piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział XV
 
Z powodu śmierci Puchonki i podejrzeń dyrektora, do szkoły przyjechali łowcy wampirów. Z tego powodu teraz Laura i jej koleżanki chowały swoje rzeczy do toreb. W pokoju panował istny chaos, bo wszystkie odłożyły pakowanie na ostatnią chwilę. Na weekend wszyscy uczniowie mieli przenieść się do Hogsmeade.
- Lala, do kogo cię przydzielili? - spytała June. Niestety (a może stety) uczniowie nie byli przydzielani do pokoi według domów i żadna z dziewczyn mieszkających w dormitorium numer dziesięć nie była z drugą w pokoju.
- Zaraz, mam gdzieś tą kartkę... nawet na nią nie zajrzałam, zaraz ci powiem... ach, tak. Na szczęście będę z Mariette Venom z Hufflepuffu i Molly Weasley z Gryffindoru. Chwilka, która to Molly?
- To kuzynka Rose Weasley i koleżanka Albusa Pottera. Wiesz która, ostatnio siedziałam z nią na transmutacji - powiedziała Lisa.
- Macie szczęście. Mi trafiła się ta żmija ze Slytherinu - Bettina żaliła się wszystkim, którzy mieli ochotę jej słuchać.
- Ta, z którą się pojedynkowałaś? Serio? - Mary nie dowierzała.
- Niestety. Widziałyście gdzieś może moją bluzkę w paski?
- Tak, leży u mnie na półce. Pożyczyłaś mi ją, zapomniałaś?
- Racja.
- Któraś wie, gdzie są moje jeansy?
- June, oddałaś już mi ten sweter?
Kiedy wreszcie wszystko było gotowe, Laura odetchnęła.
- Dziewczyny, obiecajcie mi jedno. Już nigdy nie zostawiamy pakowania na ostatnią chwilę.
- Zawsze tak mówisz, La - Betty rzuciła w nią poduszką.
- A wy mnie nigdy nie słuchacie - Laura cisnęła ją w Lisę.
- I kto to mówi? Nie wymiguj się, kochana.
Dyskusja trwałaby o wiele dłużej, gdyby nie to, że dziewczyny musiały już zejść przed szkołę, tak jak i wszyscy uczniowie. Niebieskooka brunetka chwyciła swoją na wpół śpiącą kotkę, w drugą dłoń biorąc torbę z rzeczami na weekend.
- Do zobaczenia - powiedziała do koleżanek Laura, widząc Marę i Molly. Chciała z nimi porozmawiać wcześniej.
- Cześć - przywitały ją.
- Hej. Jestem Laura - podała rękę Gryfonce, bo właściwie nigdy nie rozmawiały.
- Molly. Właśnie, orientujecie się, gdzie mamy pokój?
- Nie mam zielonego pojęcia - rzekła Mariette.
- Ani ja - dodała Krukonka.
- Ja też. Najwyżej poszukamy.
- Wiecie co, ja chyba muszę iść. Obiecałam Blaise'owi, że z nim pójdę...
- Nie ma sprawy - powiedziała Gryfonka i wymieniła z Lalą porozumiewawcze spojrzenie.
- Molly! Choć tu na chwilkę... - to Albus Potter wołał swoją przyjaciółkę. Ta spojrzała pytająco na Laurę.
- Idź, i tak miałam coś do załatwienia - odparła, kłamiąc. Nie będzie zatrzymywać Molly.
Nagle zauważyła czuprynę czarnych włosów. Poczuła, że chciałaby zignorować cały świat i ukryć się, zakładając słuchawki. Niestety, branie mugolskich sprzętów do Hogwartu nie miało sensu, bo i tak by nie działały. Teraz mogła tylko zasłonić twarz włosami. Sama nie wiedziała dlaczego, ale nie chciałabyć zauważona. Niestety los znów zniweczył jej plany. Kiedy pochód uczniów ruszył, wbiła wzrok w ziemię i niechętnie szurała nogami, powoli przesuwając się do przodu. Tak naprawdę nie zwracała zbytniej uwagi, jak idzie. Była pogrążona w myślach. Parę minut później potknęła się o niewielki kamień i przewracając się, chwyciła bluzę chłopaka idącego przed nią, ciągnąc go za sobą.
- No to chyba jesteśmy kwita - powiedziała, patrząc w twarz Williama Severusa Snape'a, znajdującą się kilka centymetrów od jej własnej.
- A może najpierw wstaniemy? Chyba tamujemy ruch - powiedział, uśmiechając się.
- Racja.
Laura zerknęła na swoje ubranie. Tym razem, ku jej zadowoleniu, nie było w żadnym miejscu podarte.
- Żyjesz? - spytała.
- Raczej, ale jeśli kiedykolwiek jeszcze na ciebie upadnę, to połamię sobie kości. Mogłabyś przytyć - powiedział z sarkazmem, pocierając sobie żebra.
- Mógłbyś zacząć upadać na ziemię, a nie na mnie - odgryzła się Krukonka.
- Może nawet powinienem - zamyślił się - Wiesz co, muszę iść. Spotkamy się w Hogsmeade? Chcę pogadać.
- Jasne. Gdzie?
- Jutro o szesnastej będę czekał w Miodowym Królestwie - rzucił i odszedł bez pożegnania do swoich towarzyszy. Laura pokręciła głową. Zdawało jej się, że wstydził się, że z nią rozmawia. Właściwie nie powinna się dziwić - do jedenastego roku życia nie miała pojęcia o magii ani Hogwarcie. Do Slytherinu nie trafił jeszcze żaden mugolak, bo ten dom szczycił się czystością krwi i za nic miał uczniów z rodziny mugoli. Chociaż, w tym wypadku czystość krwi chyba nie była priorytetem. Chyba.
 
***
 
Laura siedziała w oknie pokoju trzysta dwanaście i obserwowała padający deszcz. Nie wiedziała, jak dotrze na spotkanie - gospodę od cukiernii dzieliło pół wioski. Przeszukiwała właśnie swój Podręcznik Zaklęć Niestandardowych z nadzieją, że znajdzie sposób na deszcz. Zaklęcie Zmieniające Kolor Sznurówek, Zaklęcie Skracające, Zaklęcie Kwitnienia...
- Mam! - wykrzyknęła. "Zaklęcie Osuszające - zaklęcie powodujące parowanie wody, zanim dotrze ona do powierzchni zaklętego przedmiotu, idealne na deszcz. Zaklęcia nie można stosować na człowieku" przeczytała w myślach. Z żalem wzięła swoją ulubioną bluzę i transmutowała ją w płaszcz przeciwdeszczowy. Dziękowała w duchu, że profesor McGonagall nauczyła ich transmutowania odzieży. Teraz Laura skupiła się i wskazała różdżką na nowiutki, granatowy płaszczyk.
- Inwatertrus! - powiedziała, wykonując subtelny ruch nadgarstkiem. Z końca różdżki wyskoczyło kilkaset błekitnych iskier i oplotło płaszcz, wnikając w głąb materiału. Wyglądało na to, że zaklęcie zadziałało, ale dziewczyna wolała nie ryzykować.
- Aquamenti - z różdżki wytrysnął strumień wody. Zanim dotknął materiału, ulotnił się jako białawy obłoczek pary.
Teraz Krukonka była gotowa. Napisała krótki liścik do Molly i Marietty, gdyby wróciły do pokoju przed nią, włożyła do kieszeni płaszczyka kilka srebrnych sykli, założyła kaptur na głowę i wyszła na zewnątrz.
Mimo fatalnej pogody, Hogsmeade wyglądało pięknie. Deszcz bębnił o wybrukowany gościniec, a daleko na niebie widać było niewielką tęczę. Słońce leniwie wychodziło zza chmur, oświetlając dachy budynków. Powietrze pachniało deszczem i sosnowym laskiem, rosnącym tuż za wioską. Idealny dzień na spacer, pomyślała Laura. Weszła teraz w zacienioną, wąską uliczkę - tylko ona dzieliła ją od Miodowego Królestwa. Nagle poczuła krótki, gwałtowny podmuch wiatru. Odwróciła się i zobaczyła cień jakiejś postaci. Po ułamku sekundy cień zniknął, ale niepokój dziewczyny pozostał. Miała wrażenie, że jest śledzona. Z pośpiechem wróciła na główny gościniec i zaczęła żałować, że szła skrótami. Przyspieszyła kroku, lecz teraz, w słońcu, nie czuła już niczyjej obecności. Z zupełnym spokojem i uśmiechem na ustach pchnęła drzwi cukierni.
Jej nozdrza wypełnił słodki, wręcz upajający zapach słodyczy. Rozejrzała się w około. Mimo deszczu Miodowe Królestwo było wypełnione po brzegi Hogwartczykami. Nic dziwnego, skoro to był zdecydowanie najlepszy magiczny sklep ze słodyczami w całej Wielkiej Brytanii. Lodowe kulki, Fasolki Wszystkich Smaków Bertiego Botta, musy-świstusy, a nawet najzwyklejsza czekolada - wszystko to można było tu znaleźć.
Laura prawie natychmiast zauważyła Williama. Stał tyłem do niej, ale rozpoznała go po jego czarnych włosach, teraz zupełnie mokrych i rozczochranych. Przyglądał się nowemu smaku kwaśnych dropsów. Cichutko podeszła do niego z boku i postukała go palcem z drugiej strony w ramię. Od razu tam się odwrócił, na co zareagowała śmiechem.
- O, tu jesteś, śmieszko! Jeszcze ci się odwdzięczę, tylko poczekaj - powiedział, niby groźnie, ale nie mógł się oprzeć i odwzajemnił uśmiech uroczej brunetki.
- Co cię tak zaciekawiło? Ja nic takiego nie widzę.
- I właśnie o to chodzi. To niewidzialne cukierki niewidzialności. Wystarczy jeden, żeby być na parę sekund niewidzialnym.
- Ciekawe... ale ja wolę pieprzne diabełki.
- Tak, one są świetne. A lubisz balonową gumę Droobles'a?
Dyskutowali tak z dwadzieścia minut, nie mogąc się zdecydować, co kupić. W końcu Laura wzięła jagodowe bańki mydlane i landrynki do lewitacji, a Ślizgon niewidzialne cukierki niewidzialności, czekoladę i małe opakowanie Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta. Później wyszli razem na spacer.
- Gdzie idziemy? - zapytała ciekawa Lala.
- Zobaczysz - odparł enigmatycznie chłopak.
Po piętnastu minutach powolnego marszu znaleźli się w alejce prowadzącej do parku. Drzewa utworzyły tutaj baldachim tak, że ani jedna kropla deszczu nie spadła na dróżkę. Słońce prześwitując przez złotawe liście rzucało żółte światło. To wszystko przypominało sen.
- Pięknie - wyszeptała z zachwytem dziewczyna.
- Miło, że ci się tu podoba. Choć, usiądziemy - wskazywał na ławkę nieopodal.
- Wiesz co, nie jesteś taki arogancki, jak na Ślizgona.
- A ty przemądrzała, jak na Krukonkę. Chociaż właściwie... - dziewczyna trzepnęła go w ramię.
Laura wyciągnęła z kieszeni małe pudełko i zaczęła puszczać bańki. Po paru sekundach w powietrzu zawisły setki fioletowych, półprzeźroczystych kuleczek. William z błyskiem w czekoladowych oczach spojrzał na Laurę.
- Kto zje więcej?
Dziewczyna kiwnęła głową i momentalnie podniosła się do góry, ale w pół drogi zatrzymała się i zawołała:
- Poczekaj!
- O co chodzi?
- Weź jedną - podała mu lewitującą landrynkę.
Po chwili oboje wznieśli się w powietrze. Laura z entuzjazmem małego dziecka  machała rękoma, by przesunąć się do przodu. Latanie przypominało nurkowanie na basenie, ale trudniej było zapanować nad równowagą. Wyglądało to komicznie - dwójka nastolatków miotająca się bez sensu nad ziemią i otwierająca usta jak ryby, by połknąć jagodowe bańki. Łzy leciały jej z oczu ze śmiechu. William bawił się tak samo dobrze, jak ona. Nagle landrynki przestały działać i upadli na ziemię, tak jak zwykle - chłopak znalazł się nad Laurą. To rozśmieszyło ich jeszcze bardziej.
Brunetka spojrzała prosto w czekoladowe oczy chłopaka. Stwierdziła, że kiedy się śmieje, wygląda jak anioł. On też na nią popatrzył i pomyślał, że jej oczy przypominają szafiry, i że chciałby ją pocałować.
W tej samej chwili zawiał chłodny wiatr i zrobiło się ciemno. Słońce zupełnie zasłonęły skłębione, szare chmury. Oboje szybko wstali i wyciągnęli różdżki. Alejkę otoczyły cienie wysokich postaci, które jakby spłynęły z nieba.
- Lumos Maxima! - zawołała Laura. To, co zobaczyli, przestraszyło ich.
Znajdowali się w środku koła, który utworzyły zakapturzone stwory. Dementorzy powoli zacieśniali krąg. Laura i William chwycili się za ręce i stanęli plecami do siebie. Chłopak też zapalił swoją różdżkę, a dementor najbliżej światła cofnął pokrytą liszajami dłoń. Dziewczyna wpadła na pomysł. Dotknęła malutkiej jaskółki na swoim pierścionku, a ona odleciała. Był to niezwykły pierścień - drugi posiadała Bettina. W ten sposób koleżanki komunikowały się w niebezpieczeństwie. Jaskółka miała dolecieć do blondynki i zaprowadzić ją do swojej właścicielki.
- Musimy wyczarować patronusy, albo koniec z nami. Pomyśl o czymś szczęśliwym i powiedz: Expecto Patronum - wyszeptała Krukonka.
- Ok. A robiłaś to kiedyś?
- Nie, ale to nie ważne. Szybko! - czuła już obezwładniający smutek i odrętwienie, ale pomyślała o chwili, kiedy dostała się do Hogwartu.
- Expecto Patronum! - z jej rożdżki wypłynął srebrny obłoczek. Dementorzy cofnęli się o kilka stóp, ale utrzymanie chmurki chłonęło zbyt wiele energii dziewczyny. Po chwili strzępek mgły zniknął, a ona niemal upadła. William ją złapał.
- Moja kolej! - zawołał. - Expecto Patronum! - przed nim też zawisła mgiełka, ale zniknęła jeszcze szybciej, niż Laury. Patronusy były kiepskie, ale wystarczyły, by na moment trzymać dementorów na dystans.
- To na nic - wydyszała dziewczyna. - Mamy za słabe wspomnienia. Musimy wymyślić coś innego.
- To ma być coś najlepszego w całym naszym życiu?
- Tak mniej-więcej...
- Mam nawet jeden pomysł - powiedział William z błyskiem w oczach i położył dłoń na jej biodrze. Powoli pochylił się i patrząc jej w oczy, mocno ją pocałował. Laura jedną ręką objęła go za szyję, a drugą zmierzchwiła mu włosy. Zakręciło jej się w głowie, krew w niej zawrzała, a usta zapłonęły. Odwzajemniła pocałunek z energią, jakiej się po sobie nie spodziewała. Czuła się, jakby płonęła, prawie zupełnie zapominając o powadze sytuacji. Po chwili wyciągnęła różdżkę w górę, a chłopak powtórzył jej ruch. Na moment oderwali się od siebie i razem krzyknęli:
- Expecto Patronum!
Z ich różdżek wystrzeliły zwierzęta - z różdżki Laury trzy jaskółki, a Williama gigantyczny wąż. Okrążyły one parę, a dementorzy zniknęli. Niebo się rozchmurzyło, a ptaki znów zaczęły śpiewać. Oni już jednak na to nie patrzyli, bo po raz drugi przywarli do siebie z jeszcze większym niż wcześniej entuzjazmem, mimo okropnego zmęczenia. Laura czuła, jak zapada w ciemność i nie może nic na to poradzić. Dziewczyna upadła i zemdlała, a wyczerpany Ślizgon usiadł obok niej, próbując ją ocucić.
W alejce zjawiła się jaskółka z pierścionka Laury, a za nią biegła przerażona Bettina Bentley. Za czternastolatką truchtał profesor Flitwick, trzymając się za pierś i dysząc. Co jak co, ale Krukonka miała świetną kondycję.
- Laura! Co ty jej zrobiłeś, ty... ty... - dziewczyna mierzyła w niego różdżką.
- To nie ja! Zjawili się dementorzy, i...
- Nie! Co jej się stało?! - Bettina była przerażona.
- Nic, odpędziliśmy ich, ale Laura zemdlała...
- Dementorzy? Panno Bentley, proszę, pobiegnij do wioski i zawiadom profesor McGonagall, profesora Lupina, może jeszcze profesora Snape'a. Co za pech, że dyrektor jest akurat na wyjeździe... Dobrze, chłopcze, posadź pannę Scott.
Nauczyciel wyciągnął różdżkę i mruczał pod nosem długie inkantacje. Niespodziewanie Laura drgnęła gwałtownie i wciągła mocno powietrze, jakby właśnie wynurzyła się z wody.
- Co się stało? Gdzie my jesteśmy? Co my tu robimy? - dziewczyna była zupełnie zdezorientowana.
- Nic, kochana, wszystko jest dobrze. Tak myślałem - Flitwick zwrócił się do Williama. - nie pamięta ataku dementorów, ale po czasie pamięć wróci. Masz może czekoladę? Zjedzcie sobie, ja tymczasem wyślę wiadomość do profesora Dumbledore'a.
Chłopak wyciągnął z kieszeni tabliczkę i podzielił się z Laurą. Już po pierwszym kęsie oboje poczuli się lepiej.
- Co się stało? - spytała brunetka.
- Napadli nas dementorzy. Naprawdę nic nie pamiętasz?
- Naprawdę, Will.
- W takim razie opowiem ci, ale troszkę później, dobrze? Zobacz, nauczyciele idą.
Miał rację. Trójka profesorów aportowała się tuż przy wejściu do alejki.
- Co się stało, Filiusie? Panna Bentley mówiła coś o dementorach... - zaczęła McGonagall.
- Mówiła prawdę, Minerwo. Zjawili się dementorzy i... właśnie, co się stało, chłopcze?
Wszyscy spojrzeli na Williama.
- Zjawili się dementorzy i nas okrażyli, Laura wysłała wiadomość do Bettiny Bentley, a potem próbowaliśmy wyczarować patronusy, ale nam nie wyszło... a po raz drugi już wyszło.
- Ale... jak? - nauczycielka transmutacji była zadziwiona.
- Nie ważne jak, ja się pytam: dlaczego musieli to zrobić? - profesor Lupin chyba podejrzewał, o co chodzi - mrugnął do chłopaka.
- Właśnie, Remusie. Dlaczego? - nagle zjawił się profesor Dumbledore.
- Albusie, nareszcie jesteś. Wiesz, co się...
- Tak, Minerwo. Filius wysłał mi wiadomość. Ale wszystko po kolei, dobro uczniów jest najważniejsze. Idźcie do Trzech Mioteł, na zapleczu pani Pomfrey rozłożyła swój szpital polowy. A w poniedziałek wieczorem zjawcie się u mnie w gabinecie. Spróbujemy zaradzić coś na pamięć, panno Scott - William miał wrażenie, że dyrektor też o wszystkim wiedział.
- Chwileczkę. Myślę, że należy wam się po pięćdziesiąt punktów, za odwagę, wytrzymałość, a przede wszystkim za wyjątkowe szczęście. Severusie, chyba się ze mną zgodzisz?
- Tak, oczywiście - powiedział zamyślony nauczyciel. Patrzył podejrzliwie na swojego siostrzeńca.
- W takim razie chodźmy, przejdziemy się i porozmawiamy - powiedział Dumbledore do pozostałych profesorów.
- Chodź, Laura - szepnął William. Wstali, ale po chwili dziewczyna zachwiała się i przewróciłaby się, gdyby chłopak jej nie złapał. Złapał ją w talii, a ona oparła się o niego. Tak szli aż do Gospody Pod Trzema Miotłami.

 ***

 W poniedziałek, tuż przed kolacją, w ślizgońskim dormitorium chłopców toczyła się dyskusja.
- Ona serio nic nie pamięta? - spytał Scorpius.
- Serio - odparł ponuro William.
- Ale tak właściwie... jak to zrobiłeś? Ja w życiu nie wyczarowałem patronusa! Zresztą, coś mi tu śmierdzi. Nic mi jeszcze nie powiedziałeś. Wiecznie się wymigujesz.
- Nie wiem... całowaliśmy się... poczułem się tak lekko... i to zrobiłem. Za drugim razem się udało.
- Nie no, teraz to wymiatasz! Ta twoja Laura musi naprawdę nieźle całować... - Ślizgon oberwał podręcznikiem od zaklęć. William próbował na własną rękę znaleźć coś, co przywróciłoby dziewczynie pamięć.
- Było tak dobrze...
- A durni dementorzy wszystko spaprali. Rozumiem, Will.
- Teraz muszę zacząć prawie od zera. Zresztą, wolę sam jej wszystko przypomnieć, niż żeby ocknęła się u Dumbledore'a na dywaniku. To troszkę... niezręczne.
- Aż tak? - zapytał blondyn.
- Aż tak - powiedział drugi. William na samo wspomnienie pocałunku dostawał dreszczyku.
- Ale zaraz, pogubiłem się: jak to, prawie od zera?
- No tak to. Wszystko działo się wtedy tak szybko, przed spotkaniem właściwie nic takiego się nie wydarzyło.
- A ona nic nie pamięta... - westchnął Scorpius.
- Co mam zrobić?
- A zależy ci na niej?
- Jeszcze się pytasz? - uniósł w górę kolejną książkę o zaklęciach. Wertował każdą, którą zdołał tuż po lekcjach wynieść z biblioteki, a było ich sporo.
- No nie wiem... może zaproś ją gdzieś?
- Scorpius, następne Hogsmeade dopiero za miesiąc...
- No dobra, może i racja. Mam! Jak będziesz wracał z nią od Dumbledore'a, to weź ją na spacer. Będziesz miał czas do wpół do dziesiątej, a może i dłużej, bo kto by się przejmował starym Filchem. Wejdź z nią na jakąś wieżę, rozumiesz, księżyc, romantyczna atmosfera, tere-fere, no i buzi buzi - chłopak zaczął stroić miny i wydął usta w dzióbek.
- Wiesz co... czasem jesteś obleśny.
- Koleś, to tylko żarty! Ej... - Ślizgon miał głupawy uśmiech na twarzy, jakby doznał olśnienia - ...ty się serio zakochałeś! No nie gadaj, ja myślałem, że to tylko chwilowe.
- Myślisz, że dla pierwszej lepszej siedziałbym nad książkami całe popołudnie - chłopak ziewnął. Był zmęczony, tym bardziej, że praca nie przynosiła żadnych efektów.
- Spokojnie, ja też tak miałem, i to całkiem niedawno... a ty odklej się od tych książek, i opowiadaj.
- Chciałoby się. Kiedy indziej. Muszę chyba lecieć, pójdę po Laurę i idę do Dumbledore'a.
- Dobra, leć. Stary, powiem ci już tylko jedno. Masz przechlapane.
 
(Autorka: A. Lynch)

3 komentarze:

  1. Scena pakowania wypadła jak najbardziej realistycznie, reszta także, ale zagubione bohaterki w szale szukania, to jest coś. Fabuła nie dawała czytelnikowi usnąć, toteż cały czas czytałam z szeroko otwartymi oczami. Na wyróżnienie również zasługuje atak dementorów, jako moment grozy, który podniósł moją ciekawość o 180 stopni. Nie pomyślałabym, że taka sytuacja może prowadzić do "takiej". To tak jakby z obliczenia 2+2 wyszło dziesięć, rewelacja. Nigdzie nie widziałam także tej niezręczności literackiej, która ostatnio się każdemu wkrada miedzy zdania, czyli powtórzeń. Sprytnie powiązałaś dwa ważne wydarzenia, sytuacje mrożące krew i miłosne sceny, to wątki nie do przebicia, których wspólne powiązanie wymaga wielu poprawek. Tak, wiec należą się gromkie brawa na stojąco.
    Generalnie świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudny rozdział! Cudnie wszystko połączyłaś! Ja bym tak nie potafiła :( Straszna szkoda że Laura wszystkiego zapomniała:( Byłaby z nich sliczna para.Pisz szybko ,bo nie mogę się doczekać. Robi się wciągająco.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny rozdział.
    Ich pakowanie było super. I ten pocałunek wśród dementorów. Niezbyt romantyczny, ale super. ^^

    OdpowiedzUsuń

U nas zasady są proste:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NIE HEJTUJ!
NIE SPAMUJ!
KOM = KOM
OBS = OBS
Miłego czytania! Buziaki. ;*