wtorek, 24 czerwca 2014

Rozdział V

Molly wyszła z lekcji eliksirów i natychmiast, podśpiewując, zbliżyła się do stojącej pod ścianą Laury. Podeszła do niej od tyłu i poczochrała włosy. Laura wzdrygnęła się i odwróciła się gwałtownie.
- A, to ty Molly.
- A myślałaś, że kto? Biała dama? A może twój Romeo na czarnym wierzchowcu? - Zmrużyła oczy tak śmiesznie, ze Laura aż się roześmiała.
- Oj, panno wtrącalska... - Krukonka pogroziła palcem czarnowłosej.
Przez chwilę stały w milczeniu. Za chwilę Molly wylała z siebie dosłownie potok słów:
- Byłaś niesamowita, serio. Ale dałaś popalić Snape'owi. Chyba już wszystkich wkurza. Widziałaś, jak na ciebie patrzył. Łał, to było super!
Laura patrzyła na przyjaciółkę z rozbawieniem.
- Teraz czekam aż ty z Rose zrobicie następny ruch przeciwko Snape'owi. - Zażartowała.
Molly przestała się śmiać. Momentalnie spoważniała. Położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki i powiedziała cicho:
- Zdaje mi się, że nie będziesz musiała na to długo czekać. I wiesz co? Razem, we trójkę: ty, ja i kochana Rose - na pewno zwyciężymy.

***

O godzinie dwunastej Molly siedziała przed karczmą w Hogsmeade i trzymała w dłoniach talerz spaghetti w ostrym sosie. Korzystając z tego, że nikt na nią nie patrzył, pomagała sobie w jedzeniu palcami, a gorący sos stworzył śmieszne wzorki w kącikach jej ust. Własnie gdy rozkoszowała się smakiem swojego ulubionego dania, usłyszała głos, który sprawił, że aż podskoczyła:
- A kogo to moje piękne oczy widzą?
Stał przed nią Mario Reddy i patrzył na nią z ironią w oczach. Molly szybko wytarła chusteczką drobną buzię i spojrzała na niego obojętnie.
- Cześć, Mario.
- Nie widziałaś gdzieś Mary Jones?
- Nie, niestety. Pewnie znowu jest z Juanem McQuennem. 
Mario spojrzał na nią podejrzliwie:
- Skąd takie przypuszczenie? 
Molly niecierpliwie wzruszyła ramionami.
- Spaghetti mi stygnie, idź już. 
Mario odwrócił się, a Molly zdążyła krzyknąć za nim jeszcze:
- Mary Jones idzie uliczką z prawej!
Mario zrobił się cały czerwony, szepnął w stronę czarnej: "Dzięki" i popatrzył w drugą stronę. To co zobaczył, nie było dla niego miłe. Drobniutka blondynka - Mary Jones, szła za rękę z Juanem McQuennem. Chłopak szeptał jej coś na ucho. Mary śmiała się cichutko i wyglądała po prostu uroczo.
- Zabiję go... - Szepnął do siebie Mario, a Molly spokojnie wróciła do jedzenia spaghetii w (już nie) gorącym sosie.

***

Na Wielkiej Sali zgromadzili się wszyscy uczniowie Hogwartu. Okazją było powitanie innych szkół przybywających na Turniej Trójmagiczny. Molly ziewała z nudów. Sten był porządnie wkurzony, bo kazano mu usiąść przy stoliku Ravenclawu, a on chciał być przy swojej dziewczynie. Na dodatek, żeby nie mógł się do niej przemknąć, za ramię przez cały czas trzymał go Snape i uśmiechał się wyjatkowo złośliwie. 
Na scenę wyszli uczniowie z Magician School for Ambitious Students. "Nudziarze..." - Pomyślała Molly. Uczniowie ubrani byli w długie szaty. Było wśród nich kilku przystojniaków, ale... nie, nie, nie, to nie były jej klimaty.
Następnie weszli uczniowie z Charamiko. Z pewnością byli ciekawsi od swoich poprzedników, ale nie byli w stylu Weasleyówny.
 Uczniowie z Luksison Magician School też nie skradli jej serca.
Gdy Dumbledore zapowiedział ostatnią grupę: Happy Magician School, Molly spodziewała się kolejnej "wybitnie oryginalnej" szkoły. Odwróciła głowę. Nagle usłyszała gwizdy i okrzyki zdumienia uczniów Hogwartu. Z ciekawości popatrzyła na scenę i omal nie spadła z krzesła. Zobaczyła chłopaków i kilka dziewczyn ubranych w stylu emo, gothic, punk, metal, rock, glamour i innych. Jedna uczennica z Hapy Magician School spojrzała w stronę Molly i uśmiechnęła się porozumiewawczo. Kilku "Hogwartowiczów" popatrzyło z zazdrością na Weasleyównę, która jako jedyna w Hogwarcie obnosiła się ze swoim stylem emo.
Molly wychyliła się, żeby lepiej przyjrzeć się przybyłym gościom. Szczególnie jeden chłopak zwrócił jej uwagę. Miał na sobie luźną bluzę w stylu rock z wymalowaną wielką flagą USA. Był nawet przystojny, ale nie o to chodziło. Na jego ustach błąkał się ironiczny uśmieszek, tak jakby to całe przywitanie mocno go bawiło. "Drań." - Pomyślała z sympatią Molly. W tym momencie spojrzał na nią. Tak, spojrzał! Uśmiechnął się lekko, wciąż nieco ironicznie i dotknął opuszkami palców czapki z daszkiem, jakby chciał ku niej zasalutować. Mo roześmiała się na głos, tak że kilku Gryfonów zaczęło szeptać: "Ciiii..." i "Szaaa..." albo przykładać palce do ust w uciszającym geście. Ale ją to nie obchodziło. Poczuła dziwną nić porozumienia z tajemniczym chłopakiem z HMS - u.

***

- I jak ci się podobało, Mo? - Zagadnęła Rose po wyjściu z Sali. 
- Mogło być lepiej, ale szczerze mówiąc, będziemy mieć z naszymi gośćmi niezły ubaw.
- Też tak myślę. - Przytaknęła Rose. - Widziałaś, ilu tam było przystojnych facetów. Wow...
Molly roześmiała się cichutko.
- Uważaj, bo jeszcze Scorpius usłyszy. 
Rose machnęła ręką. 
- Co ty, on? Eee tam. Chyba dam sobie z nim spokój. 
- Mhm. 
- No co "mhm"? - Zapytała niecierpliwie Rose.
- Nic. 
- Znam to twoje "mhm"! Coś niby mówisz, uśmiechasz się tajemniczo, ale nic mi nie poradzisz!
Molly uszczypnęła ją żartobliwie w policzek.
- Muszę cię opuścić na chwilę, wpadnij do mnie później.
- Co, już się zbierasz? Czemu? - Zdziwiła się Rose.
- W naszym kierunku idzie Scorpius. Tacha różę pod ręką. I coś mi się zdaje, że to nie dla mnie. 
I chichocząc, Mo ruszyła schodami na górę. Wychylając się przez balustradę, dojrzała jeszcze jak Scorpius szepcze coś Rose na ucho, a ona udaje obrażoną. "Zakochańce..." - Pomyślała Molly i przeskakując po kilka stopni, wpadła do swojego pokoju. 

***

Na kanapie w jej pokoiku siedział Sten. Na jego widok aż podskoczyła.
- Cześć Sten, co tu robisz?
Popatrzył na nią, śmiesznie mrużąc oczy.
- Spodziewałem się milszego przywitania. 
- Proszę bardzo. 
Sten popatrzył z rozbawieniem na swoją dziewczynę. Mo wyszła z pokoju, zatrzasnęła drzwi, odczekała pięć sekund, zapukała i weszła z powrotem. Usiadła obok chłopaka, objęła go ręką i powiedziała:
- Cześć Sten, co słychać?
- No, już lepiej. - Roześmiał się. 
Chwilę siedzieli w milczeniu. 
- Niezły cyrk, co?
- Hm? 
- Mówię, że niezły cyrk był na Sali. - Powtórzył Sten. 
Molly wstała i spojrzała przez okno. Na ulicy stał chłopak w czarnej bluzie z wymalowaną flagą USA. Patrzył prosto na jej okno. Chyba musiał dojrzeć jej sylwetkę w szybie, bo nagle zaczął wywijać swoją różdżką, a nad nim pojawiły się złote litery: DZIEWCZYNA Z CZARNYMI WŁOSAMI W KRATKOWANEJ SUKIENCE JEST PROSZONA O ZEJŚCIE NA DÓŁ. Molly szybko zasunęła firanki. Usiadła obok Stena. Miał raczej smętną minę.
- Coś cię gryzie? - Zapytała z troską.
- Wiesz... Muszę ci coś powiedzieć.
- No? - Ponagliła go Mo.
- Wyjeżdżam.
Molly zerwała się z miejsca, tak że jej czarne włosy zawirowały w powietrzu.
- Co?!
- Uspokój się, usiądź!
- Dlaczego wyjeżdżasz?! Na ile?
Sten zmarkotniał.
- Na trzy miesiące.
- Ależ, przecież nie zobaczysz nawet naszego Turnieju!
Sten włożył ręce do kieszeni.
- Wiem, ale widzisz... Usiądź, proszę cię.
Tym razem Molly spełniła prośbę. Usiadła i obserwowała go czujnie spod czarnych rzęs.
- Nie mówiłem ci o tym, ale moja matka jest mugolką. Kilka lat temu mój ojciec nas opuścił. Tak po prostu. Teraz... Spotkali się z matką. Chcą do siebie wrócić. Ja... nie wiem co z tego wyjdzie, ale ojciec prosił, żebym również przyjechał do domu. Rozmawiał już z Dumbledorem. Dostałem "urlop". - Roześmiał się raczej smutno.
- Rozumiem. - Molly objęła go ręką i wtuliła się w jego ramię. Przypomniała sobie swoich kochających ją rodziców. Zrobiło jej się przykro. Sten wyjął coś z kieszeni.
- Mam tu coś dla ciebie, żebyś zawsze o mnie pamiętała.
Molly wzięła do ręki mały przedmiot. Była to bransoletka. Do każdego ogniwa przymocowany był brelok. Spojrzała uważnie i roześmiała się.
- Ależ to nasza historia! Ten pierwszy przedstawia gitarę - na koncercie pierwszy raz cię zobaczyłam. A ten drugi to kubek kakao - pijam go, jak podszedłeś do mnie, gdy pokłóciłam się z... - Przerwała nagle.
- Z Willem. Wiem o tym. - Uśmiechnął się.
- A to gałązka rabarbaru. Haha, takie jest nasze hasło do domu Gryffindoru. A to czarna sukienka - miałam ją na sobie na pierwszej randce z tobą.
Siedzieli tak do wieczora i odgadywali, co oznaczają poszczególne przedmioty. Potem poszli do karczmy w Hogsmeade i zjedli pizzę. Długo spacerowali korytarzami Hogwartu. Ale Sten musiał w końcu wyjechać. Pocałował Mo na pożegnanie i powiedział niby to wesoło:
- Będę pisał.

***

Molly długo patrzyła za znikającymi trzema sylwetkami: Stena i jego rodziców. Usiadła na chodniku i dopiero teraz poczuła, jak strasznie jest zimno. Szczękając zębami pobiegła w kierunku drzwi wejściowych. Ale ktoś już przed nimi stał. Był to ten sam chłopak, którego widziała rano. Zmieniła kierunek, nie miała ochoty teraz z nim gadać. Teraz, gdy Sten wyjechał... Po chwili usłyszała zbliżające się kroki. "Boże, czy on musi teraz za mną łazić?!"
- Cześć, jestem Rett Butler, a ty?
- Czego ty w ogóle chcesz? Chodzisz za mną jak jakieś widmo od samego rana. Daj mi spokój.
- A więc ukochany wyjechał? - Wyszczerzył zęby w ironicznym uśmiechu.
- Skąd wiesz? Zresztą nieważne. Nic nie wiesz o tym, jak jesteśmy blisko ze Stenem. Więc spadaj, jak zamierzasz z tego żartować.
- Ależ, panno Weasley! Bardzo przepraszam.
I znów ten sam ironiczny ton.
- Nawet nie zapytam, skąd znasz moje nazwisko. Bo wiesz co? Nie obchodzi mnie to!
- Z pewnością.
"Boże, czy on czyta w moich myślach, czy co?"
- Może lepiej odprowadzę panią do pokoju. Zimno, jak diabli, a pani jest w sukience.
- Znam drogę do swojego pokoju. - Mruknęła. - I przestań mówić do mnie "pani". To głupie. Nazywam się Molly, a Sten mówi na mnie...
- Mo.
Molly zacisnęła palce i odwróciła się ze zniecierpliwieniem. Nagle usłyszała z góry krzyk:
- Molly, co ty tam jeszcze robisz? Wpadnij do mnie do pokoju, napijemy się kawy!
- To Rose. Muszę iść.
- Jasne, ale zobaczymy się jeszcze?
- Mam nadzieję, że nie.
- A ja mam nadzieję, że tak.
Molly odwróciła się i pobiegła do Hogwartu. Zatrzasnęła Rettowi drzwi przed nosem i pobiegła do pokoju Rose.

(Autorka: Kaśka)





czwartek, 19 czerwca 2014

Rozdział IV

Laura siedziała na tylnym siedzeniu mercedesa swoich rodziców. Był to wyjątkowo słoneczny, wrześniowy poranek. Jechała po Mariettę, z którą miała udać się na peron 9 i ¾.
Laura bardzo zmieniła się przez te wakacje: ścięła włosy, których wycieniowane końcówki układające się w "pazurki" sięgały do linii szczęki, poza tym opaliła się i urosła jakieś cztery cale. Teraz była naprawdę wysoka. Jedyną zmianą na minus były coraz bardziej pogłębiające się cienie pod oczami, będące efektem zarwanych nocy. Nie spędziła wakacji nazbyt przyjemnie. Jej mugolscy rodzice ani na jotę nie zmienili swojego średniowiecznego podejścia do magii i jej wychowania. Całe dwa miesiące spędziła na potajemnym, nocnym wysyłaniu listów do przyjaciół i chłopaka, nauce oraz opiece nad nieznośną kuzynką, pod czujnym okiem jeszcze bardziej nieznośnej mugolskiej ciotki. Jedynym miłym akcentem był list z Hogwartu, bo Laura miała pretekst do pójścia na zakupy i wyrwania się do swojego świata. No i została prefektem, na czym jej bardzo zależało.
Samochód zaparkował przed uroczym domkiem. Krukonka wyciągnęła z torby miniaturową kosmetyczkę i postarała się szybko zamaskować oznaki niewyspania. Uśmiechnęła się nieprzekonywująco do swojego odbicia i wyjrzała przez okno, machając do Mariette. Naprawdę stęskniła się za szaloną przyjaciółką, więc natychmiast wyskoczyła z mercedesa i szczerze uścisnęła dziewczynę. Ze sceptyzmem chwyciła jej dreda - niegdyś zdrowy, lśniący, brązowy kosmyk włosów. Mara, widząc to, parsknęła śmiechem.
Przez całą drogę Laura była zmuszona opowiadać przyjaciółce nowinki z Hogwartu. Musiała uważać, aby nie zdradzić się przed rodzicami, że utrzymywała kontakt ze światem magii. Wiedziała o wiele więcej, niż nie ograniczana Mariette, co właściwie nie było aż tak dziwne. W końcu William, do którego stale pisała, spędził wakacje u wujka, który jest nauczycielem w Hogwarcie, a podczas wizyty na Pokątnej spotkała prefekta naczelnego Ravenclawu, który był jej dobrym znajomym, bo kiedyś, kiedy nie miał czasu, pomogła mu napisać esej z zaklęć. W każdym razie Laura gardło miała wyschnięte na wiór, kiedy samochód zaparkował przed dworcem King's Cross w Londynie. Rodzice ucałowali ją w czoło, wyściskali, sucho życzyli miłej podróży i odjechali.
Teraz mogła się w pełni wyluzować. Zamieniła baleriny na czarne glany i rozpuściła włosy - idiotycznie upięte przez matkę w masę warkoczyków, przypominających sterczące kikuty. Prowokacyjnie na błękitną plisowaną sukienkę w jaskółki założyła dżinsową, podartą koszulę i związała ją w pasie. Różdżkę przełożyła do wewnętrznej kieszeni, od razu czując się pewniej.
- Zmieniłaś się - skomentowała to Mara.
- I kto to mówi - odparła przekornie Laura.
Piętnastolatka czuła się cudownie, pchając wózek z bagażem przez barierkę między peronem dziewiątym a dziesiątym. Bardzo brakowało jej magii, ale na jej używanie musiała jeszcze chwilkę poczekać.
Na peronie zauważyła mnóstwo znajomych. Rozglądała się wokoło, powoli zmierzając w kierunku pociągu. W pewnym momencie rozstała się z Marą, która poszła się przywitać z jakąś nieznaną jej koleżanką. Molly na razie nigdzie nie było widać, więc Laura szła dalej. Zatrzymała się przed wystawą ze słodyczami, przed jedynym sklepikiem na peronie. Chwilę później niczego już nie widziała, bo czyjeś chłodne dłonie zasłoniły jej oczy.
- Zgadnij kto to - wyszeptał jej do ucha William, którego od razu poznała po głosie.
- Will! - zawołała radośnie i opuściła jego ręce, a on objął ją w talii, stojąc cały czas za nią.
- Tylko na tyle mogę liczyć po dwóch miesiącach? - zapytał, a Laura odwróciła się z cichym śmiechem i pocałowała chłopaka, obejmując go za szyję. On uśmiechnął się i odwzajemnił pocałunek.
- Wystarczy? - spytała Laura retorycznie, śmiejąc się.
- Na początek może tak - zażartował chłopak i ją objął. - Jak wakacje?
- Koszmarne. A twoje? - spytała z troską i na niego spojrzała. Zmienił się. Urósł jeszcze bardziej niż ona, był od niej już wyższy o głowę. Miał mocniej zarysowaną szczękę, przez co wyglądał poważniej. Nie zmieniły się tylko łobuzerskie iskierki w jego czekoladowych oczach i poplątana grzywa czarnych włosów, opadająca mu na czoło. Poza tym, wyglądał całkiem fajnie w mugolskim stroju, czarnych rurkach i czarnym T-shircie, jak stwierdziła Laura.
- Nie lepsze - rzucił ponuro.
- Aż tak źle? Co się stało? - Krukonka zdziwiła się, bo chłopak nic jej nie pisał.
- Próbowali mi wybić ciebie z głowy - szepnął. No tak, jego rodzina od wieków szczyci się czystością krwi, pomyślała.
- I co, udało się? - spytała, chcąc rozładować napięcie.
- A jak myślisz? - mruknął, uśmiechając się szelmowsko i delikatnie całując Laurę.
- A teraz pokaż mi, co ty zrobiłaś z włosami - powiedział i chwycił ją za ramiona, niby krytycznie się jej przyglądając. Założył jej niesforny kosmyk za ucho i popatrzył na jej strój.
- Zmieniłaś się, La - powiedział z wyraźnym zaskoczeniem.
- To co, mi już nie wolno?
- Wolno, tylko... to takie dziwne.
- Daj spokój, to tylko ubrania. Pod spodem jestem taka sama. No, może troszkę mniej grzeczna - mruknęła.
- To akurat dobrze, bo mam troszkę planów i będziesz musiała mi pomóc - uśmiechnął się żarobliwie, pocałował ją w policzek i rozeszli się, umawiając się na później.
Laura szybko odnalazła Molly, jej kuzynkę Rose i Mariettę. Razem wsiadły do pociągu i odjechały w kierunku zamku. Dziewczyna bardzo cieszyła się, że wreszcie znajdzie się w Hogwarcie i oderwie się od rodziny. Kochała ich, ale szczerze miała dosyć. Wiedziała, że jej miejsce jest tutaj, w świecie magii, i nigdzie indziej.
Podróż minęła nadzwyczaj szybko. Laura tylko chwilkę spędziła z przyjaciółkami, bo większość czasu zajęło jej spotkanie nowych prefektów, a kiedy już się skończyło, musiała chodzić po pociągu i sprawdzać, czy wszystko jest w porządku. Właściwie, nawet jej to odpowiadała. Mimo podejrzanych zdarzeń i niebezpieczeństw zeszłego roku, ten semestr zapowiadał się spokojnie.
Chociaż... kto wie.


***

- Lala, podasz mi bekon? - spytała niezwykle uprzejmie Bettina. Był to pierwszy ranek roku szkolnego w Hogwarcie. Laura siedziała przy stole Ravenclawu, przeglądając swój nowy plan lekcji. Dzisiaj miała dwie godziny eliksirów ze Snape'm, dwie godziny transmutacji i godzinę runów. Niebo było wyjątkowo czyste, miało kolor idealnego błękitu.
- Jasne. Proszę.
Czas płynął tak szybko, że zanim Laura się zorientowała, musiała biec na lekcje. Duszkiem wypiła szklankę soku dyniowego, chwyciła tost posmarowany dżemem i popędziła do lochów, gdzie odbywały się pierwsze zajęcia.
- Minus pięć punktów dla Ravenclawu za spóźnienie panny Scott - nastolatka usłyszała lodowaty, zgorzkniały głos nauczyciela, przechodząc przez próg. Z poirytowaniem zajęła wolną ławkę i spojrzała na swój perfekcyjnie dokładny zegarek. Spóźniła się jakieś trzydzieści sekund, a nawet mniej, przecież przeszła przez drzwi chwilkę temu.
Po tym incydencie wiedziała, że Snape jej nie popuści.
W tej chwili do sali wpadło kilku Ślizgonów, w tym William i Scorpius. Cała piątka była zdyszana i zarumieniona, tak, jakby musieli biec sprintem na lekcję.
- Przepraszamy, panie profesorze, my...
- Nic się nie stało, Malfoy. Siadajcie. - W Laurze krew się wręcz zagotowała. Jej Snape za kilkanaście sekund spóźnienia odebrał pięć punktów, a im... była tak wściekła na nauczyciela, że miała ochotę wstać i krzyknąć: "To niesprawiedliwe!"
- Nie myślcie sobie, że w tym roku będzie łatwo. Tylko wybrani będą mieli okazję wynieść coś z tych lekcji, tylko wybrani zasłużą na to, by znaleźć się w klasie owutemowej. Aczkolwiek wymagam od każdego tak samo dobrych wyników... - profesor rozpoczął swoją tyradę, spoglądając na większość uczniów pogardliwym wzrokiem, więc Laura przestała go słuchać i zaczęła przeglądać podręcznik. - Mimo mojego wkładu i szczerych chęci nauczenia was tak misternej i subtelnej sztuki, jaką jest warzenie eliksirów, ktoś ma to gdzieś i raczy mnie nie słuchać - nauczyciel zakończył z zaciśniętymi zębami i zrobił melodramatyczną pauzę. Krukonka, nie wiedziała, co powiedział Snape, ale była pewna, że ma kłopoty.
Zamknęła cicho książkę, a profesor zaczął:
- Czy może panna Scott wie, ilu składników potrzeba do uwarzenia eliksiru zwanego Wywarem Klątwy i dlaczego?
Laura pomyślała, że Snape ma pecha, bo przyrządzała ten eliksir w lipcu, żeby napsuć krwi ciotce. Otworzyła z satysfakcją usta i zaczęła mówić:
- Do uwarze...
- Nie wiesz? Odejmuję kolejne pięć punktów Krukonom - przerwał jej nauczyciel z mściwością wymalowaną na twarzy. To była kropla, która przepełniła czarę. Laura z wściekłością wstała i zaczęła recytować głosem tak donośnym, że z pewnością zagłuszyłby sztorm na morzu:
- DO UWARZENIA TEGO ELIKSIRU POTRZEBNE JEST DOKŁADNIE TRZYNAŚCIE SKŁADNIKÓW W IDENTYCZNYCH PROPORCJACH, PONIEWAŻ TRZYNAŚCIE TO LICZBA ZDECYDOWANIE MAGICZNA I PRZYNOSZĄCA TOTALNEGO PECHA TEMU, KTO GO WYPIJE, CO JEST CELEM WARZĄCEGO ELIKSIR. DO UWARZENIA WYWARU KLĄTWY POTRZEBA TRZYNASTU ŁEZ LELKA ZŁOWRÓŻEBNIKA, TRZYNASTU KORZENI DWULISTNEJ KONICZYNY, TRZYNASTU CZARNYCH KOCICH WŁOSÓW, TRZYNASTU...
- Dosyć! - krzyknął nauczyciel. - Minus pięćdziesiąt punktów za bezczelność i odzywanie się bez pytania. Marsz do gabinetu opiekuna, ale już! - wrzasnął, prawie plując. Niewiarygodne, ale Laurze chciało się śmiać, kiedy patrzyła na plującego ze złości Snape'a bazgrzącego po papierze. Wcisnął jej świstek w rękę i zaczął z powrotem mówić do klasy, ale tym razem drgała mu jedna brew. Laura z głupim uśmiechem odwróciła się do niego tyłem i skierowała się do drzwi. W jednej chwili trochę było jej szkoda, że opuszcza tak ważną przed SUMami lekcję, ale kiedy zobaczyła miny kolegów i koleżanek, przestała żałować. Część ukrycie chichotała, kilka osób patrzyła na nią z nabożną czcią, ale większość była totalnie zaskoczona. Mijając Molly i Mariettę przybiła z nimi pod ławką piątki i wyszła. Natychmiast zaczęła się śmiać.
Co z tego, że straciła aż sześćdziesiąt punktów w pierwszy dzień, jako "świecący przykładem prefekt", jeśli czuła się tak lekko i wspaniale? Co z tego, że Krukoni ją za to znienawidzą, skoro wprawiła we wściekłość Snape'a? Po raz pierwszy w życiu zrobiła coś, czego sama zapragnęła. Zawsze starała się robić to, czego od niej oczekiwano lub wymagano. Nie miała odwagi, by odważyć się na więcej.
Nie miała odwagi, by pokazać innym prawdziwą siebie.
Więc chyba wcale nie jest dziwne, że od tego dnia Laura polubiła kłopoty, a one polubiły ją.

***

- To było niesamowite - powiedział William. Siedzieli na dworze i patrzyli na jezioro, jedząc karmelki z Miodowego Królestwa. Chcieli wykorzystać czas, kiedy jeszcze nie mają aż tyle zadane i póki jest ciepło.
- Widziałeś jego minę? Wyglądał, jakbym napluła mu w twarz. Szczerze, to miałam na to ochotę.
- Nie dziwię ci się, w wakacje też tak miałem. Ale wujek jest czasem nawet w porządku, tylko, że... - przerwał, widząc, jak Laura spogląda na niego spode łba.
- Nie wierzę, że to zrobiłaś - rzucił po chwili milczenia przerywanego szelestem paczki cukierków.
- Ja też nie. - Spojrzała na niego. Patrzył na nią, jakby była ósmym cudem świata. Laura odgarnęła mu włosy z czoła, a on przelotnie pocałował ją w policzek.
- Zmieniłaś się.
- To już wiem. Zostało mi tylko pytanie: na lepsze, czy gorsze?
Chłopak ujął jej twarz w dłonie, zbliżył się do niej i patrzył, przeszywając ją wzrokiem. Laura też patrzyła mu w oczy i rozpływała się w ich ciemnobrązowej, czekoladowej barwie poprzeszywanej jasnymi iskierkami.
- Zdecydowanie na lepsze - szepnął nagle William, a jego oczy zamigotały złotem. Pocałował dziewczynę, tym razem zupełnie na serio, z czułością. Potem Laura z powrotem oparła mu głowę na ramieniu i oglądała zachód słońca.
Mimo, że będzie miała przechlapane, mimo, że coś niedobrego  wisiało w powietrzu. Mimo, że miała tyle nauki, że miała pisać trudne egzaminy - Laura była bardzo szczęśliwa, że znowu znalazła się w Hogwarcie. W swoim domu.

(Autorka: Annie Lynch)

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział III

Rose otworzyła oczy. Na zewnątrz była piękna pogoda. Promienie porannego słońca wpadały przez szyby okien do pokoju. Dziewczyna leniwie się przeciągnęła. "Która godzina?"- Zapytała samą siebie sięgając po zegarek. "Za dziesięć dziewiąta- Pomyślała ze strachem- Za dziesięć minut eliksiry." Błyskawicznie zerwała się z łóżka, chwyciła swoje ubrania i w mgnieniu oka wciągnęła je na siebie. Stanęła przed lustrem i zaczęła szczotkować włosy. Co jak co, ale włosy zawsze musiała mieć idealnie ułożone. Szybko wpakowała podręcznik do torby i wybiegła z pokoju. Ostatnią rzeczą, na którą miała teraz ochotę było spóźnienie na lekcje. Przypomniała sobie wczorajszą kłótnię ze Scorpiusem. "Teraz będę musiała patrzeć na niego przez całą godzinę"- Pomyślała ze złością. Ręka dalej bolała ją od "liścia", którego zasadziła Ślzigonowi w policzek. Żałowała tego co zrobiła, ale trudno, stało się. Przyspieszyła kroku. "Dlaczego ten głupi loch musi być na samym dole?"- Pomyślała pożądnie zdenerwowana.
- Może dlatego, że to jest loch- Usłyszała za sobą ironiczny głos. Odwróciła się i zobaczyła nad sobą unoszącego się w powietrzu Irytka.
- Ale skąd ty... A z resztą, nie ważne- Powiedziała i zbiegła ze schodów.
Kiedy przybiegła pod klasę nie zobaczyła już nikogo na korytarzu. Silnym szarpnięciem otworzyła drzwi i wpadała do środka.
- Panna Rose Weasley?- Zapytał profesor Snape sprawdzając obecność.
- Jestem- Krzyknęła zdyszana Rose. Snape zamknął zeszyt, podniósł wzrok na dziewczynie i splótł ręce.
- Co ty sobie wyobrażasz dziewczyno?- Zapytał z pogardą- Minęło pięć minut lekcji, a ty jeszcz nie siedzisz na swoim miejscu.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. Siadaj.
Rose w tej chwili zdała sobie sprawę, że jedyne wolne miejsce w całej sali jest obok Scorpiusa. "Tylko nie to".
- Mam ci wysłać specjalne zaproszenie?- Zapytał profesor z ironią. - Siadaj.
- Nie ma wolnego miejsca- Odparła. Snape popatrzyła na nią ze złością. Rose nie chciała mieć kłopotów więc skierowała się do ławki Scorpiusa. Usiadła na wolnym krześle, przesunęła się na sam kraj stolika i zaczęła wypakowywać swoje rzeczy. Snape stuknął różdżką o tablicę i natychmiast pojawiła się notatka. Wszyscy zaczęli pilnie przepisywać. Rose zauważyła, że odkąd usiadła blondyn jej się przyglądał. Zmarszczyła czoło i syknęła w jego stronę.
- Co się tak patrzysz- Zapytała ze złością.
- Ładnie wyglądasz- Odpowiedział szelmowsko Ślizgon. Rose zrobiła zdziwioną minę i zaczęła pisać.
- Na dzisiejszej lekcji zajmiemy się przyrządzaniem Eliksiru Spokoju- W sali rozległ się głęboki głos Snape'a- Eliksir ten uśmierza lęk i łagodzi niepokój. Sprawia też, że osobie, której się go poda, jeśli była z kimś skłócona zapomina o kłótni.
- Chyba ci go podam- Szepnął Scorpius do Rose.
- Spróbował byś- Odparła dziewczyna.
Chłopak chciał coś powiedzieć, ale usłyszał pełne niezadowolenia chrząknięcie Snape'a. Wyprostował się i zaczął udawać skupionego na słowach nauczyciela.
- Może panna Weasley odpowie nam na moje pytanie?- Usłyszała ironiczny głos profesora- Jaki jest najważniejszy składnik tego eliksiru?
"A skąd ja to mam wiedzieć?"- Zapytała ze złością samą siebie. Popatrzyła na Scorpiusa pytająco, ale Ślizgon wzruszył tylko ramionami.
- Ej, Rose- Usłyszała szept Molly- Kamień księżycowy.
- Kamień księżycowy...- Powiedziała Rose- panie profesorze.
Snape zrobił zdziwioną minę, ale już nic więcej nie powiedział.
- Dzięki- Szepnęła Rose w kierunku Molly.
- Nie ma za co- Usłyszała głos Scorpiusa. Chłopak szelmowsko się do niej uśmiechnął. Rose popatrzyła na niego ze złością. Rękę zacisnęła w pięść. Ślizgon odsunął się od niej na bezpieczną odległość.
- No co?- Zapytał niewinnym głosem.
 
***
 
Rose kipiała złością. Molly, która szła obok niej wyglądała tak, jakby za chwilę miała wybuchnąć śmiechem.
- Jak on mnie denerwuje- Szeptała Rose- Jak on mnie denerwuje...
- Ale chyba i tak go lubisz- Powiedziała z uśmiechem Molly.
- Nie dość, że spóźniłam się na lekcje to gdyby nie ty dostałabym T z odpowiedzi.
- Nawet nie wiesz jak to śmiesznie wyglądało jak się kłóciliście.
- Domyślam się- Powiedziała Rose. Widać było, że złość zaraz jej przejdzie.
- Jak myślisz, kogo wybiorą z naszego domu do Turnieju?- Zapytała niespodziewanie Molly.
- Oczywiście, że nas- Odparła Rose z uśmiechem. Kuzynka roześmiała się.
- Taak... Z pewnością- Powiedziała Molly- Myślę, że z Ravenclawu pójdzie Mary Jones.
- No... niezła jest- Odparła Rose z uśmiechem- Idziesz ze mną do biblioteki?
- Nie. Idź sama- Odparała kuzynka- Idę się pouczyć. Spotkamy się wieczorem.
- Ok, jak chcesz- Rose wzruszyła ramionami i ruszyła w kierunku biblioteki. Na korytarzach plątało się pełno uczniów ze szkół, które przybyły na Turniej. Rose z zachwytem spoglądała na uczniów z USA. Pomyślała, że gdyby nie chodziła do Hogwartu to chciałaby uczyć się właśnie w tej szkole. Przed drzwiami do biblioteki zauważyła Williama Snape'a. Chłopak zatrzymał się i popatrzyła na nią z łobzuzerskim uśmiechem.
- Pozdrów swoją śliczną kuzynkę- Szepnął. Rose uśmiechnęła się do siebie. "Niektórzy chłopcy są bardzo dziwni"- Pomyślała otwierając drzwi. W środku nie było nikogo oprócz pani Pince. Rose od razu ruszyła w kierunku regału ze swoimi ulubionymi książkami. Już po pięciu minutach zdecydowała się na jedną, która leżała na najwyższej półce. Wycelowała w nią różdżką i szepnęła dzisiaj poznane zaklęcie.
- Accio.
Książka wpadła jej prosto w ręce. Za nią posypało się kilka innych książek.
- Auć- Rose złapała się za głowę. Jedno z grubych tomów spadło jej na głowę. Dziewczyna podniosła książkę z ziemi. Na wierzchu złotymi literami wyryty był tytuł: "Tajemnice Hogwartu". "Chyba jednak wezmę tą"- Pomyślała zaciekawiona tytułem. Kiedy wyszła z biblioteki od razu zaczęła ją kartkować. "Zakazane miejsca, Serce Hogwartu, Ain Eingarp, Pokój Życzeń"- Przeczytała spis treści. Oglądając książkę ruszyła w kierunku wieży Gryffindoru.

                                                                                                                                             
***

Obudziła się po północy. Śnił jej się bardzo dziwny sen. Razem z Molly szły przez błonia zamku w kierunku Zakazanego Lasu. W lesie panował półmrok. Obie, Rose zupełnie nie wiedziała dlaczego szły w kierunku miejsca, w którym jeszcze nigdy nie były. W tym momencie zobaczyły przed sobą coś strasznego, ale Rose nie wiedziała co. Potem znów spokojnie zasnęła.
                               
***

- Rose, wstawaj- Darła się w niebo głosy Molly- Zaraz się spóźnimy.
- Co? Gdzie?- Zapytała przecierając oczy.
- Już nie chcesz być szukającą Gryffindoru?
- Quidittch- Pacnęła się ręką w czoło- Totalnie zapomniałam.
- Ciekawe tylko czemu.
Po półgodzinie obie były gotowe. Zabrały swoje miotły (każda miała najnowszy model Błyskawicy) i ruszyły korytarzem na błonia. Niestety przed wyjściem z zamku spotkały Ślizgonki,  Cruellę i Katie.
- Hahaha- Zaśmiały się udawanym śmiechem.
- Wy na prawdę myślicie, że ktoś będzie chciał w swojej drużynie takie...- Zamyśliła się na chwilę Cruella- takie niezdary ja wy.
- Zamknij się- Powiedziała ze złością Molly. Ślizgonki wybuchnęły śmiechem.
- Cruello, przecież w Gryffindorze są same niezdary- Odparła rozbawiona Katie.
- Powiedziałam zamknij się!!- Krzyknęła zdenerwowana Molly.
Rose ze spokojem wyciągnęła różdżkę z kieszeni szaty i wycelowała bez słowa w Crullę.
- Silienco!
Cruella sprawiała wrażenie wystraszonej. Chciała coś, powiedzieć, ale z jej ust nie wydobywały się żadne dźwięki.
- To było mocne- Powiedziała Molly, po czym wycelowała swoją różdżkę w Katie.
- I kto tu jest niezdarą- Zapytała z wyższością. Kuzynki wybuchnęły śmiechem. Kiedy doszły na boisko do quidittch'a Rose zobaczyła tam osobę, którą najmniej spodziewałaby się tam zobaczyć. Jakieś dziesięć metrów nad ziemią pewien jasnowłosy chłopak korzystał z nieobeconości pani Hooch i popisywał się przed wszystkimi latając na miotle.
-Z pewnością zostanie przyjęty do drużyny Slytherinu- Powiedziała szeptem Molly. Rose pomyślała, że Ślizgon na prawdę świetnie lata.
- Ten też jest niezły- Odparła patrząc w stronę nadlatującego Gryfona, Marcusa Wood'a. Po chwili pojawiła się pani Hooch i zaczęła sprawdzać wszystkich uczniów. Niektórzy na przykład Mario Reddy w ogóle nie potrafili latać, a co dopiero unieść się na wysokość kilku metrów. Byli też i tacy, którzy byli po prostu wspaniali.
Po trzech godzinach Rose mogła pochwalić się tytułem szukającego, a Molly obrońcy Gryffindoru. Scorpius i William przeszli obok nich dumni jak pawie. Blondyn został szukającym Slytherinu, a brunet jednym z pałkarzy.
- Super- Powiedziała z entuzjazmem Molly- Jutro pierwszy trening.
- Będzie niezła zabawa- Odparła zadowolona Rose- Chodź nad jezioro. Jestem padnięta.
 
(Autorka: Kinia)

niedziela, 15 czerwca 2014

Spam

Tutaj należy wklejać wszelki możliwy spam: informacje o konkursach, linki Waszych blogów,propozycje obserwacji itd. itp.



czwartek, 12 czerwca 2014



Rozdział II
Mara stała przed domem z walizkami i czekając na Laurę i jej rodziców którzy mieli zawiesć ją na peron 9 ¾. Wiedziała, że mieli po nią przyjechać do domu, ale wolała poczekać przed. Nie lubiła spędzać czasu z matką. W jej towarzystwie nawet cisza wydawała się zbzikowana. Szkoda, że ona tego nie widzi i nie próbuje w żaden sposób zmienić, prychnęła w duchu Mara. Ale nieważne. Teraz zaczyna się drugie półrocze które pieszczotliwie nazwała horrorem. Teraz dopiero dadzą nam popalić, myslała. W końcu w maju zdają sumy. Podejrzewała, że Laura nie będzie miała z nimi trudnosci, ale sądziła, że pobiję najgorszy w szkole wynik bliźniaków Weasleyów. I tu są właśnie plusy kolegowanie się z Laurą. Zastanawiała się czy przyjaciółka da jej sciągnąć?
Wtedy nagle zauważyła majaczący w ciemniu ciemny mercedes, a zza szyby wychylała do niej usmiechnięta twarz Laury. Samochód stanął, a Laura wyszła z samochodu by przywitać się z Marą i pomóc jej wniesć kufry do bagażnika.
- O Boże! Coś ty ze sobą zrobiła- zapytała na sam początek łapiąc mnie za jednego z moich nowych dredów i uważnie mu się przyglądając.
- Też się cieszę, że cię widzę- zironizowałam i napotkałam pytające spojrzenie dziewczyny.- Byłam na Reggae Festival i po nim z miejsca poszłam sobie zrobić dredy, bo mi się spodobały. Ci mugole to mają gust!
Laura pokręciła tylko z dezaprobatą głową i pomogła Marze w lokowaniu kufrów w i tak już zapchanym bagażniku. Następnie dziewczyna usiadła obok Mary w samochodzi rzucając jej rodzicom krótkie 'dzień dobry'. Laura z miejca zaczęła opowiadać jej o nowych wydażeniach w Hogwarcie. Miała kontakty z prefektem naczelnym więc wszystko wiedziała prędzej.
- Wiesz, że podobno Dumbledore organizuje swięto duchów za tydzień i jakąś specjalną ucztę?- zapytała Laura.
- Haloween? Przecież ono było w listopadzie- zdziwiła się Mara.
- A jednak- odpowiedziała Laura i od razu przeszła do innych tematów.- Molly przyjedzie dzień później. Wraca aż z Pekinu!-
I w takiej własne atmosferze Mara przeżyła całą podróż do Hogwartu.
Mariette szła korytarzami Hogwartu słysząc wesołe rozmowy i śmiechy z każdej strony.  Jej nir było do śmiechu. Nadal nie mogła się pozbierać po wydarzeniach z balu. Szła jednak pewnym krokiem, bo wiedziała, że za kilka minut będzie tak samo szczęśliwa i skora do śmiechu co inni uczniowie. Molly i Laura próbowały ją jakoś pocieszać , ale nic nie działało. Marę męczyło już to ciągłe zmęczenie przez co doszła do wniosku, że trzeba ruszyć po radykalniejsze kroki i gdy wizyta u pani Pomfrey która zapisała jej tylko jakieś lekkie antydepresanty nic nie dała postanowiła, że czas na niebezpieczną decyzję. Nie powiedziała o swoich planach ani Molly, ani Laurze, bo wiedziała, że będą ją próbowały odwieść od tego pomysłu, a ona już wystarczająco się bała. Ale przynajmniej nie musiała na niego patrzeć. Blaise odszedł razem ze swoimi przyjaciółmi-krwiopijcami. I bardzo dobrze. Przekonywała się w myślach Mara jednak jej podświadomość była nie do pokonania i Marze bardzo było brak Zabiniego mimo iż wzbraniała się przed tym uczuciem. Ale za chwilę wszystko się skończy! Śpiewała w duszy.
Gdy w końcu doszła pod przejście do gabinetu Dumbledore’a i zastała rzeźbę orła zamiast schodów zaśmiała się tylko pod nosem.
- Truskawkowe cytrusy- powiedziała, a pomnik rozsunął się ukazując jej spiralne schody. Kiedyś podsłuchała Snape’a jak wchodził do gabinetu dyrektora i dokładnie zapamiętała hasło. Gabinet był tak duży, że na pierwszy rzut oka wydawał się pusty, jednak gdy się temu bardziej przyjrzało wtedy widziało się, że gabinet był wręcz zagracony. Mara patrzyła jednak na feniksa Fawkesa patrzącego na nią wielkimi czerwonymi oczami. Nie zwracała nawet uwagi na szepty dawnych dyrektorów ramach obrazów na jej temat. Nagle usłyszała za sobą czyjś głos.
- Witaj Mariette- przywitał się z nią stojący za jej plecami profesor Dumbledore. Mara natychmiastowo odwróciła się w jego stronę z wyrazem zakłopotania na twarzy. Wiedziała jak to wyglądało. Dyrektora nie było, a ona panoszyła się po jego gabinecie.- Sądzę, że chciałaś porozmawiać o Blaisie?-
Mara pokręciła przecząco głową.
- Nie chcę o nim rozmawiać.-
- Więc po co zawitałaś w me skromne progi?- Zapytał Dumbledore. Skromne? Pomyślała z ironią Mara.
- Mam do pana prośbę- odpowiedziała Mara słabym głosem i spotkała się z zaciekawionym wzrokiem Dumbledore’a.  Jeszcze bardziej się zawstydziła. Nie do końca wiedziała jak się za to zabrać.- Widzi pan, ten bal… i te wampiry… to wszystko jakieś potworne nieporozumienie… ja nie powinnam w tym uczestniczyć- Zacięła się na chwilę.-… Blaise nie powinien. Ja… ja mam już dosyć tego wszystkiego. Chcę po prostu zapomnieć- Mara wyrzuciła z siebie ostatnie zdanie.
- Nie mogę ci w tym pomóc. Rozumiem cię, ale nie wiem jak mógłbym pomóc- odrzekł Dumbledore otaczając Puchonkę zaciekawionym spojrzeniem znad swoich okularów połówek.
- Ja wiem- odpowiedziała pewnie Mara.- Mógłby pan rzucić na mnie zaklęcie zapomnienia bym zapomniała zdarzeń z balu. Bym nie pamiętała o Blaisie.
- Przykro mi, to zbyt niebezpieczne- odmówił jej Dumbledore, a po policzkach dziewczyny zaczęły spływać łzy. Mara otarła je końcem rękawa.
- Niech pan mnie zrozumie- powiedziała błagalnym tonem.- Najpierw śmierć Elizabeth, a teraz to. Ja już po prostu nie mam na to siły. To za dużo na raz- mówiła krztusząc się własnymi łzami. Dumbledore westchnął głośno.
- Dobrze, ale zapomnisz tylko noc balu. Zapomnienie całego Blaise’a mogłoby pomieszać ci w głowie- Powiedział, a Mara pokręciła potakująco głową. Dumbledore wskazał krzesło za jego biurkiem, a Mariette posłusznie usiadła na nim i by nie krzyknąć ze strachu skupiła swój wzrok na Fewkesie. Dumbledore już unosił różdżkę kiedy Mariette zatrzymała go.
- Mógłby pan poinformować jeszcze Laurę Scott i Molly Weasley o moim zabiegu? Nie chcę by były zdziwione- poprosiła Mara.
- Zanim wyjdziesz z gabinetu będą już wiedziały- zapewnił ją i wrócił do zabiegu. Po chwili przed oczami Mary mignął strumień żółtego światła i Puchonka odpłynęła w nicość.
***
Mara zaczęła powoli rozchylać powieki. Światło z okien raziło jej oczy. Dopiero po chwili zauważyła, że nie jest we wieży Hufflepuffu. Kilka minut dochodziła do siebie. Głowa strasznie ją bolała i jeszcze do tego nie miała pojęcia gdzie jest.  Po chwili ujrzała jednak portrety dawnych dyrektorów i już wiedziała gdzie jest. Otworzyła szeroko oczy, a przed nią zamajaczyła sylwetka Dumbledore’a.
- Co ja tu robię?- Zapytała niepewnie.
- przyszłaś zapytać się o możliwość zostania na ferie w Hogwarcie i zemdlałaś. Ale już jest z Tobą w porządku- poinformował ją dyrektor uśmiechając się do niej.
- Która jest godzina?- Zapytała rozcierając głowę.
- Za pięć osiemnasta- Odpowiedział starzec, a Mariette zerwała się z krzesła z szybkością błyskawicy.
- Trening!- Wybiegła pędem z gabinetu kierując się do schowka na miotły, a później na błonia.
***
Mariette ledwo zdążyła na trening quidditcha co spotkało się z ogólną dezaprobatą reszty drużyny. Odkąd została kapitanem jej zakres obowiązków powiększył się co wykluczało spóźnianie się do czego nie mogła się przyzwyczaić. Na początek zabrała wszystkich w szatni by wyjaśnić taktykę gry. Tłumaczyła im to setny raz, ale pojutrze miał odbyć się decydujący mecz ze Slytherinem, a przegranie ze ślizgonami byłby dal mary jak siarczysty policzek. Adam Diggory szukający zaczął chrapać opierając się o miotłę chyba nic sobie nie robiąc z gadania Mary. Też mi szukający! Skarżyła się w duchu Mara po czym z premedytacją kopnęła Adama tam gdzie mężczyzn się nie kopie. Młody Diggory zgiął się w pół i jęknął na co reszta drużyny zaczęła się śmiać.
Następnie mimo okropnej pogody Mara wygnała całą drużynę na boisko. Deszcz padał rzęsiście zmaczając im całe szaty. Tłuczki chyba ktoś rozzłościł, bo częstotliwość ich ataków na Marę była tak duża, że dziewczyna myślała, że za chwilę połamie pałkę. Ale właśnie po to zaprogramowała znicza i tłuczki na poziom trudny- by poćwiczyć poważnie przed starciem z drużyną Malfoya. Widoczność była strasznie słaba, ale nie dało się przegapić momentu gdy jeden z tłuczków uderzył Lerre’go-drugiego pałkarza-prosto w twarz. Chyba tylko Mara to zauważyła więc szybko zleciała na ziemię do chłopaka i patrząc na jego połamany w kawałki nos wysłała go do skrzydła szpitalnego po chwili patrząc jak rozgrywająca- Kate Fleys spada na piasek poprzez uderzenie w poręcz bramki i uderzając się z otwartej dłoni w czoło wysłała dziewczynę do skrzydła szpitalnego. Z kim ja musze pracować, jęknęła w duchu i po chwili wysłała wszystkich z powrotem do dormitoriów. Nie martwiła się o to, że pani Pomfrey nie wyleczy ich na czas, bo była pewna, że da radę, ale martwiła się, że jutro też będą tak grać.
***
Następnego wieczora Mara leżała na łóżku Rose patrząc jak ta zmienia już setną sukienkę.
- Co wy się tak stroicie? To przecież zwykła kolacja- zapytała Mara wywracając oczami na widok Molly ścierającą z ust kolejną szminkę twierdząc, że jest zbyt jaskrawa.
- Co ty nie wiesz? Dumbledore ogłosił specjalną okazję- odpowiedziała jej Rose siłując się z zamkiem od sukienki i co chwila piszcząc coś w stylu ‘Wejdę w S!’.
- A ja tam nie mam się dla kogo stroić-powiedziała Mariette patrząc na swoje przechodzone bojówki na szelkach i krótką, odsłaniającą pępek, luźną bluzkę i powycierane trampki.
- To właśnie powinnaś kogoś sobie szukać- zachęcała ją Molly, a Mara prychnęła. Wszystkie ciacha były już zajęte, ale widać nie miała sobie znaleźć w tym roku chłopaka. Ale w gwoli ścisłości, to singielstwo bardzo jej się podobało. Po co się samemu plątać w kaganiec? Po kilkuminutach w których Mara przeglądała z nudów kolekcję sukienek Rose dziewczyny wyraziły gotowość do zejścia na kolację. Trzeba było przyznać, że wyglądały pięknie. Mara wyglądała idąc obok nich korytarzem jak brzydkie kaczątko. Wszyscy chłopcy oglądali się za kuzynkami, a za nią nikt. Poza tym wyglądała przy nich jak karzełek z racji nie dość, że niskiego wzrostu to jeszcze niebotycznie wysokich szpilek dziewczyn. Mara westchnęła, i jak ja mam sobie znaleźć chłopaka z takimi koleżankami? Rose nie pozwoliła jej się jednak długo zastanawiać bo pociągnęła Marę i swoją kuzynkę za posąg jednookoej czarownicy.
- Co ty robisz Rose?- Zapytała niepewnym głosem Molly.
- To Scorpius. Pokłóciłam się z nim-powiedziała, a po chwili słychać było kroki i śmiechy dwóch ślizrw gonów.
- A widziałeś tę krukonkę, jak jej tam… Jones?- Zapytała Scorpiusa Will.
- No pewnie! Niezła sztuka- Zachwycał się Scorpius, a Mara patrzyła jak Rose czerwienieje ze złości.-A tak Puchonka… Flyes. Widziałeś jako ona wyglądała w tych legginsach- Zachwycał się dalej blondyn, ale długo to nie potrwało. To były sekundy kiedy Rose podbiegła do Scorpiusa i wymierzyła mu porządnego liścia. William stał z boku patrząc na wszystko z szeroko otwartymi oczami i ustami tak samo jak Molly. Mara się nie wachała. Podeszła do Williamai jemu również wymierzyła policzek i patrząc mu w oczy szepnęła ‘to za Laurę’ i wraz ze zdezorientowaną Molly odeszły zostawiając kipiącą za złości Rose i tłumaczącego się Scorpiusa samych w korytarzu.
We Wielkiej Sali Puchonka odprowadziła Molly do stołu i kiedy chciała już odchodzić zatrzymał ją głos Albusa.
- Cześć Mara. Jak leci?- Zapytał z promiennym uśmiechem.
-Jakoś jest- Odpowiedziała z uśmiechem Puchonka.
-Może się do nas przysiądziesz? Co sama będziesz siedzieć- Zaproponował Albus, a Mara przyjęła zaproszenie i usiadła obok chłopaka. Właściwie siedzenie przy innych stołach nie było niczym nowym. Tylko ślizgoni się z nikim nie integrowali, a to było do przewidzenia. Dziewczyna nalała sobie soku dyniowego do kielicha i ze smutną miną patrzyła na nieregularne pierścienie tworzące się we wnętrzu kielicha.
- Na pewno wszystko dobrze? Wyglądasz jakoś niemrawo- Zapytał Albus.
- Nie, nic mi nie jest. Po prostu martwię się o jutrzejszy mecz. Jestem kapitanem. Jeśli przegramy to z mojej winy- zasmuciła się jeszcze bardziej Mariette.
-  Dlaczego mielibyście przegrać?- Dopytywał się dalej Albus.
- Może dlatego, że moi właśni rozgrywający uderzają w słupki bramkowe, a pałkarz nie potrafi obronić się przed tłuczkiem?- Zironizowała słabym głosem Mara.
- To rzeczywiście niezbyt dobrze- odrzekł Gryfon kładąc Mariette rękę na ramieniu.- Ale trzeba być dobrej myśli, nie?
-Tak, z pew…- Zaczęła Mara, ale nie dokończyła. Oczy wszystkich skierowane były na wchodzących do Wielkiej Sali rozwścieczoną Rose rzucającą wściekłe spojrzenia na każdego gapia oraz zmieszanego Scorpiusa o policzku mieniącym się siarczystą czerwoną plamą w kształcie ręki. Rose usiadła wściekle na ławce z takim impetem, że Albus i Mara aż podskoczyli.
- Zmieniam zdanie. Jutro jestem za Hufflepuffem- Powiedziała szybko i zabrała Marze z przed nosa kielich z sokiem dyniowym by wychylić z niego potężny łyk.
- To wcześniej nie byłaś?- Zapytała udając urażoną Mara. Tak naprawdę dobrze wiedziała, ze Rose będzie za Scorpiusem. Rose chyba zignorowała jej pytanie.
- Co za wredny, oślizgły, fałszywy, dwulicowy…- zaczęła Rose, a cała trójka wiedziała o kim mówi i z pewnością cała trójka nie chciała słuchać dalej. Nagle rozległ się dźwięk łyżeczki uderzanej w kieliszek i każdy wiedział co się dzieje. Dumbledore chce coś powiedzieć.  Wszyscy odwrócili się w stronę stołu nauczycielskiego.
- Witam was uczniowie i zapewniam, że na długo nie oderwę was od smakołyków- Zażartował dyrektor.- Otóż dziś jest szczególna okazja. Dziś ogłaszamy otwarcie Turnieju Trójmagicznego!- Krzyknął Dumbledore, a w Sali zapanowała wrzawa.- Ale to nie wszystko.  Z tej okazji mamy zaszczyt gościć delegację z czterech szkół. Powitajmy ich! Na początek duma japońskich szkół- Charamiko wraz z ich zaszczytną derektorką Satsu San!- Krzyknął Dumbledore, a drzwi wielkiej Sali otworzyły się i weszła przez nie prawdziwa parada Japończyków. Na samym początku parady szła niska i chuda japonka o (nawet jak na Japończyków) wyjątkowo skośnych oczach. Ubrana była w poważny ciasny strój a’la bizneswoman, a czarne włosy miała spięte w idealne warkocze. Za nią w kolorowych i fantastycznych kimonach, na wysokich koturnach, z pełnym makijażem i wachlarzami w rękach szły drobne Japonki idąc prezentując taniec gejszy, a za nimi w pełnych strojach samurajów szli chłopcy z Charamiko wymachując z powagą katanami. Dyrektorka stanęła przed Dumbledorem, a on nakierował ich na stół Revenclavu.
- Następnie mamy zaszczyt gościć delegację z USA z najlepszej akademii na kontynencie. Powitajmy Magician School for Ambitious Students wraz z Dyrektorem Brianem Perrym!- Drzwi Wielkiej Sali znów się otworzyły, ale tym razem na samym początku szedł krępy mężczyzna w niebieskich dresach i z gwizdkiemprzewieszonymprzez szyję. Za nim w skąpych spudniczkach i krótkich bluzkach wbiegły dziewczyny przebrane za cherledeerki skacząc salta, robiąc gwiazdy i wyczyniając jakieś skomplikowane choreografie z pomponami. Za nimi weszli chłopcy. Połowa z nich była niska, ale umięśniona i ubrana w stroje besebollowe  prezentowali różne chwyty, a druga połowa to ciemnoskórzy wysocy jak wieże chłopcy przebrani w stroje do koszykówki i wyczyniający najróżniejsze rzeczy z piłkami. Mara zauważyła, że mimo strojów sportowych ich ubrania wyglądają bardzo średniowiecznie i jakoś… elficko? Dyrektor podszedł Dumbledore’a, a dyrektor Hogwartu przekierował ich do stołu Slytherinu.
- Wbrew pozorom, MSFAS ma najlepsze wyniki prawie na całym swiecie- szepnął Marze do ucha Albus.
- A teraz zaszczyćmy brawami najpopularniejszą hiszpańską szkołę w kraju. Powitajmy Happy Magician School wraz z dyrektorem Antonio Estravadosem!- Tym razem nie było hucznej parady. Na samym początku szedł siwiejący wysoki jak dąb dyrektor ubrany w togę w kolorze fioletu. Za nim warstwami ustawieni byli uczniowie. Najpierw szli gotycy, później emo, następnie rockowcy, grunge, skinheadzi i wielu innych. Dumbledore przekierwał delegację z Hiszpanii ku niezadowoleniu Mary do stołu Gryfonów. Po chwili wszystkie ławki zagęściły się od subkulturowców, a naprzeciwko nich usiadła trzyosobowa grupka emo z ciekawością patrząca na Molly. Mara starała się nie zwracając niczyjej uwagi wrócić do stołu Hufflepuffu. Jedynym emo jakiemu ufała była Molly. Jakoś nie lubiła tej subkultury. Niestety zdawali się to tak samo zauważyc jej przyjciele Gryfoni jak i grupka emo któr patrzyłana nią niemiłym wzrokiem. Na szczęście siedziała już u siebie. Ale dopiero teraz uświadomiła sobie, że przy stole Puchonów nikt nie siedzi co oznaczało, że Dumbledore zaraz kogoś do nich przydzieli. Pysznie, pomyślała z ironią dzewczyna.
- I jako ostatnich powitajmy serdecznie ulubieńców Jamajki, delegację z Luksison Magician School i ich Dyrektorkę Anofisę Marley!- Tym razem to było wyjątkowo zadziwiające. Do Wielkie Sali na początku weszła szczupła i bardzo młoda dyrektorka (przed trzydziestką) z dredami sięgającymi kolan niechlujnie spiętymi w kitek. Za nią ciągnął się nierówny i niechlujny sznur uczniów. Mara zauważyła, że większość uczniów to mulaci. Mieli na sobie luźnie bojówki prawie z nich spadające lub krótkie spodenki w kolorach flagi Jamajki i luźne o kilka rozmiarów za duże bluzki lub ciasne podkoszulki w kolorze zielonym, żółtym lub czerwonym. Chłopcy do tego mieli na sobie luźne siegające do końca biodra koszule założone na swoje bluzki zza których i tak nie było widać ich dłoni, a dziewczyny krótkie kamizelki w tych samych kolorach co bluzki. Dosłownie każdy z uczniów posiadał pokaźne dredy, a na plecach każdego widniał obrazek liścia każdemu dobrze znanej rośliny. Ponadto uczniowie weszli do Sali w wielkiej chmurze dymu która pachniała dobrze Marze znanym ‘jamajskim zielem’. To mi się podoba! Pomyślała z uśmiechem. Ja się mogła spodziewać uczniowie z LMS usiedli przy ich stole, a naprzeciwko niej usiadła trójka mocno zaciągniętych zielem nastolatków z uśmiechami na twarzach i zupełnie nieobecnymi spojrzeniami. Dwóch chłopaków i dziewczyna. Dziewczyna jako pierwsza zdawała się wyrwać z transu, bo spojrzała na Marę i wyciągnęła do niej dłoń.
-Cześć, jestem Kayla, ale mówią mi Grahamka. A to Lukas i Benson- Przedstawiła siebie i kolegów dziewczyna. No w końcu jakieś miłe twarze! Pomyślała Mara i przedstawiła się Grahamce.  

(Autorka: Ella Nightmare)



sobota, 7 czerwca 2014

Rozdział I

Szok. Nagłe szarpnięcie, ból. Czyjś wrzask i lot. I ten okropny widok. Krew, morze krwi... Krzyk.
- Molly, Molly! Pani Wendesday, proszę tutaj! - Zawołała przerażona Lily Wirth, potrząsając trwającą w sennym transie koleżanką.
Pani Wendesday nadbiegła (jeżeli mogę tak powiedzieć o pulchnej kobiecinie, która przy każdym kroku dostawała zadyszki) ku niej i pochyliła się nad bladą Molly Weasley. Już cztery dni z rzędu napadały ją senne koszmary. Molly nigdy się nie zwierzała nikomu, co w nich widzi.
"To już nie jest normalne." - Przemknęło przez myśl pani Wendesday, gdy blada Molly wreszcie otworzyła oczy.
- Co ci się śniło?
- Nic. - Odpowiedziała ostro Molly i wzruszyła ramionami. Odwróciła się w stronę ściany, ale twarda ręka pani Wendesday zmusiła ją do powrotu do poprzedniej pozycji.
- Posłuchaj, twoi rodzice wysłali cię na tę kolonię, żebyś odpoczęła. Ale ty prawie w ogóle nie śpisz. Wrzeszczysz, budzisz innych. Jesteś cały czas pod moją opieką. I masz się mnie słuchać! Więc gadaj! - W miarę, jak opiekunka grupy mówiła, jej furia wzrastała. Nie przepadała za Molly Weasley. Była zbyt uparta, zbyt pewna siebie, zbyt ironiczna i w ogóle zbyt podobna do ojca! Teraz właśnie ta dziwna dziewczyna popatrzyła na nią z politowaniem w czarnych jak węgiel oczach. Znowu się nie odezwała. "Bezczelna smarkula!" - Przemknęło przez myśl pani Wendesday.
- Muszę powiadomić twoich rodziców. Powinnaś wrócić do domu. - Odezwała się w końcu do dziewczyny.
Molly odgarnęła kosmyk włosów za ucho. Zawsze to robiła, gdy się nad czymś głęboko zastanawiała.
- To niemożliwe. - Powiedziała spokojnie po chwili milczenia. - Rodziców nie ma w Nowym Jorku.
- To gdzie są?!
- Yyy... Na wakacjach w... Japonii. - Głos Molly był raczej niepewny.
Pani Wendesday zmarszczyła brwi.
- W Japonii?
- Taaak. - Pokiwała głową Molly. Tym razem jej przytaknięcie wydawało się bardziej wiarygodne. - Będą tam aż do 1 września.
Molly pomyślała, że w końcu niewiele zmyśliła. Jej ojciec i matka wysłali ją na te kolonie, bo sami byli na dwumiesięcznym zebraniu członków Ministerstwa od Spraw Mugoli w okolicy Hogsmeade. Nie mieli innego wyjścia, zresztą Molly za bardzo nie opierała się temu pomysłowi. Myślała, że kolonie z mugolami mogą całkiem urozmaicić jej wakacje. A tu proszę! Zamiast miłej nauczycielki, pojawia się jakaś krzykliwa jędza, a zamiast radosnych mugolaków, jakieś ciche, zastraszone dzieciaki. Chociaż nie wszystkie, oczywiście, były takie złe. Lily Wirth była całkiem miła, ale jakby to powiedzieć, trochę mdła. Kate Brush była niezłą zawadiaką, ale jej głównym zajęciem było bieganie za chłopakami. Molly pomyślała w tym momencie o swojej kuzynce - Rose, uśmiechniętej i wiecznie gotowej do przygody, odważnej i pewnej siebie. Przez myśl przesunął jej się obraz Stena - jej chłopaka, który zawsze wdawał się we wszystkie szkolne bójki i awantury. Wspomniała Mariette i Laurę - jej dwie współlokatorki, zawsze uczynne, skore do pomocy i dowcipne, jak ona sama. Dlaczego nie ma ich tu z nią?! Z rozmyślań wyrwał ją głos pani Wendesday:
- Hm... A jakaś rodzina, która mogłaby cię przyjąć? Ciotka, wujek, babcia, ktokolwiek?
Molly przebiegła w myślach listę członków swojej licznej rodziny. "Rodzice Rose są razem z moimi w Hogsmeade, a moja biedna kuzynka u swojej najgorszej opiekunki na świecie - Miss Dragon. Ciotka Leokadia... sama nie wiem gdzie jest. Wujek Rett i ciotunia Griet są w Nowym Jorku. To nasi sąsiedzi, ale mnie nie przyjmą. Nienawidzą mnie. Zresztą to chyba moja wina... A może by tak..."
- Mój kuzyn Ren mógłby mnie przyjąć.
- Kuzyn, tak? Gdzie mieszka? - Zapytała podejrzliwie pani Wendesday.
- Eee... W Pekinie.
- W Pekinie?! To dość daleko, nie sądzisz? Nie mogę cię tam samej wysłać.
- Możemy do niego zadzwonić. - Nie dawała za wygraną Molly. - Przyleciałby po mnie.
Pani Wendesday zamyśliła się. Może to wszystko byłoby z jej strony nieodpowiedzialne. Ale z drugiej strony... Wizja pozbycia się małej czarnuli wydawała jej się jej w tej chwili niezwykle kusząca.
- Dobrze. - Powiedziała w końcu i podała jej telefon. - Dzwoń.
                                                                               ***
Molly siedziała cicho za stołem u jej dwudziestokilkuletniego kuzyna - Rena. Był jej dalszą rodziną, ze strony matki. I był mugolem! Cóż za pech! Nic nie potrafił zrozumieć. Wyleciał po nią niemal natychmiast po jej telefonie. Był najbogatszą osobą w rodzinie, mieszkał w wielkim, białym apartamencie i był "zgorzkniałym, dużym dzieciakiem" - jak nazywała go Molly. Teraz jednak nie odzywała się do niego w ogóle, popijając z porcelanowego kubka najdroższą na świecie herbatę przywiezioną aż z Londynu. Ren spacerował przed nią tam i z powrotem i marszczył brwi. Parę razy wyglądał tak, jakby miał ochotę dać Molly niezłą reprymendę za jej zachowanie na koloniach. Ale hardy wyraz czarnych oczu dziewczyny i zacięte czerwone usta, sprawiały, że nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa. W końcu odezwał się:
- Jak mogłaś to zrobić? Rodzice wyjechali e... na daleki zjazd tych dziwaków - czarodziejów, a ty sprawiasz im taki zawód. I dlaczego zadzwoniłaś akurat po mnie?!
Molly wzruszyła ramionami z niecierpliwością.
- Nie wiem, to był tylko taki pomysł. - Ucięła ostro i powróciła do picia miętowej herbaty.
Ren powoli zaczął tracić cierpliwość. "Ta młoda czarnula" zaczynała go mocno denerwować.
- Pomysł?! 
Molly kiwnęła głową tak gwałtownie, że jej czarne włosy rozsypały się w nieładzie wokół drobnej twarzyczki.
- Nie sądziłaś, że mogę się nie zgodzić, nie mieć czasu po ciebie polecieć? - Nie dawał za wygraną Ren.
- A jednak przyleciałeś.
- Tak, bo... Słuchaj mnie, moja panno. Nie chcę mieć nic z tobą wspólnego! Teraz marsz do pokoju!
Molly roześmiała się ironicznie.
- Gadasz, jakbyś był co najmniej moim ojcem.
- Może! A teraz wynocha do góry!
Molly znów roześmiała się nieprzyjemnie.
- Yes, sir. 
To mówiąc zasalutowała ręką i dygnęła, wciąż mając na twarzy ironiczny uśmiech. Wzięła do lewej ręki kubek (bo mimo wszystko nie chciała pozbyć się tak pysznej herbaty) i tanecznym krokiem zbliżyła się ku drzwiom. Jednak przechodząc przez próg, potrąciła stojącą przy ścianie porcelanową wazę. Waza upadła na ziemię i rozbiła się na milion kolorowych kawałków.
- To była waza z XIX wieku! - Wrzask Rena sprawił, że zatrzęsły się szyby w oknach. 
- Ups... - Wyszeptała Molly i wzięła nogi za pas. Biegła po schodach, słysząc za sobą kroki Rena. Sadził długie susy i przeklinał pod nosem. Molly zaś biegła jak sarna, nie zważając na nic i śmiała się głośno. Wpadła do pokoju i zasunęła skobelek. Oparła się o drzwi i odetchnęła z ulgą. Ren zaczął walić pięściami w skórzane obicie wejścia, z małym skutkiem. 
- Otwieraj, bo...!
Wściekły usłyszał, że Molly się śmieje. Na początku cicho chichota, potem coraz głośniej i głośniej...
- Ostrzegam cię!
Odpowiedział mu nowy wybuch śmiechu. Ren postanowił zmienić taktykę.
- Nie bój się, ja żartowałem. Otwórz Molly, zacznijmy to spotkanie od początku.
Śmiech ustał. Molly uchyliła drzwi, zobaczywszy jednak furię w oczach Rena, zatrzasnęła je z powrotem. 
- Och Molly, nie znasz się na żartach?
- Widać, nie. - Odpowiedziała krótko i rzuciła się na kanapę obitą białą skórą. 

***

Przez pół dnia (a będąc dokładnym - przez 6 i poł godziny) Ren próbował dostać się do pokoju Mo i spokojnie z nią porozmawiać. Wzburzenie i gniew już mu przeszły. Teraz martwił się o małą, która od przyjazdu nie zjadła nic - wypiła tylko miętową herbatę. Co jakiś czas podchodził do drzwi i nasłuchiwał. Jeden raz zdarzyło się, że gdy podszedł, Molly grała na fortepianie, który stał w "jej" pokoju. Grała jakąś bardzo, bardzo smutną melodię. Renowi zrobiło się głupio. Drugi raz, Molly śpiewała. Tak, śpiewała! Bardzo cicho, ale jednak. Nie miała tak ślicznego głosu jak Rose, której występy powalały tłumy na kolana, ale jej też nic nie można było zarzucić. W końcu Ren poddał się i zszedł na dół. Usiadł przy dużym, mahoniowym stole i pierwszy raz poczuł się naprawdę samotny. O, ile by dał za to żeby ta mała smarkula zeszła w końcu na dół! Była nieznośna - to fakt, ale jednocześnie miała w sobie tyle życia... Ren patrzył teraz na swoje drogie wyposażenie: meble, drogie tkaniny, kryształowy serwis... Teraz jakoś to wszystko straciło blask.

 ***

Minęła kolejna godzina. W końcu Ren usłyszał upragniony dźwięk - odgłos ledwie uchwytnych, cichych kroków. Molly zbiegła lekko na dół. Ren powoli wyszedł z kuchni, i gdy Molly swoim zwyczajem skoczyła w dół z siódmego stopnia - wpadła prosto na niego. Wyrwała się i już miała pobiec na górę, gdy kuzyn zawołał:
-Nie! Spokojnie! Siadaj w kuchni, przemyślałem to i owo.
Molly podejrzliwa i czujna na każdy jego ruch usiadła przy stole.
- Zacznijmy od nowa. Zapomnij o moim wcześniejszym zachowaniu. Może na początek opowiedz mi o... - Poprosił Ren i urwał.
- O czym? - Zdziwiła się. Do tej pory uważała, że Ren ZAWSZE WSZYSTKO WIE NAJLEPIEJ.
- O magii. - Ostatnie słowa wypowiedział cicho, jakby bojąc się, że ktoś go usłyszy.
I Molly zaczęła. Miała talent gawędziarski i umiała zaciekawić Rena. Jej opowieść była barwna i ciekawa, a jednocześnie lekka i miła w odbiorze. Opowiedziała mu o przygodach zeszłego roku, zwierzyła się z miłości do Stena... Zataiła tylko wizję, o której bała się nawet wspominać.
Ren słuchał w napięciu. Milczał cały czas, jeśliby nie liczyć uwag: "Serio?", "Ale jak to możliwe?", "Nieprawdopodobne!" itd. Odtąd popołudnia i ranki przy śniadaniu spędzali razem. Molly odpisywała też na listy Stena, Rose, Mariette i Laury, które wiedziały już gdzie ich przyjaciółka jest.
List Rose przyszedł na końcu. Molly przebywała już u Rena dwa tygodnie. Oto on:
Kochana moja i jakże biedna Molly!
Współczuję Ci z całego serca. Wytrzymujesz jakoś z kuzynciem Renem? Nie zagubiłaś się jeszcze wśród jego skarbów? Wybacz, że mój list przypomina bardziej telegram niż zwykły list do Ciebie, ale kochana martwię się, czy czasem Ren go nie przechwyci. Wiesz, jaki o jest przewrażliwiony. Odpisz szybko, czy żyjesz. :)
P.S. Ren, jeżeli przechwyciłeś ten list i będziesz się mścił na mojej Mo, to POŻAŁUJESZ! Tak, tonem informacji.
Rose.
Molly rozbawił bardzo ten list. Napisała kilkustronicową odpowiedź. Oto jej fragment:
"... nie martw się o mnie. On nie jest taki zły. Polubiłam go nawet. Podkreślam: nawet! :) Może nie bardzo się jeszcze rozumiemy, ale co można oczekiwać po jakimś bogatym mugolaku! Całusy przesyłam.
P.S. Twoja sówka zderzyła się z szybą w moim pokoju, tak się spieszyła z Twoim listem. Mam nadzieję, że nic jej nie jest, chociaż wydaje się nieco ogłupiona. :)
Mo."
Sten pisał bardzo wylewne listy. Nie były zbyt poprawne ortograficznie, ale Molly szybko mu to wybaczyła.
"Najdrorzsza Mo!
Bardzo za Tobom tęsknie. I nie mogę się jurz doczekać spodkania z Tobom. Pamientasz jeszcze ostatnie zdażenia? Ja tak. Pamientam równierz Ciebie, kohana, ubranom w czarnom suknie na balu. Śnisz mi się po nocah. Całósy,
Sten."

***

Gdy przyjechali rodzice Molly, zdziwili się bardzo jej i Rena zachowaniem. Obydwoje sprawiali wrażenie, jakby nie chcieli się ze sobą rozstawać.
- Obiecaj, że w przyszłe wakacje znów coś nabroisz i odwiedzisz mnie. - Powiedział na odchodnym Ren.
-  Jasne, kuzynku. Na pewno. - Uśmiechnęła się, ale jej oczy pozostały nieruchome i smutne,

***

Rodzice wypytywali ją po drodze o Rena, o kolonie. Była jednak trochę zmęczona i w połowie podróży magicznym samochodem, zasnęła. Obudziła się, gdy dojeżdżali już do Hogwartu. Po wzruszającym pożegnaniu z rodzicami, Molly wzięła do rąk walizki i stanęła przed bramą Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Rozpoczął się kolejny rok nauki! 
(Autorka: Kaśka)
P.S. Kochana Ellu! Wysłałaś mi rozdział, który pojawi się oczywiście za dwa dni. Chciałam najpierw dodać jeden wprowadzający klimat nowego roku szkolnego. :) Pozdrawiam cieplutko. :*