rozglądnął się
po pomieszczeniu.
- Dobry wieczór, panie profesorze- Powiedzieli niemal w tym samym momencie.
- Taaakk... Jest godzina 23:35- Snape popatrzył na zegarek- Mogę
wiedzieć dlaczego jeszcze nie jesteście w łózkach.
Chłopcy popatrzyli na siebie znacząco.
- My... no- Zająknął się William. Snape uciszył go gestem.
- Przecież nic się nie stało- Profesor sprawiał wrażenie jakby w ogóle
nie zauważył dwóch butelek niewinnie wyglądających za filara
podtrzymującego kominek- Co tutaj tak śmierdzi? Malfoy, otwórz okno. 
Chłopak posłusznie podszedł do okna. Nagły powiew wiatru rozwiał mu
blond włosy.
- Od razu lepiej- Westchnął Snape- Dobranoc panom- Powiedział i wyszedł.
Scorpius ponownie usadowił się wygodnie w fotelu i sięgnął po chipsy.
- Nie wiem jak ty, ale ja idę spać- Powiedział William idąc w stronę
swojego dormitorium- Jestem wykończony.
- Ja też zaraz pójdę- Odparł blondyn. Potwornie chciało mu się spać,
ale nie chciało mu się podnieść. Od samego rana nie miał ani chwili
spokoju. Najpierw Turniej, a potem ta impreza... Doszedł do wniosku,
że pierwsze zadanie było bardzo poste, wręcz banalne. Szczerze mówiąc
myślał, że Dumbledore wymyśli coś orginalnego, a tu proszę: smok.
Dementorzy- to było coś. Malfoy był z siebie strasznie dumny, kiedy po
raz pierwszy wyczarował patronusa, srebrnego smoka. Ojciec też był z
niego szalenie dumny. Scorpius już widział te wszystkie rozmowy na
jego temat w ministerstwie. Po cichu liczył też na to, że w „Proroku
Codziennym” znajdzie się wzmianka o dwóch wspaniałych Ślizgonach. Po
ataku demenorów w jaskini drugi raz nie otwierał kufra. „Ciekawe co
tam jet oprócz zjaw”- Pomyślał i zaciekawiony postanowił wyjąć
zawartość z kuferka. Był jednak zbyt zmęczony i nie miał sił żeby
podnieść się z fotela.
- Accio kufer.
Przedmiot błyskawicznie znalazł się w jego dłoniach. „Gdzieś tu miałem
kluczyk”- Pomyślał i zaczął grzebać w kieszeniach. Oprócz paru
galeonów znalazł tam misternie zdobiony kluczyk i wsadził go do zamka.
Kufer zalśnił złotym światłem. Chłopak otworzył szeroko oczy ze
zdumienia. Delikatnie pogładził wierzch pudełka i powoli przekręcił
kluczyk w zamku. Wieczko ustąpiło z lekkim łoskotem. Tym razem w
środku nie było boginów, dementorów ani goblinów. Na środku znajdowało
się malutkie zawiniątko. Scorpius przyjrzał się mu uważnie. Był to
zwitek pergaminu przewiązany srebrną tasiemką. Zastanawiał się czy nie
powinien poczekać z tym na Williama. Po chwili doszedł jednak do
wniosku, że ledwo przytomny kumpel w niczym mu nie pomoże. Blondyn
podniósł zwitek, zważył go w dłoni i dokładnie mu się przyjrzał.
Wyglądał nadzwyczaj normalnie. Gdyby nie to, że został wyjęty z
lśniącego kufra momentalnie trafiłby do pojemnika na śmieci lub do
płonącego kominka. Malfoy pociągnął za koniec tasiemki i delikatnie
rozłożył pergamin. Spojrzał na kartkę i otworzył szeroko oczy ze
zdziwienia.
- William- Krzyknął- Chodź tu szybko... To są chyba jakieś żarty.

(Autorka: Kinga)

piątek, 25 lipca 2014

Rozdział X

- Cholera jasna! - zaklęła Mara, rozmasowując bark. Po wczorajszym meczu cała była obolała, a dziś miało być spotkanie uczestników Turnieju. Ale przynajmniej wygrali. Co prawda, gdyby nie interwencja Mary i obrona Adama, czyli szukającego przed tłuczkiem, to pewnie nie byłoby tak wesoło. No właśnie, Adam. Nigdy się nie lubili, a teraz jeszcze musieli razem występować w tym turnieju. Właściwie to nawet idea tego turnieju jej się nie podobała. To wszystko było nie tak. Nie miała się dostać. Po co wrzucała karteczkę do czary? Musiała, przegrała zakład z Vivien Thomas i musiała to zrobić, czy jej się to podobało czy nie. Pierwszy raz w życiu można by pomyśleć, że Mariette się bała, ale to nie o to chodziło. Nie bała się złości z ust uczniów, gdy przegra, bała się reakcji jej ojca. Ojciec zawsze ją wspierał i był dla niej podporą, ale uczył się w Durmsztrangu i, gdy był organizowany ostatni Turniej, wraz z Karkarowem trenował Kruma. Więc będzie ode mnie wymagał dużo, dokończyła w myślach Mara. 
Najgorsze było to, że mieli mieć dziś to zebranie i ktoś coś mówił o jakichś wywiadach do Proroka, więc trzeba było wyglądać wystrzałowo, tak więc Mara ubrała się bardzo dziewczęco i ładnie. No może nie aż tak dziewczęco, bo szczerze nie znosiła takich looków. Mieli przyjść razem z Adamem, więc gdy byli już ubrani to razem w pokoju wspólnym dopracowywali swój wygląd. Mara miała dredy spięte w ogromnego, ale ładnego koka, z jednym czy dwoma opadającymi luźno na ramiona. Do tego ubrała swoje ulubione miętowe rurki wydłużające nawet jej krótkie nogi, białą podkoszulkę z głęboko wyciętymi rękawami i wysokie obcasy (których miała już dość, a założyła je dopiero dwie minuty wcześniej). W uszach miała srebrne kółka. Wyglądała pięknie, ale Adam też nie prezentował się przy niej źle. W luźnych dżinsach i luźnej koszuli było mu bardzo do twarzy. 
W końcu ruszyli w akompaniamencie owacji całego pokoju wspólnego, który życzył im pomyślnych wywiadów. Gdy szli korytarzem Mara w końcu zdobyła się zapytać Adama o to, co wierciło jej dziurę w brzuchu od kilku dni.
- Adam, mogę o coś zapytać? - zaczęła. Rozmowa nigdy im się nie kleiła. Mara zawsze miała go za żigolaka.
- Wal śmiało - zachęcił ją Adam.
- Jak to jest, że ty masz na nazwisko Diggory, a Cedrik Diggory zginął przecież w wieku siedemnastu lat? - zapytała, a Adam zaśmiał się.
- Jakże wiele razy zdarzają mi się takie pytania. Nie jestem synem Cedrika. Jestem synem, syna jego wuja, rozumiesz? - zapytał, a Mara pokiwała głową, choć tak naprawdę nie rozumiała nic. Zawsze się plątała przy tych wszystkich więzach rodzinnych. Dalej szli już w ciszy, aż dołączyli do zebrania. Na początku przemówił minister Draco Malfoy, a Mara starała się na niego nie patrzeć, bo mama opowiedziała jej kiedyś o romansie z tymże osobnikiem tuż po zakończeniu Hogwartu i tuż przed jego ślubem. Nic więc dziwnego, że czuła się dziwnie w obecności ministra Malfoya. Gdy minister skończył już mowę, jakaś drobna blondynka ustawiła wszystkich w kupie i zrobiła im zdjęcie na okładkę. Potem wołała w parach na wywiady. Mara w tym czasie dołączyła do swoich przyjaciół z LMS - uczestników Turnieju: Kayli i Bensona, nad którymi bez przerwy unosiła się chmura dymu z każdemu dobrze znanego zioła. Mara nie miała pojęcia jak jej kumple mają zamiar wygrać z reprezentantami, skoro czasem nie wiedzą, czy są w szkole u siebie czy w Hogwarcie.
- Cześć! - przywitała ją promiennie Kayla, zwana w swoich kręgach Rudą, albo Kitą.
- Cześć. - odpowiedziała Mara.- Uważajcie na te wywiady. - przestrzegła ich, a Kayla zrobiła zdziwioną minę.
- Czemu? - zapytał Benson, od którego było czuć dymem w promieniu chyba dziesięciu kilometrów. Ale nie to Marę denerwowało. Denerwowało ją to, że Benson miał trochę więcej niż dwa metry wzrostu i przez to, gdy z nią rozmawiał, musiał się schylać.
- Bo tak. Reporterka to Dalia Skeeter. Straszna hiena, zawsze coś wymyśli, tak samo jak jej matka kiedyś. - odpowiedziała, a Lucas zrobił rozumiejąca minę. W tym momencie drzwi otworzyły się i wyszła z nich Mary Jones z zażenowaną miną oraz Laura patrząca z wyrazem twarzy 'zabij mnie'.
- Hufflepuff! - zawołała Dalia ze schowka na miotły, a Mara i Adam przełknęli ślinę i weszli do schowka. Tam czekała już na nich Dalia wraz z ogniście czerwonym samonotującym piórem.
- No więc dobrze, przejdźmy do rzeczy. Jak to się stało, że Czara Ognia wybrała akurat was? -zaczęła Dalia, a zanim Mara czy Adam zdążyli otworzyć usta mówiła dalej. - Ach, rozumiem. Ty Marietta Venom, córka byczka z Durmsztrangu chcesz pokazać ojcu na co cię stać, a ty mój drogi Cedriku...
- Adamie. - poprawił ją Puchon.
- Adamie, pochodzisz z rodziny Cerdika Diggory'ego i pewnie chcesz odzyskać stracony na ostatnim Turnieju honor, to takie wzruszające. - mówiła, a Mara nie mogła się powstrzymać przed wzniesieniem oczu do nieba. Po chwili spojrzała jednak na notatki Dalii.
- Wcale nie mówiłam z wyrzutem o ojcu! - zaprzeczyła, ale Dalia jakby tego nie usłyszała.
- A jak jest między wami?- zaczęła, a Mara zastanawiała się, o co jej chodzi. W końcu jednak zrozumiała.
- Między nami? Jesteśmy znajomymi, nic nas nie łączy. - powiedziała.
- Kompletnie nic. - zawtórował jej Adam.
- Skoro tak. - powiedziała Dalia, ale jej mina zdradzała niecne plany. - Dobrze możecie już iść.- odprawiła ich.

***

- Co to ma być, na Merlina! - wrzasnęła Mara rzucając ze złością Prorokiem Codziennym akurat pomiędzy owsiankę Laury i płatki zbożowe Molly, które wraz z nią siedziały dziś przy stole. Kayla, Benson i Lucas siedzący naprzeciwko nich też wydali się zdziwieni jej szałem.
- Co się stało? - zapytała zmartwionym tonem Molly.
- Co się stało?! Zaraz wam przeczytam, co ta małpa o mnie nawypisywała. Posłuchajcie! 
Przyszedł czas na reprezentantów Hufflepuffu, czyli spokojnego i rezolutnego domu Helgi Hufflepuff. Tylko czy aby tak spokojnego? Ich reprezentanci na pewno nie są zwykłymi Puchonami. Na początek Marietta Venom, córka durmsztranckiego byczka i nieco ekscentrycznej Luny Lovegood. Gdy zapytałam ją, co sądzi o turnieju i czemu się do niego zgłosiła, jednoznacznie odpowiedziała, że zgłosiła się do niego po to, by pokazać swojemu ojcu, jaką ma siłę i na co ją stać, a sam Turniej traktuje jako szansę sprawdzenia się. Jest też Adam Diggory, nieszczęsna ofiara jej miłosnych łowów, które, przypomnijmy, zaczynała od dziedzica fortuny Zabinich, Blaise'a Zabiniego by później gdy ten związek nie wyszedł, przerzucić się na kolejnego bogacza, tym razem Albusa Pottera. Nic nieświadomy Diggory zgłosił się do Turnieju, by ratować dobre imię swojej rodziny po ostatniej przegranej jego wuja, tragicznie poległego Cedrika Diggory'ego i wpadł w sidła zachłannej Venom, a po jego zachowaniu widać, że coś go z młodą Mariettą łączy. Jednak czy ona nie wykorzysta go, tak jak zrobiła to z każdym innym bogaczem? 
- Co za małpa! Jak ona tak mogła!? - wrzeszczała Mara.
- Naprawdę chodziłaś z Zabinim? I z Potterem? A ten Diggory to tak na serio? - dopytywała się Kayla, a Mara ze złością wyrwała jej gazetę.
- Oczywiście, że nie. Chodziłam tylko z Blaise'em, z tamtą dwójką nic mnie nie łączy. - odpowiedziała Mara, spoglądając na spokojne miny przyjaciółek. - Nic was to nie ruszyło?
- W ogóle. Dalia poświęciła trzy strony, by na swój sposób określić każdego z uczestników. O Laurze nawypisywała, że ma przerost ambicji i za wszelką cenę pragnie być taka jak Hermiona Granger, o Rose, że niebezpiecznie ciągnie ją w stronę syna ministra Scorpiusa Malfoya, co pewnie jest spowodowanie próbą wyrwania się z biednej rodziny Weasleyów, a o mnie, że moje ostatnie niegrzeczne zachowania spowodowane są depresją, z powodu mojej licznej rodziny i tego, że jestem w niej niezauważana. Widzisz? Nie jest tak źle. Poza tym jakim cudem miałabyś mieć romans z Albusem, skoro on od początku roku nie pokazał się na lekcjach? - odpowiedziała Molly, a Mara zupełnie zapomniała, że siedzi na ławce i próbowała oprzeć głowę o oparcie, co skończyło się wywrotką na podłodze. 
- Jeszcze jeden taki reportaż, a chyba ją zabiję i powiem, że to przez moje mordercze zapędy spowodowane spotykaniem się z całą ślizgońską drużyną quiditcha. - opowiedział i opadła na podłogę.

***

Następnego dnia Mara stała już w kolejce do wylosowania 'czegoś z czym się zmierzą'. Adam wywinął się od losowania, tłumacząc to tym, że on ma pecha w takich sprawach. Na pewno, pomyślała Mara, gdy już stała przy woreczku. Głęboko zanurzyła w nim rekę i wyciągnęła jakieś małe zawiniątko.
- Bułgarski kolczasty. - powiedział Dumbledore, a Mara podeszła z miniaturką smoka do Adama. 
- Mamy szczęście! - ucieszyła się, a Adam spojrzał na smoczka w jej dłoni.
- Szczęście?! To przecież bułgarski kolczasty. Gdzie tu szczęście? - zapytał przerażony widokiem okrągłej, najeżonej bestii.
- Przez całe moje życie miesiąc wakacji spędzam w Bułgarii u dziadków. Niedaleko znajdowała się farma tych poczciwych smoczków, więc wiem wszystko o ich zwyczajach. - odpowiedziała, a Diggory uśmiechnął się szeroko. Teraz trzeba było tylko czekać. Czas wlekł się w nieskończoność. Jeden z reprezentantów w ogóle nie pojawił się na Turnieju. Ku zdziwieniu Mary, Kayla i Benson poradzili sobie świetnie. 
W końcu zaczęli wywoływać uczniów z Hogwartu. Na początku Slytherin, jak Mara się spodziewała. Scorpius i Will wyszli z zadania z dumnymi minami. Potem Molly i Rose, które po skończeniu "misji" miały mniej zadowolone, aczkolwiek szczęśliwe miny.
- Hufflepuff! - krzyknął minister, a Mara wraz z Adamem wyruszyli razem z namiotu. 
- O cholera! - powiedziała Mara, patrząc na wejście do jaskini, które z pewnością było jakieś sto metrów od nich.
- Mara uważaj! - krzyknął Adam i rzucił się na dziewczynę odsuwając ją od miejsca, gdzie stała. Chwilę potem Mara zobaczyła tam wielki ognisty pocisk, a nad nim smoka. Wiedziała co robić. Powiedziała to Adamowi wcześniej. Ustalili plan. Adam miał odwrócić uwagę smoka, a Mara miała rzucić w jego szyję (bo tam był najsłabszy) zaklęcie, znane w Bułgarii jako Fravito, które było zaklęciem usypiającym smoki. Gdy Adam szybko odsunął się od dziewczyny, Mara wstała i razem przeszli do wcielania planu w życie. Puchonka przemykała się niezauważona aż na tyły smoka, patrząc przy okazji, czy Adam strzelający w gada wszelkimi możliwymi zaklęciami, jeszcze żyje. Gdy była już na tyłach, już przygotowywała różdżkę do wystrzelenia zaklęcia, kiedy smok nieświadomie zamachnął się swoim kolczastym ogonem. Mara szybko opadła na ziemię, jednak jeden z kolców smoka boleśnie przedarł jej ramię. Ale to było tylko draśnięcie przy tym, co mogłoby się stać. Szybko wstała i wycelowała w szyję smoka.
Favito! - krzyknęła, a z różdżki buchnął biały promień trafiając smoka w samą szyję. Bestia z miejsca padła na ziemię i zasnęła. Mara przywołała Adama ruchem ręki i razem udali się do jaskini. Było tam ciemno, więc chłopak wyczarował jakimś zaklęciem światło. Po chwili spojrzał na ranę Mary na prawym ramieniu.
- Mara, ty krwawisz! - zmartwił się, a Mara starała się ukryć ranę.
- To tylko draśnięcie. - powiedziała, ale Adam nie za bardzo w to uwierzył. - nie ma czasu. Później pani Pomfrey mnie opatrzy. - wyjaśniła, a nagle przed nimi zamajaczył jakiś kształt. Mara spojrzała uważniej. W końcu zdołali dostrzec, co to takiego. Dziewczyna. Niebywale piękna, wysoka, szczupła dziewczyna o pięknych blond włosach. Mara na początku zaczęła zastanawiać się, o co w tym chodzi, jednak patrząc na zachowanie Adama, długo się nie zastanawiała. Jej towarzysz wyglądał, jakby wpadł w trans i zbliżał się do dziewczyny z błogim wyrazem na twarzy. Mara wiedziała, co to znaczy. Dziewczyna była wilą. Musiała ją pokonać sama.
- Expelliarmus! - krzyknęła w stronę dziewczyny, ale pocisk zboczył z drogi, bo ktoś popchnął Marę. Tylko kto? Po chwili Mara zobaczyła, kto to taki. To Adam rzucił się na nią wściekły i próbował wytrącić jej różdżkę z rąk. 
- No tak! - Szepnęła do siebie Mara. - Przecież Adam jest pod wpływem działania wili. 
Mara spojrzała na chłopaka z wyrzutem, cały czas się z nim siłując.Nie chciała używać wobec niego zaklęć, więc po prostu kopnęła go w czułe miejsce, na co chłopak zaczął się zwijać z bólu na ziemi, a Mara wykorzystała te kilka sekund, by strzelić zaklęciem w wilę.
Duro! - wrzasnęła, a wila momentalnie zmieniła się w kamień. Po chwili obolały Adam wstał i podszedł do Mary.
- Co do... - zaczął cały czas zginając się w pół z bólu.
- Wila - wytłumaczyła Mara, wskazując na zamienioną w kamień dziewczynę. - Przepraszam, nie chciałam tak mocno. - przeprosiła Adama na co ten mężnie wyprostował się i poszedł za nią w głąb jaskini.
- To nic. - odpowiedział i poszli razem dalej. Na razie nic się nie działo, a szli tak chyba z pięć minut. Po chwili jednak coś zobaczyli. Coś dużego. A nawet bardzo dużego. Po chwili to odwróciło wielki łeb w ich stronę.
- Troll! - zawołał Adam i razem z Marą skrył się za głazem, przed jednym z rzucanych w ich stronę przez trolla kamieni. Po chwili wraz z Adamem wybiegli naprzeciw groźnemu stworzeniu. 
Protecto! - krzyknęła Mara, gdy kolejny kamień został rzucony przez trolla w ich stronę.
Expelliarmus! - wrzasnął Adam, ale zaklęcie nie zrobiło na trollu żadnego wrażenia. Troll zbliżał się do nich coraz bliżej. 
Drętwota! - wrzasnął znów Adam, ale to nic nie dało. Tym razem jeden z kamieni trafił w tarczę Mary i mimo, iż nic jej nie zrobił, to odrzuciło Marę na kilka metrów od Adama. Chwilę później widziała jak troll zaczął unosić maczugę nad Adamem. 
Muszę coś zrobić, pomyślała przerażona. Dobyła różdżki i wypowiedziała pierwsze zaklęcie, jakie przyszło jej do głowy.
-Flangarte! - Wrzasnęła w stronę maczugi, która z miejsca rozgrzała się do czerwoności i poparzyła ręce trolla. Wróg upuścił maczugę i zaczął dmuchać na swoje poparzone dłonie. A po chwili Adam strzelił w niego Drętwotą, na co troll padł na ziemię. Mara odetchnęła głęboko i podeszła do Adama. 
- Nic ci nie jest? - zapytała, podając chłopakowi rękę. 
- Nie, ale dziękuję za uratowanie życia. -  powiedział i otrzepał spodnie z ziemi. Po chwili razem z Marą ruszyli dalej. Po chwili zobaczyli na ziemi mały przedmiot. Kuferek! Mara wraz z Adamem wspólnie pobiegli do kuferka.
- Alohomora! - wrzasnęła w stronę pudełeczka Mara, zanim zdążyli jeszcze dobiec, a wieczko kuferka otworzyło się na oścież. Jednak nie było tam tego, czego się spodziewali. Z kuferka powoli zaczęły wychodzić jakieś pokraczne stworzenia. Gdy kuferek zamknął się z powrotem, było już jasne co to. Przed Marą i Adamem stały trzy wilkołaki w całej swej okazałości. 
Dobra, teraz to już nie przeżyjemy, pomyślała rozgorączkowana dziewczyna.Nie mieli żadnego planu. Po prostu rzucali wszystkimi zaklęciami, jakie znali, w wilkołaki.
Expelliarmus, Drętwota, Immobilus! - krzyczał Adam, rzucając zaklęciami w stronę wilkołaków. Na potworach nie robiło to jednak żadnego wrażenia.
-Incarcerous, Levicorpus, Petrificus Totalus! - krzyczała Mara, ale zaklęcia odbijały się od bestii. Wtedy sobie coś uświadomiła. Przecież nie ma pełni. Skąd mogły się wziąć te wilkołaki?
- Adam, to nie są wilkołaki! To boginy! - wrzasnęła w stronę kompana, a wtedy obaj stanęli naprzeciwko bestii i wrzasnęli:
Riddiculus! - W tym momencie wilkołaki zmieniły się w małe niegroźne szczeniaczki, a zasapani uczniowie uciekli, ile sił w nogach w stronę światła naprzeciwko nich. W stronę wyjścia. Gdy już wybiegli, Adam spojrzał z uśmiechem na Marę.
Jesteś genialna, Maro! - wrzasnął i przytulił dziewczynę tak mocno, że prawie zgniótł jej żebra. Po chwili zobaczyli błysk flesza.
Jak słodko! Chyba mamy zdjęcie na okładkę! - zaćwierkała szczęśliwa Dalia, a Mara i Adam z miejsca się od siebie zdystansowali.
Ciekawe, w którym zadaniu będziemy musieli ją zabić? - zironizowała Mara.
Mam nadzieję, że w następnym. - odpowiedział trochę speszony całą sytuacją Adam.

(Autorka: Sectus Sempra  )  

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział IX

- Rose, Dumbledore nie będzie na nas wiecznie czekał- Zawołała lekko
zdenerwowana Molly- Pospiesz się.
- Już idę... Momencik.
- Mówisz tak już od dobrych piętnastu minut- Mruknęła Molly.
- Słyszałam- Odparła wesoło Rose zbiegając po trzeszczących schodach w
dormitorium. Miała na sobie krótką, czerwoną sukienkę w czarne groszki
i czarne balerinki; włosy układały się falami na plecach. Dziewczyna
uśmiechnęła się do kuzynki. Molly też wyglądała ślicznie. Biała
bluzka, fioletowa spódniczka i te białe włosy z turkusowymi
końcówkami. Rose nadal nie mogła przyzwyczaić się do wyglądu kuzynki
po wczorajszej metamorfozie.
- Nareszcie- Powiedziała Molly i obie ruszyły w kierunku komnaty, w
której miało odbyć się spotkanie uczestników Turnieju Trójmagicznego.
Na korytarzu pełno było podekscytowanych uczniów. Kiedy mijały gabinet
Flich'a, Molly gwałtownie skręciła do niewielkiego pomieszczenia,
które, jak się po chwili okazało było niezbyt ładnie pachnącym
schowkiem na miotły.
- Co ty robisz, Molly?- Zapytała Rose potykając się na metalowym wiaderku.
- Widziałaś tego chłopaka, który szedł w naszą stronę?- Odpowiedziała
pytaniem na pytanie Molly zatykając nos.
- Widziałam- Rose zrobiła zdziwioną minę- Mario Reddy?
- No właśnie.Uczepił się mnie jak rzep psiego ogona i ciągle wypytuje
mnie o jakąś Krukonkę- Powiedziała Molly strzepując kurz ze spódnicy.
- Przypominam ci, że miałaś opowiedzieć mi o tym przystojnym brunecie
z HMS- Przypomniała Rose zdejmując z włosów pajęczynę- Ale może
najpierw stąd wyjdźmy. Wiesz... Schowek na miotły to nie jest dobre
miejsce na rozmowy.
- Ok... A tak swoją drogą to ciekawe kiedy Flich ostatnio tu zaglądał-
Odparła Molly przekraczając stertę brudnych szmat.
- To jak on ma na imię?- Zapytała kuzynkę Rose, kiedy obie znalazły
się na korytarzu.
- Rett Butler... Odparła Molly, po czym opowiedziała kuzynce jak
chłopak kilka razy ją zaczepiał.
- Mogłaś wysłuchać co ma ci do powiedzenia- Stwierdziła Rose, kiedy
Molly skończyła opowieść- Może po prostu mu się podobasz.
Dziewczyna zignorowała ostatnią uwagę.
- Zastanawia mnie tylko- Ciągnęła Molly- Skąd on tyle wie.
Rose zrobiła pytającą minę.
- Po pierwsze- Molly zaczęła wyliczać- wie jak mam na imię i nazwisko.
Szczerze mówiąc nawet mu się nie przedstawiłam- Molly uciszyła Rose,
która chciała coś powiedzieć- Po drugie wiedział, że jesteś moją
kuzynką. A po trzecie- Zrobiła efektywną pauzę- Wiedział, że chodziłam
ze Stenem.
- To rzeczywiście jest dziwne- Stwierdziła Rose.
- Teraz będzie najlepsze- Ciągnęła Molly- Wczoraj przyszedł do mnie
kiedy ty byłaś na treningu. Nie wiedziałam zupełnie o co mu chodziło,
był jakiś taki...zdenerwowany. Wtedy pojawił się jakiś obcy chłopak w
kapturze. Rett rzucił się na niego, a mi kazał uciekać. Któryś z nich
upadł...- Molly zaczerpnęła powietrza- Tamten w kapturze miał sztylet.
- Dopiero teraz mi to mówisz!?- Rose nie wytrzymała- Molly... mogło ci
się coś stać...
- Rose... spokojnie, nic mi nie jest- Molly starała się ją uspokoić-
Wszystko w porządku.
Rose nie miała wcale zamiaru się uspokajać, ale stanęła wraz z kuzynką
przed drzwiami komnaty. Silnym szarpnięciem otworzyła drzwi sali.
- Witam panny Weasley- Powitał je Dumbledore- Wygląda na to, że
jesteśmy w komplecie... Pora zaczynać. Cieszę się, że wszyscy do nas
dotarli na czas. Pan minister wszystko wam wyjaśni.
Po słowach dyrektora do sali wszedł bardzo młody, wysoki, jasnowłosy
mężczyzna w bardzo eleganckim, czarnym garniturze. Ministrem Magii
okazał się nie kto inny, a bardzo dobrze wszystkim znany Dracon
Malfoy, były uczeń Hogwartu. Powiódł wzrokiem po wszystkich uczniach i
szeroko się uśmiechnął. Scorpius popatrzył po zebranych wzrokiem
mówiącym mniej więcej tyle: „To mój ojciec jest Ministrem Magii, jest
szefem wszystkich szefów w ministerstwie. Nikt mi nie podskoczy”. Rose
uśmiechnęła się do niego. Na początku uczestnicy dowiedzieli się, że
Turniej Trójmagiczny odbędzie się JUŻ za dwa dni, że w pierwszym
zadaniu będzie sprawdzana ich odwaga i męstwo oraz, że muszą przejść
pierwsze zadanie jeśli chcą nadal uczestniczyć w Turnieju. Potem jakaś
kobieta o blond włosach i w okularach zaczęła ich ustawiać do zdjęcia
i krzyczeć coś w stylu: „Nie wierćcie się, kochaneczki. Jak dobrze
pójdzie to jutro będziecie na okładce „ Proroka Codziennego”. Rose z
trudem powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem widząc jej
nadaremne próby ustawienia takiej bandy.  W końcu dyrektor pozwolił im
wrócić do swoich dormitoriów. Wszyscy odetchnęli z ulgą.



***



Następnego dnia Rose i Molly siedziały w dormitorium nad książkami.
Obie zastanawiały się jakie Dumbledore przygotuje im pierwsze zadanie.
Rose wiedziała, że na pewno nie będzie łatwo. Zdawała sobie sprawę, z
tego, że są osoby o wiele lepsze od niej. Pomyślała, że byłby wielki
wstyd, gdyby ona i Molly odpadły już przy pierwszym zadaniu. Obie
chciały przed południem jak najlepiej się przygotować, więc ćwiczyły
jeszcze dodatkowe zaklęcia, które mogłyby im pomóc.
-Rose- Nie wytrzymała Molly- Musi być jakiś sposób żebyśmy dowiedziały
się jakie jest pierwsze zadanie.
- Chyba niestety nie ma- Odparła Rose- To jest niezłe.
Molly pochyliła się nad książką z zaklęciami.
- Zaklęcie powoduje..
- Molly, już wiem- Rose gwałtownie jej przerwała- Masz jeszcze uszy
dalekiego zasięgu ze sklepu twojego taty?- Zapytała z nadzieją w
głosie.
Na twarzy Molly pojawił się łobuzerski uśmieszek. Wiedziała o czym
myśli kuzynka. Szybko podbiegła do swojego kufra, chwilę w nim
grzebała i stanęła przed Rose z małym pudełkiem w rękach. Obie
wiedziały, że muszą się pospieszyć, bo właśnie w tej chwili w
gabinecie dyrektora trwało spotkanie przed Turniejem. Dziewczyny
pobiegły korytarzem prowadzącym do gabinetu Dumbledore'a. Miały
szczęście po po drodze nie spotkały ani Flich'a, ani żadnego z
nauczycieli. Zobaczyły tylko Irytka, który kiedy je zobaczył zaczął
przeraźliwie wrzeszczeć. W końcu stanęły przed posągiem czarownicy.
Rose popatrzyła na Molly.
- Kajmakowe eklerki- Szepnęła Molly. Po ostatnich wizytach u dyrektora
znała hasła na bieżąco. W środku musiało odbywać się spotkanie i zza
zamkniętych drzwi dobiegały odgłosy żywo prowadzonej rozmowy. Kuzynki
schowały się w bezpiecznym miejscu. Molly zaklęciem umieścił ucho przy
drzwiach. Po chwili było słychać prowadzoną rozmowę.
-... są zbyt niebezpieczne.
-... moim zdaniem smoki są odpowiednie- Usłyszały głos Dracona
Malfoy'a- To zadanie ma być trudne profesorze. W końcu to jest Turniej
Trójmagiczny... Bez nerwów. A teraz państwo wybaczą... Obowiązki w
ministerstwie wzywają.
- Molly, zabieramy się stąd- Szepnęła Rose.
- Jaka szkoda, że nie przyszłyśmy wcześniej- Odparła z żalem Molly.
- Przynajmniej wiemy, że w pierwszym zdaniu smoki wystąpią w roli
głównej- Powiedziała Rose.
- Nadal nie wiemy jednak na czym dokładnie ma polegać zadanie.
- Chyba już się nie dowiemy- Rose popatrzyła na Molly- Myślisz, że
powinnyśmy powiedzieć innym uczestnikom?
- Masz na myśli Scorpiusa i Willa?- Zapytała z uśmiechem Molly.
- Nie koniecznie- Odparła Rose.
- Myślisz, że nam ktoś by powiedział?- Zapytała Molly- Bo nie wydaje mi się.
Rose wzruszyła ramionami i obie dziewczyny ruszyły przygotować się do
dormitorium.

***

- Panny Weasley- Profesor McGonagall weszła do pokoju wspólnego
Gryffindoru- Proszę do mnie... Za moment rozpocznie się Turniej
Trójmagiczny... Chodźcie za mną.
Kuzynki posłusznie podążyły za McGonagall. Rose popatrzyła na Molly.
Wiedziała, że kuzynką, pomimo wesołego uśmiechu na jej twarzy targają
nerwy. Nie było się czemu dziwić. Ona też się bała. I to jak.
Zastanawiała się jak długo wytrzyma. Podobnie jak Molly bardzo chciała
wygrać. Cieszyła się, że będą tam we dwie. Kiedy mijały gabinet
Snape'a, wyszedł z niego profesor prowadząc dwóch Ślizgonów. Snape
zaczął rozmawiać z McGonagall. Chłopacy zostali w tyle czekając na
dziewczyny. Scorpius przysunął się bliżej Rose. Uśmiechnął się
łobuzersko i poprawił kołnierzyk białej koszuli wystającej z szaty.
- Powodzenia- Szepnął.
- Dzięki- Odparła wesoło Rose- Przyda się- Dodała markotnie.
- Będzie dobrze... Dacie radę- Poklepał ją po plecach. Dziewczyna
uśmiechnęła się do niego.
- Ekhem... Panie Malfoy...- Usłyszeli głos Snape'a- Proszę za mną.
Scorpius posłał jej jeszcze jeden uśmiech po czym zniknął. Rose
zobaczyła jak William zalotnie puścił oczko do Molly, a ta szeroko się
do niego uśmiechnęła. McGonagall wprowadziła kuzynki do obszernego
namiotu dla uczestników Turnieju. W środku znajdował się Minister
Magii, Dracon Malfoy, który na widok syna szeroko się uśmiechnął.
Zebrali się też opiekunowie domów oraz dyrektor. No i jeszcze ta
kobieta w jaskrawozielonym żakiecie z aparatem w ręku. Rose rozejrzała
się po innych uczestnikach. Wszyscy mieli wystraszone miny. Nikt, poza
Rose i Molly (przynajmniej one tak sądziły) nie miał pojęcia co ich
czeka na zewnątrz. „Minister pewnie palnie teraz mówkę i się zacznie”-
Pomyślała Rose. Ręce trzęsły się jej z zimna (albo ze strachu). Molly
też sprawiała wrażenie wystraszonej. Rose rzuciła spojrzenie w
kierunku Scorpiusa. Blondyn stał obok ojca z dumną i obojętną miną. W
cale nie sprawiał wrażenia zmartwionego czy wystraszonego. To samo
wrażenie sprawiał William z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. Dyrektor
ukłonił się w stronę Malfoy'a. Kobieta z aparatem w ręku ustawiła
wszystkich uczestników do zdjęć, robiąc przy tym więcej hałasu niż
Irytek grasujący nocą po korytarzach Hogwartu.
- Panno Skeeter- Rozległ się głos Dracona Malfoy'a- Proszę bez
zbędnych ceregieli... Chcielibyśmy rozpocząć Turniej.
Kobieta poprawiła okulary i z nadąsaną miną opuściła namiot.
- A więc pora zaczynać- Powiedział Dumbledore- Witam wszystkich
serdecznie... Miny macie niektórzy nie za ciekawe... Będzie dobrze-
Uśmiechnął się ciepło i zmierzwił włosy Williamowi- Za moment
podejdziecie do pana ministra by wylosować hmm... coś z czym zaraz
będziecie musieli się zmierzyć. Zapraszam po jednej osobie z pary.
Rose popatrzyła na Molly.
-Ty idź- Zaproponowała Rose.
- Nie, Rose- Molly pokręciła głową- Ty idź- Powiedziała i popchnęła
kuzynkę do przodu.
Rose była trzecia w kolejce. Pierwszy stał Scorpius, a ona była tuż za
dziewczyną z Ravenclawu, Mary Jones McRoad. Blondyn podszedł do ojca,
włożył rękę do skórzanego woreczka. Kiedy wyciągnął rękę jęknął
żałośnie.
- Czarny hebrydzki- Stwierdził minister. Dumbledore podszedł do
Scorpiusa i przyjrzał się smokowi.
- Gratuluję panie Malfoy. „Ciekawe czego”- Pomyślała Rose bojąc się co
ona wylosuje. Następna w kolejce była Krukonka, Mary Jones.
- Długopysk Portugalski.
Dziewczyna pisnęła, bo malutki smoczek na jej ręce ugryzł ją w palec z
którego popłynęła niewielka stróżka krwi.
- Spokojnie panno McRoad- Uspokoił ją dyrektor. Rose odwróciła się do
Molly. Kuzynka uśmiechnęła się do niej zachęcająco. „Ciekawe na
jakiego potwora trafimy”- Pomyślała i podeszła do Malfoy'a.  Ten,
zupełnie nie wiedziała dlaczego lekko się do niej uśmiechnął. Rose
drżącą rękę wsadziła do skórzanego woreczka i poczuła lekkie ukłucie.
Na jej dłoni poruszał się mały, czerwony i okropnie kolczasty smok.
- Ogniomiot Kataloński- Minister przyjrzał się zwierzęciu.
- Panie ministrze...
- Dyrektorze, spokojnie- Przerwał Dumbledore'owi  Malfoy.
Zszokowana Rose podeszła z gadem do Molly. Smok wypuścił z nozdrzy
potężną chmurę ognia. Molly głucho jęknęła.
- No to mamy problem- Szepnęła.
Rose kiwnęła głową. Do ministra podchodziły kolejne osoby. Adam
Digorry z Hufflepuffu wylosował norweskiego kolczastego, chłopak
któremu Rose przyglądała się podczas zebrania w Wielkiej Sali
chińskiego ogniomiota, a jakaś dziewczyna w zupełnie białych włosach
walijskiego zielonego. Kiedy każda para stała już ze swoim gadem
Dumbledore wyszedł na środek i zaczął objaśniać na czym ma polegać
pierwsze zadanie.
- Każdy z was wylosował przeciwnika, z którym za moment się zmierzy-
Dyrektor uśmiechnął się do wystraszonych uczniów- Smok będzie strzegł
wejścia do jaskini, która jest w pewnym sensie labiryntem... W środku
ukryty jest niewielki kuferek, w którym znajduje się podpowiedź, która
jest niezbędna do przejścia przez drugie turniejowe zadanie.
Pamiętajcie, że smok wcale nie będzie jedyną przeszkodą- Dumbledore
popatrzył po wszystkich znad okularów połówek- Na wykonanie tego
zadania macie półtorej godziny... Tak więc życzę powodzenia- Dyrektor
odwrócił się w ruszył w kierunku wyjścia- A i jeszcze jedno... Pod
żadnym pozorem nie zbaczajcie ze ścieżki w jaskini- Popatrzył po
zebranych znacząco- bo wtedy sami na pewno stamtąd nie wyjdziecie.
- To żeś nas pocieszył- Rose usłyszała szept Williama- Nie ma co.
W namiocie zostali tylko uczniowie i „babka z aparatem” jak nazwał ją
jeden z chłopców. Wszyscy szeptali z podniecenia, ale i ze strachu.
- Rose, masz jakiś pomysł?- Zapytała nerwowo Molly.
- Tak- Próbowała uśmiechnąć się Rose- Wiejmy stąd... A tak serio to nie.
Rozmowę przerwał im donośny głos Dracona Malfoy'a.
- Witamy państwa na kolejnym Turnieju Trójmagicznym. W tym roku mamy
dwa razy więcej uczestników...
Rose nie usłyszała dalszej części przemowy, bo zza namiotu dał się
słyszeć ryk smoka, który zagłuszył wszystkie rozmowy.
- Zapraszamy ucznia z Happy Magician School, Karola Hamiliton'a- W
końcu minister zaczął Turniej- Uczeń  wystąpi sam, ponieważ Rett
Butler, drugi reprezentant tej szkoły nagle zniknął.
Z namiotu wyszedł wysoki chłopak z lekko kręconymi, ciemnymi włosami.
Tłum głośno zaczął klaskać, kiedy wyszedł. Po pół godzinie znów
rozległ się głos Malfoy'a.
- Niestety reprezentant  Happy Magician School nie ukończył pierwszego
zadania...
- Ciekawe co mu się stało?- Po namiocie przeszedł szmer zaciekawienia.
- Teraz kolej na uczniów z Magician School for Ambitious Students,
Btent'a Tarleton oraz Sally Munroe.
Dziewczyna z długim warkoczem opadającym na ramię wzięła głęboki
oddech. Chłopak podał jej różdżkę i oboje wyszli z namiotu. Rozległ
się głośny aplauz. Po chwili usłyszeli głośny ryk smoka i poczuli
nieprzyjemny zapach siarki. Było bardzo dobrze widać jak smok zatacza
ogromne okręgi nad namiotem. Rose popatrzyła na Scorpiusa i Williama.
Cicho szeptali między sobą z przebiegłymi minami. „Pewnie układają
plan”- Pomyślała Rose, po czym zwróciła się do Molly.
- Może my też obmyślmy jakiś plan.
Molly kiwnęła głową.
- Mam pomysł... Posłuchaj.


***

W końcu przyszedł czas na uczniów z Hogwartu. Rose zaczynała coraz
bardziej się denerwować, zresztą to samo było widać po Molly.
- Zapraszamy uczniów ze Slytherinu...
Scorpius i William w ogóle nie sprawiali wrażenia wystraszonych.
Wyszli z namiotu na luzie i z ironicznymi uśmiechami na twarzach.
Musieli się tam bardzo popisywać, bo zebrany tłum co chwilę piszczał,
gwizdał i wrzeszczał. Rose była bardzo ciekawa jakich zaklęć i
wariactw użyli do pokonania smoka. Po półtorej godziny rozległ się
głośny aplauz, co było oznaką zwycięstwa Ślizgonów nad gadem. W końcu
przyszło to, co było nieuniknione.
- Uczennice z Gryffindoru, Rose i Molly Weasley.
Kuzynki mocno się uścisnęły i wyszły z namiotu. Przywitały je głośne
oklaski. Obok nauczycieli i gości z ministerstwa siedzieli uczestnicy,
którzy nie czuli się źle,i ci których nie trzeba było odesłać do pani
Pomfrey. Rose rozglądnęła się dookoła. Po jej lewej stronie znajdowało
się ciemne przysłonięte kamieniem wejście do jaskini. Nie zobaczyła
nigdzie smoka.
- Molly, gada nigdzie nie widać... Szybko do jaskini.
Molly pobiegła pierwsza, wycelowała różdżkę w głaz, który zasłaniał
wejście po czym krzyknęła:
- Confringo.
Trafiony kamień rozbłysł pomarańczowym światłem i roztrzaskał się na
milion kawałków. Dziewczyna zadowolona ze swojego dzieła nie zauważyła
 skradającego się za nią ogromnego, krwawoczerwonego smoka. Odwróciła
się, żeby pokazać Rose wejście do jaskini. Wtedy zobaczyła gada i
zaczęła krzyczeć spanikowana.
- To smok- Wyszeptała- Rose, to smok!!
- Expelliarmus- Rose wycelowała od tyłu w smoka różdżkę. Ogniomiota
trafionego zaklęciem wyrzuciło w powietrze i kilka razy zakręciło nim
wokół własnej osi. Smok zniknął na chwilę za horyzontem. Kuzynki nie
wiedziały, że na smoka nie wystarczy jedno zaklęcie oszałamiające.
Tłum krzyczał i klaskał.
- Dobra robota... Chyba im się podobało- Powiedziała Molly z
uśmiechem- Wchodzimy?- Zapytała wskazując wejście do jaskini.
- Wchodzimy- Odparła Rose wchodząc do jaskini. W tym momencie
nadleciał, nie dając za wygraną ognisty smok i zaczął ziać ogniem
przykrywając nim całą jaskinię. W środku zrobiło się niemiłosiernie
duszno i gorąco. Molly wychyliła się na moment z jaskini z różdżką
przed sobą.
- Drętwota- Krzyknęła celując w olbrzymiego gada, który momentalnie
opadł nieruchomo na ziemię. W jaskini było bardzo ciemno. Kuzynki w
tym samym momencie zaświeciły magiczne światło. Zrobiło się odrobinę
jaśniej. Dziewczyny szły ostrożnie, ponieważ cała droga składała się z
ostrych, drobnych kamieni. Nagle usłyszały cichy zgrzyt. Ktoś, lub coś
nieudolnie skradało się w ich stronę. Stwór głośno posapywał, a co
gorsza wydzielał  bardzo nie ładny zapach. Kiedy podszedł na tyle
blisko, że oświetliło go światło kuzynki aż jęknęły z obrzydzenia.
Przed nimi stał mały, brzydki i pokraczny stwór. Miał duże, żółte zęby
z których ciekła ślina oraz duże, wyłupiaste oczy. Okręcony był jakąś
starą szmatą, która była podziurawiona w kilku miejscach.
- Eee... Molly- Rose szeptem zwróciła na siebie uwagę kuzynki- To
goblin- Molly popatrzyła na kuzynkę z niedowierzaniem- Czytałam o tym.
- Wiem- Odparła Molly- Są szybkie, obleśne i agresywne...- Nie
dokończyła, bo to co powiedziała musiało rozwścieczyć stwora, który
ruszył na obie z całym impetem na jaki było go stać. Dziewczyny
stanęły jak wryte. Pierwsza otrząsnęła się Rose i wycelowała w niego
różdżkę.
- Conjunctivitis.
Nie wiedziała dlaczego użyła zaklęcia oślepiającego; czemu akurat to
przyszło jej do głowy. Oślepiony goblin potknął się o wystający
kamień, wpadł na skalną ścianę i zataczając się wpadł do niewielkiego
jeziorka.
- Myślisz, że się utopił?- Zapytała cicho Rose.
- No coś ty- Odparła wesoło Molly- Ile mamy jeszcze czasu?
- Godzinę i dziesięć minut. Pospieszmy się.
Kuzynki ruszyły ścieżką przed siebie. Do końca zostało im nie wiele
czasu, a one musiały jeszcze  przeszukać prawie całą jaskinię. Po
jakichś dziesięciu minutach marszu stanęły przed wybuchającym co parę
sekund, wulkanem z wrzącą lawą. Kiedy podeszły bliżej zrobiło się
potwornie gorąco i duszno. Rose otarła czoło na które momentalnie
wystąpiły krople potu. Molly zrobiła to samo.
- Ciekawe jak teraz przejdziemy?- Zapytała Rose- Usmażymy się tutaj.
- Nie martw się... - Molly podrapała się po głowie w zamyśleniu-
Chwileczkę... A może to tylko iluzja... Zaraz.
Kilka razy okrążyła ogromny kamień, po czym uśmiechnęła się do Rose.
- Deletrius.
Wulkan z lawą zaczął nie zachodzić mgłą. Migotał błękitnym światłem i
coraz bardziej stawał się nie widoczny, aż w końcu zupełnie znikł.
- Dobra robota- Rose poklepała kuzynkę po plecach.
- Rose, a może na dnie tej dziury jest ukryta wskazówka- Molly
podeszła bliżej otworu, który jeszcze przed chwilą buchał ognistą
lawą.  Obie ostrożnie, bojąc się, że zaraz wyskoczy na nie kolejny
goblin podeszły do dziury.
- Nic tutaj nie ma- Stwierdziła zawiedziona Molly.
- Jeśli wskazówka znajduje się w tej jaskini to może spróbujemy
zaklęciem... Accio wskazówka- Rose uniosła różdżkę.
Zupełnie nic się nie poruszyło. Jedynie goblin, który dotąd leżał
nieprzytomny wierzgnął nogami rozbryzgując wodę. Z głębi jaskini
wyfrunęło stado nietoperzy, które o mały włos nie wplątały się Rose we
włosy.
- Wiesz... Dumbledore chyba przewidział coś takiego- Podsumowała
Molly- Musimy same poszukać.
- Mamy już tylko pół godziny- Rose popatrzyła na zegarek.
Przez pewien odcinek drogi Gryfonki szły spokojnie i nic nie stanęło
im na przeszkodzie. Nagle ni stąd, ni zowąd pojawiła się przed nimi
delikatna, czarna poświata. W powietrzu można było wyczuć woń wilgoci
i starości. Mgła oplotła dziewczyny dookoła. Powoli zaczęła przybierać
nieokreślone kształty aż w końcu przeobraziła się w mężczyznę w
długim, czarnym płaszczu, z kruczoczarnymi włosami i trupio bladą
twarzą. Kiedy rozwarł wargi w okropnym uśmiechu ukazały się spiczaste
zęby ociekające krwią. Wampir odsłonił płaszcz i za jego plecami
ukazał się niewielki kuferek. „To tam na pewno jest ukryta wskazówka”-
Pomyślała Rose. Gwałtownie uniosła różdżkę.
- Expelliarmus- Krzyknęła. Wampir nawet się nie poruszył tylko zaczął
iść w ich stronę powolnym krokiem. Tym razem Molly stanęła przed nim z
różdżką uniesioną ku górze.
- Conjunctivitis- Molly wyglądała na zaskoczoną, że jej zaklęcie nawet
nie drasnęło wampira. Zjawa zbliżała się do nich coraz szybciej. Molly
spojrzała na Rose. Kuzynka bezgłośnie szepnęła: „bogin”. Teraz
wystarczyło przypomnieć sobie jedną z lekcji profesora Lupina.
Dziewczyny już wiedziały co miały robić. Stanęły naprzeciwko wampira,
wyciągnęły różdżki przed siebie i niemal jednocześnie krzyknęły:
- Ridiculus.
Potwór stanął w miejscu z wyciągniętymi w ich stronę spiczastymi
rękami, parę razy zamigotał srebrnym światłem i powrócił do swojej
dawnej, mglistej postaci odsłaniając dębowy kuferek.
- Myślisz, że możemy go tak po prostu otworzyć?- Zapytała Molly.
- Nie wiem, ale wydaje mi się, że nie mamy innego wyjścia- Odparła Rose.
Obie podeszły do kufra i spróbowały go otworzyć. Wieczko ani drgnęło.
Molly rozglądnęła się dookoła. Po lewej stronie dostrzegła złoty
blask. Podniosła się z ziemi i podeszła do tego miejsca. Znajdował się
tam malutki, złoty kluczyk.  Rose domyśliła się, że otwiera kuferek z
wskazówką.
- Spróbuj tym- Powiedziała podając Rose kluczyk. Dziewczyna przyklękła
i przekręciła klucz. Wieczko ustąpiło. Molly uchyliła je żeby zobaczyć
co jest w środku i w tym momencie ze środka wyłoniły się widmowe
postacie jeszcze bardziej mroczne niż wampir, którego przed chwilą
pokonały. Kiedy tylko się pojawiły Rose poczuła paniczny strach.
Zrobiło jej się okropnie zimno.
- Molly... dementorzy- Wyszeptała ledwo słyszalnym głosem. Kiedy to
powiedziała oczy zaszły jej mgłą. Gwałtowny ból, jaki poczuła w prawej
skroni był niemal tak silny, że dziewczyna o mały włos nie upadła na
ziemię. Chciała zobaczyć co z Molly, czy ona też z każdą chwilą staje
się coraz słabsza. Nigdzie jej nie dostrzegła. Poczuła się samotna i
opuszczona. Ostatkiem sił wyciągnęła różdżkę i wycelowała w potwora.
Wiedziała jakiego zaklęcia powinna użyć, ale na lekcjach nigdy nie
próbowali stwarzać własnych patronusów.
- Expecto Patronum- Szepnęła. Z różdżki nie wyleciał nawet
najmniejszy, srebrny obłoczek. Kątem oka dostrzegła podnoszącą się z
kolan Molly, która również próbowała wyczarować patronusa. Rose
spróbowała jeszcze raz. Znów nic. Ból głowy nasilił się. Dziewczyna
dostrzegła przed sobą przerażającą postać, która unosiła się w jej
stronę.
- Expecto Patronum- Krzyknęła. Tym razem podziałało. Z końca różdżki
wystrzelił snop oślepiającego światła, który po chwili stał się
srebrnym lwem. Zwierzę wbiegło pomiędzy dementorów rozganiając je na
wszystkie strony, po czym kilka razy okrążył klęczące kuzynki i
zniknął.  Rose początkowo nie wiedziała gdzie jest i jak się tam
znalazła. Po paru minutach odzyskała świadomość i pierwsza myśl która
przyszła jej do głowy to pytanie: GDZIE JEST MOLLY? Dziewczyna
rozglądnęła się dookoła. Kuzynka obierała się o ścianę jaskini
pocierając czoło. Rose podbiegła do niej.
- Molly, nic ci nie jest- Spytała troskliwie Rose- Wszystko w porządku.
- Tak... Jest ok- Odparła Molly- Weźmy ten kufer i zabierajmy się stąd.
- Masz rację- Rose objęła kuzynkę- Ten Turniej to jedno wielkie wariactwo.

(Autorka: Kinga)