czwartek, 22 maja 2014

Rozdział XXI
 
- I co? - spytała Mariette, widząc wchodzącą do pokoju Laurę. Krukonka była wyczerpana po tych wielu zaklęciach, jakimi profesor Dumbledore próbował przywrócić jej wspomnienia.
- Nic. Powiedział, że skoro magia nie działa, to tylko sama mogę sobie przypomnieć - powiedziała z konsternacją. Nie miała zamiaru czekać, aż pamięć jej wróci. Postanowiła, że jutro przyprze Willa do muru.
- Szkoda, naprawdę. Ale chyba czas się szykować, nie? - wydusiła z siebie Molly, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Ale w końcu, która dziewczyna nie lubi balów?
- Nie uważacie, że to trochę... dziwne? Że bal jest przełożony? To miał być przecież Bal Bożonarodzeniowy? - zagadnęła Laura, ciekawa, czy koleżanki wiedzą coś na temat tak nurtującej jej sprawy.
- Ja nie. W końcu wydarzyło się już bardzo dużo, jak na tak krótki okres. Nic w tym dziwnego, że zabawę przełożono - rzuciła Puchonka, przeszukując zawarość swojej torby.
- Może to i racja... ale mi coś tu nie pasuje.
- Uspokój się, La! Idziemy na bal, tak? Wyluzuj - powiedziała Molly.
- Dobra, już...
- Hej laski! - do pokoju wpadła Bettina, z hukiem uderzając drzwiami o ścianę. - Laura, łap baleriny. Zapomniałam ci je oddać, ale chyba ci się przydadzą. I jeszcze coś. William cię szukał.
- Jasne, dzięki. Molly, Mara - muszę iść.
- Tylko się nie spóźnij! Musimy się jeszcze przebrać, pomalować paznokcie, i, i...
- Wiem, Mariette, nie spóźnię się. Za chwilkę jestem z powrotem - zamknęła drzwi za sobą. Razem z nią wyszła też Betty.
- Gdzie jest?
- Nie wiem teraz. Chyba dalej cię szuka... moment! Mówił coś, żebyś przyszła na dół.
- Kochana jesteś - cmoknęła blondynkę w policzek. - A teraz leć, bo też musisz się ubrać.
- Do zobaczenia! - zawołała Bettina, wbiegając po schodach na górę. Druga dziewczyna skierowała się w przeciwną stronę.
Laura zeszła na parter. Duże okna dawały dużo światła, tak, że Krukonka musiała zmrużyć oczy. Słońce świeciło wyjątkowo mocno, jak na tę porę roku.
Prawie natychmiast zauważyła Williama. Ślizgon siedział z kolegami i o czymś zażarcie z nimi dyskutował. Kiedy spostrzegł, że dziewczyna przyszła, wstał, uśmiechnął się do niej i kiwnął na nią palcem, żeby poszła za nim. Usiedli razem przy stoliku.
- Hej - powiedzieli jednocześnie, co wprawiło ich w rozbawienie.
- O co chodzi? Czemu mnie szukałeś? - spytała Laura.
- Właściwie to taka błahostka. No, właściwie to...
- Co właściwie? - zauważyła, że chłopak nie może wykrztusić z siebie tego, czego chciał.
- Idziesz z kimś na bal? - wypalił. Słysząc to dziewczyna zaśmiała się.
- Raczej nie. Chyba, że...
- A pójdziesz ze mną? - wyrzucił na jednym oddechu.
- ...mnie zaprosisz - dokończyła. - Jasne, że pójdę. Jeszcze się pytasz?
- No to...dobrze.
- Co ty jesteś taki spięty? Coś mi się zdaje, że się zamieniliśmy rolami.
- Chciałoby się, co?
- Na taką odpowiedź czekałam - powiedziała z przekąsem i wstała. - Muszę lecieć. Do zobaczenia?
- Do zobaczenia. Przyjdę po ciebie.
Przygotowania do balu minęły w totalnym chaosie. Dwie godziny ledwo wystarczyły dziewczynom, żeby się wyrobić. Laura nie stroiła się zbytnio. Stanęła przed lustrem i się przypatrzyła. Stwierdziła, że założenie sukienki z tafty sięgającej do kolan było dobrym wyborem. Morski odcień ubrania podkreślał kolor jej oczu. Ramiona były odsłonięte, ale założyła do kompletu półprzeźroczyste rękawiczki, które zakryły ręce na całej długości. Zakręciła i upięła włosy do góry, żeby jej nie przeszkadzały. Dla wygody zrezygnowała też z obcasów, wkładając połyskujące, czarne baleriny, które oddała jej dziś Betty. Patrząc na swoje odbicie, nieznacznie się skrzywiła. Nie dlatego, że nie podobał jej się widok. Po prostu nie lubiła hucznych przyjęć. Zawsze się tam denerwowała się, co potęgowały tłumy ludzi.
Ale dzisiaj miało być inaczej. William działał na nią zupełnie odwrotnie, niż pozostali ludzie. Dosłownie rozwiązywał jej język.
Laura jeszcze bardziej się zestresowała i usiadła na swoim zaścielonym łóżku. Mariette i Molly wciąż chodziły tam i z powrotem po pokoju, sprawdzając, czy wszystko wzięły. Biorąc przykład z koleżanek, Krukonka przejrzała jeszcze raz zawartość czarnej torebeczki na łańcuszku. Chyba wzięła wszystko, co trzeba.
Nagle nastolatki usłyszały ciche pukanie.
Trzy dziewczyny jednocześnie rzuciły się w kierunku drzwi. Laura była jednocześnie podekscytowana, zdenerwowana, wesoła, niecierpilwa... tyle emocji na raz, że bała się, że zaraz eksploduje. W końcu to Puchonka otworzyła gościowi.
W progu stał William. Krukonce mocniej zabiło serce. Cieszyła się, że idzie akurat z tym Ślizgonem, ale nigdy nie była na balu. Potrafiła tańczyć, ale nie wiedziała, jak to jest na takich przyjęciach. Uśmiechnęła się do chłopaka, puściła oczko do dziewczyn i wyszła z pokoju. W milczeniu zeszła z Willem na dół, gdzie miała odbyć się impreza.
Kiedy postawiła nogę na ostatnim stopniu schodów, bardzo się zdziwiła zmianą wystroju. Spojrzała na niego z uniesioną brwią. Jego ciemne oczy też wyrażały zaskoczenie, ale chłopak nie odezwał się ani słowem.
Laura usłyszała z oddala ciche, subtelne tony muzyki. Znalazła się na korytarzu, którego jakby nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Wszystko tonęło tu w złocie: dywan, ściany, ozdobne kandelabry, zwieszające się z sufitu żywe kwiaty na prawdziwych gałęziach. Dziewczynie coś się przypominało, ale nie była pewna, co.
Korytarz prowadził prosto do sali bankietowej. Wyglądała ona jeszcze bardziej niesamowicie, niż złoty tunel, o ile to w ogóle możliwe. Z góry sypały się złote gwiazdki, ale zanim dotknęły czyjejkolwiek głowy, znikały. W mniejszej komnacie obok stały złoto nakryte stoły. W rogu pomieszczenia stała scena - oczywiście, muzyka miała być na żywo. Parkiet pięknie błyszczał i odbijał światło gigantycznego żyrandolu złożonego z tysięcy szkiełek i diamencików. Laura była zachwycona pięknem tego miejsca.
- Idziemy? - spytał William, wskazując palcem na hol ze stolikami, wytrącając równocześnie dziewczynę z transu.
- Tak. To tam się zaczyna?
- Mhm. Najpierw przemawia Dumbledore.
- Zapomniałam. Czytałeś ogłoszenie? - zagadnęła z ciekawością, kiedy usiedli przy jednym z okrągłych stolików.
- Czytałem - powiedział skromnie.
- Zadziwiasz mnie dzisiaj.
- Szczerze? Ty mnie też. Myślałem, że mam cię w garści, ale najwyraźniej tak nie jest. Chyba jeszcze cię nie rozgryzłem - rzucił żartobliwie i mrugnął. Zza spokojnej maski było widać przebłyski ślizgońskiego charakteru.
- Nie tak łatwo mnie usidlić. Ale masz moje przyzwolenie - odgryzła się. Dyskusja trwałaby o wiele dłużej, ale przy równie złotej jak stoliki mównicy stanął dyrektor szkoły. Krótko opowiedział o tradycji Balu i okolicznościach, troszkę - jak to on - pożartował, a w końcu ogłosił rozpoczęcie. Pierwszy taniec zawsze był uroczysty. Kiedy bal był organizowany jako urozmaicenie Turnieju Trójmagicznego, tańczyli go reprezentanci. Teraz nie wiadomo, czy na serio, czy dla żartu, imprezę mieli rozpocząć nauczyciele.
Wyglądało to naprawdę komicznie, i jeśli celem dyrektora było rozbawienie uczniów, to zasłużył on na Wybitny.
Wielgachna McGonagall tańczyła z malutkim Flitwickiem, Dumbledore pokłonił się Trelawney, a Hagrid niezgrabnie kołysał się na boki z profesor Sinistrą. Wszyscy śmiali się do rozpuku. Wreszcie walc dobiegł końca, a na scenę wkroczyły Fatalne Jędze ze swoim nowym, dzikim przebojem. Laura tańczyła z Willem, naprawdę świetnie się bawiąc. Zapomniała w mig o tym, że może na nią patrzeć mnóstwo osób. Pozbyła się nieśmiałości i wreszcie mogła być sobą.
- Zachowujesz się, jakbyś przesadziła z kremowym piwem - podsumował ją chłopak, ale ona tylko się uśmiechnęła i pocałowała go w policzek.
- A może na serio przesadziłam? Moment, ile to ja wypiłam... - zastanawiała się Krukonka.
- No nie wiem. Z pół stolika butelek, może więcej - zażartował chłopak.
- Głupek. Nie więcej, niż trzy szklanki. I kto tu przesadził?
Zespół miał zacząć grać smutną balladę, kiedy w przeciwnym końcu sali coś się wydarzyło. Laura w pierwszej chwili nie wiedziała dokładnie, o co chodzi. Wszystko pogrążyło się w totalnym chaosie. Niektórzy biegali z wrzaskiem tam i z powrotem, ktoś zgasił światło, a dookoła rozlegały się krzyki i rozgorzały pojedynki na zaklęcia. Tylko... między kim?
Światło znowu zaświeciło, ale widok był straszny. Na bal wkradły się wampiry. Laura niedowierzała, ale musiała to przyznać. Nie czekając ani chwili, szarpnęła energicznie za zatrzask malutkiej torebki. Wepchnęła rękę aż do łokcia, poszukując różdżki w magicznie powiększonym wnętrzu kopertówki. W ostatnim momencie wyczuła chłodną, lekko wibrującą w dotyku osikową różdżkę.
- Drętwota! - krzyknęła, wskazując na zbliżającą się do niej zakapturzoną postać, a ta bezwładnie upadła na ziemię. Dziewczyna miała szczęście, że potwór nie miał różdżki. Krukonka nagle poczuła, że coś omiotło jej bok. Poczuła się słaba i wyczerpana, ale zebrała siły, potrząsnęła głową i odwróciła się.
Za nią stał kolejny stwór, tym razem z różdżką. Przed chwilą musiał chybić, ale teraz szykował się do rzucenia kolejnej klątwy. Wywiązała się bitwa. Laura raz przypadkowo miotnęła Upiorogackiem w kogoś stojącego obok, a jej przeciwnik omal nie wytrącił jej różdżki z ręki. Walka była zacięta, ale dziewczyna była na skraju wyczerpania. Wtedy zmienił ją profesor Lupin, który od razu pokonał wampira i zaczął atakować drugiego.
- Poddajcie się! - zawołał jeden z upiorów. Wtedy to profesor Dumbledore wykonał szeroki ruch ręką, a od niego roztoczyła się czerwona łuna światła. Wszyscy zamknęli oczy. Kiedy Lala je otworzyła, w sali nie było już żadnego intruza.
Nastolatka rozejrzała się. Walczący ciężko oddychali, opierając się o ściany, kilka osób szlochało, część pomagała rannym, a niektórzy zemdleli i leżeli na podłodze. Wśród nich Laura zauważyła Marę. Była pod progiem, a obok niej klęczała Molly Weasley. Dziewczyna chciała podejść do dwóch koleżanek, ale zabrała je pani Pomfrey.
Kiedy zapanował względny spokój, Laura poważnie zdziwiła się, nie widząc nigdzie Williama. Ślizgon dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Gdy Lala rozglądała się, podeszła do niej Bettina.
- Co jest? Żyjesz?
- Tak, żyję. Ty też? Wszystko w porządku? - spytała troskliwie brunetka.
- W najlepszym. U dziewczyn też.
- Świetnie, kamień z serca. Słuchaj, mam takie pytanie... widziałaś może gdzieś Williama? - zagadnęła.
- No jasne! Tańczył z tobą.
- A potem?
- Zdawało mi się, że od razu, jak się uspokoiło, wychodził z sali... o, patrz, idzie zguba! - dodała po chwili Betty i odeszła w kierunku June.
Laura odwróciła się. Rzeczywiście, do środka wszedł William.
- Gdzie ty, na Merlina, byłeś?
- Walczyłem. Konkretnie o tam - powiedział z wzrokiem niewiniątka.
- Czy ty musisz zawsze pakować się w najgorsze? - zapytała retorycznie Laura, patrząc sceptycznie na jego rozcięty łuk brwiowy. Wskazała na ranę różdżką i wyszeptała zaklęcie, a fragment skroni chłopaka zasłonił plaster.
- Dzięki. Teorytycznie nie, ale w praktyce już tak.
- Cały czas się pojedynkowałeś?
- Oh, daj spokój, La. Tak, cały czas. Mam ci coś do powiedzenia, ale to dłuższa sprawa. Pogadamy o tym jutro.
- Jasne. Lecę - rzuciła lekko zawiedziona.
- Czekaj! - zawołał za nią.
- Co? - Laura odwróciła się niechętnie. Czuła się oszukana i zignorowana.
- Przepraszam.
- William, sorry, ale nie rozumiem. Za co przepraszasz? - spytała skonsternowana.
- Za to, że każdą ra... każde spotkanie coś nam przerywa.
- Will, to nie twoja wina - powiedziała miękko i zbliżyła się od chłopaka. Jej zdenerwowanie odpłynęło.
- Wiem, ale przeprosiny ci się należą, a los na pewno ci ich nie da.
- Dziękuję. Nie martw się, w końcu się uda.
- Obiecuję, że nie przestanę próbować. Masz rację, w końcu wypali. No to jak, masz czas w przyszły weekend?
- Tak, nic nie planowałam - odparła niepewnie.
- To zrobię ci niespodziankę - powiedział, uśmiechając aię szelmowsko.
- Nie mogę się doczekać - rzekła.
- W takim razie jesteśmy umówieni. Chodź, odprowadzę cię. - Odeszli, zanim dogoniła ich nadopiekuńcza pielęgniarka.
Chłopak zatrzymał się przed drzwiami pokoju, w którym tymczasowo mieszkała Laura z Marą i Molly. Oboje patrzyli na siebie już od dłuższej chwili. Dziewczyna nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, który sam szedł jej na usta. Serce waliło jej jak oszalałe, ale była szczęśliwa. Uśmiechała się, bo po prostu się cieszyła. O dziwo wcale nie było jej głupio, że tak stoi, nic nie mówiąc. Ani ona, ani William nie miali ochoty się żegnać.
Nagle dało się słyszeć tupot obcasów. Ktoś wchodził po schodach. Ślizgon nie czekając na nic, delikatnie pocałował dziewczynę w usta. Ona odwzajemniła pocałunek, obejmując go za szyję.
- Kryj się - powiedział, nie odsuwając się od niej i wepchnął ją do wnętrza pokoju, zatrzaskując drzwi.
Laura, głęboko oddychając, oparła się o ścianę. Ktoś przeszedł korytarzem (pewnie McGonagall szuka uciekinierów, pomyślała), ale nie zajrzał do środka. Mara i Molly jeszcze nie przyszły do pokoju, co troszkę ją zmartwiło, ale teraz mogła szczerze, szeroko się uśmiechnąć, tak sama do siebie. Ze świadomością, że coś czuje do Williama, przebrała się i schowała pod kołdrę.
Była stuprocentowo pewna, że chłopak coś przed nią ukrywa, ale w tej chwili nie myślała o tym. Wieczór był zbyt krótki, żeby go wypytać, ale jutro kończy się weekend i wreszcie wrócą do szkoły. Wtedy go przepyta i dowie się, czego jest ciekawa. Wszystko wróci do normy, łącznie z dementorami, wampirami i jej życiem.
Ale, czy to na pewno jest koniec kłopotów? Może to dopiero początek?
 
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
 
(Autorka: A. Lynch)

1 komentarz:

U nas zasady są proste:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NIE HEJTUJ!
NIE SPAMUJ!
KOM = KOM
OBS = OBS
Miłego czytania! Buziaki. ;*