sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział XIII
 
Laura usiadła w głębokim, granatowym fotelu stojącym przy oknie. Dzięki sprytnemu zaklęciu można było korzystać z pięknych widoków, nie marznąc przez chłodny wiatr przeciskający się przez szczeliny w okiennicach. Właściwie, wszystko w salonie Ravenclawu opierało się na "sprytnych, małych zaklęciach".
Pokój wspólny był idealnie... kanciasty, mimo, że znajdował się w centrum wieży. Jego ściany były koloru nieba w południe, a podłogę kryła brązowa wykładzina, dlatego łatwo było się tam zrelaksować. Obok drzwi z magiczną kołatką prowadzących na korytarz stał piękny kwiat o szarych liściach i jasnoniebieskich płatkach. Na przeciwległej ścianie najwięcej miejsca zajmowały okna i obrazy w brązowych ramkach. Znajdowały się tam też fotele, chaotycznie ustawione w porównaniu do idealnie równo powieszonych pejzaży. Na środku pomieszczenia było mnóstwo miejsca. Większość Krukonów siadała na podłodze, wyciągając bladobłękitne, niebieskie, granatowe, kremowe i brązowe poduszki z koszy stojących pod ścianą na lewo od drzwi wejściowych. Wisiało tu też wielkie godło Ravenclawu, z orłem wpisanym w środek. Po przeciwnej stronie pokoju mieściły się drzwi: jedne z nich prowadziły do dormitoriów dziewcząt, drugie do dormitoriów chłopców, a ostatnie do pokoju nauki. W tamtym miejscu mieszkańcy domu Roweny uczyli się i odrabiali prace domowe. Stało tam mnóstwo stolików w kolorze dębowego miodu oraz było bardzo przestronnie i jasno.
Nagle do salonu weszły jednocześnie cztery dziewczyny. Laura podniosła się z fotela i podeszła do koleżanek.
- Chodźcie do dormitorium, to wszystko wam opowiem.
Mimo pragnienia dziewczyny, by jej przypadkowe spotkanie zostało tajemnicą, współlokatorki szybko dowiedziały się, że nie poszła na numerologię - June chodziła z nią na zajęcia. Mimo, że była bardzo skryta, towarzyszki znały ją dość dobrze. Przynajmniej na tyle, żeby wiedziały, że tylko coś okropnie ważnego mogło powstrzymać ją od pójścia na lekcję. W końcu Laura poddała się i opowiedziała koleżankom wszystko po kolei. Kiedy czternastolatka skończyła, Bettina wytrzeszczyła oczy.
- Brawo, La! Właśnie wydałaś z siebie więcej dźwięków, niż przez cały ten czas od kiedy cię znam.
- Tu się muszę z tobą zgodzić - odparła. Była z siebie zadowolona, że zwierzyła się z czegoś współlokatorkom. To w końcu pierwszy krok do przyjaźni.
- I co zrobisz? - zapytała Lisa.
- Ale... co? - Lala była zbita z tropu.
- Co zrobisz? - powtórzyła z naciskiem czarnowłosa. - Chyba nie zostawisz sprawy przypadkowi.
- A co bym miała robić?
- Eh, La, jeśli chodzi o naukę, to jesteś geniuszem, chyba nawet jesteś najlepsza na roku. Ale kiedy chodzi o coś życiowego... - Mary pokręciła głową.
- ... to jesteś kompletnym matołkiem - dokończyła June. - Przecież to było takie romantyczne!
- Ja tam nic romantycznego nie widzę. Nie dość, że zwalił całą winę na mnie, to nawet nie podziękował za pomoc i nie przeprosił za kłopot. Jedynym sukcesem było to, że wywołał u mnie słowotok.
Na te słowa June trąciła łokciem Bettinę, mając wymowny uśmiech na ustach.
- Dajcie spokój. Muszę podkuć na jutro runy, bo przez wakacje połowa alfabetu Tenhila wyleciała mi z głowy.
- Właściwie niezły pomysł... ale mi się nie chce. Jeden dzień przeżyję, a jak wieczorem mi się zachce, to trochę powtórzę. Na dworze jest ciepło. Idziemy? - zapytała Lisa.
- Jasne. Laura, zostajesz? - spytała niepewnie Betty.
- Tak, idźcie. Później do was dołączę.
- Ok. W razie co, będziemy tam, gdzie zawsze.
- Dobra.
Dziewczyny wyszły, a Laura z wytchnieniem padła na swoje łóżko. Tak naprawdę zakuwanie runów było tylko wymówką, bo czternastolatka pragnęła zostać sama. Rozejrzała się. Uwielbiała swoją sypialnię, którą dzieliła z koleżankami.
Pokój był cały wymalowany na blady błękit, przypominający niebo w piękny, zimowy poranek. Podłoga była w kolorze miodowobrązowym, jak drewniane ramy łóżek. Nad nimi, do sufitu były podczepione ozdobne granatowe moskitiery. Na posłaniach znajdowało się dużo poduszek, więc można było na nich wygodnie usiąść i poczytać.  Dodatkowo nad każdym z łóżek wisiała półka na drobnostki. Obok drzwi prowadzących na korytarz stała olbrzymia szafa, wewnątrz podzielona na pięć części. Ponieważ dom Ravenclawu mieścił się w wieży, pomieszczenie było okrągłe.
Laura uwielbiała tu spędzać czas i pogrążać się w rozmyślaniach. Najwięcej czasu spędzała na parapecie największego okna, z widokiem na Zakazany Las i góry. Parapet był bardzo szeroki, tak, że wyjątkowo drobna i giętka nastolatka bez problemu się tam mieściła. W zeszłym roku zmierzyła wymiary parapetu i uszyła sobie małą, płaską poduszkę, na której mogła siedzieć. Inne dziewczyny z jej dormitorium się tam nie mieściły - były szczupłe, ale wyższe i o proporcjonalniejszej budowie. Laura była bardzo chuda, ale miała kobiecą figurę. Nie była też aż tak wysoka - mierzyła nie więcej niż pięć stóp i sześć cali*. Do tego to, że kiedy miała sześć lat, zaczęła chodzić do szkoły baletowej, pozwalało jej na bezproblemowe wejście na swoją leżankę.
I tym razem nastolatka wzięła własnoręcznie wykonaną poduszkę, tomik poezji i usiadła przy oknie. Otworzyła książkę i zaczęła czytać wiersze napisane przez mugoli. Trzymała to w sekrecie, bo w dzisiejszych czasach mało kto ceni rymy, a już zwłaszcza mugolskie. Laura właśnie szczególnie lubiła poezję ze świata pozamagicznego. Była inna, ale według niej sto razy lepsza - podkreślała wartości naprawdę ważne w życiu.
Laura spojrzała na świat zza szyby. W oddali było widać fragment jeziora. Nad nim wypoczywało wielu uczniów, bo tego dnia było wyjątkowo ciepło, jak na wrzesień. Dziewczyna z ciekawością zgrabnie zeskoczyła z parapetu i otworzyła okno. Wychylając głowę, przyglądała się grupie osób stojących tuż przy brzegu. Widocznie pojedynkowały się one na zaklęcia. Zauważyła koleżanki stojące niedaleko walczących, co ją strasznie zaciekawiło. Zapięła beżowy, rozciągnięty kardigan, szczelnie się nim owijając, i wyciągnęła z kufra błękitno-niebieski szalik w paski. Zaintrygowana, a jednocześnie lekko zaniepokojona zbiegła szybko na ostatnie piętro, używając skrótu. Wystarczyło, że weszła w drzwi zakryte gobelinem, wiszącym niedaleko wejścia do salonu Krukonów. Wąskie, zakręcone schody prowadziły na jeden z korytarzy prowadzących prosto do Wielkiej Sali. Sześć minut później była już na dworze.
Rzeczywiście, nad jeziorem rozgorzał pojedynek. Charakterna Bettina walczyła na zaklęcia z wysoką Ślizgonką o przedziwnie zielonych oczach i niesłychanie długich blond lokach. Takie bitwy były bardzo częste w Hogwarcie, każdy spór pomiędzy wrogami rozwiązywany był w taki sposób.
Krukonka nie była najlepsza, jeśli chodzi o pojedynki: była świetna na zielarstwie, eliksirach i magicznych stworzeniach, ale w zaklęciach i transmutacji zawsze pomagała jej Laura. Widocznie po paru chwilach Bettina o mało nie straciła równowagi. Zachwiała się i upadłaby, gdyby nie szybko reagujące przyjaciółki. Lisa, June i Lala jednocześnie rzuciły zaklęcie tarczy tak, że Betty jakby odbiła się o powietrze i stanęła z powrotem w pionie. Tak okazane wsparcie dodało jej sił do walki. Teraz z łatwością zyskała przewagę, a jej przeciwniczka zaczęła tracić poczucie pewności.
- Co tu się dzieje?! Panno Bentley, panno Viathery, natychmiast proszę przestać! - krzyknął piskliwym głosikiem profesor Flitwick. Widząc, że to nie skutkuje, wyciągnął własną różdżkę i rzucił niewerbalnie pomiędzy walczące zaklęcie tarczy, tak silne, że większość uczniów tam stojących odrzuciło do tyłu. Laura wstała i otrzepując się zbliżyła się do współlokatorek.
- Slytherin i Ravenclaw traci po piętnaście punktów! Pojedynki są w tej szkole zakazane, i chyba czwartoklasistom nie trzeba tego powtarzać! Rozejść się! - nauczyciel był naprawdę zły. Nastolatka dawno go nie widziała tak zdenerwowanego, a przecież pojedynki, mimo zakazu, były w Hogwarcie dość powszechne.
- O co poszło? - spytała półgębkiem Lisę. Nie chciała nic mówić głośniej, ponieważ wściekłe przeciwniczki nadal patrzyły na siebie nie kryjąc wrogości.
- Tak naprawdę sama dokładnie nie wiem. Najpierw tylko sobie dogryzały, a właściwie Betty wyniośle ignorowała uwagi blondi. Nagle, w jednej chwili jakby nie wytrzymała i wstała. Wręcz rzuciły się sobie do gardeł.
- Ale dlaczego? - zastanawiała się głośno Laura.
- Nie wiem... nie przysłuchiwałam się dokładnie, czytałam. Trochę mi głupio, bo przecież wszyscy dobrze wiedzą, że Bettina nikomu nie popuści. Mogłam uważać, to by do niczego nie doszło. - Elizabeth była straszną pacyfistką i denerwował ją ciągły konflikt pomiędzy Slytherinem a pozostałymi domami.
- To nie twoja wina - pocieszyła ją Mary. - Nikt nie zwrócił uwagi na osobliwe zachowanie Beth. Normalnie od razu wstałaby i wyciągnęła różdżkę.
- O wilku mowa - mruknęła June.
Blondynka podeszła do przyjaciółek. Dyszała ze zmęczenia, a rozpięta bluza zsunęła się jej z ramion.
- To było coś - powiedziała Lisa.
- Wiem - odparła Bettina swoim zwyczajnym, odrobinę nadąsanym tonem i zaśmiała się. Mimo interwencji Flitwicka wiedziała, że to ona tym razem zwyciężyła.
- O co poszło? - zapytała Laura po raz kolejny.
- Wkurzyła mnie. Zaczęła coś nadawać o tym, jak taka flądra jak ja znajdzie sobie partnera na bal, bla bla bla, bla bla bla... typowe odzywki grubo poniżej możliwości przeciętnego Ślizgona. Nie chciało mi się odszczekiwać, a najwyraźniej na to czekała. Była zbyt natrętna. Jeszcze bym jej dołożyła, ale tarcza nadal działa.
Koleżanki, śmiejąc się z udawanego oburzenia blondynki, odeszły w kierunku szkoły.
 
***

Laura poszła do biblioteki z zamiarem odnalezienia jakiejś książki na temat wampirów. Nie dość, że profesor Lupin po pierwszej lekcji zadał im esej, to z Proroka dziewczyna przeczytała o dziwnych pogłoskach na temat krążącego w okolicy upiora. Oczywiście, mogły to być tylko kolejne rewelacje starej Rity Skeeter.
Otwierając drzwi, zauważyła Mariettę, Puchonkę, którą lepiej poznała podczas wakacji. Dość dobrze się dogadywały, o ile można tak powiedzieć. Mara była gadatliwa, w przeciwieństwie do Krukonki. Poza tym, była ona jej wdzięczna - Mariette uwolniła ją od uciążliwych mugolskich krewnych, wyciągając ją z domu starej ciotki Marjorie. Lala nie wiedziała, czy stosownie jest się teraz pytać o przyjaciółkę znajomej. Zmarła w szkolnej łazience, i to właśnie Mariette ją znalazła.
Chcąc pocieszyć dziewczynę, Laura usiadła przy stoliku obok niej.
- Hej - powiedziała cicho, z jednej strony nie chcąc denerwować pani Pince, z drugiej zwracać zbytniej uwagi.
- Cześć - odparła niemrawo Mara.
- Jak tam? Trzymasz się?
- Jakoś.
Widocznie Laura musiała przejąć inicjatywę rozmowy.
- Znalazłaś już coś na obronę przed czarną magią? Wiesz, na ten esej o wampirach.
- Miałam właśnie zacząć - ku zdziwieniu Lali, oczy dziewczyny zeszkliły się, a podbródek zaczął drgać. Nie, pomyślała Krukonka, to do niej nie pasuje. Musiało się coś stać.
- Co jest, Mara? Spokojnie...
- Nie, to nic. Po prostu, ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić... jej ciało śni mi się po nocach - jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
- Spokojnie. Mnie by to wszystko przerosło, radzisz sobie świetnie - pocieszanie innych nie było mocną stroną Laury. Może dlatego, że kiedy była smutna, wolała, kiedy nikt jej nie pocieszał. Wolała zapomnieć.
- Wiem, już dobrze. Nie martw się o mnie.
- A wiesz już, co się stało? - spytała, nie mogąc się powstrzymać.
- Nie, ale mam pewne podejrzenia... choć tam, nikogo tam nie ma.
Przez kolejne pół godziny rozmawiały o związku wampirów i śmierci Puchonki. Potem przeszły w bardziej przyjemny temat. Laura była zainteresowana relacją Mary z pewnym Ślizgonem. W końcu poirytowana pani Pince wygoniła je z biblioteki.
- O nie! - po wyjściu z biblioteki Lala pacnęła się w czoło.
- Co?
- Nawet nie zaczęłyśmy eseju!
- Nie ważne, bo świetnie się bawiłam. Czy mi się zdaje, czy od wakacji więcej mówisz?
- Nie od wakacji, ale od pierwszego dnia szkoły.
- Co si... Nie! Nie możliwe! Gadaj, kto rozwiązał ci język?
- Nikt, samo się stało - Laura skłamała, bo nie chciała wyjść na... wariatkę? Sama nie wiedziała. Dziewczyny w jej wieku lubiły koloryzować, co często ją denerwowało. Poza tym, od tego przypadkowego spotkania sprzed tygodnia tylko raz rozmawiała z Williamem.
Mara jeszcze przez chwilę podejrzliwie się jej przyglądała, a potem potencjalne przyjaciółki pożegnały się i rozeszły do dormitoriów.
Puchonka miała rację. Lala zmieniła się prawie nie do poznania. Ona sama była tym zaniepokojona, tym bardziej, że nie była pewna tego, co czuje. Czy powinna się zmieniać? A już tym bardziej nie wiedziała, czy ma zjawić się u Slughorna. Nie miała na to najmniejszej ochoty, ale coś ją tam ciągnęło. Z drugiej strony, Ślizgon prawie za każdym razem ignorował ją. Może dlatego, że zawsze otoczony był wianuszkiem znajomych. Mimo to, Laura czuła, że to nie w porządku. W ogóle teraz nie wiedziała, co czuje. To najbardziej wprawiło ją w niepewność, bo uważała, że to oznacza jednak jakieś uczucia. Nie mając ochoty na dalsze rozmyślania, szczelnie otuliła się kołdrą, troski pozostawiając na zewnątrz.
 
(Autorka: Annie Lynch)

4 komentarze:

  1. [ Tu leci nominacja LA!] Gratuluje :)
    Szczegóły: http://chantersen.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudne! Świetnie łączysz wątki ,a za twoje pomysły i stylpisania powinnaś dostać nobla.
    Całuski Ellcia :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję ;). Nawet nie wiesz, jak miło czytać mi takie słowa :*. Ale chyba z tym Noblem to przesada xD.
      Love, A.

      hogwart-naszym-domem.blogspot.com

      Usuń
  3. Świetnie :3
    Widać, że wątki zostały inteligentnie połączone. :D

    OdpowiedzUsuń

U nas zasady są proste:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NIE HEJTUJ!
NIE SPAMUJ!
KOM = KOM
OBS = OBS
Miłego czytania! Buziaki. ;*