Rozdział II
Mara stała przed domem z walizkami i czekając na Laurę i
jej rodziców którzy mieli zawiesć ją na peron 9 ¾. Wiedziała, że mieli po nią
przyjechać do domu, ale wolała poczekać przed. Nie lubiła spędzać czasu z matką.
W jej towarzystwie nawet cisza wydawała się zbzikowana. Szkoda, że ona tego nie
widzi i nie próbuje w żaden sposób zmienić, prychnęła w duchu Mara. Ale
nieważne. Teraz zaczyna się drugie półrocze które pieszczotliwie nazwała
horrorem. Teraz dopiero dadzą nam popalić, myslała. W końcu w maju zdają sumy.
Podejrzewała, że Laura nie będzie miała z nimi trudnosci, ale sądziła, że
pobiję najgorszy w szkole wynik bliźniaków Weasleyów. I tu są właśnie plusy
kolegowanie się z Laurą. Zastanawiała się czy przyjaciółka da jej sciągnąć?
Wtedy nagle zauważyła majaczący w ciemniu ciemny mercedes,
a zza szyby wychylała do niej usmiechnięta twarz Laury. Samochód stanął, a
Laura wyszła z samochodu by przywitać się z Marą i pomóc jej wniesć kufry do
bagażnika.
- O Boże! Coś ty ze sobą zrobiła- zapytała na sam początek
łapiąc mnie za jednego z moich nowych dredów i uważnie mu się przyglądając.
- Też się cieszę, że cię widzę- zironizowałam i napotkałam
pytające spojrzenie dziewczyny.- Byłam na Reggae Festival i po nim z miejsca
poszłam sobie zrobić dredy, bo mi się spodobały. Ci mugole to mają gust!
Laura pokręciła tylko z dezaprobatą głową i pomogła Marze w
lokowaniu kufrów w i tak już zapchanym bagażniku. Następnie dziewczyna usiadła
obok Mary w samochodzi rzucając jej rodzicom krótkie 'dzień dobry'. Laura z
miejca zaczęła opowiadać jej o nowych wydażeniach w Hogwarcie. Miała kontakty z
prefektem naczelnym więc wszystko wiedziała prędzej.
- Wiesz, że podobno Dumbledore organizuje swięto duchów za
tydzień i jakąś specjalną ucztę?- zapytała Laura.
- Haloween? Przecież ono było w listopadzie- zdziwiła się
Mara.
- A jednak- odpowiedziała Laura i od razu przeszła do
innych tematów.- Molly przyjedzie dzień później. Wraca aż z Pekinu!-
I w takiej własne atmosferze Mara przeżyła całą podróż do
Hogwartu.
Mariette
szła korytarzami Hogwartu słysząc wesołe rozmowy i śmiechy z każdej
strony. Jej nir było do śmiechu. Nadal nie mogła się pozbierać po
wydarzeniach z balu. Szła jednak pewnym krokiem, bo wiedziała, że za kilka
minut będzie tak samo szczęśliwa i skora do śmiechu co inni uczniowie. Molly i
Laura próbowały ją jakoś pocieszać , ale nic nie działało. Marę męczyło już to
ciągłe zmęczenie przez co doszła do wniosku, że trzeba ruszyć po radykalniejsze
kroki i gdy wizyta u pani Pomfrey która zapisała jej tylko jakieś lekkie
antydepresanty nic nie dała postanowiła, że czas na niebezpieczną decyzję. Nie
powiedziała o swoich planach ani Molly, ani Laurze, bo wiedziała, że będą ją
próbowały odwieść od tego pomysłu, a ona już wystarczająco się bała. Ale
przynajmniej nie musiała na niego patrzeć. Blaise odszedł razem ze swoimi
przyjaciółmi-krwiopijcami. I bardzo dobrze. Przekonywała się w myślach Mara
jednak jej podświadomość była nie do pokonania i Marze bardzo było brak
Zabiniego mimo iż wzbraniała się przed tym uczuciem. Ale za chwilę wszystko się
skończy! Śpiewała w duszy.
Gdy w końcu
doszła pod przejście do gabinetu Dumbledore’a i zastała rzeźbę orła zamiast
schodów zaśmiała się tylko pod nosem.
-
Truskawkowe cytrusy- powiedziała, a pomnik rozsunął się ukazując jej spiralne
schody. Kiedyś podsłuchała Snape’a jak wchodził do gabinetu dyrektora i
dokładnie zapamiętała hasło. Gabinet był tak duży, że na pierwszy rzut oka
wydawał się pusty, jednak gdy się temu bardziej przyjrzało wtedy widziało się,
że gabinet był wręcz zagracony. Mara patrzyła jednak na feniksa Fawkesa
patrzącego na nią wielkimi czerwonymi oczami. Nie zwracała nawet uwagi na
szepty dawnych dyrektorów ramach obrazów na jej temat. Nagle usłyszała za sobą
czyjś głos.
- Witaj
Mariette- przywitał się z nią stojący za jej plecami profesor Dumbledore. Mara
natychmiastowo odwróciła się w jego stronę z wyrazem zakłopotania na twarzy.
Wiedziała jak to wyglądało. Dyrektora nie było, a ona panoszyła się po jego
gabinecie.- Sądzę, że chciałaś porozmawiać o Blaisie?-
Mara
pokręciła przecząco głową.
- Nie chcę o
nim rozmawiać.-
- Więc po co
zawitałaś w me skromne progi?- Zapytał Dumbledore. Skromne? Pomyślała z ironią
Mara.
- Mam do
pana prośbę- odpowiedziała Mara słabym głosem i spotkała się z zaciekawionym
wzrokiem Dumbledore’a. Jeszcze bardziej się zawstydziła. Nie do końca
wiedziała jak się za to zabrać.- Widzi pan, ten bal… i te wampiry… to wszystko
jakieś potworne nieporozumienie… ja nie powinnam w tym uczestniczyć- Zacięła
się na chwilę.-… Blaise nie powinien. Ja… ja mam już dosyć tego wszystkiego.
Chcę po prostu zapomnieć- Mara wyrzuciła z siebie ostatnie zdanie.
- Nie mogę
ci w tym pomóc. Rozumiem cię, ale nie wiem jak mógłbym pomóc- odrzekł
Dumbledore otaczając Puchonkę zaciekawionym spojrzeniem znad swoich okularów
połówek.
- Ja wiem-
odpowiedziała pewnie Mara.- Mógłby pan rzucić na mnie zaklęcie zapomnienia bym
zapomniała zdarzeń z balu. Bym nie pamiętała o Blaisie.
- Przykro
mi, to zbyt niebezpieczne- odmówił jej Dumbledore, a po policzkach dziewczyny
zaczęły spływać łzy. Mara otarła je końcem rękawa.
- Niech pan
mnie zrozumie- powiedziała błagalnym tonem.- Najpierw śmierć Elizabeth, a teraz
to. Ja już po prostu nie mam na to siły. To za dużo na raz- mówiła krztusząc
się własnymi łzami. Dumbledore westchnął głośno.
- Dobrze,
ale zapomnisz tylko noc balu. Zapomnienie całego Blaise’a mogłoby pomieszać ci
w głowie- Powiedział, a Mara pokręciła potakująco głową. Dumbledore wskazał
krzesło za jego biurkiem, a Mariette posłusznie usiadła na nim i by nie
krzyknąć ze strachu skupiła swój wzrok na Fewkesie. Dumbledore już unosił
różdżkę kiedy Mariette zatrzymała go.
- Mógłby pan
poinformować jeszcze Laurę Scott i Molly Weasley o moim zabiegu? Nie chcę by
były zdziwione- poprosiła Mara.
- Zanim
wyjdziesz z gabinetu będą już wiedziały- zapewnił ją i wrócił do zabiegu. Po
chwili przed oczami Mary mignął strumień żółtego światła i Puchonka odpłynęła w
nicość.
***
Mara zaczęła
powoli rozchylać powieki. Światło z okien raziło jej oczy. Dopiero po chwili
zauważyła, że nie jest we wieży Hufflepuffu. Kilka minut dochodziła do siebie.
Głowa strasznie ją bolała i jeszcze do tego nie miała pojęcia gdzie jest.
Po chwili ujrzała jednak portrety dawnych dyrektorów i już wiedziała gdzie
jest. Otworzyła szeroko oczy, a przed nią zamajaczyła sylwetka Dumbledore’a.
- Co ja tu
robię?- Zapytała niepewnie.
- przyszłaś
zapytać się o możliwość zostania na ferie w Hogwarcie i zemdlałaś. Ale już jest
z Tobą w porządku- poinformował ją dyrektor uśmiechając się do niej.
- Która jest
godzina?- Zapytała rozcierając głowę.
- Za pięć
osiemnasta- Odpowiedział starzec, a Mariette zerwała się z krzesła z szybkością
błyskawicy.
- Trening!-
Wybiegła pędem z gabinetu kierując się do schowka na miotły, a później na
błonia.
***
Mariette
ledwo zdążyła na trening quidditcha co spotkało się z ogólną dezaprobatą reszty
drużyny. Odkąd została kapitanem jej zakres obowiązków powiększył się co
wykluczało spóźnianie się do czego nie mogła się przyzwyczaić. Na początek
zabrała wszystkich w szatni by wyjaśnić taktykę gry. Tłumaczyła im to setny
raz, ale pojutrze miał odbyć się decydujący mecz ze Slytherinem, a przegranie
ze ślizgonami byłby dal mary jak siarczysty policzek. Adam Diggory szukający
zaczął chrapać opierając się o miotłę chyba nic sobie nie robiąc z gadania
Mary. Też mi szukający! Skarżyła się w duchu Mara po czym z premedytacją
kopnęła Adama tam gdzie mężczyzn się nie kopie. Młody Diggory zgiął się w pół i
jęknął na co reszta drużyny zaczęła się śmiać.
Następnie
mimo okropnej pogody Mara wygnała całą drużynę na boisko. Deszcz padał
rzęsiście zmaczając im całe szaty. Tłuczki chyba ktoś rozzłościł, bo
częstotliwość ich ataków na Marę była tak duża, że dziewczyna myślała, że za
chwilę połamie pałkę. Ale właśnie po to zaprogramowała znicza i tłuczki na
poziom trudny- by poćwiczyć poważnie przed starciem z drużyną Malfoya.
Widoczność była strasznie słaba, ale nie dało się przegapić momentu gdy jeden z
tłuczków uderzył Lerre’go-drugiego pałkarza-prosto w twarz. Chyba tylko Mara to
zauważyła więc szybko zleciała na ziemię do chłopaka i patrząc na jego połamany
w kawałki nos wysłała go do skrzydła szpitalnego po chwili patrząc jak
rozgrywająca- Kate Fleys spada na piasek poprzez uderzenie w poręcz bramki i
uderzając się z otwartej dłoni w czoło wysłała dziewczynę do skrzydła
szpitalnego. Z kim ja musze pracować, jęknęła w duchu i po chwili wysłała
wszystkich z powrotem do dormitoriów. Nie martwiła się o to, że pani Pomfrey
nie wyleczy ich na czas, bo była pewna, że da radę, ale martwiła się, że jutro
też będą tak grać.
***
Następnego
wieczora Mara leżała na łóżku Rose patrząc jak ta zmienia już setną sukienkę.
- Co wy się
tak stroicie? To przecież zwykła kolacja- zapytała Mara wywracając oczami na
widok Molly ścierającą z ust kolejną szminkę twierdząc, że jest zbyt jaskrawa.
- Co ty nie
wiesz? Dumbledore ogłosił specjalną okazję- odpowiedziała jej Rose siłując się
z zamkiem od sukienki i co chwila piszcząc coś w stylu ‘Wejdę w S!’.
- A ja tam
nie mam się dla kogo stroić-powiedziała Mariette patrząc na swoje przechodzone
bojówki na szelkach i krótką, odsłaniającą pępek, luźną bluzkę i powycierane
trampki.
- To właśnie
powinnaś kogoś sobie szukać- zachęcała ją Molly, a Mara prychnęła. Wszystkie
ciacha były już zajęte, ale widać nie miała sobie znaleźć w tym roku chłopaka.
Ale w gwoli ścisłości, to singielstwo bardzo jej się podobało. Po co się samemu
plątać w kaganiec? Po kilkuminutach w których Mara przeglądała z nudów kolekcję
sukienek Rose dziewczyny wyraziły gotowość do zejścia na kolację. Trzeba było
przyznać, że wyglądały pięknie. Mara wyglądała idąc obok nich korytarzem jak
brzydkie kaczątko. Wszyscy chłopcy oglądali się za kuzynkami, a za nią nikt.
Poza tym wyglądała przy nich jak karzełek z racji nie dość, że niskiego wzrostu
to jeszcze niebotycznie wysokich szpilek dziewczyn. Mara westchnęła, i jak ja
mam sobie znaleźć chłopaka z takimi koleżankami? Rose nie pozwoliła jej się
jednak długo zastanawiać bo pociągnęła Marę i swoją kuzynkę za posąg jednookoej
czarownicy.
- Co ty
robisz Rose?- Zapytała niepewnym głosem Molly.
- To
Scorpius. Pokłóciłam się z nim-powiedziała, a po chwili słychać było kroki i
śmiechy dwóch ślizrw gonów.
- A
widziałeś tę krukonkę, jak jej tam… Jones?- Zapytała Scorpiusa Will.
- No pewnie!
Niezła sztuka- Zachwycał się Scorpius, a Mara patrzyła jak Rose czerwienieje ze
złości.-A tak Puchonka… Flyes. Widziałeś jako ona wyglądała w tych legginsach-
Zachwycał się dalej blondyn, ale długo to nie potrwało. To były sekundy kiedy
Rose podbiegła do Scorpiusa i wymierzyła mu porządnego liścia. William stał z
boku patrząc na wszystko z szeroko otwartymi oczami i ustami tak samo jak
Molly. Mara się nie wachała. Podeszła do Williamai jemu również wymierzyła
policzek i patrząc mu w oczy szepnęła ‘to za Laurę’ i wraz ze zdezorientowaną
Molly odeszły zostawiając kipiącą za złości Rose i tłumaczącego się Scorpiusa
samych w korytarzu.
We Wielkiej
Sali Puchonka odprowadziła Molly do stołu i kiedy chciała już odchodzić
zatrzymał ją głos Albusa.
- Cześć
Mara. Jak leci?- Zapytał z promiennym uśmiechem.
-Jakoś jest-
Odpowiedziała z uśmiechem Puchonka.
-Może się do
nas przysiądziesz? Co sama będziesz siedzieć- Zaproponował Albus, a Mara
przyjęła zaproszenie i usiadła obok chłopaka. Właściwie siedzenie przy innych
stołach nie było niczym nowym. Tylko ślizgoni się z nikim nie integrowali, a to
było do przewidzenia. Dziewczyna nalała sobie soku dyniowego do kielicha i ze
smutną miną patrzyła na nieregularne pierścienie tworzące się we wnętrzu
kielicha.
- Na pewno
wszystko dobrze? Wyglądasz jakoś niemrawo- Zapytał Albus.
- Nie, nic
mi nie jest. Po prostu martwię się o jutrzejszy mecz. Jestem kapitanem. Jeśli
przegramy to z mojej winy- zasmuciła się jeszcze bardziej Mariette.
-
Dlaczego mielibyście przegrać?- Dopytywał się dalej Albus.
- Może
dlatego, że moi właśni rozgrywający uderzają w słupki bramkowe, a pałkarz nie
potrafi obronić się przed tłuczkiem?- Zironizowała słabym głosem Mara.
- To
rzeczywiście niezbyt dobrze- odrzekł Gryfon kładąc Mariette rękę na ramieniu.-
Ale trzeba być dobrej myśli, nie?
-Tak, z
pew…- Zaczęła Mara, ale nie dokończyła. Oczy wszystkich skierowane były na
wchodzących do Wielkiej Sali rozwścieczoną Rose rzucającą wściekłe spojrzenia
na każdego gapia oraz zmieszanego Scorpiusa o policzku mieniącym się siarczystą
czerwoną plamą w kształcie ręki. Rose usiadła wściekle na ławce z takim
impetem, że Albus i Mara aż podskoczyli.
- Zmieniam
zdanie. Jutro jestem za Hufflepuffem- Powiedziała szybko i zabrała Marze z
przed nosa kielich z sokiem dyniowym by wychylić z niego potężny łyk.
- To
wcześniej nie byłaś?- Zapytała udając urażoną Mara. Tak naprawdę dobrze
wiedziała, ze Rose będzie za Scorpiusem. Rose chyba zignorowała jej pytanie.
- Co za
wredny, oślizgły, fałszywy, dwulicowy…- zaczęła Rose, a cała trójka wiedziała o
kim mówi i z pewnością cała trójka nie chciała słuchać dalej. Nagle rozległ się
dźwięk łyżeczki uderzanej w kieliszek i każdy wiedział co się dzieje.
Dumbledore chce coś powiedzieć. Wszyscy odwrócili się w stronę stołu
nauczycielskiego.
- Witam was
uczniowie i zapewniam, że na długo nie oderwę was od smakołyków- Zażartował
dyrektor.- Otóż dziś jest szczególna okazja. Dziś ogłaszamy otwarcie Turnieju
Trójmagicznego!- Krzyknął Dumbledore, a w Sali zapanowała wrzawa.- Ale to nie
wszystko. Z tej okazji mamy zaszczyt gościć delegację z czterech szkół.
Powitajmy ich! Na początek duma japońskich szkół- Charamiko wraz z ich
zaszczytną derektorką Satsu San!- Krzyknął Dumbledore, a drzwi wielkiej Sali
otworzyły się i weszła przez nie prawdziwa parada Japończyków. Na samym
początku parady szła niska i chuda japonka o (nawet jak na Japończyków)
wyjątkowo skośnych oczach. Ubrana była w poważny ciasny strój a’la bizneswoman,
a czarne włosy miała spięte w idealne warkocze. Za nią w kolorowych i
fantastycznych kimonach, na wysokich koturnach, z pełnym makijażem i
wachlarzami w rękach szły drobne Japonki idąc prezentując taniec gejszy, a za
nimi w pełnych strojach samurajów szli chłopcy z Charamiko wymachując z powagą
katanami. Dyrektorka stanęła przed Dumbledorem, a on nakierował ich na stół
Revenclavu.
- Następnie
mamy zaszczyt gościć delegację z USA z najlepszej akademii na kontynencie.
Powitajmy Magician School for Ambitious Students wraz z Dyrektorem Brianem
Perrym!- Drzwi Wielkiej Sali znów się otworzyły, ale tym razem na samym
początku szedł krępy mężczyzna w niebieskich dresach i z
gwizdkiemprzewieszonymprzez szyję. Za nim w skąpych spudniczkach i krótkich
bluzkach wbiegły dziewczyny przebrane za cherledeerki skacząc salta, robiąc
gwiazdy i wyczyniając jakieś skomplikowane choreografie z pomponami. Za nimi
weszli chłopcy. Połowa z nich była niska, ale umięśniona i ubrana w stroje
besebollowe prezentowali różne chwyty, a druga połowa to ciemnoskórzy
wysocy jak wieże chłopcy przebrani w stroje do koszykówki i wyczyniający
najróżniejsze rzeczy z piłkami. Mara zauważyła, że mimo strojów sportowych ich
ubrania wyglądają bardzo średniowiecznie i jakoś… elficko? Dyrektor podszedł
Dumbledore’a, a dyrektor Hogwartu przekierował ich do stołu Slytherinu.
- Wbrew
pozorom, MSFAS ma najlepsze wyniki prawie na całym swiecie- szepnął Marze do
ucha Albus.
- A teraz
zaszczyćmy brawami najpopularniejszą hiszpańską szkołę w kraju. Powitajmy Happy
Magician School wraz z dyrektorem Antonio Estravadosem!- Tym razem nie było
hucznej parady. Na samym początku szedł siwiejący wysoki jak dąb dyrektor
ubrany w togę w kolorze fioletu. Za nim warstwami ustawieni byli uczniowie.
Najpierw szli gotycy, później emo, następnie rockowcy, grunge, skinheadzi i
wielu innych. Dumbledore przekierwał delegację z Hiszpanii ku niezadowoleniu
Mary do stołu Gryfonów. Po chwili wszystkie ławki zagęściły się od
subkulturowców, a naprzeciwko nich usiadła trzyosobowa grupka emo z ciekawością
patrząca na Molly. Mara starała się nie zwracając niczyjej uwagi wrócić do
stołu Hufflepuffu. Jedynym emo jakiemu ufała była Molly. Jakoś nie lubiła tej
subkultury. Niestety zdawali się to tak samo zauważyc jej przyjciele Gryfoni
jak i grupka emo któr patrzyłana nią niemiłym wzrokiem. Na szczęście siedziała
już u siebie. Ale dopiero teraz uświadomiła sobie, że przy stole Puchonów nikt
nie siedzi co oznaczało, że Dumbledore zaraz kogoś do nich przydzieli. Pysznie,
pomyślała z ironią dzewczyna.
- I jako
ostatnich powitajmy serdecznie ulubieńców Jamajki, delegację z Luksison
Magician School i ich Dyrektorkę Anofisę Marley!- Tym razem to było wyjątkowo
zadziwiające. Do Wielkie Sali na początku weszła szczupła i bardzo młoda
dyrektorka (przed trzydziestką) z dredami sięgającymi kolan niechlujnie
spiętymi w kitek. Za nią ciągnął się nierówny i niechlujny sznur uczniów. Mara
zauważyła, że większość uczniów to mulaci. Mieli na sobie luźnie bojówki prawie
z nich spadające lub krótkie spodenki w kolorach flagi Jamajki i luźne o kilka
rozmiarów za duże bluzki lub ciasne podkoszulki w kolorze zielonym, żółtym lub
czerwonym. Chłopcy do tego mieli na sobie luźne siegające do końca biodra
koszule założone na swoje bluzki zza których i tak nie było widać ich dłoni, a dziewczyny
krótkie kamizelki w tych samych kolorach co bluzki. Dosłownie każdy z uczniów
posiadał pokaźne dredy, a na plecach każdego widniał obrazek liścia każdemu
dobrze znanej rośliny. Ponadto uczniowie weszli do Sali w wielkiej chmurze dymu
która pachniała dobrze Marze znanym ‘jamajskim zielem’. To mi się podoba!
Pomyślała z uśmiechem. Ja się mogła spodziewać uczniowie z LMS usiedli przy ich
stole, a naprzeciwko niej usiadła trójka mocno zaciągniętych zielem nastolatków
z uśmiechami na twarzach i zupełnie nieobecnymi spojrzeniami. Dwóch chłopaków i
dziewczyna. Dziewczyna jako pierwsza zdawała się wyrwać z transu, bo spojrzała
na Marę i wyciągnęła do niej dłoń.
-Cześć,
jestem Kayla, ale mówią mi Grahamka. A to Lukas i Benson- Przedstawiła siebie i
kolegów dziewczyna. No w końcu jakieś miłe twarze! Pomyślała Mara i
przedstawiła się Grahamce.
(Autorka: Ella Nightmare)
Czesć! Jestem Samantha i pewnie nie wiesz, ale znam już twój blog. Ella mi opowiadała (Ella Nightmare). Znam ją, bo to moja siostra bliźniaczka (w realnym życiu). Czytałam waszego bloga już wczesniej, ale nie miałam konta na google więc nie pisałam komentarzy, ale teraz to się zmieni. Zapraszam na mój blog )do którego założenia namówiła mnie Ella):
OdpowiedzUsuńhttp://the-black-assasin.blospot.com/
Jeszcze notek nie ma, ale możesz sprawdzić fabułę i bohaterów, może ci się podobają :)
Dredy w Hogwarcie, no, no, tego jeszcze nie było :3
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisany rozdział, czytało mi się go z największą przyjemnością. Pozdrawiam ;)
moodybrown.blogspot.com
Super. :D
OdpowiedzUsuńMara była na Reggea Festivalu, ciekawie, ciekawie :D