Rozdział XII
Minął tydzień od tego strasznego dnia, kiedy Mara znalazła swoją martwą przyjaciółkę w łazience, a mimo to młoda Puchonka nadal nie wychodziła z pokoju. To wszystko, to było dla niej za dużo. Czuła się jak pusta skorupa, którą poniekąd teraz była. Nie chodziło tu już o to, że Elizabeth była jej przyjaciółką, choć Mara naprawdę to przeżyła. Chodziło o to, że Mariette jeszcze nigdy nie widziała martwego człowieka i nawet nie wyobrażacie sobie, jakim wstrząsem było ten pierwszy raz zobaczyć martwe ciało swojej przyjaciółki. Profesor Sprout i Pani Pomfrey usprawiedliwiały nieobecnosci Mary, ale one też wiedziały, że trzeba coś z tym zrobić, bo przecież nie może tak być. Była w piątej klasie. Sumy za pasem, a ona opuściła już tyle lekcji. Jednak wszystkie daremne próby pobudzenia Mary do życia, spełzły na niczym. Co noc śniła jej się twarz Elizabeth, przez co prawie w ogóle nie spała. Na początku myślała, że może razem z Finnem będą się wspierać, ale Finn i jego rodzice doznali takiego szoku, że zrobili Dumbledore'owi wielką awanturę i powiedzieli, że nie chcą mieć już z tą szkołą nic wspólnego i zabrali Finna. Teraz straciła nie dość, że przyjaciółkę, to jeszcze najlepszego przyjaciela. Oczywiście, od razu po morderstwie, Dumbledore zarządził przeszukanie szkoły i wysiedlenie wszystkich uczniów do wielkiej sali, w której teraz dalej tkwili, więc mówiąc, że Mara nie wychodziła z "pokoju" oznaczało że nie wychodziła zza swojego parawanu. Szkoła dalej była przeszukiwana centymetr po centymetrze. Przyjechali nawet specjalni łowcy wampirów, ale nic nadal nie znaleziono.
***
Był piękny sobotni poranek. Mara siedziała za swoim parawanem, specjalnie wydzielonym jej przez Profesor Sprout i patrzyła tępo w okno. Bijąca wierzba rozluźniała swoje gałęzie dając ptakom rozgościć się na jej mniejszych gałązkach, a świat brodził we wczesnej jesieni. Nagle rozmyślania Mariette, przerwał czyjś głos.
- Zbieraj się złotko. - Usłyszała głos Blaisa, wchodzącego za parawan.
- Że co? - Zapytała Mariette.
- To co słyszysz. Zbieraj się, bo idziesz ze mną do Hogsmeade. - Powiedział, siadając obok Mary.
- A czy ja w ogóle mam coś do powiedzenia? - Zironizowała.
- Nawet jakbyś chciała, to nie możesz protestować, bo teraz na cały weedend mamy załatwione pokoje w Dziurawym Kotle. Mają gazować Hogwart i dlatego musimy weekend spędzić w Hogsmeade. - Wytłumaczył Marze młody Zabini. - Nie żebym narzekał.
- Gazować Hogwart? - Dopytywała się Mariette.
- Jakiś gaz na wampiry, ale podobno ludziom też szkodzi, więc musimy spadać. - Powiedział i uśmiechnął się szelmowsko. Blaise oczywiście jak to Ślizgon - wogóle nie przejął się śmiercią Liz. Co prawda, Marze się to nie podobało, ale jak mówi hogwarckie przysłowie: ,,Prędzej zmienisz demona niż Ślizgona", więc nic z tym nie robiła.
- Dobrze, pójdę z tobą, ale wiedz, że to tylko dlatego, że wiem, że nie dasz mi spokoju. - Powiedziała pewnie Mara.
- Albo dlatego, że jesteś zdesperowana, bo nie chcesz iść sama. - Blaise uniósł brew.
- Czemu tak sądzisz? - Spytała Mariette.
- Bo żadna puchonka o zdrowych zmysłach nie oprowadzałaby się przy całej szkole ze Ślizgonem po Hogsmeade. - Odpowiedział, a Mara zaśmiała się.
- Przecież ta niechęć do Ślizgonów minęła już dziesięć lat temu. - Przypomniała chłopakowi Mara.
- Tobie się tak wydaje, bo nie jesteś ze Slytherinu. - Odpowiedział i zaśmiał się pod nosem.
***
- Mój ojciec mi zawsze mówił, żebym nie uczył się za dobrze, bo skończę tak jak on w Ministerstwie Magii. - Zaśmiał się Blaise, a Mariette razem z nim. Właśnie doszli do Hogsmeade. Trzeba było przyznać, że mimo "ślizgońskiego charakteru", Blaise był wyjątkowy. Był jedyną osobą, przy której Mara zdołała zapomnieć o strasznych wydarzeniach, które niedawno przeżyła. Przy nim chyba pierwszy raz od tygodnia się uśmiechnęła. Z jednej strony cieszyła się, że wyszła z Blaisem. Szczególnie, gdy patrzyła na zazdrosne spojrzenia innych dziewczyn, ale z drugiej strony nie było już tak fajnie. Rose i Albus unikali jej jak ognia, prawdopodobnie ze względu na Ślizgona u jej boku, ale Mara nie miała im tego za złe. Ich rodzice nie mieli za czasów szkolnych najlepszych kontaktów z domem węża, co przeszło na dzieci. Poza tym, przy bramie do Hogsmeade, gdy przechodzili obok gawędzącej z Hagridem profesor Sprout, Mariette dałaby słowo, że zauważyła jak nauczycielka zielarstwa znacznie się do niej uśmiechnęła, spoglądając na Blaise'a.
- Nie pasuje ci praca w Ministerstwie? - Zapytała Mara. Dla niej praca w Ministerstwie była poważną pracą, o której tak naprawdę nigdy nie miała pojęcia - z matką, która była redaktorką "Żonglera" i ojcem pracującym w Bułgarii przy polowaniach na ogniste koty. To nie były poważne zawody.
- To najgorsza fucha, jaką mógłbym mieć. - Odpowiedział Ślizgon.
- Niby czemu? - Spytała Mara.
- Jest okropnie nudna. Całymi dniami siedzisz za biurkiem. Umarłbym z nudów. Ja potrzebuję ekstremalnej pracy, na przykład mógłbym być trenerem smoków... - Rozmarzył się. - A ty co chcesz robić, jak skończysz Hogwart? - Zapytał ciekawsko.
- Chciałabym w przyszłości grać na pozycji pałkarza, w jakiejś drużynie quidditcha. - Odpowiedziała Mariette, po czym westchnęła. - Brakuje mi tego... - Powiedziała i zobaczyła tryumfalny uśmiech na twarzy Blaise'a.
- Będziesz mnie bardziej lubić, jeśli powiem, że poczyniłem pewne postępy w sprawie twojego udziału w puchońskiej drużynie? - Zapytał, przybliżając swoją twarz do Mary.
- A mianowicie? - Uśmiechnęła się zawadiacko Mara. Uwielbiała używać siły kobiecości przeciwko chłopakom. Byli wtedy komiczni.
- Uprosiłem razem z profesor Sprout waszego kapitana, aby zrobił ci przesłuchania w późniejszym terminie. - Odpowiedział. Mara na początku nie wiedziała, co o tym mysleć.
- Jak to? - Spytała zszokowana.
- W środę o 16.00 masz przesłuchania! - Powiedział z ekscytacją. - Jeśli cię przyjmą, a na pewno przyjmą, to z rozkoszą skopię ci tyłek na boisku. - Powiedział Blaise. Sam był rozgrywającym Ślizgonów.
- Dziękuję! - Wrzasnęła Mara i rzuciła się Blaisowi na szyję. Zanim sama zorientowała się co robi i jak to musi wyglądać, usłyszała za sobą czyjs głos.
- Mara? - Usłyszała niewyraźny głos. Najszybciej jak się dało, odkleiła się od Zabiniego i spojrzała w stronę Molly Weasley, próbując nie spalić się przy tym ze wstydu. Ostatnio wiele razy odwiedzała Molly w skrzydle szpitalnym. Właściwie to znały się od dziecka, bo matka Mary i ojciec Molly byli przyjaciółmi i wiele razy do siebie jeździły.
- Słucham? - Mariette próbowała powiedzieć to naturalnym tonem, ale w ogóle jej to nie wyszło.
- Chciałam się spytać, czy wiesz gdzie mamy pokój? - Spytała Molly starając się kryć zażenowanie tą sytuacją.
- My? - Zdziwiła się młoda członkini rodu Venom.
- No, tak. Nie wiesz? Masz mieszkać w pokoju ze mną i Laurą. No, ale skoro nie wiesz to może ja już pójdę. - Powiedziała Molly i zaczęła oddalać się od Mary i Blaise'a. Mariette dopiero teraz zauważyła chłopaka obok niej. "Sten". - Przemknęło jej przez myśl. Widziała go wcześniej w skrzydle szpitalnym u koleżanki. "To pewnie chłopak Molly." - Pomyślała.
- To by było na tyle z twojej czułości. - Westchnął smutno Blaise. - Głupi Gryfoni! Zawsze coś popsują! - Skarżył się Zabini, a Mara parsknęła smiechem.
- Ej, Romeo uspokoiłeś się już? - Spytała Mariette przez śmiech.
- Jeszcze nie, ale możemy już iść dalej. - Zadeklarował Blaise.
Dalej szli pomiędzy krętymi uliczkami Hogsmeade, gadając o wszystkim i niczym. Właśnie wychodzili z Miodowego Królestwa, gdzie kupili sobie po lizaku, kiedy do Blaise'a podbiegła jakas nieznana Marze dziewczynka. Wyglądała na pierwszoroczniaka.
- Blaise daj mi pieniądze, bo chcę iść do Zonka. - Zażądała. Mariette zaczęła delikatnie dziwić ta sytuacja.
- Nic ci nie dam, wyciągaczu. - Odpowiedział szybko Blaise.
- Masz mi dać te pieniądze, cymbale! - Wrzasnęła dziewczynka.
- Nie masz własnych? Bujaj się. Nie widzisz, że przeszkadzasz? - Zapytał dziewczynkę Blaise, schylając się do niej.
- Zobaczysz, wszystko powiem. - Powiedziała dziewczynka i oddaliła się od Ślizgona.
- A sobie mów! - Wrzasnął za nią Blaise. Mara spojrzała na niego dziwnie. Blaise to zauważył
- No co?
- Kto to był? - Spytała zaciekawiona Mara.
- Nikt. - Zbył ją chłopak.
- Pytałam poważnie, Blaise. - Mariette popchnęła delikatnie Ślizgona. Chłopak uparcie milczał.
- Proszę, powiedz mi! - Chłopak dalej nie odpowiadał.
- Spełnię jedną twoją prośbę, jak mi powiesz! - Zaproponowała Mariette.
Wyraz twarzy Ślizgona momentalnie się zmienił.
- Każdą prosbę? - Spytał.
- Każdą z wyjątkiem biegania nago po Hogsmeade. - Zaśmiała się Puchonka.
- Dobrze, niech ci będzie. To była moja młodsza siostra, Diana, a zarazem najbardziej denerwująca istota na świecie. - Odpowiedział Blaise. Dopiero teraz Mariette zauważyła podobieństwo między tymi dwojga. Oboje mieli brązowe włosy, mieli tak samo niebieskie oczy i ciemny odcień skóry. Jak mogła na to nie wpaść?
- Teraz moja kolej. - Przypomniał jej Ślizgon. Mariette zrobiła zrezygowaną minę.
- Daj mi buziaka. - Poprosił chłopak. Mariette przez chwilę zastanawiała się, czy chłopak nie żartuje, ale gdy już doszła do tego, że jednak nie, to zostało tylko jedno. Puchonka przybliżyła twarz do twarzy chłopaka i chcąc dać mu buziaka dotknęła swoimi ustami jego ust. Niestety, nie skończyło się na jednym buziaku. Blaise wpił się w jej usta, a ona o dziwo nie protestowała. Ich pocałunek mógłby trwać wiecznie, gdyby nie słyszalne wokół nich oklaski i wiwaty. Mariette odkleiła się od Blaise'a i spojrzała wokoło. Wokół nich zebrała się spora grupa uczniów z uśmiechem przyglądającymi się scenie, a w tym nawet Molly i Sten. Wtedy Blaise objął Marę ramieniem i utorował sobie drogę przez uczniów, po czym niczym nie zrażony wyprowadził ją z tłumu.
- To co? Możemy chyba uznać się już za parę? - Zapytał zawadiacko. Mara spojrzała Ślizgonowi w oczy, po czym uśmiechnęła się promiennie.
- Tak, możemy. - Powiedziała i cmoknęła swojego nowego chłopaka w usta. Może jej świat wcale się nie kończy, a dopiero się zaczyna?...
(Autorka: Ella Nightmare)
Uu pocałunek w usta mrał :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się jak piszesz, nie poddawaj się !
kolorowy-kwiatuszek.blogspot.com
Śliczne zakończenie. Wiem, tak się zakończeń kategorycznie nie określa!
OdpowiedzUsuńMimo wszystko to słowo pierwsze rzuciło mi się na myśl po przeczytaniu ostatnich słów. Wymiatasz, prawie tak jak Włoska zakonnica z "The voice"Tak jak ona głosem, ty powalasz pomysłami. Aż chce się osobiście zapytać Mar'y co będzie dalej ;D Co do stylu, to ten zdecydowanie można by postawić na literackim podium. Pozostało mi tylko czekać "CO BĘDZIE DALEJ" ^^
Kochana jestes Alice. Nie przesadzaj. Z nas dwóch to z pewnoscią ty jestes bossem w pisaniu i każdy ci to przyzna ,ale dziękuję :*
OdpowiedzUsuńŚwietnie, super, cudnie. Kocham takie rozdziały. Piszesz tak lekko, z taką... beztroską, świeżością. To wprowadza ten cały romantyczny nastrój, aż się chce wymiotować serduszkami - oczywiście w pozytywnym sensie. Miło, że tu piszesz.
OdpowiedzUsuńTylko jednego mi w twoim pisaniu brakuje - styl masz świetny, bardzo oryginalny, to na plus. Gramatyka i ortografia też w porządku. Wiesz czego brak? OPISÓW!
Sorry, że tak się czepiam, ale dla mnie to po prostu nieodłączna część opowiadania. Poza tym, jest genialnie, pisz dalej <3.
Love, A.
hogwart-naszym-domem.blogspot.com
Jeju *-* Ale uroczy rozdział. Zakończenie jest cudowne. Jest on taki romantyczny.
OdpowiedzUsuń