wtorek, 16 września 2014

Rozdział XVIII

W poprzednich rozdziałach:
Mo odsiaduje karę u Snape'a wraz z małym Michaelem. Obydwoje dostają za zadanie napisanie referatu o eliksirze skurczającym. Molly w ramach zadania pisze krótki, ironiczny tekst, za co zostaje skarcona przez nauczyciela. Snape jednak zalicza jej referat, nie chcąc dłużej zaprzątać sobie dziewczyną głowy. Mo jest negatywnie nastawiona do kolejnego szlabanu. Pociesza się jednak, że może nie będzie tak źle. Jednak szykuje się coś złego...

Molly od samego rana myślała o szlabanie. Ostatnio Snape zaliczył jej "referat", ale teraz z pewnością się na niej zemści. Czuła, że stanie się coś złego i w jej szalonej głowie pojawiło się niemiłe uczucie niepokoju.
- Pożyczysz mi atrament? Mój się skończył. - Na ostatniej lekcji Molly usłyszała za sobą głos Mary Jones.
- Jasne, bierz ile ci potrzeba. - Mruknęła i wpatrzyła się w okno. Wyobrażała sobie, co takiego wymyśli Snape, żeby ukarać ją i Michaela. 
- Weasley! O czym właśnie mówiłam? - Zapytała ni stąd, ni zowąd profesor Trelawney. 
Mo wzruszyła ramionami i powiedziała na chybił - trafił:
- O wróżbach w kuli, pani profesor. 
Nauczycielka wydawała się zdziwiona, tak samo jak cała klasa.
- Dobrze, Weasley, bardzo dobrze.
Ale Mo nawet się nie uśmiechnęła. Zaczęła coraz bardziej żałować, że na lekcji u Snape'a dała się ponieść emocjom, a teraz musi odrabiać u niego szlaban...

***

Po lekcjach  Molly, powłócząc nogami, udała się pod gabinet Snape'a. Z oddali zobaczyła Michaela, który był dokładnie w tym samym psim nastroju, co ona.
- Cześć Molly Weasley! - Zawołał, machając do niej ręką.
Kiwnęła głową w jego stronę i oparła się o zimną ścianę.
- Jak tam? Żyjesz jakoś? - Zapytała ponuro, na co Michael niechętnie skinął głową.
- To niedorzeczne, to absolutnie niedorzeczne... - Mruknęła Mo pod nosem.
- Co? - Zapytał zdziwiony Michael.
- To, że musimy tutaj przyłazić. Nie mam ochoty tracić kolejnych kilku godzin, po to, żeby zadowolić Snape'a.
To mówiąc poprawiła rękaw swojej bejsbolówki. Tego dnia zarówno na dworze, jak i w zamku było piekielnie zimno. Co chwila można było zobaczyć kogoś przebiegającego przez korytarz i szczękającego z zimna zębami.


- Możemy mieć nadzieję, że dzisiaj też jakoś przeżyjemy. - Roześmiała się Mo, bo nie mogła dłużej znieść ponurej atmosfery. W tym samym momencie aż podskoczyła, bo drzwi do gabinetu otworzyły się z trzaskiem i pojawiła się w nich postać Snape'a. Mo od razu przywołała na twarz wyraz zupełnej obojętności, ale zarówno ona, jak i Michael nie mogli powstrzymać dreszczy zimna przebiegających im przez plecy. 
- Zapraszam. - Powiedział swoim zwykłym, kpiącym tonem profesor. 
Michael wszedł powoli do środka, a za nim szybkim, prawie żołnierskim krokiem weszła Molly.
- Zamknij za sobą drzwi, Weasley. - Mruknął Snape, na co Mo posłusznie je zatrzasnęła. 
Rozejrzała się po lochach, jak poprzednim razem. Tym razem książka "Uczniowie ukarani" znajdowała się na samym wierzchu. Mo była pewna, że Snape położył ją w ten sposób specjalnie, żeby rozbudzić w dziewczynie ciekawość. "Kiedyś ją zwinę." - Pomyślała, szelmowsko się uśmiechając, Mo. 
- Przestań się głupio uśmiechać, Weasley! - Wrzasnął Snape, na co Mo z trudem opanowała bezczelny śmiech. - Wytłumaczę wam, co macie dzisiaj zrobić...
Molly zadrżała. Sama nie wiedziała, czy to z zimna, czy może z niepokoju?...  
- Udacie się do Zakazanego Lasu po składniki potrzebne mi do przygotowania niektórych eliksirów. Musicie przed wyjściem oddać mi różdżki.Tutaj macie listę. - Prawie siłą wepchnął zwiniętą karteczkę do dłoni oniemiałej Mo. - Nie pasuje ci coś Weasley? - Zapytał po chwili milczenia. 
Mo nie drgnęła. Zakazany Las?! No świetnie, tylko tego jej jeszcze brakowało. Wszyscy wiedzieli, że roi się tam od wielkich pająków, centaurów, olbrzymów i innych fantastycznych istot. Zakazany Las był uosobieniem czających się na każdym kroku niebezpieczeństw... A Snape wysyła tam nie tylko ją - Molly Weasley, ale także niepozornego, chorobliwie wręcz nieśmiałego chłopaczka.
- Weasley, zadałem ci pytanie. - Upomniał dziewczynę profesor.
- Hm? - Zapytała Mo, wyrwana z zamyślenia. - Nie, nie mam nic przeciwko, panie profesorze. - Powiedziała ociekającym uprzejmością głosem. - Ale tak się zastanawiam, czy aby szkolny regulamin nie zabronił czasem uczniom wypraw do Zakazanego Lasu.
Snape patrzył na nią przez chwilę tak, jakby chciał ją poszatkować na kawałki albo pożreć żywcem. Otrząsnął się jednak i powiedział kpiącym tonem:
- Nauczyciel w szczególnych wypadkach może wydać uczniom zgodę na taka wyprawę, Weasley.
- A cóż to za szczególny wypadek, panie profesorze? Lenistwo i chęć wyręczenia się w pracy dwójką małych, bezbronnych uczniaków?
Michael obserwował całą tę scenę kątem oka. Nie bardzo orientował się, o co chodzi Molly Weasley... Skoro Snape kazał im iść do Zakazanego Lasu, to nie lepiej byłoby od razu tam pójść i jak najszybciej wykonać jego polecenie?... Chłopiec był jednak przekonany, że śliczna Molly Weasley ZAWSZE ma rację, więc przezwyciężył nieśmiałość i powiedział cichutko:
- Zgadzam się z Molly Weasley.
- Słucham?! - Wrzasnął profesor, a Michael zadrżał. Pokonał jednak napływ strachu i powtórzył:
- Zgadzam się z Molly Weasley, panie profesorze.
Mo odetchnęła i złapała się tych słów, jak tonący deski.
- Widzi pan? Michael się ze mną zgadza. 
- To jeszcze o niczym nie świadczy, Weasley. - Warknął Snape.
- Ale przecież jest takie przysłowie: "prawda przemawia ustami dzieci". Chyba pan nie zaprzeczy? - Upierała się Mo, jak zwykle czerpiąc wewnętrzną radość z kłócenia się ze Snapem.
- Owszem. Ale prawda przemawia ustami tylko tych OGARNIĘTYCH dzieci, Weasley. - Snape zazgrzytał zębami, obserwując uśmiech na twarzy Mo.
- Czyżby pan uważał, że Michael jest, jak to pan powiedział? Nie - oga - rnię - ty? - Mo precyzyjnie przesylabizowała ostatnie słowo, patrząc Snape'owi w twarz. 
- Tak, tak właśnie uważam, Weasley! A ty jesteś krnąbrna, uparta i tchórzliwa, zupełnie jak twój ojciec! 
- TCHÓRZLIWA? - Wycedziła Mo i szybko obeszła biurko. Znalazła się tuż przed Snapem.
- Nie ma pan prawa tak o mnie mówić! Ani nie ma pan prawa obrażać mojego ojca! 
- To czemu nie chcesz iść do Zakazanego Lasu? Czyżby to świadczyło o twojej odwadze? Nie sądzę, Weasley. - Zakpił Snape, z uciechą obserwując, jak Mo stara się zapanować nad sobą. Nie musiał czekać długo na jej reakcję. Podniosła wysoko głowę i wyprostowała trzymaną w ręku karteczkę z listą składników. Rzuciła swoją różdżkę na biurko (to samo zrobił Michael), wyszła powoli z lochów, gwizdnęła przeciągle w stronę zdumionego chłopca i z trzaskiem zatrzasnęła drzwi. 

***

- Molly Weasley! Zwolnij! - Krzyczał za pędzącą w stronę Lasu Molly. Dziewczyna była naładowana złymi emocjami, dlatego starała się szybko zapanować nad sobą.
- Rusz się, Michael. Mamy do znalezienia pięć składników. A to z pewnością nie będzie takie proste. W poniedziałek jest drugie zadanie turniejowe, dzisiaj chciałam iść z Rose do Hogsmeade, a na jutro mam napisać referat na transmutację. Brakuje mi czasu na wszystko. Więc się pospiesz!
Michael ledwo co nadążał za potokiem słów, które wypowiadała do niego Mo. Był jednak przyzwyczajony, że ta "śliczna Mo" - jak ją nazywał, ma w zwyczaju mówienie wielu słów na raz, bardzo szybko i bardzo głośno. Ponadto tak ładnie się śmiała. Ale dzisiaj ta zabawna Molly Weasley chyba nie jest w nastroju do żartów...
- A co jest w Zakazanym Lesie, Molly Weasley? - Zapytał po chwili zastanowienia.
- Wszystko. - Mo wypuściła ze świstem powietrze i przyspieszyła kroku.

***


- Nogi mnie bolą, Molly Weasley! Przystańmy na chwilę pod tym drzewem, proszę. 
- Michael, nie bądź mazgajem. Jesteśmy tu dopiero od dwóch godzin. - Mo rozglądała się wokół siebie szukając wokół siebie malutkiego krzaczka mięty. W ręku trzymała listę i po kolei wykreślała to, co z Michaelem już znaleźli. Jej spis wyglądał mniej więcej tak:

2 duże kwiaty liliowca
2 kolce z ciemiernika
5 płatków dzikiej róży
6 liści mięty
17 korzonków stokrotek

- Ale...
- Michael! Proszę cię, przestań! - Zawołała Mo, czując takie samo zmęczenie, jak chłopiec. 
- Możemy wrócić do zamku, powiedzieć profesorowi, że nie daliśmy rady... Zobacz, jak się już ciemno zrobiło... - Przekonywał chłopiec, drżąc z zimna. Mo spojrzała na niego spod ciemnych rzęs. 
- Możesz wrócić, jeśli chcesz. Naprawdę. Ja znajdę tę miętę i cię dogonię.
Michael chwilę się wahał. Wizja opuszczenia Zakazanego Lasu była nader kusząca... Ale z drugiej strony? Musi zostać z Molly Weasley.
- Zostanę z tobą. - Powiedział niechętnie. - Ktoś musi cię bronić, Molly Weasley.
Mo zaśmiała się cicho i poklepała Michaela po ramieniu. Poczuła się dużo raźniej.
- Proponuję skręcić w tamtą ścieżynkę. Tam jeszcze nie szukaliśmy. - Powiedziała, wskazując ręką ciemny zaułek. Michael zadrżał na ten widok, ale dzielnie przełknął ślinę i podążył za przyjaciółką. 
Mo przedzierała się przez kolce wystających z ziemi dzikich roślin. Było jej okropnie zimno. Pomyślała o ciepłym kominku w swoim dormitorium i o czekającej na nią Rose... Wzruszyła jednak ramionami, odganiając te "błahe" myśli i zdecydowanym krokiem ruszyła dalej. Słyszała za sobą świszczący oddech Michaela. "Ten berbeć musi już być nieźle wykończony." - Pomyślała ze współczuciem, odgarniając wiszące gałęzie. 
- Zobacz! Tam jest mięta! No nareszcie! Chodź szybko! - Molly pociągnęła Michaela za rękę i rozwinęła swój tobołek, który nosiła na ramieniu. - Zbierz sześć listków i wrzuć mi je tutaj. - Poleciła Michaelowi, który w podskokach podbiegł do rośliny. W tym momencie jednak wrzasnął i przerażona Mo zobaczyła, że za chłopcem zgromadziło się całe stado centaurów. Jeden z nich chwycił Michaela wpół i odwrócił go do góry nogami. Chłopiec machał rozpaczliwie nogami, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku. 
- Czego tu szukasz, mały czarodzieju? Przyszedłeś okraść nas z naszych dóbr, co? - Zapytał niskim głosem jeden z centaurów.
- Nie-e. - Wyjąkał Michael, a zaczajona za jednym z drzew Mo, powoli sięgnęła po sztylet, który wzięła ze sobą.
- Nie? Nieźle kłamiesz, maluchu. - Zakpił ten sam centaur. - Wiesz, co cię czeka?
- Nie, proszę! Nie chciałem wam zrobić nic złego. - Usilnie przekonywał Michael, widząc, że jego życie wisi na włosku. I gdzie to jasnej Anielki podziała się Molly Weasley?! 
W tym momencie Mo wyskoczyła zza drzew i podbiegła do oniemiałego stada. Wszystkie centaury przez chwilę były zdumione widokiem dziewczyny, ubranej na kolorowo ze sztyletem w ręku. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że był to śmieszny obraz. Ale stalowy błysk w oku Mo i zacięte czerwone usta, nie wróżyły raczej nic dobrego. 
- Puść go! - Wrzasnęła w stronę największego centaura, wymachując sztylecikiem, zachowując odpowiednio bezpieczną odległość.
- A co ty mi możesz zrobić, dziecinko? - Zapytał ostro centaur, bacznie obserwując zachowanie dziewczyny. Mo drgnęła słysząc jęk sinego na twarzy Michaela. Nie myśląc wiele, przyskoczyła do centaura i z całej siły wbiła mu sztylet w prawą dłoń, aż po rękojeść.
- Powiedziałam: puść go! 
Centaur ryknął z bólu i wypuścił z uścisku Michaela. Chłopak upadł ciężko na ziemię. 
- Uciekaj, Michael, uciekaj! 
I znów biegli tą samą drogą. Tyle, że teraz ścieżka wydawała się o wiele trudniejsza i straszniejsza. Za Mo i Michaelem goniło wściekłe stado centaurów. Dzieci potykały się na wystających korzeniach, a wiszące gałęzie uderzały ich w twarze. Mo biegła, słysząc galop centaurów za sobą, a tupot nóg Michaela tuż obok siebie. W tym momencie nastąpił nieszczęśliwy wypadek. Jedna z gałęzi tak niefortunnie uderzyła w ramię Mo, że przecięła jej skórę na całej długości aż do łokcia. W barku zaś utworzyła otwartą ranę, odsłaniającą nagi mięsień. Molly jęknęła, ale nie zwolniła kroku. Sama nie wiedząc co robi, wskazała szybko Michaelowi zupełnie inną drogę. Mając niewielką przewagę nad centaurami, dzieciom udało się niepostrzeżenie zniknąć wśród drzew.
- Byle do zamku, byle do zamku... - Szeptała Mo, jakby w obłędzie. 
Poczuła się bezpiecznie dopiero wtedy, gdy zatrzasnęły się za nią ciężkie bramy Hogwartu... 

(Autorka: Molly)

P.S. Moi drodzy! Wiem, trochę długo to trwało, ale w końcu napisałam ten rozdział. Jestem trochę do tyłu z komentowaniem Waszych blogów, ale obiecuję: nadrobię to wszystko w weekend. Byle do piątku! :) Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Wasza Evenstar :*


niedziela, 7 września 2014

Rozdział XVII


W poprzednich rozdziałach:
Rose i Scorpius odsiadują karę po lekcjach za przeywanie się w drodze do Hogsmeade. Pilnuje ich Filch. Podczas sprzątania biblioteki dziewczyna znajduje księgę o Turniejach Magicznych, która pozwala kuzynkom dowiedzieć się czegoś więcej o drugim zadaniu turniejowym. Molly również dostaje szlaban u McGonagall, wraz z uroczym Gryfonem, Michaelem Creveey. Opiekę nad nimi sprawuje Snape.
Nadal trwają poszukiwania zaginionego chłopaka Retta Buttlera, przyjaciela Molly. Kuzynkom oraz ich przyjaciołom niestety nie dopisuje szczęście.
Jak Rose wytrzyma podczas następnych kilku dni spędzonych w towarzystwie przystojnego Śzligona? Może w końcu pogodzą się i zostaną dobrymi przyjaciółmi? Cóż, na to się chyba nie zapowiada..

Drugi dzień szlabanu:

- Weasley, masz coś paskudnego na głowie! - Zawołał Scorpius w kierunku Rose - A... nie, przepraszam! To przecież twoje włosy… - Powiedział ironicznym głosem wybuchając śmiechem. Rose i Scorpius spędzali dzisiejsze popołudnie w jednej z najwyższych wież Hogwartu, gdzie mieściła się sowiarnia. Mieli za zadanie, albo raczej karę wysprzątać całe pomieszczenie. Mieli na to tylko dwie godziny i ręce pełne roboty. Chłopak niestety zachowywał się tak, jakby w ogóle go to nie obchodziło. Co chwilę stroił sobie jakieś durne żarty, wytrącając tym samym Rose z równowagi. Dziewczyna miała go już totalnie dość! Wolałaby posprzątać cały zamek bez użycia różdżki, niż jedno pomieszczenie w towarzystwie Malfoy'a.
Rose, słysząc ostatnią uwagę chłopaka, mało co nie potknęła się o leżący przed nią kawałek drewna. Czerwieniąc się na twarzy ze złości chwyciła miotłę, którą przed sekundą zamiatała brudną podłogę i ruszyła w jego stronę groźnie wymachując zmiotką.
- Malfoy, ja cię... - Przerwała ponieważ jej wzrok skupił się na sporej kupie słomy stojącej w kącie pomieszczenia. Z szerokim uśmiechem na twarzy opuściła miotłę i wróciła do sprzątania, nie obdarzając zdziwionego chłopaka nawet jednym spojrzeniem. "Jednak mu nie przyłożę. - Pomyślała wesoło. - Przynajmniej nie miotłą..."
- Ej, Malfoy! - Zawołała wesoło. - Popatrz, ta słoma w kącie ma taki sam kolor jak twoje włosy.
- No i co z tego? - Prychnął parząc na nią spode łba. – Idiotka… - Mruknął sam do siebie i odwrócił się tyłem do dziewczyny. Tymczasem Rose nabrała w garście całkiem sporo słomy i cichutko podeszła do nic nie podejrzewającego Scorpiusa. Wiedziała, że chłopak ma lekko mówiąc obsesję na punkcie swoich włosów, więc nie zastanawiając się rozsypała mu słomę po całej głowie dodatkowo mierzwiąc mu włosy.
- Malfoy, masz coś na głowie. - Powiedziała chichocząc. - A... nie, to tylko słoma! Całkiem ci do twarzy.
Scorpius był cały czerwony ze złości. Popatrzył na zwijającą się ze śmiechu Rose, posyłając jej mordercze spojrzenie.
- Można wiedzieć co ty na Merlina robisz?! - Krzyknął starając się doprowadzić swoje włosy do porządku.
- A nie widać? Śmieję się z twojej, jakże wymyślnej fryzury. - Odparła Rose dławiąc się ze śmiechu.
- Teraz to się doigrałaś, Weasley. - Powiedział mściwym tonem Scorpius. - Teraz ja pośmieję się z twojej. - Dodał, po czym podbiegł do ściany na przeciwko, nabierając tyle słomy ile zmieścił w rękach i wysypał na chichoczącą Rose. Dziewczyna gwałtownie zerwała się z ziemi, plując słomą na wszystkie strony. Tym razem to blondyn miał powody to śmiechu. Rose wyglądała o niebo gorzej od niego.
- Na brodę Merlina! Co ty wyprawiasz? - Zwołała potrząsając głową.
- To samo co ty. - Odparł Scorpius dusząc się ze śmiechu. - Wiesz co, Weasley? Komicznie wyglądasz, dławiąc się słomą.
- Doigrałeś się, Malfoy... Doigrałeś. - Wysyczała Rose rzucając w niego kolejną garść słomy. Scorpius nie pozostał jej dłużny. Dobry kwadrans stali na przeciwko siebie obrzucając się, robiąc przy tym jeszcze większy bałagan niż był na początku.
- Niech cię hipogryf stratuje, Weasley. - Krzyknął Scorpius. - Mam tego pełno za koszulką.
Rose stłumiła śmiech, ponieważ w tej samej chwili do sowiarni wkroczył Flich. Popatrzył na nich wzrokiem, który absolutnie nie wróżył nic dobrego. Podszedł do zdziwionych Rose i Scorpiusa, po czym z całych sił chwycił ich za kaptury od szat.
- Tu jest jak w chlewie! – Krzyknął, płosząc przy tym kilka sów, przypatrujących się całemu zajściu. - W tym pomieszczeniu jest jeszcze gorszy syf, niż przed dwiema godzinami, kiedy was tu zostawiłem! - Wydarł się na cały głos.
- Niech pan lepiej uważa na słowa. - Powiedział opanowanym głosem Scorpius. - Jesteśmy w szkole...
- Zamknij się smarkaczu!
- Ostrzegam pana. Mój ojciec...
- Tak, wiemy! Jest Ministrem Magii! - Rose i Flich, krzyknęli niemal jednocześnie.

Trzeci dzień szlabanu:

Błonia Hogwartu oraz trasę do Zakazanego Lasu ogrzewało ciepłe, wiosenne słońce. Na niebie nie było nawet najmniejszej chmurki. Rose w milczeniu szła obok Scorpiusa w kierunku chatki Hagrida. Blondyn co chwilę trącał ją ręką lub gwałtownie popychał. Dziewczyna odsunęła się od niego na bezpieczną odległość i pogrążyła się we własnych myślach. Wczoraj, razem z Molly, w książce, którą siłą musiała odebrać Scorpiusowi w bibliotece dziewczyny znalazły wskazówkę dotyczącą drugiego zadania turniejowego. Nadal nie miały żadnego pomysłu co zrobić z kryształowym serduszkiem, ale przynajmniej ustaliły, że działać zaczną dopiero kiedy drugie zadanie się rozpocznie. Na razie miały inne zmartwienie... Poszukiwanie Retta Buttlera. Odkąd Rett zaginął, Molly robiła wszystko co mogła, żeby przynajmniej spróbować go odnaleźć. A Rose oczywiście postanowiła jej pomóc. Przynajmniej nie były same. Molly zaangażowała do poszukiwań jeszcze dwie osoby - Juana McQueen'a oraz Marcusa Wood'a...
- Ej, Ruda! - Zawołał Scorpius, wytrącając Rose z zamyślenia. – Uważaj jak chodzisz.. Nie musisz cały czas we mnie wpadać. Ja wiem, że ty na mnie lecisz, ale hamuj się czasem...
- Malfoy, błagam cię… - Odparła Rose, nieświadomie się rumieniąc. - Czy ty naprawdę musisz być taki... taki...
- Weasley, nie wysilaj się tak, bo się jeszcze bardziej zarumienisz. - Odparł Scorpius zanosząc się śmiechem.
- Jaki ty jesteś wredny! - Krzyknęła ze złością Rose. - A poza tym nie jestem ruda i na ciebie nie lecę, rozumiesz?
- Oczywiście, Ruda...
- O, już jesteście! - Usłyszeli gromki głos Hagrida. - Takem se myśloł, że może bym wom zamiast szlabanu coś ciekawego dziś pokazoł...
- Świetny pomysł, Hagridzie! - Zawołała wesoło Rose.
- Taaa... Świetnie… - Mruknął całkiem głośno Scorpius, za co dostał porządnego kuksańca w bok od stojącej obok Rose.
- Chodźcie za mną. - Hagrid machnął ręką w powietrzu, idąc w stronę Zakazanego Lasu. Blondyn zatrzymał się za nimi.
- No, śmiało! - Zakrzyknął gajowy.
- Malfoy, tchórzysz? - Zapytała Rose. Scorpius ze złością wyminął dziewczynę i olbrzyma, po czym ze złością wbiegł do lasu.
- No, co? Idziemy? - Zawołał pewnym siebie głosem. - A ty nigdy nie mów, że ja TCHÓRZĘ. - Syknął w kierunku Rose. Cała trójka weszła do lasu. Kiedy Rose oczy przywykły do ciemności zaczęła z ciekawością rozglądać się na boki. W życiu nie widziała tyle roślin skupionych w jednym miejscu. Co jakiś czas w pobliżu przebiegały fantastyczne zwierzęta na przykład centaury, ale też i zwyczajne, takie jak jelenie czy zające. W lesie panował półmrok rozświetlany co jakiś czas promieniami słońca prześwitującymi między konarami drzew. Po pół godzinie wyszli na rozległą, jaśniejącą w promieniach słońca polanę. Hagrid zatrzymał się na skraju, popatrzył z uśmiechem na dzieci i trzy razy przeraźliwie zagwizdał. Przez moment nic się nie działo, ale już po chwili poczuli gwałtowny powiew wiatru. Zaczęło wiać z taką siłą, że Rose mimowolnie cofnęła się kilka kroków do tyłu. Gęste, jasnobrązowe włosy rozwiały się na wszystkie strony. Ręką zasłoniła twarz, o którą ciągle obijały się liście. W końcu wiatr ustał. Dziewczyna ostrożnie odsłoniła twarz i w niemym zachwycie przyglądała się temu, co przed chwilą wylądowało na polanie.


Przed nią i Scorpiusem stał majestatyczny i potężny zielony smok. Jego wspaniałe skrzydła, jeszcze nie złożone po locie, lśniły szmaragdowym światłem. Zwierzę, od czubka głowy po sam koniec ogona pokryte było ciemnozielonymi łuskami. Patrzyło na nich z rezerwą, ale i zaciekawieniem. Z nozdrzy co chwilkę wylatywały cienkie smużki dymu, jednak na Rose największe wrażenie zrobiły jego oczy, Ogromne, ale jednocześnie piękne, przerażające, lecz w jakiś sposób łagodne. Kiedy dziewczyna patrzyła w te nieziemskie oczy, zdawało jej się, że smok przenika jej umysł. W tym momencie do Rose dotarło, że bez względu na wszystko, chciałaby już do końca życia wpatrywać się w te pełne magii i ciepła oczy.
- Hej, Rose. - Z zamyślenia, czy może raczej transu wyrwał ją gromki głos Hagrida. - Wszystko w porządku?
- Tak... Ja...- Zaczęła niepewnie. - Co to w ogóle było?
- Czar dekoncentrujący… - Odparł gajowy. - Scorpiusowi też była potrzebna pomoc.
Rose spojrzała na chłopaka, który opierał się o najbliższe drzewo i w zamyśleniu pocierał dłonią czoło. Kiedy spostrzegł, ze Rose mu się przygląda, momentalnie opuścił luzacko ręce i przybrał obojętny wyraz twarzy.
- Oboje musicie zapamiętać, że nigdy, ale to nigdy nie wolno wom patrzeć w ślepia smoka. Inny na pewno by wos zobił, ale ten... ni ma mowy. - Pouczył ich Hagrid. - No a teroz przywitajcie się z -Gilbertem...
- Z KIM?! - Zawołał Scorpius, dusząc się ze śmiechu.
- Z Gilbertem, panie Malfoy. - Odparł spokojnie Hagrid.
- Ale durne imię. - Powiedział blondyn, chichocząc. - Gdybym ja miał smoka to nazwałby go Grom, albo Piorun, albo Navarog ale nie... GILBERT!
- Błagam Cię… - Szepnęła do niego Rose. - Czy ty musisz wszystko komentować? - Dodała. Scorpius posłał jej mordercze spojrzenie. Hagrid wyglądał na urażonego, ale po chwili się rozchmurzył.
- No, dalej. Przywitajcie się z Gilbertem. – Powiedział, widząc niepewne miny dzieci. Kiedy gajowy wypowiedział imię smoka, Scorpius wykrzywił wargi we wrednym uśmiechu denerwując tym samym Rose. Dziewczyna nie była do końca przekonana co do stopnia oswojenia smoka, toteż pytająco spojrzała na Hagrida. Scorpius widząc wystraszoną oraz niepewną dziewczynę przeczesał ręką włosy, zadarł wysoko głowę i z tryumfującym uśmiechem na twarzy ruszył przed siebie w kierunku smoka. Zdawał się być bardzo pewny siebie, dopóki zwierzę nie odsłoniło spiczastych, śnieżnobiałych kłów. Chłopak nie dał po sobie niczego poznać i śmiałym, gwałtownym ruchem przejechał dłonią po lśniącym boku Gilberta. Smok błyskawicznie rozsunął potężne skrzydło, po czym z zadziwiającą szybkością drasnął chłopaka w ramię. Rose tak bardzo się wystraszyła, że momentalnie zapomniała o tym, że ciągle się kłócą i natychmiast chciała podbiec do rannego chłopaka. Wyprzedził ją Hagrid.
- O cholibka. Tym rozem to już mnie na pewno wyleją. - Mruknął sam do siebie, biegnąc w stronę Scorpiusa. Tymczasem chłopak lekko się zatoczył i runął do tyłu. Gdyby nie Hagrid, Ślizgon oprócz rany na ramieniu miałby sporego siniaka z tyłu głowy.
- ZRANIŁ MNIE... AAA! JA UMIERAM...
- Tak, Malfoy… - Uśmiechnęła się Rose, widząc niewielką szramę na jego przedramieniu. - Umierasz, ale nadal gadasz. - Dodała podając mu rękę.
- Weasley, ty...
- Wstawoj chłopcze. - Zakrzyknął głośno Hagrid. - To nic poważnego. Wracamy do zamku.
Scorpius nadal trzymając się za rękę i zakrywając niewielką ranę, podniósł wysoko głowę i z bezczelnym uśmiechem popatrzył na idącą za nim Rose.
- Weasley, ponieś moją torbę. - Powiedział udając boleśnie poobijanego.
- Malfoy, na brodę Merlina! Czy ty się aby na pewno dobrze czujesz? - Zapytała unosząc brwi ze zdumienia, po czym szybkim krokiem go wyprzedziła.
- Ruda, wracaj tu natychmiast! Jestem mocno ranny!

Czwarty dzień szlabanu:

Rose siedziała w ciemnej sali, do której nie docierały promienie popołudniowego słońca. Lochy były jedyną, nieoświetloną częścią zamku. Obok niej, w pewnej odległości z zabandażowaną ręką siedział Scorpius Malfoy. Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Dumnie unosząc głowę i uśmiechając się ironicznie, patrzyła na siedzącego przed nią profesora Snape'a, który w skupieniu czytał pismo, które przed chwilą otrzymał od wściekłej McGonagall. W końcu, po kwadransie zgniótł kawałek pergaminu, końcem różdżki go podpalił, po czym podniósł wzrok i zawiesił go na siedzących przed nim dzieciach.
- A więc macie siedmiodniowy szlaban, tak? - Zapytał cichym, ale dobitnym głosem.
- Tak, panie profesorze.- Odpowiedział poważnie Scorpius, patrząc w oczy Snape'owi.
- Minęły dopiero trzy dni, a wy, jak wynika z pisma dostarczonego przez profesor McGonagall zdążyliście zdemolować bibliotekę i sowiarnię oraz doprowadzić biednego pana Flich'a do załamania nerwowego... Nie wspomnę już o tym przykrym wypadku, który spotkał siedzącego przede mną pana Malfoy'a. - Mówiąc to, popatrzył oskarżycielskim wzrokiem na Rose.
- Panie profesorze to... - Zaczął Ślizgon, lecz Snape gwałtownie mu przerwał.
- Nie winię Cię za to Scorpiusie. - Powiedział profesor, bawiąc się swoją różdżką.
- Nie to miałem na myśli. - Blondyn nie dawał za wygraną. - Chciałem zauważyć...
- Może panna Weasley udzieli nam stosownych wyjaśnień? - Zapytał ironicznym tonem, patrząc na dziewczynę. Scorpius już chciał coś powiedzieć, lecz Snape gestem nakazał mu milczenie. Rose nie mogła powstrzymać wybuchu złości i ni stąd, ni zowąd gwałtownie wstała z krzesła.
- A więc chce pan powiedzieć, że ten cały szlaban to moja wina, tak?! - Wrzasnęła na cały głos Rose, strącając ręką fiolkę z ciemnozieloną, gęstą substancją, która stała na biurku Snape'a.
- Minus 10 punktów dla Gryffindoru za wydzieranie się na nauczyciela. - Rzucił lodowatym tonem Snape. - Coś jeszcze panno Weasley?
- Owszem proszę pana. - Krzyknęła z nutką ironii w głosie, Rose. - Niech pan postawi się na moim miejscu...
- Minus 20 punktów dla Gryffindoru. - Snape przewrócił oczami. - Mów dalej.
Scorpius przyglądał się całej scenie z lekkim rozbawieniem, chociaż w głębi serca zdawał sobie sprawę, że to wcale nie była wina Rose. No, może trochę...
- Ciekawe jak pan by się zachował, gdyby to pana ktoś przezwał szlamą?! - Rose w tej chwili posunęła się za daleko, jednak kiedy zobaczyła reakcję Snape'a, zadarła wysoko głowę i leciutko uniosła kąciki ust w uśmiechu. Tymczasem profesor ciężko sapnął, bezwładnie opadł na krzesło i potarł czoło dłonią. Dziewczyna dopiero teraz przypomniała sobie opowieści rodziców oraz wujków o profesorze. Wiedziała, że nieraz był nazywany szlamą, mugolakiem... Nagle zrobiło jej się potwornie wstyd, nie wiedziała co ma powiedzieć, lub zrobić, więc powoli usiadła na swoim krześle.
- Profesorze... Ja... - Zaczęła niepewnie Rose.
- Weasley, minus 50 punktów dla Gryffindoru. Zapomnę o tym incydencie pod jednym warunkiem... Dziś mamy czwartek, więc na poniedziałek napiszesz referat na dziesięć kartek pergaminu o Eliksirze Słodkiego Snu. A, i to ma być porządny referat, a nie coś takiego jak oddała mi ta twoja kuzyneczka. - Powiedział Snape, po czym zwrócił się do Scorpiusa. - W pana przypadku zadowolą mnie jedynie trzy kartki o Wywarze Żywej Śmierci...
- Panie profesorze..
- Tak, Weasley? – Zapytał, siląc się na obojętny ton Snape.
- Chodzi o to, że w poniedziałek zaczyna się drugie zadanie turniejowe. - Odparła z lekkim uśmiechem,
- Wyjątkowo muszę się z nią zgodzić. - Powiedział Scorpius z lekkim zdziwieniem. „Pierwszy raz zgadzam się w czymś z Rudą, wow”. - Pomyślał i spojrzał na nią spode łba- Nie dałoby się tego jakoś... przełożyć? - Zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dla Weasley, za dzisiejsze zachowanie? Nie sądzę. - Dodał zgryźliwym tonem. - Ale dla ciebie? Hmmm... Powiedzmy, że się zastanowię.
- Ale ja chciałem... - Zaczął Scorpius, lecz Snape momentalnie mu przerwał.
- Cisza, panie Malfoy... Możesz iść. Weasley, nie potrzebna jest twoja pomoc...
Rose błyskawicznie podniosła się z krzesła, zarzuciła torbę na ramię i szybkim krokiem podeszła do drzwi. Snape patrzył na nią lekko rozbawiony.
- Gdzieś się wybierasz, Weasley? - Profesor zatrzymał Rose w drzwiach. - Pozwoliłem odejść Scorpiusowi, a nie tobie... Ktoś musi posprzątać ten bałagan, który zrobiłaś.
Blondyn rzucił jej przelotne spojrzenie, po czym zatrzasnął za sobą drzwi.

(Autorka: Kinga)