czwartek, 12 czerwca 2014



Rozdział II
Mara stała przed domem z walizkami i czekając na Laurę i jej rodziców którzy mieli zawiesć ją na peron 9 ¾. Wiedziała, że mieli po nią przyjechać do domu, ale wolała poczekać przed. Nie lubiła spędzać czasu z matką. W jej towarzystwie nawet cisza wydawała się zbzikowana. Szkoda, że ona tego nie widzi i nie próbuje w żaden sposób zmienić, prychnęła w duchu Mara. Ale nieważne. Teraz zaczyna się drugie półrocze które pieszczotliwie nazwała horrorem. Teraz dopiero dadzą nam popalić, myslała. W końcu w maju zdają sumy. Podejrzewała, że Laura nie będzie miała z nimi trudnosci, ale sądziła, że pobiję najgorszy w szkole wynik bliźniaków Weasleyów. I tu są właśnie plusy kolegowanie się z Laurą. Zastanawiała się czy przyjaciółka da jej sciągnąć?
Wtedy nagle zauważyła majaczący w ciemniu ciemny mercedes, a zza szyby wychylała do niej usmiechnięta twarz Laury. Samochód stanął, a Laura wyszła z samochodu by przywitać się z Marą i pomóc jej wniesć kufry do bagażnika.
- O Boże! Coś ty ze sobą zrobiła- zapytała na sam początek łapiąc mnie za jednego z moich nowych dredów i uważnie mu się przyglądając.
- Też się cieszę, że cię widzę- zironizowałam i napotkałam pytające spojrzenie dziewczyny.- Byłam na Reggae Festival i po nim z miejsca poszłam sobie zrobić dredy, bo mi się spodobały. Ci mugole to mają gust!
Laura pokręciła tylko z dezaprobatą głową i pomogła Marze w lokowaniu kufrów w i tak już zapchanym bagażniku. Następnie dziewczyna usiadła obok Mary w samochodzi rzucając jej rodzicom krótkie 'dzień dobry'. Laura z miejca zaczęła opowiadać jej o nowych wydażeniach w Hogwarcie. Miała kontakty z prefektem naczelnym więc wszystko wiedziała prędzej.
- Wiesz, że podobno Dumbledore organizuje swięto duchów za tydzień i jakąś specjalną ucztę?- zapytała Laura.
- Haloween? Przecież ono było w listopadzie- zdziwiła się Mara.
- A jednak- odpowiedziała Laura i od razu przeszła do innych tematów.- Molly przyjedzie dzień później. Wraca aż z Pekinu!-
I w takiej własne atmosferze Mara przeżyła całą podróż do Hogwartu.
Mariette szła korytarzami Hogwartu słysząc wesołe rozmowy i śmiechy z każdej strony.  Jej nir było do śmiechu. Nadal nie mogła się pozbierać po wydarzeniach z balu. Szła jednak pewnym krokiem, bo wiedziała, że za kilka minut będzie tak samo szczęśliwa i skora do śmiechu co inni uczniowie. Molly i Laura próbowały ją jakoś pocieszać , ale nic nie działało. Marę męczyło już to ciągłe zmęczenie przez co doszła do wniosku, że trzeba ruszyć po radykalniejsze kroki i gdy wizyta u pani Pomfrey która zapisała jej tylko jakieś lekkie antydepresanty nic nie dała postanowiła, że czas na niebezpieczną decyzję. Nie powiedziała o swoich planach ani Molly, ani Laurze, bo wiedziała, że będą ją próbowały odwieść od tego pomysłu, a ona już wystarczająco się bała. Ale przynajmniej nie musiała na niego patrzeć. Blaise odszedł razem ze swoimi przyjaciółmi-krwiopijcami. I bardzo dobrze. Przekonywała się w myślach Mara jednak jej podświadomość była nie do pokonania i Marze bardzo było brak Zabiniego mimo iż wzbraniała się przed tym uczuciem. Ale za chwilę wszystko się skończy! Śpiewała w duszy.
Gdy w końcu doszła pod przejście do gabinetu Dumbledore’a i zastała rzeźbę orła zamiast schodów zaśmiała się tylko pod nosem.
- Truskawkowe cytrusy- powiedziała, a pomnik rozsunął się ukazując jej spiralne schody. Kiedyś podsłuchała Snape’a jak wchodził do gabinetu dyrektora i dokładnie zapamiętała hasło. Gabinet był tak duży, że na pierwszy rzut oka wydawał się pusty, jednak gdy się temu bardziej przyjrzało wtedy widziało się, że gabinet był wręcz zagracony. Mara patrzyła jednak na feniksa Fawkesa patrzącego na nią wielkimi czerwonymi oczami. Nie zwracała nawet uwagi na szepty dawnych dyrektorów ramach obrazów na jej temat. Nagle usłyszała za sobą czyjś głos.
- Witaj Mariette- przywitał się z nią stojący za jej plecami profesor Dumbledore. Mara natychmiastowo odwróciła się w jego stronę z wyrazem zakłopotania na twarzy. Wiedziała jak to wyglądało. Dyrektora nie było, a ona panoszyła się po jego gabinecie.- Sądzę, że chciałaś porozmawiać o Blaisie?-
Mara pokręciła przecząco głową.
- Nie chcę o nim rozmawiać.-
- Więc po co zawitałaś w me skromne progi?- Zapytał Dumbledore. Skromne? Pomyślała z ironią Mara.
- Mam do pana prośbę- odpowiedziała Mara słabym głosem i spotkała się z zaciekawionym wzrokiem Dumbledore’a.  Jeszcze bardziej się zawstydziła. Nie do końca wiedziała jak się za to zabrać.- Widzi pan, ten bal… i te wampiry… to wszystko jakieś potworne nieporozumienie… ja nie powinnam w tym uczestniczyć- Zacięła się na chwilę.-… Blaise nie powinien. Ja… ja mam już dosyć tego wszystkiego. Chcę po prostu zapomnieć- Mara wyrzuciła z siebie ostatnie zdanie.
- Nie mogę ci w tym pomóc. Rozumiem cię, ale nie wiem jak mógłbym pomóc- odrzekł Dumbledore otaczając Puchonkę zaciekawionym spojrzeniem znad swoich okularów połówek.
- Ja wiem- odpowiedziała pewnie Mara.- Mógłby pan rzucić na mnie zaklęcie zapomnienia bym zapomniała zdarzeń z balu. Bym nie pamiętała o Blaisie.
- Przykro mi, to zbyt niebezpieczne- odmówił jej Dumbledore, a po policzkach dziewczyny zaczęły spływać łzy. Mara otarła je końcem rękawa.
- Niech pan mnie zrozumie- powiedziała błagalnym tonem.- Najpierw śmierć Elizabeth, a teraz to. Ja już po prostu nie mam na to siły. To za dużo na raz- mówiła krztusząc się własnymi łzami. Dumbledore westchnął głośno.
- Dobrze, ale zapomnisz tylko noc balu. Zapomnienie całego Blaise’a mogłoby pomieszać ci w głowie- Powiedział, a Mara pokręciła potakująco głową. Dumbledore wskazał krzesło za jego biurkiem, a Mariette posłusznie usiadła na nim i by nie krzyknąć ze strachu skupiła swój wzrok na Fewkesie. Dumbledore już unosił różdżkę kiedy Mariette zatrzymała go.
- Mógłby pan poinformować jeszcze Laurę Scott i Molly Weasley o moim zabiegu? Nie chcę by były zdziwione- poprosiła Mara.
- Zanim wyjdziesz z gabinetu będą już wiedziały- zapewnił ją i wrócił do zabiegu. Po chwili przed oczami Mary mignął strumień żółtego światła i Puchonka odpłynęła w nicość.
***
Mara zaczęła powoli rozchylać powieki. Światło z okien raziło jej oczy. Dopiero po chwili zauważyła, że nie jest we wieży Hufflepuffu. Kilka minut dochodziła do siebie. Głowa strasznie ją bolała i jeszcze do tego nie miała pojęcia gdzie jest.  Po chwili ujrzała jednak portrety dawnych dyrektorów i już wiedziała gdzie jest. Otworzyła szeroko oczy, a przed nią zamajaczyła sylwetka Dumbledore’a.
- Co ja tu robię?- Zapytała niepewnie.
- przyszłaś zapytać się o możliwość zostania na ferie w Hogwarcie i zemdlałaś. Ale już jest z Tobą w porządku- poinformował ją dyrektor uśmiechając się do niej.
- Która jest godzina?- Zapytała rozcierając głowę.
- Za pięć osiemnasta- Odpowiedział starzec, a Mariette zerwała się z krzesła z szybkością błyskawicy.
- Trening!- Wybiegła pędem z gabinetu kierując się do schowka na miotły, a później na błonia.
***
Mariette ledwo zdążyła na trening quidditcha co spotkało się z ogólną dezaprobatą reszty drużyny. Odkąd została kapitanem jej zakres obowiązków powiększył się co wykluczało spóźnianie się do czego nie mogła się przyzwyczaić. Na początek zabrała wszystkich w szatni by wyjaśnić taktykę gry. Tłumaczyła im to setny raz, ale pojutrze miał odbyć się decydujący mecz ze Slytherinem, a przegranie ze ślizgonami byłby dal mary jak siarczysty policzek. Adam Diggory szukający zaczął chrapać opierając się o miotłę chyba nic sobie nie robiąc z gadania Mary. Też mi szukający! Skarżyła się w duchu Mara po czym z premedytacją kopnęła Adama tam gdzie mężczyzn się nie kopie. Młody Diggory zgiął się w pół i jęknął na co reszta drużyny zaczęła się śmiać.
Następnie mimo okropnej pogody Mara wygnała całą drużynę na boisko. Deszcz padał rzęsiście zmaczając im całe szaty. Tłuczki chyba ktoś rozzłościł, bo częstotliwość ich ataków na Marę była tak duża, że dziewczyna myślała, że za chwilę połamie pałkę. Ale właśnie po to zaprogramowała znicza i tłuczki na poziom trudny- by poćwiczyć poważnie przed starciem z drużyną Malfoya. Widoczność była strasznie słaba, ale nie dało się przegapić momentu gdy jeden z tłuczków uderzył Lerre’go-drugiego pałkarza-prosto w twarz. Chyba tylko Mara to zauważyła więc szybko zleciała na ziemię do chłopaka i patrząc na jego połamany w kawałki nos wysłała go do skrzydła szpitalnego po chwili patrząc jak rozgrywająca- Kate Fleys spada na piasek poprzez uderzenie w poręcz bramki i uderzając się z otwartej dłoni w czoło wysłała dziewczynę do skrzydła szpitalnego. Z kim ja musze pracować, jęknęła w duchu i po chwili wysłała wszystkich z powrotem do dormitoriów. Nie martwiła się o to, że pani Pomfrey nie wyleczy ich na czas, bo była pewna, że da radę, ale martwiła się, że jutro też będą tak grać.
***
Następnego wieczora Mara leżała na łóżku Rose patrząc jak ta zmienia już setną sukienkę.
- Co wy się tak stroicie? To przecież zwykła kolacja- zapytała Mara wywracając oczami na widok Molly ścierającą z ust kolejną szminkę twierdząc, że jest zbyt jaskrawa.
- Co ty nie wiesz? Dumbledore ogłosił specjalną okazję- odpowiedziała jej Rose siłując się z zamkiem od sukienki i co chwila piszcząc coś w stylu ‘Wejdę w S!’.
- A ja tam nie mam się dla kogo stroić-powiedziała Mariette patrząc na swoje przechodzone bojówki na szelkach i krótką, odsłaniającą pępek, luźną bluzkę i powycierane trampki.
- To właśnie powinnaś kogoś sobie szukać- zachęcała ją Molly, a Mara prychnęła. Wszystkie ciacha były już zajęte, ale widać nie miała sobie znaleźć w tym roku chłopaka. Ale w gwoli ścisłości, to singielstwo bardzo jej się podobało. Po co się samemu plątać w kaganiec? Po kilkuminutach w których Mara przeglądała z nudów kolekcję sukienek Rose dziewczyny wyraziły gotowość do zejścia na kolację. Trzeba było przyznać, że wyglądały pięknie. Mara wyglądała idąc obok nich korytarzem jak brzydkie kaczątko. Wszyscy chłopcy oglądali się za kuzynkami, a za nią nikt. Poza tym wyglądała przy nich jak karzełek z racji nie dość, że niskiego wzrostu to jeszcze niebotycznie wysokich szpilek dziewczyn. Mara westchnęła, i jak ja mam sobie znaleźć chłopaka z takimi koleżankami? Rose nie pozwoliła jej się jednak długo zastanawiać bo pociągnęła Marę i swoją kuzynkę za posąg jednookoej czarownicy.
- Co ty robisz Rose?- Zapytała niepewnym głosem Molly.
- To Scorpius. Pokłóciłam się z nim-powiedziała, a po chwili słychać było kroki i śmiechy dwóch ślizrw gonów.
- A widziałeś tę krukonkę, jak jej tam… Jones?- Zapytała Scorpiusa Will.
- No pewnie! Niezła sztuka- Zachwycał się Scorpius, a Mara patrzyła jak Rose czerwienieje ze złości.-A tak Puchonka… Flyes. Widziałeś jako ona wyglądała w tych legginsach- Zachwycał się dalej blondyn, ale długo to nie potrwało. To były sekundy kiedy Rose podbiegła do Scorpiusa i wymierzyła mu porządnego liścia. William stał z boku patrząc na wszystko z szeroko otwartymi oczami i ustami tak samo jak Molly. Mara się nie wachała. Podeszła do Williamai jemu również wymierzyła policzek i patrząc mu w oczy szepnęła ‘to za Laurę’ i wraz ze zdezorientowaną Molly odeszły zostawiając kipiącą za złości Rose i tłumaczącego się Scorpiusa samych w korytarzu.
We Wielkiej Sali Puchonka odprowadziła Molly do stołu i kiedy chciała już odchodzić zatrzymał ją głos Albusa.
- Cześć Mara. Jak leci?- Zapytał z promiennym uśmiechem.
-Jakoś jest- Odpowiedziała z uśmiechem Puchonka.
-Może się do nas przysiądziesz? Co sama będziesz siedzieć- Zaproponował Albus, a Mara przyjęła zaproszenie i usiadła obok chłopaka. Właściwie siedzenie przy innych stołach nie było niczym nowym. Tylko ślizgoni się z nikim nie integrowali, a to było do przewidzenia. Dziewczyna nalała sobie soku dyniowego do kielicha i ze smutną miną patrzyła na nieregularne pierścienie tworzące się we wnętrzu kielicha.
- Na pewno wszystko dobrze? Wyglądasz jakoś niemrawo- Zapytał Albus.
- Nie, nic mi nie jest. Po prostu martwię się o jutrzejszy mecz. Jestem kapitanem. Jeśli przegramy to z mojej winy- zasmuciła się jeszcze bardziej Mariette.
-  Dlaczego mielibyście przegrać?- Dopytywał się dalej Albus.
- Może dlatego, że moi właśni rozgrywający uderzają w słupki bramkowe, a pałkarz nie potrafi obronić się przed tłuczkiem?- Zironizowała słabym głosem Mara.
- To rzeczywiście niezbyt dobrze- odrzekł Gryfon kładąc Mariette rękę na ramieniu.- Ale trzeba być dobrej myśli, nie?
-Tak, z pew…- Zaczęła Mara, ale nie dokończyła. Oczy wszystkich skierowane były na wchodzących do Wielkiej Sali rozwścieczoną Rose rzucającą wściekłe spojrzenia na każdego gapia oraz zmieszanego Scorpiusa o policzku mieniącym się siarczystą czerwoną plamą w kształcie ręki. Rose usiadła wściekle na ławce z takim impetem, że Albus i Mara aż podskoczyli.
- Zmieniam zdanie. Jutro jestem za Hufflepuffem- Powiedziała szybko i zabrała Marze z przed nosa kielich z sokiem dyniowym by wychylić z niego potężny łyk.
- To wcześniej nie byłaś?- Zapytała udając urażoną Mara. Tak naprawdę dobrze wiedziała, ze Rose będzie za Scorpiusem. Rose chyba zignorowała jej pytanie.
- Co za wredny, oślizgły, fałszywy, dwulicowy…- zaczęła Rose, a cała trójka wiedziała o kim mówi i z pewnością cała trójka nie chciała słuchać dalej. Nagle rozległ się dźwięk łyżeczki uderzanej w kieliszek i każdy wiedział co się dzieje. Dumbledore chce coś powiedzieć.  Wszyscy odwrócili się w stronę stołu nauczycielskiego.
- Witam was uczniowie i zapewniam, że na długo nie oderwę was od smakołyków- Zażartował dyrektor.- Otóż dziś jest szczególna okazja. Dziś ogłaszamy otwarcie Turnieju Trójmagicznego!- Krzyknął Dumbledore, a w Sali zapanowała wrzawa.- Ale to nie wszystko.  Z tej okazji mamy zaszczyt gościć delegację z czterech szkół. Powitajmy ich! Na początek duma japońskich szkół- Charamiko wraz z ich zaszczytną derektorką Satsu San!- Krzyknął Dumbledore, a drzwi wielkiej Sali otworzyły się i weszła przez nie prawdziwa parada Japończyków. Na samym początku parady szła niska i chuda japonka o (nawet jak na Japończyków) wyjątkowo skośnych oczach. Ubrana była w poważny ciasny strój a’la bizneswoman, a czarne włosy miała spięte w idealne warkocze. Za nią w kolorowych i fantastycznych kimonach, na wysokich koturnach, z pełnym makijażem i wachlarzami w rękach szły drobne Japonki idąc prezentując taniec gejszy, a za nimi w pełnych strojach samurajów szli chłopcy z Charamiko wymachując z powagą katanami. Dyrektorka stanęła przed Dumbledorem, a on nakierował ich na stół Revenclavu.
- Następnie mamy zaszczyt gościć delegację z USA z najlepszej akademii na kontynencie. Powitajmy Magician School for Ambitious Students wraz z Dyrektorem Brianem Perrym!- Drzwi Wielkiej Sali znów się otworzyły, ale tym razem na samym początku szedł krępy mężczyzna w niebieskich dresach i z gwizdkiemprzewieszonymprzez szyję. Za nim w skąpych spudniczkach i krótkich bluzkach wbiegły dziewczyny przebrane za cherledeerki skacząc salta, robiąc gwiazdy i wyczyniając jakieś skomplikowane choreografie z pomponami. Za nimi weszli chłopcy. Połowa z nich była niska, ale umięśniona i ubrana w stroje besebollowe  prezentowali różne chwyty, a druga połowa to ciemnoskórzy wysocy jak wieże chłopcy przebrani w stroje do koszykówki i wyczyniający najróżniejsze rzeczy z piłkami. Mara zauważyła, że mimo strojów sportowych ich ubrania wyglądają bardzo średniowiecznie i jakoś… elficko? Dyrektor podszedł Dumbledore’a, a dyrektor Hogwartu przekierował ich do stołu Slytherinu.
- Wbrew pozorom, MSFAS ma najlepsze wyniki prawie na całym swiecie- szepnął Marze do ucha Albus.
- A teraz zaszczyćmy brawami najpopularniejszą hiszpańską szkołę w kraju. Powitajmy Happy Magician School wraz z dyrektorem Antonio Estravadosem!- Tym razem nie było hucznej parady. Na samym początku szedł siwiejący wysoki jak dąb dyrektor ubrany w togę w kolorze fioletu. Za nim warstwami ustawieni byli uczniowie. Najpierw szli gotycy, później emo, następnie rockowcy, grunge, skinheadzi i wielu innych. Dumbledore przekierwał delegację z Hiszpanii ku niezadowoleniu Mary do stołu Gryfonów. Po chwili wszystkie ławki zagęściły się od subkulturowców, a naprzeciwko nich usiadła trzyosobowa grupka emo z ciekawością patrząca na Molly. Mara starała się nie zwracając niczyjej uwagi wrócić do stołu Hufflepuffu. Jedynym emo jakiemu ufała była Molly. Jakoś nie lubiła tej subkultury. Niestety zdawali się to tak samo zauważyc jej przyjciele Gryfoni jak i grupka emo któr patrzyłana nią niemiłym wzrokiem. Na szczęście siedziała już u siebie. Ale dopiero teraz uświadomiła sobie, że przy stole Puchonów nikt nie siedzi co oznaczało, że Dumbledore zaraz kogoś do nich przydzieli. Pysznie, pomyślała z ironią dzewczyna.
- I jako ostatnich powitajmy serdecznie ulubieńców Jamajki, delegację z Luksison Magician School i ich Dyrektorkę Anofisę Marley!- Tym razem to było wyjątkowo zadziwiające. Do Wielkie Sali na początku weszła szczupła i bardzo młoda dyrektorka (przed trzydziestką) z dredami sięgającymi kolan niechlujnie spiętymi w kitek. Za nią ciągnął się nierówny i niechlujny sznur uczniów. Mara zauważyła, że większość uczniów to mulaci. Mieli na sobie luźnie bojówki prawie z nich spadające lub krótkie spodenki w kolorach flagi Jamajki i luźne o kilka rozmiarów za duże bluzki lub ciasne podkoszulki w kolorze zielonym, żółtym lub czerwonym. Chłopcy do tego mieli na sobie luźne siegające do końca biodra koszule założone na swoje bluzki zza których i tak nie było widać ich dłoni, a dziewczyny krótkie kamizelki w tych samych kolorach co bluzki. Dosłownie każdy z uczniów posiadał pokaźne dredy, a na plecach każdego widniał obrazek liścia każdemu dobrze znanej rośliny. Ponadto uczniowie weszli do Sali w wielkiej chmurze dymu która pachniała dobrze Marze znanym ‘jamajskim zielem’. To mi się podoba! Pomyślała z uśmiechem. Ja się mogła spodziewać uczniowie z LMS usiedli przy ich stole, a naprzeciwko niej usiadła trójka mocno zaciągniętych zielem nastolatków z uśmiechami na twarzach i zupełnie nieobecnymi spojrzeniami. Dwóch chłopaków i dziewczyna. Dziewczyna jako pierwsza zdawała się wyrwać z transu, bo spojrzała na Marę i wyciągnęła do niej dłoń.
-Cześć, jestem Kayla, ale mówią mi Grahamka. A to Lukas i Benson- Przedstawiła siebie i kolegów dziewczyna. No w końcu jakieś miłe twarze! Pomyślała Mara i przedstawiła się Grahamce.  

(Autorka: Ella Nightmare)



3 komentarze:

  1. Czesć! Jestem Samantha i pewnie nie wiesz, ale znam już twój blog. Ella mi opowiadała (Ella Nightmare). Znam ją, bo to moja siostra bliźniaczka (w realnym życiu). Czytałam waszego bloga już wczesniej, ale nie miałam konta na google więc nie pisałam komentarzy, ale teraz to się zmieni. Zapraszam na mój blog )do którego założenia namówiła mnie Ella):
    http://the-black-assasin.blospot.com/
    Jeszcze notek nie ma, ale możesz sprawdzić fabułę i bohaterów, może ci się podobają :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dredy w Hogwarcie, no, no, tego jeszcze nie było :3
    Świetnie napisany rozdział, czytało mi się go z największą przyjemnością. Pozdrawiam ;)
    moodybrown.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Super. :D
    Mara była na Reggea Festivalu, ciekawie, ciekawie :D

    OdpowiedzUsuń

U nas zasady są proste:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NIE HEJTUJ!
NIE SPAMUJ!
KOM = KOM
OBS = OBS
Miłego czytania! Buziaki. ;*