czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział VII

Laura z tłumionym podekscytowaniem wrzuciła karteczkę ze swoim nazwiskiem w płomienie. Zaraz po niej Mariette zrobiła to samo.

– Jak myślisz, uda nam się? – spytała Puchonka niby obojętnie, ale jej oczy błyszczały z radości.
– Jasne. Inaczej być nie może - uśmiechnęła się druga.
W Wielkiej Sali zebrały się tłumy. Każdy chciał wziąć udział w turnieju. Laura widząc ile osób przygląda się jej i Mariette, spłonęła rumieńcem, ale wzięła się w garść i z dumnie podniesioną głową wyszła z pomieszczenia, po drodze zerkając tylko na Filcha, który dostawał właśnie ataku szału widząc naniesione przez uczniów błoto.
Nastolatka była z siebie dumna. Nie dość, że po incydencie na eliksirach profesor Flitwick nie odjął jeszcze kilku punktów Ravenclawowi, to na dodatek straconą sześćdziesiątkę nadrobiła już w następny dzień. Jedynym minusem jej zachowania były spojrzenia Krukonów, kiedy zobaczyli ile szafirów ubyło z klepsydry, ale kiedy dowiedzieli się, że Snape ogłupiał ze złości, przestali zerkać na nią spode łba. No i tak, jeszcze to, że musiała dwa razy bardziej starać się na zajęciach ze spragnionym zemsty nauczycielem, żeby nie wlepił jej kolejnych minusowych punktów. 
Ale biorąc pod uwagę całokształt, i tak uszło jej to prawie na sucho.
– Jak tam? Już po wszystkim? – Laura usłyszała gdzieś za nią głos Willa.
– Tak. A ty, już wrzuciłeś kartkę? – spytała.
– Już dawno. – chłopak podszedł do niej i odgarnął jej włosy za ucho.
– To co, spotkamy się po wszystkim?  
– Oczywiście! Będziemy świętować zwycięstwo – powiedział pewnie. Laura na to zaśmiała się, uśmiechnęła się do niego i poszła do dormitorium.
Co z tego, że był turniej, nauczyciele i tak zadawali im dwa razy więcej, a i na SUMy trzeba było się gruntownie przygotować. Myśląc o tym, ile jeszcze dzisiaj musi przeczytać, Krukonka z zepsutym humorem ruszyła w kierunku wieży Ravenclawu. Po drodze skorzystała z przywilejów prefekta i pozbawiła z mściwością jakiś dwudziestu punktów Slytherinu. Ta dwójka małych Ślizgonów po prostu miała pecha, że dziewczynę ogarnęło kiepskie samopoczucie. Ale Laura musiała się wyładować. Z o wiele weselszą miną usiadła do podręcznika transmutacji.
– La, co ty tam jeszcze robisz? Odłóż tę książkę, zaraz musimy zejść! – skrzyczała ją June. Dziewczyna zerknęła na zegarek. Uczyła się dwie godziny. No, nowy rekord. Zanotowała w notesie piórem pod dzisiejszą datą: dwie godziny, transmutacja. Zamierzała skrupulatnie przygotować się do egzaminów, więc wszystko zapisywała.
– Oh, paranoi można dostać z tym twoim pedanckim zmysłem. No chodź! – koleżanka z pokoju zwaliła ją z łóżka. – Dziewczyny już dawno poszły!
– O Merlinie, kiedy?! No, już idę, ale muszę się przygotować. Co będzie, jak mnie wylosują?
– Bez urazy, ale zdaje mi się, że mamy małe szanse – "powiedziała pesymistka", skomentowała w myślach Laura.
– Według rachunku prawdopodobieństwa, szansa jest jedna na sto, zakładając, że każdy Krukon się zgłosił. Ale zgaduję, że jednak nie każdy, więc będzie coś około...
– Co to jest rachunek prawdopodobieństwa? Lala, ty i te twoje mugolskie dziwactwa... – słysząc to, Laura wybuchnęła śmiechem i pobiegła z June na dół.
– Teraz czas na uczniów z Hogwartu! Zacznijmy od Hufflepuffu – oznajmił głos z Wielkiej Sali.
– O nie, spóźniłyśmy się! Chodź, wejdziemy jak zaczną bić brawo... – powiedziała zdyszana Laura. Czuła, że zarumieniła się od biegu.
– Mariette Venom! – Rozległy się oklaski.
– Teraz! – dodała dziewczyna i pchnęła drzwi. Miała szczęście, hałas zagłuszył skrzypienie starych drewnianych desek i tylko kilka osób siedzących najbliżej lub o wyjątkowo wyczulonym słuchu odwróciło głowę w ich stronę. Dziewczyny po cichu wślizgnęły się na przeznaczoną Ravenclawowi ławkę i pod stołem, na znak małego zwycięstwa, przybiły sobie piątkę. 
Laura przyjrzała się stojącym już w rzędzie przed dyrektorem nastolatkom. Pomachała do radosnej Mary. Obok niej stało jeszcze ośmiu gości z zagranicy. Jedną parę poznała - tą z Charamiko - dziewczyna o sympatycznej twarzy wczoraj przy śniadaniu podała jej talerz z tostami, a chłopak kilka dni temu przypadkiem oblał sokiem dyniowym prefekt naczelną. 
W tej chwili, kiedy przyglądała się zdziwiona blondynowi, którego ani razu jeszcze nie widziała, stało się coś dziwnego - chłopak musiał wyczuć jej wzrok na sobie, bo spojrzał na nią i, co dziwne, mrugnął do niej. Laura, zarumieniona, wlepiła oczy w złoty widelec, który nagle zdał jej się szalenie interesujący. Ale tak szybko nie dała za wygraną. Miała ochotę bliżej przyjrzeć się uczniowi. 
Dała mu około piętnastu, szesnastu lat. Miał falowane włosy w kolorze miodu, które zabawnie opadały mu na czoło. Był wyjątkowo wysoki, najwyższy ze wszystkich uczestników. I do tego te oczy... ciemne, szaroniebieskie, po prostu piękne. Człowiek patrząc w nie miał wrażenie, jakby patrzył w ocean bez dna.
– Laura Scott! – Rozległy się brawa. Laura, zaskoczona, wstała. Nie słuchała dyrektora i się zagapiła. Skarciła się w duchu, poprawiła szaty i poszła ustawić się obok wylosowanego przed chwilą Puchona. Uśmiechnęła się do Molly, Rose i koleżanek z dormitorium, a do Williama puściła oczko. Potem mimowolnie pokierowała wzrok w stronę chłopaka-nie-wiadomo-skąd, jak go w myślach nazwała. Obiecała sobie, że dowie się, kto jest kim. W końcu patrzyła teraz na przeciwników.
Blondyn uśmiechnął się do niej, jakby jej gratulował. Raz się żyje, pomyślała Laura i z uśmiechem kiwnęła lekko głową w podziękowaniu.
Oprócz niej z Ravenclawu wylosowano dziewczynę o platynowych włosach, której, o dziwo, nie znała z imienia. W Slytherinie, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, bo szczęście dzisiaj jej naprawdę sprzyjało, triumfowali Scorpius i William, dumni jak pawie. Oczywiście, Will uniósł brew i posłał jej natychmiast swój uśmiech numer pięć, który znaczył mniej więcej: miałem rację, jak zwykle, oraz: do zobaczenia później, kocham cię. Brunetka przekornie wytknęła do niego język.
Kiedy nadszedł czas na Gryffindor, Laura przestała liczyć na rachunek prawdopodobieństwa. Obok dwójki Ślizgonów stanęła Molly z kuzynką Rose, które od razu Krukonka wsparła szczerym uśmiechem. Dziwne, że też policzki mnie nie bolą, pomyślała z sarkazmem. 
– To wszystko. Reprezentantów proszę o stawienie się w jutro po obiedzie w starej sali zaklęć, gdyby ktoś nie wiedział znajduje się ona na piątym piętrze, niedaleko gabinetu profesora Lupina. Dziękuję bardzo za uwagę, a teraz czas uświetnić ten wspaniały wieczór jeszcze wspanialszą ucztą! – I kiedy dyrektor to powiedział, na stołach pojawiło się mnóstwo najrozmaitszych dań, jakich normalnie się w Hogwarcie nie spotyka. Laura wróciła na miejsce i rozejrzała się, szybko zauważając, że są to dania charakterystyczne dla danych krajów: sushi, różnego rodzaju fast-foody i jakieś jamajskie przysmaki, których nie potrafiła nazwać. A że od samego patrzenia zrobiła się głodna, natychmiast zabrała się do jedzenia.

***

Lala szła korytarzem, mijając podekscytowane grupki dyskutujących o turnieju uczniów. Niektóre osoby jej gratulowały, a ona grzecznie dziękowała, mimo, że większości nie znała. Miała dość tej niesłychanej popularności i naszła ją ochota na schowanie się w dormitorium, ale przypomniała sobie, że umówiła się z Williamem, a nie powinna go wystawić. Zniechęcona, że musi z powrotem zejść na dół, kiedy prawie weszła na sam szczyt wieży Ravenclawu, zawróciła i powlokła się skrótem na błonia, gdzie na pewno przesiadywał Will. 
Miała absolutną rację. Nad brzegiem jeziora siedziała duża grupka świętujących uczniów Slytherinu, a w samym środku Scorpius i Will pławili się w blasku sławy. 
Niespodziewanie stało się coś, co wprawiło Laurę we wściekłość - jakaś Ślizgonka usiadła jej chłopakowi na kolanach, a on nawet nie zwrócił na to uwagi. Postarała się opanować, w końcu to jeszcze nic takiego, ale nie udało się. Dlaczego? Bo blondwłosa laska pocałowała Williama. To już bylo zdecydowanie za wiele, żeby odpuścić.
Na całe szczęście Krukonki, dwójka kuzynów siedziała tyłem do niej, a stała na tyle daleko, że ich towarzysze nie zwrócili na nią uwagi. Nie mogąc się opanować, dziewczyna wyciągnęła różdżkę i w jednym momencie ucieszyła się, że tak często chodzi do biblioteki. W "Zaklęciach Uczniowskich", dzienniku zaklęć niezarejestrowanych prowadzonym przez uczennicę z zadatkami na dziennikarkę, znalazła coś bardzo ciekawego.
"Levicorpus", powiedziała w myślach, wskazując różdżką na chłopaka. W jednej chwili poderwał się do góry, zawisając w powietrzu, jakby ktoś trzymał go za kostkę. Laura ledwo powstrzymywała złośliwy śmiech. "Liberacorpus", pomyślała, a młody Snape upadł na i tak poturbowaną koleżankę. 
Teraz postanowiła wkroczyć. Z wystudiowanym, opanowanym wyrazem twarzy ruszyła w kierunku oniemiałych Ślizgonów. Udała, że dopiero teraz zobaczyła Williama i dziewczynę leżących w trawie, zrobiła odpowiednią minę i trzasnęła chłopaka w twarz tak mocno, że jego policzek natychmiast przybrał intensywnie czerwoną barwę. 
– Wiesz, co to znaczy – szepnęła do niego, a potem dodała głośno: – jako prefekt odejmuję każdemu po pięć punktów za zakłócanie spokoju i zaśmiecanie błoni. Ach tak – powiedziała zaciekawiona, rozpoznając leżące w trawie butelki po Ognistej Whisky, dozwolonej od lat siedemnastu – a za picie dodatkowe dziesięć punktów na łebka, a dowody idą do pani wicedyrektor. 
– Wredna szlama – mruknął któryś z tych "wielkich". Laura spojrzała na Williama, wciąż totalnie zaskoczonego, leżącego na ziemi i wymownie uniosła brwi, jakby pytała: co ty na to?
A on: nic. W takim razie dziewczyna stwierdziła, że jego ostatni cień szansy zniknął.
– Ty, minus pięć za publiczne ubliżanie prefektowi. Wingardium Leviosa – mruknęła, wskazując na butelki. Zaklęciem związała je wstążką i razem ze stosowną adnotacją odesłała oknem do profesor McGonagall. Nie patrząc na Ślizgonów, ruszyła do szkoły, czując, że zbiera się jej na płacz. Jeszcze dziś dziewczynie, która pocałowała byłego chłopaka "Pani Prefekt Wrednej Szlamy", na twarzy wyskoczyły okropne krosty.
No cóż, zemsta jest słodka.

***



Laura szła właśnie korytarzem na trzecim piętrze. Teraz już była pewna, że będzie płakała. Nie chcąc, by ktoś to widział, otworzyła pierwszą lepszą salę i zamknęła drzwi klątwą Colloportus, żeby nikt nie dostał się do środka.
Ściągnęła wierzchnią szatę, zostając tylko w białej koszuli, niebieskim krawacie, ciężkich butach i czarnych dżinsach, które założyła mimo obowiązku noszenia spódniczki, bo i tak nikt jej pod szatę nie zaglądał. Usiadła potem na parapecie, tak, jak robiła to kiedyś, i patrzyła się w wyjątkowo jasny księżyc.
W tej chwili zadecydowała, że nie będzie już myślała o Williamie. Co z tego, że nadal coś do niego czuje. To zawsze można przezwyciężyć. A za to, co zrobił, zasługuje na zapomnienie. 
William już dla niej nie istnieje.
– To nie takie łatwe – szepnęła Laura, czując ukłucie w sercu. Nie potrafiła o nim "ot tak" nie myśleć. Teraz, kiedy pociekły jej łzy, pozwoliła sobie na rozpaczanie. Może kiedy się wypłacze będzie jej łatwiej...
Nagle szczęknęły drzwi. To niemożliwe, pomyślała. Zamknęła przecież je Colloportusem...
Znowu. Ktoś nacisnął klamkę. W dziewczynie zrodził się impulsywny pomysł, żeby przytrzymać drzwi własnym ciałem, ale zanim zdążyła się ruszyć, do środka wszedł chłopak o włosach w kolorze miodu. Z powrotem zamknął drzwi i usiadł na biurku nauczyciela, naprzeciw Laury.
– Co się stało? – zapytał bezceremonialnie. Miał przyjemny głos, a w dodatku nie ranił angielszczyzny śmiesznym akcentem.
– Nie twój interes. 
– No dobra, nie powinienem tak zaczynać. Mam wejść jeszcze raz?
– Nie, po prostu się w to nie mieszaj. To nie twój problem – powiedziała, lekko poirytowana. Chociaż, z drugiej strony, cieszyła się, że ktoś odwraca jej myśli od Williama.
– Chodzi o twojego chłopaka? 
– Powiedziałam, odwal się! I on już nie jest moim chłopakiem. A tak w ogóle, to nic ci do tego. – Laura już chciała sięgnąć po różdżkę, ale zapomniała ją wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni szaty, która leżała obok... niego, jak mu tam.
– Czyli chodzi jednak o twojego chłopaka. Co się stało?
Tej wścibskości było już za wiele. Dziewczyna wstała i wymierzyła mu policzek, a zaraz potem zaniosła się płaczem.
– Przepraszam, ja, ja nie chciałam... po prostu tego wszystkiego jest za wiele i... 
– Nic się nie stało, to moja wina. A mi się naprawdę należało, źle zacząłem. I zobacz, wcale mnie nawet nie bolało.
– A miało! – krzyknęła. 
– No dobra, to powiem, że trochę bolało. W takim razie zacznijmy od początku, ok? – zapytał z ciepłym uśmiechem na twarzy.
– Skoro tak się upierasz... – Krukonka poddała się i zrezygnowana wróciła na parapet okna.
– Z tego, co mówił Dumbledore, masz na imię Laura, a z tego, czego się dowiedziałem dzisiaj nad jeziorem...
– Byłeś tam?! – spytała zdumiona, ale chłopak posłał jej rozbawione spojrzenie, jakby mówił: "czy wtrącanie się komuś w słowo to twoja specjalność?" i kontynuował.
– Jesteś prefektem, co pewnie znaczy tyle, że jesteś szychą w tej szkole, nie masz już chłopaka, a na dodatek potrafisz zachować zimną krew, jesteś inteligentna i naprawdę dobra, jeśli chodzi o zaklęcia – zakończył z uśmiechem.
– Dziękuję, ale wcale aż taka dobra nie jestem, po prostu dużo czytam. Ty wiesz o mnie tyle, a ja o tobie nie wiem nic. Nie byłam na całej ceremonii, więc nawet nie mogę się do ciebie zwrócić po imieniu.
– No fakt, zapomniałem dodać, że zauważyłem, jak spóźniłaś się na uroczystość. Nazywam się Alex Russo, jestem z HMS i mam szesnaście lat.
– Jakoś nie wyglądasz na...
– Mieszkańca Hiszpanii? Pochodzę z Anglii. – To wyjaśnia brak obcego akcentu, pomyślała Laura.
– W takim razie, czemu nie chodzisz do Hogwartu?
– Moi rodzice zmarli, kiedy miałem siedem lat. Mieszkam z wujem – odparł, ale nie wydawał się strasznie tym przejęty.
– Przykro mi – szepnęła cicho dziewczyna. Nagle jej problemy stały się strasznie małe.
– W porządku, to było dawno. Opowiesz mi coś o sobie? – spytał, błagalnie patrząc na nią niewinnym wzrokiem. Laura uśmiechnęła się lekko.
– Właściwie, to nie ma co opowiadać. Miesiąc temu skończyłam piętnaście lat, w tym roku piszę SUMy, mieszkam na przedmieściach Londynu, pochodzę z mugolskiej rodziny...
– Jesteś mugolakiem?
– A co, masz coś do tego? – Uniosła brodę i spojrzała na niego wyzywająco.
– Nie, ale jak skończysz to coś ci pokażę – powiedział tajemniczo.
– Już, skończyłam. – Chłopak spojrzał na nią z uniesioną brwią, ale sięgnął do kieszeni dżinsowej kurtki. Wyjął z niej mp3, albo coś w tym stylu, jak stwierdziła Laura.
– To nie zadziała, wpływ magii na...
– Cicho, zadziała.
– Ale...
– To nie jest zwykły odtwarzacz. Wystarczy połączyć trochę magii z elektroniką. Słyszałaś kiedyś o magobateriach? – rzucił z łobuzerskim uśmiechem.
– Nie. Co to?
– Może zacznę od początku. Moja rodzina może się poszczycić czystą krwią od kilku pokoleń, ale mój wujek urodził się charłakiem, więc przeniósł się do Hiszpanii i zasymilował się w świecie mugoli. Pracuje w sklepie z elektroniką i troszkę mnie w to wkręcił. W każdym razie prosi mnie czasem o pomoc w swoich szalonych eksperymentach, bo na magii nie zna się prawie w ogóle. I tak pewnego razu zabrał się do baterii, i przypadkiem udało się nam odkryć sposób na małe połączenie magii z elektroniką.
– Super! W życiu bym czegoś takiego nie zrobiła, to cudowne! Znasz się na tym – pochwaliła go. 
– Dzięki, ale to zasługa mojego wuja. Ale to teraz nieważne, choć, pokażę ci coś. – Podał jej jedną słuchawkę, a drugą wziął sam. Laura natychmiast rozpoznała piosenkę.
– Queen! Oni są, znaczy byli, genialni. 
– Tak. Wujek pokazał mi mugolską muzykę, ale, oczywiście, coś innego też tu mam... – uśmiechnął się, a rockowe nuty Bohemian Raphsody zastąpił nowy kawałek Fatalnych Jędz.
– Też ci coś pokażę. Ale musisz chwilkę poczekać, bo to będzie trochę ryzykowne – spojrzała na niego, chcąc wybadać, co myśli. On się szeroko uśmiechnął.
– No to czekam.
Laura sięgnęła po różdżkę, stanęła przy oknie i rozejrzała się. Miała szczęście, że z tej klasy widać było okno jej dormitorium. Wycelowała z daleka w okiennice i modliła się, żeby dziewczyny były w pokoju wspólnym, bo jak nic podniosą alarm. 
– Alohomora. – Okno otworzyło się na oścież. 
– Accio torba! – Duży plecak podleciał do Laury, a ona go złapała, zanim zwalił ją z nóg. Otworzyła go i wyciągnęła magiczny gramofon, jeszcze z czasów, kiedy był popularny w świecie magii.
– Z tym wiąże się o wiele krótsza i mniej ekscytująca historia – zaczęła. – Po prostu pożyczyłam go ze strychu szkoły.
– Pożyczyłaś? – zagadnął Alex.
– Tak, oddam go, kiedy kupię sobie swój. Dobra, nie patrz się tak na mnie, tylko słuchaj. – Włożyła płytę na wyznaczone miejsce, przesunęła igłę i uruchomiła gramofon, który od razu zaczął wygrywać pierwsze, ciche nuty piosenki.
– Znam to, czekaj... – chłopak wyglądał, jakby głęboko się zastanawiał.
– Maybe, Janis Joplin – pomogła mu Laura.
– Właśnie, na pewno mam jej płytę w domu. Zatańczymy? – spytał, wyciągając do niej rękę.
– Nie wiem... – zawahała się.
– Chodź, w końcu to tylko taniec – powiedział i przyciągnął ją do siebie, ale wciąż dzieliło ich co najmniej dziesięć centymetrów, za co dziewczyna była mu bardzo wdzięczna. Nie była teraz już niczego pewna, oprócz dwóch rzeczy: tego, że lubi Aleksa, i tego, że nadal czuje coś do Williama.
Nagle, kiedy tak na siebie patrzyli, Alex odgarnął jej włosy z czoła.
– Przepraszam, ale nie mogę. – Odsunęła się od chłopaka, bo miała mieszane uczucia. – Muszę już iść – machnęła rożdżką, a gramofon wyłączył się i razem z plecakiem odleciał do dormitorium.
– Zostań ze mną. – Laura odwróciła się w drzwiach na słowa Aleksa, rozdarta. – Proszę.
– Chciałabym. Ale nie mogę. Jeszcze nie – pożegnała się i z bólem wyszła. Teraz żałowała, że nie została z Aleksem dłużej, ale wiedziała, że żałowałaby, gdyby została.
Czuła, że nie jest jeszcze gotowa. Rozbite na drobny mak serce potrzebuje czasu, żeby wrócić do poprzedniego stanu, a jej serce nawet jeszcze nie skończyło się rozpadać. 
Nadal kocha tego drania i nic na to nie może poradzić.
I wtedy pomyślała o Aleksie.
Nie wiedziała, że człowiek może być aż tak bardzo w kropce.
– Laura! Całe szczęście, że cię spotkałam! – Spod drzwi do pokoju wspólnego wybiegła jakaś drugoroczniaczka. – Ta durna klamka zadała mi zagadkę, nie znałam odpowiedzi, a ona każe mi czekać! Jakby nie mogła zapytać o coś innego. Siedzę tu dobre pół godziny, a nikt nie przychodzi.
Laura zerknęła na zegarek. Była jedenasta, nic dziwnego, że wszyscy są już w środku. Tylko uczniowie siódmego roku i prefekci mogą być tak długo na korytarzu.
– Chodź, ja spróbuję – uspokoiła dziewczynkę i pogłaskała klamkę, a ta rzekła:
– Przedziwna choroba, co najszybciej zabija: zarówno, gdy cię dopada, jak i gdy omija.
Brunetka nawet nie musiała się zastanowić.
– Miłość – powiedziała. Drugoklasistka spojrzała na nią pytająco.
– Kiedyś zrozumiesz – odpowiedziała smutno na jej nieme pytanie, a ta tylko wzruszyła ramionami i weszła do środka.
– Kiepski dzień, co? – zapytała klamka, niczym stara znajoma.
– Nawet nie mów – odparła Lala i zamknęła drzwi.
W dormitorium czekały ją dwa liściki: jeden od Molly i Rose, a drugi od Mariette. Najpierw otworzyła ten od kuzynek, bo leżał pod spodem, a więc musiał być napisany pierwszy.
Kochana Lauro!
Właśnie się dowiedziałyśmy, co się stało. Gdzie jesteś? Szukamy cię od kolacji. Odpisz, jak tylko to przeczytasz. Martwimy się.
Molly i Rose.
Zaraz po tym przeczytała list od Puchonki.
Lauro, 
Molly powiedziała mi, co ta świnia zrobiła. Dobrze, że mu przyłożyłaś! Martwię się. Szukałam się z dziewczynami, ale nigdzie cię nie ma. Nie martw się, będzie dobrze. Odpisz szybko, bo pomyślę sobie coś nieprzyzwoitego! :)
Twoja Mara.
Laura szybko naskrobała dwie identyczne odpowiedzi: "pogadamy jutro", złożyła kartki w samolociki i odesłała jeden do wieży Gryffindoru, a drugi na parter, gdzie mieścił się pokój Hufflepuffu. Mając na dziś dość wrażeń, wskoczyła do łóżka i momentalnie zasnęła.

(Autorka: Annie Lynch)

2 komentarze:

  1. Notka po prostu... Brak mi słów!!! Sprawia, że chcę więcej! Już, dziś, teraz! Czekam na kolejną z niecierpliwością!
    http://zaprzysiezeni.blox.pl/html

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne. ^^
    Na męską część rodu Snape'ów jakoś tak lubi padać zaklęcie "Levicorpus" ...

    OdpowiedzUsuń

U nas zasady są proste:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NIE HEJTUJ!
NIE SPAMUJ!
KOM = KOM
OBS = OBS
Miłego czytania! Buziaki. ;*