środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział XII

Pani Pince, bibliotekarka o wyglądzie wygłodniałego sępa, rzuciła zdegustowane, poirytowane spojrzenie Laurze. Ta zarumieniła się, zamilkła i opuściła wzrok. Kiedyś było dla niej nie do pomyślenia, żeby tak głośno zachowywać się w bibliotece.
– Palant! – skomentowała głośno Mariette.
– Idiota! – dodała Molly.
– I to w dodatku bezmózgi tchórz! – I Rose wrzuciła swoje trzy grosze.
– Jakbym, dziewczyny, nie wiedziała. Nie obchodzi mnie, co zrobił. Dla mnie równie dobrze mógłby nie istnieć – skłamała La, nie patrząc przyjaciółkom w oczy, bo była pewna, że wtedy nie uwierzą jej słowom. Nie miała ochoty mówić, że jakaś jej cząstka - którą w tym momencie pragnęła udusić, zakopać, odkopać i zamknąć w skrzyni wrzuconej do ognia - nadal czuła coś do jej chłopaka. 
Byłego chłopaka, dodała z satysfakcją w myślach, ale wiedziała, że to na nic. Nie oszuka samej siebie.
– Dobra, ale powiedz nam, co się wczoraj z tobą działo? Nie mogłyśmy cię znaleźć! – Mara bawiła się kosmykiem Molly, teraz już nie kruczoczarnym. Dziewczyna przefarbowała się na blond, a w dodatku końcówki włosów miała niebieskie. Tylko Rose z tej czwórki nie zmieniła fryzury.
– Hmm... tak, wiem, że przechadzałam się po zamku, a potem spotkałam Aleksa – powiedziała zdawkowo, po udawanym namyśle. Nie chciała się przyznać, że płakała.
Dziewczyny uniosły brwi, a potem jednocześnie zapytały:
– Jakiego Aleksa?
– Że co?
– Jest przystojny?
Naraz cała czwórka wybuchnęła śmiechem, a bibliotekarka uznała, że miarka się przebrała. Rozwścieczona wygoniła nastolatki, a one uciekały z nieprzyzwoitą dla niej radością, poganiane przez zaczarowane woluminy, tłukące je po głowach.
– Widzimy się na spotkaniu u Dumbledore, nie? – zapytała Rose.
– Tak, do zobaczenia. Właśnie, zapomniałam wam pogratulować! – zawołała Laura.
– Nawzajem – odparły kuzynki.
– Powodzenia – powiedziała jeszcze Mara i dziewczyny rozeszły się.

***


Dumbledore wyglądał na zadowolonego, nawet można by powiedzieć, że promieniował szczęściem. Tyle, że dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zawsze roztaczał wokół siebie taką aurę, ale to zupełnie inna sprawa, bo dziś był wyjątkowo wesoły.
Laura siedziała na jednej z ławek, czekając na resztę osób. Rozmawiała z Mariette i kilkoma reprezentantami, zastanawiając się głośno, co będzie pierwszym zadaniem.
Nagle do sali wpadł Scorpius Malfoy i William Snape, na nieszczęście dziewczyny.
Laura skierowała wzrok na drzwi, zamilkła w pół zdania, zaskoczona, ale po chwili uniosła brodę wyniośle, starając się wyglądać na wcale nieprzejętą.
Wszyscy, którzy słuchali jej opowieści, o tym, co wyczytała o Turniejach w "Dziejach Edukacji Magicznej", zdziwili się, że przerwała, nie kończąc. Mara natychmiast zareagowała i przytomnie rzuciła żart, chcąc rozładować napięcie. Pełną niezęczności ciszę przerwał wybuch śmiechu.
Laura zaśmiała się za późno, nienaturalnie, sztucznie. Nie usłyszała wcale, co powiedziała Mariette, była jej jednak wdzięczna. Will też na nią patrzył, ale nie z wyższością, nie z wyrzutem, jak ona. Patrzył z taką nostalgią, żalem, smutkiem. Jakby żałował. Laura odwróciła ostentacyjnie głowę, bojąc się, że niedługo mu wybaczy. Nie chciała tego, ale jednocześnie pragnęła z całego serca.
Nigdy by nie pomyślała, że życie może być tak skompikowane. 
Ale najwyżej to jeszcze nie był szczyt, bo do środka wszedł Alex.
Laura spojrzała na niego i w odpowiedzi na jego szczery, szeroki uśmiech smutno uniosła  kąciki ust. 
Poprosiła Mariettę, by odwróciła od niej uwagę, a ta skinęła głową i zaproponowała grupie, że opowie, jak kiedyś doprowadziła Filcha do granic cierpliwości. Nie czekając na aprobatę, głośno podjęła monolog, a Lala skorzystała z okazji i podeszła do blondyna, ostentacyjnie ignorując Willa.
– Hej – powiedział, kiedy podeszła.
– Hej.
– Chciałaś czegoś ode mnie? – spytał niby wrogo, ale ton jego głosu brzmiał przeciwnie, aż przesadnie niewinnie. Dodatkowo kołysał się na piętach, patrząc się na nią, jak pięcioletni chłopiec próbujący ukryć przed matką, że zjadł właśnie wszystkie czekoladki.
– Nie... Tak. Chciałam cię przeprosić – powiedziała, sama zaskoczona słowami płynącymi z jej ust. – Nie wiem dlaczego, ale czuję się winna. Chyba dlatego, że wczoraj wyszłam tak bez tłumaczenia.
– Nie masz za co przepraszać, naprawdę ja wczoraj posunąłem się za daleko. Ja jestem ci winny przeprosiny. Przepraszam, że byłem taki wścibski, ale nie mogłem cię zostawić tkaiej zapłakanej... – mówił.
– Teraz ty nie masz za co przepraszać. Jestem ci tylko wdzięczna, chyba sama tego nie wiedziałam, ale potrzebowałam wtedy rozmowy – przerwała mu.
– Ok, to chyba jesteśmy kwita. Ale to nie jest dobry moment na... wspominki. Pełno tu ludzi, wiesz? 
– Fakt, wiesz, nie zauważyłam – stwierdziła z sarkazmem i wywróciła oczami.
– Pogadamy później, ok? – zapytał, uśmiechając się.
– Jasne. – Już się odwróciła, kiedy szepnął jej do ucha:
– Tak na marginesie, świetnie tańczysz.
Z rozmysłem nadepnęła go na stopę, odchodząc w kierunku przyjaciółki. Odwróciła się jeszcze lekko i zdawało jej się, że ma uniesiony policzek. Śmieje się. Laura pomyślała, że w życiu nie spotkała osoby, która ciągle się uśmiecha.
Zernęła teraz na Willa. Zdawało jej się, że jest przygaszony i (czyżby?) zazdrosny. Uśmiechnęła się tryumfalnie i zadarła zarozumiale głowę.
– Lala, zaraz nosem dotkniesz sufitu – szepnęła teatralnie Mara, kiedy dziewczyna podeszła do grupki. Tu i uwdzie ktoś parsknął śmiechem, ale zaraz do sali weszły Molly i Rose, wię Dumbledore zwołał wszystkich do przednich ławek, ruchem głowy każąc, by usiedli. 
W sali, prócz reprezentantów i dyrektora Hogwartu, byli dyrektorowie pozostałych szkół i Minister Magii, Dracon Malfoy. 
– Witam was serdecznie i myślę, że skoro jesteśmy już wszyscy, możemy spokojnie zacząć. Tak więc, z przyjemnością oddaję głos panu Malfoy'owi.
Laura nie miała najmniejszej ochoty słuchać, co zamierza powiedzieć ojciec Scorpiusa. Nie wiedziała dlaczego, ale tak po prostu było. Udając, że opiera znużona twarz na dłoniach, zatkała sobie uszy. Miała tymczasowo zbyt duży mętlik w głowie, by przejmować się turniejem.
Zresztą wcale nie wierzyła, ża dowie się czegoś konkretnego. Jej myśli absorbowało coś zupełnie innego.
Laura Scott w tej chwili podjęła wewnętrzną dyskusję na temat tego, kim jest, a kim nie jest.
Ktoś szturchnął ją w ramię. Molly.
– Co? – spytała nieprzytomnie, a Gryfonka wywróciła oczami. 
– Nie słuchałaś? Koniec! – powiedziała wolno i wyraźnie, jakby ta druga była opuźniona w rozwoju. Lala trzepnęła ją żartobliwie w ramię, ale zastanawiała się, gdzie się podział czas.
– Nie słuchałam. Kiedy zadanie?
– Za dwa dni – odparła, niby spokojnie, Molly.
– Że jak?! – Pytanie, może nazbyt głośne, odbiło się od ścian korytarza.
– No tak. – Dziewczyna pstryknęła palcami. – Czary-mary, hokus-pokus, jak to mówią mugole. 
– Niezmiernie się cieszę. Naprawdę. – Za przytępioną intonacją kryła się największa ironia, jaką kiedykolwiek Laura poczuła. 
– Żebyś wiedziała, że ja też. Chodź, zrobią nam zdjęcie.
Potomkini legendarnej plotkary i skandalistki, Rity Skeeter, ustawiła wszystkich do wspólnego zdjęcia. Z miną intrygantki obserwowała kto z kim rozmawia, do kogo się uśmiecha, co robi. Później parami wołała ich do schowka na miotły, żeby zadać parę pytań. Laura wraz z Mary Jones, drugą reprezentantką Ravenclawu, weszła do paszczy smoka z lekkim stresem.
– Laura Scott i Mary Jones McRoad, zgadza się? – spytała blondwłosa kobieta swoim donośnym głosem. Siedziała na odwróconym do góry nogami kuble na śmieci, ssając koniec swojego jadowicie czerwonego pióra. Samo ono napawało przerażeniem, ale w połączeniu z ustami kobiety o tym samym, jaskrawym kolorem i długimi paznokciami spiłowanymi na kształt zaostrzonych migdałów...
– Tak, proszę pani – odparły dziewczyny jednocześnie, Lala przesadnie zaciskając zęby. To (chyba) nie wina tej reporterki, że dziewczyna akurat jest w... powiedzmy, ciężkim stanie psychicznym. Jakby miała zaraz się rzucić na jej twarz i wydrapać oczy.
– Dobrze, rozgoście się. – Sztuczny uśmiech nie schodził Dalii Skeeter z przesadnie umalowanych warg.
– Ona chyba żartuje – rzuciła szeptem brunetka do Mary Jones z widoczną ironią w głosie.
– Mówiłaś coś, skarbie? 
– Nie, tylko ziewnęłam. Widzi pani, wczoraj czytałam do późna... – skłamała słodkim głosikiem.
– Dobrze. Może zacznijmy od... właśnie, chyba nie będzie wam przeszkadzać moje samonotujące pióro?
– Ależ skąd – odparła cicho poddenerwowana Mary Jones.
– No dobrze. Siadajcie, kochane! Nie denerwujcie się, potraktujcie to jak zwyczajną, przyjacielską rozmowę. A więc, może tak, jak myślicie, jak wam pójdzie w pierwszym zadaniu? Może ty, Mary Jones?
– A więc, um... myślę, że na pewno będzie trudne, ale jakoś dam sobie radę.
– A ty Lauro? 
– To zależy, jakie będzie zadanie. Na pewno będzie sprawdzać naszą odwagę, jak było w poprzednich Turniejach...
– Dobrze – przerwała Skeeter. Lala zacisnęła zęby.
– Jeszcze nie skończyłam... proszę pani. – Reporterka zignorowała ją i kontynuowała.
– Jak uważasz, poradzisz sobie z presją? Jak myślisz, jak zareagują twoi przyjaciele, znajomi? Co o tobie myślą, Lauro? Są zazdrośni, że ty zostałaś reprezentantką?
– Po pierwsze, moje przyjaciółki także reprezentują Hogwart, a znajomych dobieram sobie tak, że wiem, iż są prawdziwymi, szczerymi osobami nie mającymi zamiaru mnie kompromitować. Po drugie, nie zastanawiam się, że nie jestem taką, jaką inni mnie widzą, i że taka, jaką byłam lub mogłam być, byłam albo mogłam być widziana przez innych. Inaczej inni widzieliby mnie... inaczej. A po trzecie, czy ma pani coś do zarzucenia moim znajomym?
Reporterka, ku uciesze Laury, wyglądała na po części skonfundowaną, po części złą.
– Zostając przy tematach osobistych... podobno przyjaźnisz się z większością reprezentantów, w tym Williamem Snapem. Jak uważasz, czy to, że jego wuj jest nauczycielem, ma jakiś wpływ, że ty i twoje przyjaciółki zostałyście wylosowane?
– Nie, a poza tym, ma pani przestarzałe informacje – powiedziała sucho Laura. Czemu tak się na mnie uczepiła?
– Przestarzałe? – Wyglądała na zaskoczoną i przejętą.
– Nic mnie nie łączy z Williamem Snapem. 
Dalia Skeeter uniosła brew, nic nie powiedziała, ale Laura niemal widziała, jak pracują trybiki w jej głowie.
– Dobrze, może teraz Mary Jones... więc, moja droga, co myślisz na temat


***

– Przepraszam.
– Nie jestem zainteresowana.
– Przepraszam...
– Will! – przerwała mu Laura, rozwścieczona. 
Było już po północy, kiedy jakaś dziewczyna wchodząca do pokoju wspólnego powiedziała jej, iż jakiś chłopak grozi, że będzie czekał na kroytarzu, dopóki do niego nie wyjdzie. Nawet całą noc. Laura wystraszyła się lekko nieuniknionej przecież rozmowy i planowała iść spać, ale w połowie drogi do dormitorium dotarło do niej, że to tchórzostwo. Przybrała oschłą, obojętną maskę i wyszła przed pokój Ravenclawu.
– La, zrozum, postaw się chociaż na chwilę w mojej sytuacji...
– Ty egoisto, a czy ty kiedykolwiek może próbowałeś postawić się w mojej?! – wykrzyczała mu w twarz, nie wytrzymując.
William był w kropce. Wyciągnął rękę w jej stronę, ale w połowie drogi się rozmyślił.
– Proszę, pozwól mi chociaż wyjaśnić.
Laura spojrzała na niego z największą nienawiścią, na jaką było ją stać.
– Spiesz się, chcę iść spać – oznajmiła chłodno.
– Byłem wtedy... nietrzeźwy... a poza tym, wokół było pełno moich, powiedzmy, znajomych. Myślisz, że jakbym odmówił tej dziewczynie, to jakbym był postrzegany?
– Wiesz co, nie wiedziałam, że jesteś aż takim egoistą. Trzeba było od razu mówić, że taka szlama cię nie interesuje. – Oczy Laury napełniły się łzami.
– Hej. Hej, La, nie płacz – próbował otrzeć jej policzek, ale odepchnęła jego dłoń. – I nigdy więcej nie waż o sobie tak mówić, rozumiesz? Jesteś najbardziej wartościową, najcudowniejszą osobą, jaką znam.
– Odwal się. Nie przeszkadzało ci, kiedy twój, powiedzmy, znajomy, tak mnie nazwał. Teraz to możesz się pocałować gdzieś.
– Laura, czekaj! Muszę ci coś jeszcze powiedzieć.
– Will, czego ty jeszcze ode mnie chcesz?! Nie wiesz, że nie kopie się leżącego?! – krzyknęła, szlochając.
– Nie płacz. Zadaniem są... – nachylił się, żeby coś powiedzieć, ale Laura zatkała mu usta dłonią.
– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, a tym bardziej być ci czegoś winna – stwierdziła oschle, chociaż słowa ją raniły.
– Nic nie powiem. Przepraszam.
– Dziękuję, ale Will, wiesz dobrze, że to niczego by nie zmieniło. Na razie po prostu nie potrafię ci wybaczyć, nie wiem, czy kiedykolwiek... – powiedziała. Skinął smutno głową.
– Ale musisz spróbować. Proszę. Przepraszam. Mogę... – Schylił się, by dotknąć jej twarzy, ale Laura zatrzymała jego dłoń, tyle, że za późno. – Przepraszam.
– Nie, Will. Nie rób mi tego. Nie – powiedziała cicho i odepchnęła go lekko, ale ustąpił sam. Pobiegła, żeby zapomnieć.
Ciekawe: kiedy człowiek pragnie o czymś z całej siły sobie przypomnieć, nici z tego. I nigdy nie pamięta się o czymś pięknym.
Ale kiedy z całej siły chce się zapomnieć o tym, co się w życiu stało złego, wspomienie zakotwicza się z swoją maksymalną mocą w pamięci. Jak chwast o nieznośnie długich korzeniach. 
Tyle, że jeśli chwasty wyrwie się odpowiednio szybko, już nie wrócą. A z wspomnieniami jest inaczej.


***

– Molly, Rose, widziałyście? Mam "Proroka"! – zawołała Laura. Był ranek, a Gryfonki właśnie jadły śniadanie. Bez cergieli, łamiąc zasady siadania przy osobnych stołach, Krukonka wepchnęła się obok dziewczyn.
– Zaraz zobaczymy, co ta nędzna pisarka wymyśliła – powiedziała, szukając odpowiedniego artykułu. Długo nie musiała kartkować pisma, bo całe trzy pierwsze strony były poświęcone Turniejowi.
– Daj przeczytać – rzuciła Mo.
– Czekaj, dopiero co go dostałam. Przeczytam i wam dam. – Laura zaczęła lekturę. Stopniowo miała coraz szerzej otwarte ze zdumienia oczy i coraz szerszy uśmiech. W końcu wybuchnęła tak głośnym śmiechem, że owsianka omal nie wyleciała jej z ust.
– To totalna głupota – wydusiła ze łzami w oczach. – To tak głupie, że aż śmieszne. Słuchajcie.
Lala odchrząknęła, przełknęła jedzenie i zaczęła oficjalnym głosem:
– Laura Scott, druga z reprezentantek Ravenclawu pochodzenia mugolskiego (jakby to miało jakieś znaczenie – wtrąciła) ma stanowczo zbyt wysokie mniemanie o sobie. Nie można zaprzeczyć, że jest niewątpliwie inteligentna, jednak jej nieopanowany temperament, brak szacunku, zarozumialstwo i zadufanie w sobie przeczą jej wizerunkowi idealnej uczennicy. Ta niby niewinna, delikatna buzia kryje przebiegłą, wyrachowaną i bezwględną przeciwniczkę, za wszelką cenę pragnącą zwyciężyć Turniej. Zdaniem nauczycieli (pytała Snape'a – dodała), cytując: "na lekcjach jest niegrzeczna i desperacko stara się o uwagę, wtrąca się w słowa i wykazuje niepokojące skłonności do łamania zasad". Dziewczyna ta wkupiła się z łatwością w łaski większości uczestników, czekając na odpowiedni moment, żeby wbić im przysłowiowy nóż w plecy. Wątpliwe, czy dostała się do Turnieju zgodnie z jego zasadami, czy dzięki znajomościom. Pewne za to jest, że Laura nie będzie grała czysto... i tak dalej – zakończyła z głupawym uśmieszkiem.
– Z taką miną to ty nie wyglądasz na inteligentną – podsumowała Rose, przekrzywiając głowę. 
– Zdecydowanie – potwierdziła Molly. – A teraz... DAWAJ GAZETĘ! – krzyknęła i ze śmiechem wyrwała Laurze "Proroka Codziennego". 
Kilka minut później do Wielkiej Sali wpadła Mariette, oburzona faktem, że skutkiem artykułu Dalli Skeeter dziewczyny będą postrzegane w krzywym zwierciadle: ona jako chciwa podrywaczka, Molly, niechciane dziecko od Weasley'ów z depresją, pragnące uwagi, Rose - desperatka mająca dość biednej rodziny i wreszcie Laura, jako niezwykle przebiegła nastolatka z przerostem ambicji.
– Daj spokój, Mara – powiedziała La, chcąc ją uspokoić.
– Jeszcze jeden taki artykuł, a ją zabiję – Puchonka patrzyła w przestrzeń wzrokiem mówiącym, że wcale nie kłamie.
– Na twoim miejscu, w takim razie, szykowałabym alibi. Uwierz, że z każdym zadaniem będzie coraz gorzej – stwierdziła gorzko Rose.


***
Laura przeciągle jęknęła.
– Mary Jones, wyobrażasz sobie, że mamy największego na świecie pecha? – wycedziła  cicho, patrząc z niechęcią na miniaturkę Długopyska Portugalskiego, przed chwilą wylosowaną przez jej turniejową wspólniczkę.
– Hm? Przecież on nie jest najgroźniejszy, nie? Z tego, co pamiętam, to...
– Tak, tak. Długopysk Portugalski. Jeden z łagodniejszych smoków, o charakterystycznym wielkim pysku, zamiast ogniem - plujący jadem. To wszystko prawda, ale niezbyt ważna prawda – przerwała jej smętnie.
– Przestań mnie straszyć, laska. O co chodzi? – spytała skonfundowana Mary Jones.
– Długopysk Portugalski. Jedyny smok, na którego nie działa najprostsze i najbardziej oczywiste zaklęcie. Conjunctivitus – westchnęła Laura ponuro.
Następne kilka godzin Laura spędziła siedząc jak na szpilkach, przypominając sobie wszystko, co wie o smokach. Na całe szczęście chodziła na zajęcia z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, a nauczyciel, nieco ekscentryczny profesor Hagrid, lubował się w najgroźniejszych zwierzętach, zwłaszcza w smokach. Ale nie łatwo znaleźć sposób na ominięcie przerośniętego, latającego jaszczura, mając do dyspozycji tylko różdżkę.
Gryffindor... MSfAS... Slytherin... Charamiko...
– Oto przedstawicielki Ravenclawu! – oświadczył głos Dumbledore'a. Tłum zagrzmiał, rozległy się głośne brawa. Laura wraz z Mary Jones wyszła z kolorowego namiotu. Światło ją sparaliżowało. Stała, czekając, aż wzrok przyzwyczai się do ostrego słońca. Co dziwne, widzowie ciągle wiwatowali.
Ale to nie był wiwat. To był ryk głodnego smoka. 
Dziewczyny wyszły na wyznaczoną arenę i znalazły się na czymś w rodzaju kamiennej pustyni: od wejścia do jaskini dzieliło je może pięćset metrów.
– Mamy jakiś plan? – spytała cicho Mary Jones. Smoka nigdzie nie było widać.
– W pewnym sensie. Jak pojawi się smok, musimy wycelować w niego jakieś zaklęcie, ale musi trafić go w gardło lub oko. To jedyne odsłonięte miejsca, które... MARY JONES, UWAŻAJ! 
Okazało się, że Długopysk ukrył się między dużymi skałami. Teraz wyskoczył, a Mary Jones stała do niego tyłem.
Laura popchnęła dziewczynę w bok, w chwili, kiedy smok zamachnął się łapą. Jego pazury przecięły jej ramię, a szata momentalnie zabarwiła się na czerwono.
– Nic ci nie jest? Dobra, rozdzielmy się. – Mary Jones odnalazła się w zadaniu.
Laura odbiegła na lewo i z rozpędu wpadła na gigantyczną skałę. Nagle coś przyszło jej do głowy.
– Mary? Mam pomysł! – zawołała.
– Co?! 
– Ja zajmę smoka, a ty podbiegnij do tych... kamieni i rzucaj w niego, okay? I cały czas odpędzaj go od jaskini, a potem wiejemy!
– Dobra, na trzy! Odwal się, ty gigantyczna... Protego Maxima! – Z różdżki wystrzeliła ogromna tarcza, a fala uderzenia zmusiła smoka do cofnięcia się o parę kroków.
– TRZY! – zawołała Laura i pobiegła w kierunku Długopyska Portugalskiego.
– Heate Lagro! – Bok smoka omiotły wściekłe płomienie. Spojrzał ze złością na Laurę i skierował się na nią. – JONES, CO TY DO CHOLERY ROBISZ?! SPADAJ STĄD! – Mary Jones na te słowa otrząsnęła się i usunęła się z pola rażenia smoka.
Laura zaczęła uciekać. Rzucała na smoka różne wymyślne zaklęcia i uroki, jakich na pewno nie znał żaden uczeń Hogwartu. Ale na smoka nie za bardzo działały. Później przestała próbować mu zaszkodzić, a jedynie zachęcić do pogoni za nią.
– Dalej, ślamazaro! Wingardium Leviosa! – Ogromny kamień wylądował na głowie smoka. Ten wydał z siebie ryk wściekłości i zaczął pluć, gdzie popadnie, jadem. Laura ukryła się za wystającą z ziemi, wysoką na około półtora metra skałą.
– Jones, teraz! – zawołała.
Dźwięki, jakie wydawał z siebie smok powiedziały Lali, że jej koleżanka radzi sobie świetnie. 
– Laura! Biegnij!
Na polecenie dziewczyna zerwała się na nogi i popędziła do jaskini. Niegdy nie lubiła biegać i nie była zbyt szybka, ale mogła śmiało powiedzieć, że tego biegu nie powstydziłby się żaden sportowiec.
– Udało się! Laura, udało się! 
– Masz rację, ale zostało nam tylko czterdzieści minut na znalezienie kufra! Musimy biec – powiedziała.
– Dobra, ale pokaż mi to ramię... Ferula. – Rana była teraz zabandażowana.
– Dzięki, Mary Jones. Ale teraz chodź – powiedziała i pociągnęła dziewczynę wgłąb ciemności – Lumos.
Dziewczyny krążyły między zawiłymi, kamiennymi korytarzami. Błądziły, na każdym rozdrożu zastanawiając się, która droga doprowadzi do wskazówki. Nie miało to sensu, więc z czasem zdały się na intuicję. Laura cały czas miała dziwne uczucie, że są obserwowane, ale ignorowała swędzenie karku, bo za każdym razem, kiedy się odwracała, nie widziała nikogo.
Wreszcie, po ciężkiej wędrówce stromym tunelem, dotarły na brzeg rzeki. Woda w niej wyglądała na zupełnie czarną, niezmąconą żadnym, nawet delikatnym ruchem. Po drugiej stronie widać było przejście do komnaty, z której sączyło się złote światło. Światło pochodni.
– Zdaje się, że dotarłyśmy na miejsce – szepnęła Mary Jones.
– Coś proponujesz? 
– Hmm... to logiczne, że musimy się przedostać do tamtego pomieszczenia – właścicielka platynowych włosów wskazała ręką – ale nie mam najmniejszej ochoty zanurzać nawet najmniejszego palca stopy w wodzie.
– Ja też, ale mam inny pomysł – powiedziała z optymizmem Laura. Odszukała niewielki kamień i skomplikowanym ruchem różdżki przemieniła go w długą, grubą deskę. 
– Gemini Maxima – rzuciła, a kawał drewna cudownie rozmnożył się.
– Już wiem, co masz na myśli. – Mary Jones zabrała się za układanie w specyficzny sposób kawałki drzewa. – Nie patrz tak na mnie, moi rodzice uwielbiają urządzać wakacyjne spływy rzeką i obozy przetrwania – dodała, kiedy Laura zaskoczona uniosła brwi.
– Aha – westchnęła tylko i machnęła różdżką, a na ziemi leżała już kompletna tratwa, związana i szczelna. Brakowało tylko wioseł.
– Zastanawia mnie jedno, wiesz? Dumbledore coś mówił o przeszkodach, a my na razie nie napotkałyśmy ani jednej...
– O Matko Przenajświętsza. Mary Jones, czy ty wyobrażasz sobie, jakie my jesteśmy głupie? Że też wcześniej na to nie wpadłam. Gdyby nie ty, to zrobiłybyśmy za chwilę najidiotyczniejszą rzecz pod słońcem. – Laurę olśniło.
– Co się stało? – spytała, zaskoczona zupełnie reakcją brunetki.
– Ile znasz stworzeń magicznych, które żyją w wodzie?
– Nie wiele – stwierdziła szczerze Mary Jones. – Nie jestem dobra w te klocki.
– Dobra... no to tak... wszelkie ryby, wodniki, trytony, czerwone kapturki, druzgotki... mogą tutaj żyć, a my właśnie zamierzałyśmy przepłynąć ich rzekę. – Laura skupiła się i przypomniała jak najwięcej stworzeń.
– Ogólnie, masz na myśli, że na pewno są tutaj demony wodne? 
– Och, Jones, jesteś geniuszem! (– Najwyraźniej o tym nie wiem – mruknęła do siebie). To jasne, czarna woda, brak jakichkolwiek znaków życia, ciemność. – Nagle twarz Laury zmieniła się, zniknął z niej wyraz podniecenia spowodowanego rozwiązaniem zagadki, a zastąpiło go śmiertelne przerażenie. – Dumbledore to świr.
– Co to znaczy? 
– Kelpie. Demon wodny, najniebezpieczniejsze wodne stworzenie zmiennokształtne, najczęściej przybierające postać czarnego konia. Charakteryzuje się tym, że topi ludzi dla zabawy, a potem zjada ich ciała, pozostawiając wnętrzności.
– Chodząca z ciebie encyklopedia. A tak na marginesie, chcesz, żebym zwymiotowała śniadanie? To okropne.
– Jones, nie pora na żarty. Daj mi moment, ok? Próbuję się skupić. – Laura przybrała poważną minę, a Mary Jones swoim zwyczajem wymruczała coś do siebie pod nosem. – Znajdź mi coś ostrego, dobrze? – poprosiła po chwili La.
Jones natychmiast podała jej niewielki kamień o kształcie grotu włóczni, z zaostrzonym końcem. Laura w zamyśleniu wzięła go do ręki i przesunęła delikatnie kciukiem po krawędzi, a potem zręcznie podwinęła rękaw i dźgnęła się w przedramię, tuż pod zgięciem kciuka. Natychmiast pojawiła się czerwona strużka krwi.
– Hej! Co robisz?! – Mary Jones wyszarpnęła jej z dłoni czerwony na jednym końcu kamień i rzuciła go na ziemię.
– To jedyny sposób, żeby przejść – odparła tajemniczo.
– Popełnienie samobójstwa? Jasne, już podrzynam sobie gardło – zironizowała młodsza. – Wiesz co, na pewno nic tu nie ma. Chodź, mamy tratwę.
– Czekaj, nawet nie wiesz, co chcę zrobić – rzuciła cicho, ale stanowczo Laura. 
– Nie popełniasz samobójstwa? – spytała retorycznie, nie kryjąc sarkazmu.
– Wywołuję demona wodnego, lubującego się w topieniu ludzi – warknęła.
– Czyli jednak – dodała Mary Jones, ale dała Laurze spokój, widząc, że to nic nie daje.
Laura stanęła tuż nad brzegiem i wyciągnęła podwójnie zranioną rękę przed siebie. Kiedy pojedyncza kropla krwi spadła i zatańczyła na powierzchni wody, tworząc kręgi, powiedziała głośno:
– Dwie uczennice Hogwartu proszę cię o przysługę. Kelpie, usłysz nas.
Natychmiast odskoczyła od brzegu, zachowując przezorne bezpieczeństwo. Nie była pewna, jakie demon będzie miał zamiary. Na pewno nie dobre, ale czy miały inne wyjście? W najlepszym wypadku kelpie się nie ukaże, co będzie znaczyło, że go nie ma.
Woda zaczęła falować. Na środku rzeki utworzył się wir, zakłócając przedziwny bezruch wody, która niby płynęła, a niby nie. Po chwili ze środka wynurzył się czarny koń. Jego skóra mieniła się przedziwnym blaskiem zieleni. Zamiast grzywy i ogona miał plątaninę wodorostów poprzetykaną mułem, a jego oczy były zupełnie białe - bez tęczówek i źrenic, wyglądały jak pokryte perłową błoną.
– Czego poszukujecie? – spytał melodyjnym i miękkim głosem, kiedy stanął na brzegu. – Dawno nikogo nie było.
– Co to znaczy? – zapytała cicho Laura. Kelpie przemienił się w przystojnego nastolatka o czarnej, mokrej czuprynie i miodowej skórze, a potem usiadł. Tylko oczy pozostały te same, zimne mimo nieszczerego uśmiechu.
On chce nas zwieść, powtarzała sobie w myślach. Żeby pamiętać o demonie, nie odrywała wzroku od upiornych oczu. 
– To, co znaczy.
Laura zrezygnowała ze zbędnych pytań i przeszła do sedna, bo nagle wpadła na pomysł.
– Chcemy prosić cię o pozwolenie. Pragniemy przekroczyć twoją rzekę dwa razy, tam i z powrotem.
– Hmm... a co mi dasz w zamian, dziewczynko? – spytał.
– A czego byś chciał? – Laura dobrze wiedziała, co odpowie, ale potrzebowała czasu, żeby przechytrzyć demona. 
– Przewieźć was na moim grzbiecie – odparł i znów był upiornym koniem.
– To kuszące, ale... nie chcę cię urazić. Boję się koni. Chyba zrezygnujemy. – Laura postanowiła, że uda głupią.
– A co... jeśli pójdziemy na układ? Pozwolę wam przepłynąć na tratwie w jedną stronę, a wrócicie na moim grzbiecie? Proszę, już tak dawno nikogo nie wiozłem... – Kelpie połknął haczyk.
– Mary Jones, zobacz, to stworzenie rozpacza z braku towarzystwa! Chyba nie odmówimy mu tej przyjemności?
– Oczywiście! Och, dzięki ci, kelpie... – Jones szybko pojęła, o co chodzi.
– Poszło nadzwyczaj łatwo – powiedziała Laura, kiedy doszły wreszcie do drzwi jasnej komnaty.
– Tak, schody się zaczną, jak będzie trzeba wracać – dodała druga, naciskając klamkę.
W środku panował przejmujący chłód. Światło sączyło się z pochodni, które płonęły mimo pewnie ujemnej temperatury. Ścianę zdobił napis: SPIESZ SIĘ POWOLI. Na końcu pomieszczenia znajdował się kluczyk, wiszący na ścianie. Była do niego przywiązana wiadomość. 
– To zbyt proste – szepnęła Jones.
Laura spróbowała zrobić krok, ale poruszyła się może o kilka centymetrów. Mary Jones spróbowała to samo - też nic z tego. Zaczęła biec, a Laurze zdawało się, że im szybciej ona chce się poruszać, tym wolniej to robi. W dodatku z każdym krokiem robiło się coraz zimniej.
– Przestań! – krzyknęła z przerażeniem Laura. Mary Jones była zdenerwowana i wystraszona. Utknęły, nie mogły ani się cofnąć, ani iść do przodu. W dodatku dygotały z zimna.
– Powoli... zdaje mi się, że im wolniej będziemy się ruszać, tym szybciej pójdziemy. 
– Ok... – Mary Jones nie była pewna tej teorii, ale zrobiła bardzo delikatnie, spokojnie uniosła nogę i z ociąganiem się postawiła ją na ziemię. Rzeczywiście, nie wiadomo jak znalazła się metr dalej. Szła coraz wolniej i coraz bardziej zbliżała się do klucza. Wreszcie wzięła go w dłoń i powoli wycofywała się, wychodząc z dziwnego pokoju. Wreszcie obie znalazły się na korytarzu.
– Laura... mam złe wieści. 
– To znaczy? – spytała.
– Przeczytałam tą wiadomość... wskazówka jest w kufrze, który znajduje się... – Jones przełknęła głośno ślinę.
– Mary Jones... nie, proszę, nie.
– Widzę po twoim optymizmie, że zgadłaś? No właśnie. Znajduje się na dnie rzeki – kończyła grobowym tonem.
– Kelpie? Jesteś tam? – zawołała Laura. Mary Jones spojrzała na nią ze strachem.
– Co ty planujesz, masochistko? – spytała.
– Zostało nam siedem minut, musimy mieć to jak najszybciej za sobą.
– Jestem! Już wróciłyście? – usłyszały szczęśliwy głos.
– Tak! Idziemy! – zawołała Laura i dodała szeptem: – Ja go zajmę, a ty zanurkuj i zabierz wskazówkę, dobrze? Nie dam rady z tymi ranami pływać – wskazała na chorą rękę. Krew ze świeżej rany nadal płynęła, mimo prowizorycznego opatrunku, nie wspominając o śladzie po zatrutych pazurach smoka, pieczącym i pulsującym obezwładniającym Laurę bólem. Jad robił swoje.
– Laura... nie możesz... – zaczęła blondynka.
– Mogę i to zrobię. Uwierz mi, nic się nie stanie. A mamy zresztą inne wyjście? 
– No dobra. Ostatni raz, masochistko. – Mary Jones klepnęła przyjaciółką w zdrowe ramię.
– Kelpie, mogę z tobą porozmawiać? – zaczęła grać Laura. Usiadła na ziemi, ruchem ręki zachęcając demona do tego samego. Posłusznie zmienił się w młodzieńca i usiadł obok niej. Stanowczo zbyt blisko, jak na bestię, pomyślała Laura, ale powstrzymała się od wzdrygnięcia.
– O co pragniesz spytać? 
– Zastanawiałam się... czy nie jesteś samotny? No bo co mogłoby tak dobre stworzenie zmuszać do takich czynów? 
– Nudzę się. Lubię patrzeć, jak się rzucają. Nigdy nie widziałem spokojnego człowieka. Ludzie są tacy głupi. Myślą, że jak będą wierzgać, to się uwolnią. O wiele rozsądniej byłoby pozostać nieruchomym. Ale lubię patrzeć na strach na ich twarzach. 
To straszne, pomyślała Laura. Nie wiedziała, co powiedzieć, żeby zająć kelpiego. 
– A gdzie twoja przyjaciółka? – powiedział demon i rozejrzał się.
– Cholera – mruknęła, kiedy zauważył kręgi na wodzie.
– Oszukałyście mnie! – wrzasnął i zamienił się w gigantycznego wilka. Rzucił się na Laurę.
– Protego! – Tarcza zatrzymała demona, ale wystarczyło, że szarpnął łapą, a Laura poczuła, jak magiczna pajęczyna pęka. 
– Relashio! Impedimento! Drętwota! Expelliarmus!
Próbowała wszystkiego, ale wilk odbijał zaklęcia. Nie działały na niego, może trochę. Ale za słabo. Musi trafić w jakieś miejsce...
Bestia skoczyła, chcąc ugryźć, a Laura wyczuła swoją okazję.
– Duro! – wycelowała w otwartą paszczę potwora. Na początku nic się nie stało, kelpie wbił zęby w jej udo i zaczął ciągnąć w stronę wody... coraz wolniej, aż wreszcie demon skamieniał zupełnie.
Udało się.
– Sorry, że tak długo, ale zaatakowały mnie druzgotki... Jezu! Co się stało?! – Z wody wynurzyła się Mary Jones, w podartej na rękawach i na dole szacie i z ciągle aktywnym zaklęciem bąblogłowy. Miała podrapaną skórę, a przed nią leżała skrzynia, która wypłynęła chwilę przed nią. 
– Odsuń się... Bombarda! – zawołała w odpowiedzi Laura, a kamienny demon rozsypał się na kawałki. Rana na nodze paskudnie krwawiła i bolała jak diabli, ale dziewczyna cieszyła się, że nie dostała po raz kolejny w ramię, bo chyba zemdlałaby z bólu.
– Lauro Scott, jesteś osobą z największymi skłonnościami samobójczymi, jaką kiedykolwiek spotkałam! Nigdy się już nie zgodzę na żaden szalony pomysł, nawet za najnowszy model Błyskawicy! – krzyknęła. – Ferula!
Noga Laury była już usztywniona.
– Dobra, otwórz ten kufer. Szybko! Mamy już tylko... dwie minuty.
Ku uldze dziewczyn, wieko szczęknęło i otwarło się na oścież. 
– Dzięki Bogu – szepnęła Mary Jones.
– Co tam jest? – zapytała cicho Laura, nie mogąc się ruszyć.
– Musisz podejść. Jest wskazówka i świstoklik. 
Laura podniosła się, ale nie dała rady do końca wstać. Podciągnęła się na jednej nodze, doskoczyła, ciągnąc za sobą ranną kończynę i upadła z wycieńczenia obok skrzyni.
– Już po wszystkim. Trzymam wskazówkę, po prostu dotknij tego dzbana. Na trzy, tak na serio – powiedziała uspokajająco Mary Jones.
– Raz...
– Dwa...
– Trzy! – Laura krzyknęła i chwyciła złoty dzban z napisem "ŚWISTOKLIK". Poczuła szarpnięcie w okolicach pępka i naglę pęd powietrza wyssał jej oddech. Zamknęła oczy, starając się zapomnieć o promieniującym z ramienia i nogi bólu, a kiedy jej ciało uderzyło o ziemię, krzyknęła cicho i zemdlała.


***
– Lala? Hej, laski, otworzyła oczy!
Laura leżała w szpitalu polowym pani Pomfrey, jak wywnioskowała po charakterystycznym zapachu ziół i eliksirów. Obok niej siedziała Mary Jones McRoad, a na jej zawołanie przybiegły Molly, Rose i Mariette.
– Która godzina? Ile spałam?
– Spokojnie, minęły dopiero dwie godziny. Pani Pomfrey... o, właśnie idzie, więc lepiej niech sama ci wytłumaczy. – Mary Jones usunęła się przed pielęgniarką.
– Spokojnie? Jeszcze jedna tak pokiereszowana osoba i dostanę zawału. Turniej, też sobie wymyślili. Gdybyście zjawiły się kilkanaście minut później... wolę nie myśleć co by się stało – zrzędziła zwyczajowo pulchna kobieta.
– Niech mi pani powie, co by się stało. Będę wiedziała, za co mam być pani wdzięczna – powiedziała słabo Laura, chcąc udobruchać pielęgniarkę.
– Albo byś się wykrwawiła, albo zmarła na skutek uszkodzeń wewnętrznych spowodowanych jadem. 
– Dobrze wiedzieć – odparła, udając niewzruszoną.
– Aktualnie nie grozi ci już nic bardzo poważnego, ale wolałabym, żebyś została tutaj do wieczora.
– Oczywiście, proszę pani. – Laura dobrze wiedziała, że ta kobieta nie przyjmuje sprzeciwu.
– Noga jest już zupełnie zdrowa, po złamaniu nie ma ani śladu, została jedynie mała blizna po ranie – spojrzała na nią przepraszająco. – Nie wiem, jak wielkiego trzeba mieć pecha, żeby dźgając się kamieniem, akurat trafić w żyłę, ale to nie był dla mnie problem. Jedynie nie udało mi się jeszcze uleczyć ramienia... Masz naprawdę parszywe szczęście. Jad tego smoka zdążył się już rozprzestrzenić po krwiobiegu, ale się udało. Musisz po prostu jeszcze przez jakiś czas do mnie przychodzić, dwa razy dziennie będę wstrzykiwała ci leki. Teraz właśnie przyszła chwila na pierwszą dawkę! – Pielęgniarka niespodziewanie wbiła Laurze w przedramię strzykawkę i docisnęła tłok. – Może boleć – ostrzegła.
– Mało powiedziane – wykrztusiła Laura. Czuła się, jakby ktoś wstrzyknął jej płomienie do żył. Czuła płomienie, jak krążyły jej we krwi i spalały truciznę. Zacisnęła dłonie na krawędzi łóżka i powstrzymała się od krzyku. Wciągnęła tylko wściekle powietrze.
– A nie mogła pani jej dać czegoś na znieczulenie? – zapytała Mara.
– To zniwelowałoby działanie leku – odparła pani Pomfrey, poklepała pocieszająco Laurę po dłoni i odeszła, na pożegnanie wołając: – Za godzinę przyjdę zmienić ci opatrunek!
– Kto teraz? – spytała Laura.
– HMS – odparła Molly.
– Aha. A jak wam poszło? Ile czasu wam zajęło zadanie? 
– Mo, ile to było... Około godzinę? Na pewno się zmieściłyśmy – powiedziała niepewnie Rose. Laura ponuro spojrzała na Mary Jones McRoad.
– Nam trochę więcej, ale nie było tak źle... zostało nam z dwadzieścia minut, może piętnaście – dodała Mariette.
– Jak wy to zrobiłyście? My błąkałyśmy się przez większość czasu po korytarzach, na dodatek szybkim truchtem... – wyrzuciła z siebie Mary Jones.
– Wiesz, w końcu to labirynt. Nie poszczęściło nam się, jeśli chodzi o wybór trasy – uspokoiła ją Laura.
– Może to i racja... ale w pewnym sensie miałyśmy szczęście, w końcu nie miałyśmy aż tyle przeszkód...
– Wiesz co, wolałabym spotkać się jeszcze z setką dementorów naraz, stadem wilkołaków i hordą wampirów, niż z kolejnym demonem – przerwała jej Laura.
– Kurczę, zapomniałam ci powiedzieć! Wiesz, że cały czas nas obserwowali. Po wszystkim była tu profesor McGonagall w imieniu Dumbledore'a - wiesz, nadzorowanie turnieju i te sprawy, więc wysłał ją - i powiedziała, że postąpiłyśmy bardzo nieodpowiedzialnie, wiedząc, co nam grozi. I że kelpie to ogółem jedna wielka pomyłka, ktoś, kto importował druzgotki był amatorem i nie rozpoznał kelpiego w postaci druzgotka! Wcale nie powinno go tam być! Mówiła, że miałyśmy wielkie szczęście, że nie zrobił nam nic poważniejszego, bo zgodnie z zasadami Turnieju nikt nie mógł nam pomóc, a dyrektor kazał przekazać, że nie gniewa się za tego świra – paplała Mary Jones.
– Na Merlina, co za głupota – westchnęła Laura i pacnęła się w czoło. – Z tego całego demona zapomniałam, że nas obserwują.
– Dobra, chyba to wszystko Jones, co? Chcesz odpocząć? – zapytała Mara z troską.
– Idźcie już, dowiedzcie się, jak idzie pozostałym. – Laura nie chciała zajmować czasu przyjaciółkom.
Dziewczyny wyszły właśnie z namiotu, więc Krukonka zamknęła oczy, ale kiedy miała już zasnąć, zaalarmował ją nagły hałas w środku. 
– Co się dzieje? – zapytała, ale nikt nie musiał odpowiadać. Komuś coś się stało. 
Kilkoro mężczyzn, w tym profesor Lupin, wniosło jakiegoś reprezentanta. Chłopak był niemal nieprzytomny, mruczał coś pod nosem i jęczał. Laura była lekko otępiała przez działanie silnych leków i dopiero po chwili zorientowała się, kogo niosą.
Zerwała się natychmiast i gwałtownie wstała, ignorując silny ból w ramieniu i rwanie w świeżo zrośniętej nodze.
– Alex?! Profesorze Lupin, co się stało? – zapytała, lekko poirytowana tym, że wszyscy ją ignorują.
– Spokojnie, Lauro. Pani Pomfrey zaraz się nim zajmie – odparł nauczyciel, ale nawet na nią nie spojrzał.
– CO SIĘ STAŁO?! – krzyknęła ze zdenerwowaniem. – Panie profesorze, proszę...
– Spokojnie, Lauro. Spokojnie. Zaraz wszystko ci powiem, ale usiądź. 
Posłuchała tym razem grzecznie, chociaż miała ochotę na coś zupełnie innego. Z drugiej strony było jej przykro, że krzyknęła na tak sympatycznego nauczyciela, jakim był profesor Remus Lupin.
Laura patrzyła na Aleksa. Cały bok miał zakrwawiony, jakby zaatakowało go coś dużego. Poszarpane ubranie było nasiąknięte krwią. Chłopak cały czas był przytomny i dławił się powietrzem, jęczał, próbował krzyczeć.
– Proszę, strać przytomność, strać przytomność – modliła się szeptem Laura, siedząc na swoim łóżku. Ją zemdliło z bólu, kiedy upadła na ranne ramię i nogę. A co dopiero przeżywał Alex, skoro miał ranny cały bok? 
Profesor Lupin usiadł obok niej, a pani Pomfrey wkroczyła do akcji, będąc w swoim żywiole. Krążyła wokół łóżka, sypiąc rany jakimś proszkiem, mrucząc pod nosem zaklęcia i wlewając w Aleksa różne płyny. W końcu przestał się dławić i jęczeć. Zaczął oddychać spokojniej, ale wciąż nie miarowo.
– Co się stało, profesorze? – spytała cicho Laura, tym razem zupełnie spokojnie.
– Smok. Paskudna sprawa. Chłopak był sam, jego parter zniknął niespodziewanie. Cały czas go szukamy, ale z marnym skutkiem. Sam na sam ze smokiem... miał małe szanse. Ale udałoby się, gdyby mógł szybciej biec... dopadł go przy wejściu do jaskini. Poparzył go dość poważnie, ale wyjdzie z tego. 
– Dziękuję, proszę pana. A nie mogli wystawić kogoś za tego, który zniknął? – spytała.
– Sprzeczne z zasadami – odparł lakonicznie nauczyciel.
– Idiotyzm – mruknęła cicho Laura.
– Uznam, że tego nie słyszałem, Lauro. – Lupin uśmiechnął się lekko.
– Jeszcze raz dziękuję, profesorze. 
– Laura? – szepnął ochryple Alex.
– To ja już pójdę, dyrektor ma do mnie sprawę. Przy okazji, gratuluję poradzenia sobie z kelpie, Lauro. – Nauczyciel szybko wyszedł.
– Laura? Jesteś tu? – powtórzył chłopak, tym razem głośniej.
– Jestem – odpowiedziała i usiadła na łóżku Aleksa. – Będzie dobrze. 
– Jasne – powiedział cicho i westchnął.
– Kochanie, możesz mi pomóc? – zapytała pani Pomfrey, nie odrywając się od pracy.
– Oczywiście. Co mam robić? – Laura chwiejnie wstała. Gniew minął i przestała być pewna swojej nogi.
– Po poparzeniu nie ma śladu, ale wcześniej ten stwór nieźle go pokiereszował. Muszę zabandażować te rany. Podnieś go lekko, dobrze? 
Laura posłusznie podłożyła chłopakowi ramię pod gorący kark i lekko go uniosła, nie mając siły na więcej. Był ciężki.
– Wystarczy, nie podnoś go więcej. Potrzymaj tak przez chwilę... – poprosiła pielęgniarka, zdejmując z Aleksa resztki koszulki, prawie doszczętnie spalonej. Laura nie potrafiła się powstrzymać, by nie zerknąć.
Alex miał cały zakrwawiony tors. Ciemnoczerwona ciecz ciągle ciekła z trzech podłużnych ran na jego prawym boku. Mimo to widać było wyraźnie zarys jego mięśni. Laura oblała się rumieńcem i skupiła na twarzy chłopaka. Miał zamknięte oczy, ale za mocno je zaciskał, żeby uznać go za nieprzytomnego. 
– Alex? – szepnęła mu w ucho.
– Mmm?
– Co robisz? 
– Nie patrzę.
– W porządku, kochanie. Już możesz puścić – powiedziała pani Pomfrey i wyszła do swojego polowego gabinetu. Laura z ulgą położyła głowę Aleksa na poduszce i usiadła na brzegu jego łóżka.
– Czemu nie patrzysz? – zapytała po chwili.
– Zauważyłaś, że spotykamy się głównie w takich dziwnych sytuacjach? – zmienił zręcznie temat, ale Laura drążyła.
– Dlaczego nie patrzysz? Alex? 
Chłopak westchnął.
– Nie chcę patrzeć. Chcę zapomnieć. 
– Przeginasz. Otwórz oczy, bo cię do tego zmuszę – zagroziła Laura, a Alex tylko się uśmiechnął.
– Można wiedzieć, jak mnie zmusisz? – zapytał niewinnie.
– Nie.
– To nie otworzę.
– Szantażysto jeden, ty tak? To ja też. Idę – powiedziała, bez zamiaru pokrycia obietnicy.
– Czekaj! Dobra, przystaję na twoje warunki, szefie – chwycił ją za nadgarstek, z otwartymi już oczami. – Po prostu zostań. Proszę.
– Okay. Ale ty opowiedz mi, co się stało – poprosiła Laura.
– Muszę? Dobra, nic nie mów. Widzę, że muszę. Po prostu spieprzyłem.
– Przestań. To nie twoja wina. Byłeś sam, to idiotyzm, że nikogo ci nie przydzielili. Te zasady to idiotyzm. Turniej to idiotyzm.
– Dobra, dobra, zrozumiałem. Więc, najpierw dostałem nieźle pazurami. Schowałem się i walnąłem smoka Conjunctivitusem, ale widocznie, nie do końca trafiłem. A byłem pewny, że tak. Widocznie musiałem go trafić w powiekę, albo coś w tym stylu... że zaklęcie nie zadziałało poprawnie. No a potem... załatwił mnie na amen. Sama widziałaś. Doczołgałem się za głazy i rzuciłem Aguamenti. I tyle.
– Poradziłeś sobie świetnie. 
– Laura, proszę cię, nie lituj się nade mną – powiedział gorzko.
– Nie lituję się. Mnie tylko drasnął smok i pogryzł kelpie pod postacią wilka... no i moje samookaleczenie... a zemdlałam z bólu. A ty, cały poparzony i ledwo w jednym kawałku jeszcze się ukryłeś i rzuciłeś dobrze urok. Jesteś niesamowity – powiedziała Laura i się zarumieniła.
– Tylko? Tylko drasnął cię smok? Tylko pogryzł cię kelpie? I jakie samookaleczenie? Coś mi się zdaje, że ty też masz mi coś do powiedzenia – dodał tylko.
Laura opowiedziała całą historię Aleksowi, a on tylko kręcił głową.
– Wiesz co? Chyba zgubiłaś w jaskini poczucie własnej wartości. Dokonałaś czegoś stanowczo większego ode mnie.
– I co z tego? Ledwo z Mary zmieściłyśmy się w czasie. Będziemy na szarym końcu – powiedziała gorzko.
– Mówię ci, sędziowie to zauważą. Wasze czyny. Twoje czyny.
– Szczerzę wątpię, ale skoro tak uważasz...
– Możemy się założyć – zaproponował z łobuzerskim uśmiechem.
– W porządku. – Laura z chęcią przyjęła wyzwanie. – Jeśli znajdziemy się w ostatniej trójce, zwyciężam ja.
– Dobrze. Jeśli ja zwyciężę... spełnisz moje trzy życzenia – uśmiechnął się.
– Albo na odwrót – ostrzegła go, ale też się uśmiechała.
– Zgoda? – spytał, wyciągając ku niej dłoń.
– Zgoda. – Uścisnęła ją z uśmiechem. Alex nie puścił, ale położył rękę bezwładnie na białej kołdrze. Trzymali się za ręce, a nagle do namiotu wpadła Mary Jones, cała podekscytowana.
– Lauro? Oj, przepraszam... Nie zgadniesz!
– Mary, o co chodzi? – zapytała zmieszana Lala.
– JESTEŚMY CZWARTE, ZEŚWIROWANA MASOCHISTKO! CZWARTE!
– Świetnie – powiedziała wesoło i spojrzała na Aleksa, który triumfalnie się uśmiechał.


(Autorka: A. Lynch)

12 komentarzy:

  1. Jeszcze nie przeczytałam Twojego opowiadania, więc na razie się nie wypowiadam. ^^" Ale prosiłaś, żeby informować Cię o nowych postach na moim blogu, no to jestem. :3
    http://brokennhalo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. O boże boże, świetne :)
    Po prostu brak mi słów, tyle się dzieje, Turniej Trójmagiczy, Ty to masz talent do pisania opowiadań :P
    mlwdragon.blogspot.com
    historiaadam,blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyżby wrodzony talent? :D W takim wieku, pisać takie piękne, dojrzałe opowiadania? Podziwiam i życzę wielu literackich sukcesów! :*

    P.S: I do tego jest moja imienniczka-Laura :D

    http://magicalsleep.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. To się rozpisałaś :) Na każdym potterowskim blogu ostatnio Turniej Trójmagiczny :> ma się to wyczucie czasu :)
    pozdrawiam
    moodybrown.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. @grungie dokładnie na każdym jest Turniej Trójmagiczny hah :). Rozdział naprawdę świetnie opisany, szczegółowy. Oby tak dalej ;* A prosiłaś by pisać o nowym rozdziale, a więc już jest ;)
    Zapraszam i życze weny i ciekawych pomysłów ;*
    http://drive-my-heart.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Rzeczywiście na każdym potterowskim blogu jest Turniej Trojmagiczny, to nie może być przypadek. XD W sumie to bardzo ciekawy temat, a jak się go w interesujący sposób opisze, to jest jeszcze lepiej. Kocham takie zagłębienia w szczegóły. Można się orientować bardziej o co chodzi. Czekam na kolejne rozdziały i także życzę weny, bo w tej 'branży' xD, jest ona bardzo ważna. Pisz dalej takie dojrzałe opowiadania. :)
    Póki co zapraszam na II rozdział do mnie z racji tego, że prosilas o informowanie o nowych postach :)
    http://jestemsupii.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Kolejny fajny rozdział. Podziwiam cię, że piszesz takie długie rozdziały <3 http://akademia--zywiolow.blogspot.com/ <-- kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejku jaki długi ;o Zaleta czy wada? Oczywiście, że zaleta bo dalej się rozwijasz i jak widzę, w niektórych momentach są świetne opisy ;)

    PS Prosiłaś, żebym informowała cię o nowych rozdziałach: http://messedupworldxoxo.blogspot.com/2014/08/rozdzia-2.html
    Zapraszam ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Muszę zacząć pisać dłuższe rozdziały. xD
    Jest nowa notka na blogu! Zapraszam :3 brokennhalo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny, już nie mogę się doczekać kolejnego ;3 Fajnie, że rozdział jest taki długi ;)

    Zapraszam :
    unnormall.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Zaiste świetny rozdział! Sama lepszego bym nie napisała. Ta historia tym kelpie no i trzy życzenia Aleksa. Chyba już podejrzewam jakie będą!
    http://76-hunger-games-sectus.blogspot.com
    http://Katherine-pierce-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdział jest świetny i strasznie ciekawy. Nie zauważyłam nawet, jak jest długi. :D

    OdpowiedzUsuń

U nas zasady są proste:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NIE HEJTUJ!
NIE SPAMUJ!
KOM = KOM
OBS = OBS
Miłego czytania! Buziaki. ;*