piątek, 2 maja 2014

Rozdział XVII

Odkąd Molly zamieszkała wraz z Laurą i Marą w jednym pokoju, prawie nie widywała się z Rose, Albusem i Stenem. Mieszkali w osobnych pokojach, a profesor McGonagall raczej nie popierała wzajemnych odwiedzin uczniów. Oczywiście, Molly mogłaby wymknąć się ze swego ponurego "więzienia", i wpaść do któregoś z nich, ale byłoby to dość ryzykowne. Nie miała ochoty wylądować po raz kolejny w gabinecie Dumbledore'a. Już i tak wszyscy uczniowie patrzyli na nią spod oka i obgadywali na korytarzach. Jej niespokojna natura nie dawała jej jednak spokoju. Zbyt dużo cech odziedziczyła po ojcu - George'u Weasleyu. Cała jej postać wyrażała bunt i dowcip. Sposób poruszania się, przeciągle wypowiadane słowa i czarne włosy odziedziczyła po matce, lecz spryt, ironiczny uśmieszek i brwi, które śmiałą linią przecinały jej jasną skórę - po ojcu. Dlatego w ten jasny spokojny dzień, gdy siedziała przy stoliku i próbowała wbić sobie do głowy kolejny dział eliksirów, prawie nie rozumiała odczytywanych słów, a jej drobne stopy w czarnych trzewikach ze zniecierpliwieniem uderzały o podłogę. Molly zrozumiała - nie ma żadnej siły, która zatrzymałaby ją w tym pokoju choć minutę dłużej! Z hukiem zatrzasnęła książkę i korzystając z nieobecności współlokatorek, które były na dodatkowym kółku z wróżbiarstwa, wymknęła się z pokoju. Idąc długim korytarzem, usłyszała podniesiony głos profesor McGonagall, dobiegający z jednego z pokojów. Przywarła do ściany, wstrzymując oddech, myśląc przy tym, że jej zachowanie jest niebywale śmieszne. Uśmiechnęła się sama do siebie i powoli przysunęła się bliżej drzwi, z których dochodził głos pani profesor.
- Nie i już! - Krzyknęła McGonagall, a jej ostremu głosowi zaczęły towarzyszyć lamenty kilku dziewczyn.
"Pewnie prosiły o wyjście do swoich Romeo." - Przemknęło Molly przez myśl. Usłyszawszy trzask zamykanych drzwi, wstrzymała oddech. To McGonagall wychodziła z pokoju. Moly rozejrzała się. Pomysłów nigdy jej nie brakowało, toteż ujrzawszy stojące pod ścianą trzy posągi młodych czarownic, kocim ruchem zbliżyła się do nich i zastygła nieruchomo obok ostatniego. "Gdyby tata to widział..." - Pomyślała i zachichotała cichutko. Zobaczyła rysującą się w ciemnym korytarzu sylwetkę pani profesor. Jednak McGonagall spojrzała tylko w jej kierunku i nie dostrzegając jej, udała się w przeciwną stronę. Molly znów zachichotała i chwyciwszy za róg sukienki zaczęła tanecznym krokiem zbliżać się do schodów. Odrzuciła włosy do tyłu i w tym momencie wyglądała tak czarująco, jak jeszcze nigdy. Nie zdawała sobie jednak z tego sprawy. Trzask nagle otwieranych drzwi pokoju nr 8, spowodował, że zatrzymała się w pół kroku. Drzwi otworzył jakiś Ślizgon. Molly prychnęła na jego widok i pomyślała mimo woli: "Mam do nich szczęście". Miała rację, bo chłopak nagle chwycił ją za rękę i powiedział szybko:
- Molly Weasley?
Dziewczyna spojrzała na niego w niemym zdumieniu. Po chwili jednak ironicznie uniosła brwi i tonem wyższości zpytała:
- A co?
- Nic, nic. Pięknie wyglądasz.
Na usta Molly cisnęły się ostre słówka, lecz nie zdążyła ich jednak wypowiedzieć na głos. Oto bowiem dobiegł do jej uszu głos Stena:
- Dobrze się bawisz? - I pociągnął Molly za kosmyk czarnych włosów.
Ślizgon zniknął tak szybko, jak się pojawił. Molly i Sten stali naprzeciwko siebie. Dziewczyna patrząc na niego, widziała malujący się na jego twarzy gniew i jakby rozczarowanie. Uniosła podbródek w wojowniczym geście i zmarszczyła ciemne brwi.
- O co ci chodzi? - Zapytała o wiele bardziej ostro, niż zamierzała.
- Od kiedy się z nim znasz? Umówiłaś się z nim i dlatego wymknęłaś się z pokoju, tak? - Wycedził Sten.
Molly zamurowało ze złości.
- Szłam do Rose, jeśli cię to interesuje. - Odpysknęła.
To nie była zupełnie prawda. Szła do Stena, ale teraz w przypływie gniewu nie miała zamiaru mu o tym mówić.
- Ach tak? I szłaś okrężną drogą?
- Żebyś wiedział. Musiałam uciekać przed McGonagall.
Sten uśmiechnął się ironicznie.
- Potrafisz nieźle kłamać.
- Słucham? Jak śmiesz? - Zapytała, a gorąca krew ojca zawrzała w niej tak, że myślała, że upadnie.
- Myślałam, że mi ufasz. Ale skoro nie... - Odwróciła się na pięcie i odeszła, wysoko unosząc głowę.
***
Molly zatrzasnęła za sobą drzwi pokoju. Dopiero teraz zauważyła swoje współlokatorki, które wprost promieniowały szczęściem. Podbiegły do niej, okrążyły ją i zaczęły wrzeszczeć jedna przez drugą:
- Ach Molly! Bal!
- Co? - Zapytała zdziwiona, wciąż z trudem łapiąc oddech po kłótni ze Stenem.
- Ach, nie rozumiesz? Bal, bal bożonarodzeniowy! Tutaj! Dumbledore go organizuje! Jutro!
- Jutro? - Powtórzyła jak echo Molly i usiadła, chowając twarz w dłoniach.
- Co się stało? - Koleżanki objęły ją ramionami i patrzyły na nią z troską.
Molly jednak, mimo gorącej krwi, która burzyła się w niej przy każdym napięciu, odziedziczyła po matce - aktorce, dar panowania nad sobą. Podniosła głowę, uśmiechnęła się słodko i powiedziała spokojnie:
- Nic. Ta wiadomość po prostu... poruszyła mnie.
Koleżanki spojrzały na siebie i zapytały ciekawie:
- Masz już partnera? A suknię?
Molly potrząsnęła głową. Coś jednak zaczęło jej świtać. Po chwili namysły, uśmiechnęła się mściwie.
- Nie, ale będę mieć i partnera i suknię. - Powiedziała twardo.
***


Molly dobrze znała miasteczko, więc natychmiast udała się na poszukiwanie sukni balowej. Pokaże Stenowi! Teraz na pewno umrze z zazdrości! Ale co z partnerem? Ach, nie ma co sobie tym zaprzątać głowy. Zdobędzie go dzisiaj wieczorem. Obojętne kto to będzie. Ślizgon, Krukon, Gryfon... Byle nie Sten, który tak wstrętnie ją potraktował. Policzki zapłonęły jej na myśl o nim. Pokaże mu, na co stać córkę George'a Weasleya!

***
Wracając do budynku, obładowana torbami ze strojami, Molly w głowie obmyśliła już plan. Przed kolacją uczesała się w dość niecodzienną fryzurę, która podkreśliła czerń jej oczu, podkreśliła usta czerwoną konturówką i ubrała krótką, lecz bardzo gustowną beżową sukienkę. Gdy weszła do jadalni, gdzie siedzieli już wszyscy uczniowie, powędrowało ku niej wiele zaciekawionych i zachwyconych spojrzeń. Ona, uśmiechając się i kłaniając w prawo i w lewo, szukała wzrokiem Stena. Siedział przy stole sam, patrzył na nią z podziwem. Potrząsnęła leciutko głową, jej kolczyki zabrzęczały cudownie. Usiadła, niby przez przypadek przy stole Ravenclawu, i zaczęła prowadzić żywą rozmowę z dziewczętami. Zauważyła, że jeden, rudy Krukon mierzy ją zachwyconym spojrzeniem. Uśmiechnęła się do niego leciutko. Cel został osiągnięty. Krukon wstał i podszedł do niej.
- Cześć. - Powiedział nieco ochrypłym głosem. - Jesteś Molly, co nie? Ja jestem Mario Reddy.
Wyciągnął do niej rękę.
- Mary Jones nie zgodziła się towarzyszyć mi na balu... Może ty?...
Jej twarz w tej chwili przypominała zastygłą maskę.
- Tak. - Powiedziała bezdźwięcznie.
- Naprawdę? Zatańczysz ze mną wszystkie tańce?
- Tak. - Powtórzyła tym samym obojętnym tonem.
- Och, to cudownie! Idę się przygotować!
***
 Molly kończyła jeść kolację. Zastanawiała się nad tym, co właśnie zrobiła. Czy to było słuszne? Potrząsnęła głową. Oczywiście, że tak! Sten potraktował ja okropnie, więc mu na niej nie zależy. Zbliżyła szklankę do ust i właśnie w tym momencie przysiadł się do niej Sten. Był blady, a jego spojrzenie było takie... smętne.
- Molly?
Podniosła głowę i spojrzała mu obojętnie w twarz.
- Słucham, panie Wested.
- Przepraszam cię. Uniosłem się. Wiem, że nie masz nic wspólnego z tym Ślizgonem. Byłem o ciebie cholernie zazdrosny, rozumiesz?
Molly zbladła. Zacisnęła mocno pięści.
- I co z tego? - Zapytała bezbarwnym głosem.
- Ja... zachowałem się jak palant.
- To fakt.
- Ale może, wybaczysz mi, i zapomnimy o wszystkim na jutrzejszym balu?
Molly zagryzła wargi tak mocno, że kropelka krwi spłynęła kącikiem jej ust.
- Niestety, panie Wested, jestem już  z kimś umówiona. Może innym razem.
I wstając, ukłoniła mu się ironicznie, w geście pełnym godności.

***
Molly pojawiła się w pokoju o wiele później niż planowała. Laura i Mara siedziały na taboretach i malowały paznokcie. Na widok Molly spojrzały na siebie znacząco.
- Jak tam Sten?
- Nie idę na bal ze Stenem. - Powiedziała sucho Molly, otwierając szafę i wygładzając suknię.
- Co?!
- Nie idę ze Stenem. - Powtórzyła i rzuciła się na łóżko.
***

Od rana Molly słyszała, jak Laura i Mara krzątają się po pokoju. 
- Gdzie moja sukienka?
- O nie, a mój lakier?
- Błagam, pomóżcie mi szukać!
Molly wstała powoli i przeciągnęła się. Ona od wczoraj miała już wszystko gotowe. Tylko... tej nocy prawie nie spała. Jej zranione serduszko dawało się we znaki, a duma, którą Sten tak uraził wciąż paliła ją w środku. Powoli podeszła do lustra.
- Królowa balu. - Szepnęła ironicznie do swojego odbicia.
Rozczochrane czarne włosy sterczały na wszystkie strony, a podkrążenia pod oczami dawały poznać, jak cierpiała tej nocy. Molly gniewnie potrząsnęła głową. Zaraz temu zaradzi! Jej wygląd musi być idealny do realizacji... planu. Kąciki ust wykrzywiły się w mściwym uśmiechu. Nie zdawała sobie sprawy, ale cierpliwość i pamiętliwość odziedziczyła także po ojcu. Dla niej liczyło się teraz jedno - ładna buzia i zachowanie damy, którego uczyła ją matka.

***
Gdy Molly weszła do sali balowej ze wszystkich stron ozwały się okrzyki zachwytu. Ona, kołysząc zgrabnie biodrami, uśmiechając się ślicznie do wszystkich obecnych, wzrokiem szukała Stena. (Tak Molly wyglądała na balu):



I odszukała go! Siedział przy stole sam... A więc nie znalazł partnerki! Molly poczuła ulgę i jakby odrobinę współczucia. No cóż, sam sobie na to zasłużył. Widocznie zauważył ją, przyglądał się jej w niemym podziwie. Molly starała się na niego nie patrzeć, lecz... Och, wyglądał tak ładnie z tym jasnym kosmykiem wychodzącym na twarz! Z drugiej strony usłyszała krzyk Mario:
- Panna Weasley! Nigdy nie mógłbym znaleźć piękniejszej partnerki!
Niechętnie zwróciła się ku niemu. Patrzyła na niego krytycznym wzrokiem, wciąż kołysząc zgrabnie nadgarstkiem trzymającym czarny, koronkowy wachlarzyk. Ze złością stwierdziła, że Mario wygląda jak okropny paniczyk. No cóż, co się stało, to się nie odstanie.
- Mario? Śliczna marynarka. - Powiedziała spokojnie, jednocześnie myśląc w duchu, że jego włosy koloru marchewki za nic nie mogą się równać z jasnymi kosmykami Stena.
- Zatańczymy? - Zapytał Mario.
Molly, zamyślona, nie odpowiedział od razu.
- Co, proszę?
- Chodźmy tańczyć! - To mówiąc pociągnął ją za rękę na parkiet.
Objęła go ramieniem. Była świetną tancerką. Niestety, Mario także. Uwielbiał tańczyć. Trzy walce z rzędu wirowali na parkiecie. W środku utworu, Mario zachęcony spokojem dziewczyny, pochylił się nad nią, chcąc pocałować w usta. Nie spodziewał się z jej strony tak ostrej reakcji. Molly bowiem, wzburzona i zła, wymierzyła mu dłonią w czarnej rękawiczce tak siarczysty policzek, że aż ją samą zabolała ręka. Kilku uczniów (w tym także Sten) patrzyło na nią w niemym zdumieniu. Ona zaś, ze złością chwyciła koniec sukni i mierząc wszystkich gapiących się na nią pogardliwym wzrokiem, usiadła przy stoliku. Mario podszedł do niej, wciąż trzymając rękę na twarzy.
- Wiesz, nie chciałem, ja...
- Daj spokój! I zostaw mnie!
- Przyniosę ci drinka. - Zaoferował się Mario i odszedł krokiem godnym dżentelmena. W kuchni jednak natknął się na starą znajomą i zajęty rozmową, zapomniał zupełnie o przykrym incydencie z Weasley'ówną. Po chwili Molly dostrzegła tę dwójkę na parkiecie. Tańczyli kankana. Odetchnęła z ulgą i pocyliła się nad kieliszkiem z czerwonym winem. Przytknęła go do ust. W tym samym momencie rozległ się jakiś trzask i wszystkimi oknami do sali zaczęły wpadać postacie w czarnych płaszczach.
- Atak wampirów! - Rozległ się czyjś przerażony głos.
McGonagall i Dumbledore, którzy sprawowali pieczę nad organizacją przyjęcia i bezpieczeństwem, zaczęli rzucać pojedyncze zaklęcia. Jednak wampirów było tak wielu... Większość uczniów pochowała się pod stołami, część biegała jak oszalała po komnacie. 
Molly przywarła do ściany. Wyjęła różdżkę. Czuła gwałtowne bicie serca. Miała nadzieję, że nikt jej nie zauważy.
- Tam jest! Weasleyówna! - Rozległ się jakiś zachrypnięty głos i jedna z czarnych postaci wskazała prosto na nią.
Rozległ się przerażony jęk patrzącej na to wszystko Rose. Scorpius zatrzymał ją, bo chciała biec na pomoc swojej kuzynce. Albus chwycił różdżkę i właśnie biegł, omijając stoły. Chmara wampirów skierowała się prosto na nią. Jej przerażenie zaczęło ustępować fali złości. Przecież nigdy, nigdy się nie bała! Podniosła różdżkę i niewiele myśląc wrzasnęła:
- Expelliarmus!
Pierwszy z wampirów jęknął i osunął się na ziemię. Molly dalej wypowiadała zaklęcia, jakby ze złością, ale czuła, że nie da rady wszystkich pokonać. Powoli traciła siły. I wtedy właśnie pojawił się obok niej Sten. Traf chciał, że jednocześnie wypowiedzieli zaklęcie rozbrajające. Płomienie ich różdżek połączyły się, a cała sala została zasłonięta jakby migotliwym kloszem. Chmara zaczęła cofać się pod wpływem potężnej mocy. Ale zarówno Molly i Sten mieli ochotę rzucić w kąt różdżki, tak wielki sprawiało im ból rzucanie zaklęcia. Starając przekrzyczeć tłum, Sten wrzasnął:
- Molly! Przepraszam! Nie chciałem!
Odwrzasnęła:
- Po co tu przyszedłeś? I po co mi pomagasz? Przecież mnie nienawidzisz!
- Co?! - A ze zdziwienia płomień jego różdżki minimalnie zmalał. - Kocham cię, czarna!
Czując, że łzy cisną się jej do oczu, starając się je powstrzymać, krzyknęła:
- Ja ciebie też! Wiem, że zachowałam się głupio na balu! Chciałam, żeby cię to zabolało! Tak jak mnie...
W tym momencie rozległ się głos Dumbledore'a, który wyrzekł jakieś skomplikowane zaklęcie. Wszystkie czarne postacie zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Sten i Molly wpadli sobie w ramiona. Sten odgarnął dziewczynie kosmyk włosów za ucho. Stojąc tak, wyglądali jak zaczarowani. Zbliżyli się do nich Rose i Albus.
- Już po burzy? - Zapytała łagodnie Rose.
Molly przemknęło przez myśl: "Cudownie to ujęła. Zawsze mogę na nią liczyć." Powiedziała głośno:
- Na to wygląda. A dzisiaj po balu, ty i Albus wpadnijcie na małą imprezkę u mnie w pokoju. Długo się razem wszyscy nie bawiliśmy. Powiedzcie też Frankowi. I ty, kochanie też wpadnij... Chyba, że nie chcesz.
Sten pochylił się nad nią i pocałował ją w usta.
- Mam to traktować jako pozytywną odpowiedź? - Zapytała dowcipnie.
Wszyscy się roześmieli. Dopiero teraz Molly zauważyła stojącą przy ścianie Marę. Była blada i oddychała ciężko. Nie wyglądała na przerażoną, lecz na śmiertelnie zdumioną.
- Mara, co jest?
- Ta postać, ta postać to...
Wargi jej zbladły i nie powiedziała już ani słowa. Odwróciła się i zatrzasnęła za sobą drzwi komnaty.

(Autorka: Kaśka)
P. S. Wiem, że dość długie, ale miałam po prostu tyle pomysłów w głowie, że musiałam o nich wszystkich napisać.


8 komentarzy:

  1. Cudny rozdział! Takiego zakończenia na pewno się nie spodziewałam! Cudnie piszesz i cieszę się ,że rozdział był długi. Ale muszę przyznać ,że bardziej spodziewałam się kryzysu w związku niż czegoś takiego. Jesteś genialna. Mam tylko jedno pytanie. Czy Molly we wcześniejszych rozdziałach nie wspominała ,że jest córką Freda ,a nie George'a?
    Całuski Ellcia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba właśnie wkradł się wcześniej taki błąd :) poprawię i dzięki :* a co do Twojego bloga, oczywiście dołączę z chęcią w najbliższym czasie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Racja, sporo akcji. Jak dla mnie aż za bardzo, bo z moją obłędną orientacją, co do zdarzeń w literaturze, ciężko było się połapać.
    Ciężko- głównie przytaczam tutaj atak wampirów, który swoją drogą wyszedł mało realistycznie i płytko. Skupiłaś się tylko i wyłącznie na emocjach bohaterów, co ma też swoje plusy, bo naprawdę dało się je odczuć. Generalnie, dziś zaczytałam się jak nigdy, tyle się działo.
    Teraz z całą pewnością mogę okrzyknąć twój styl jako barwny i wciągający. W dodatku podczas czytania moja uwaga i zaciekawienie całkowicie powierzone były opowiadaniu, a na czytelnika w taki sposób wpływają tylko bardzo dobre teksty w dodatku z ciekawą akcją. Tak, więc mój brak rozkojarzenia mówi tu za siebie ;D Jestem także stuprocentowa pewna, że z każdym rozdziałem coraz bardziej się rozwijasz. O przeświadczeniu, co do Twojego talentu upewniają mnie dialogi jakie wprowadziłaś. Lepiej wyjść Ci nie mogły! Udanej niedzieli, mam nadzieje, że nie musiałaś dzisiaj tak jak ja klękać półgodziny na różańcu. (W samych rajstopach!) W dodatku moimi jękami bólu zasłużyłam sobie na pogardliwe spojrzenie jakiejś starszej pani.
    A sama siedziała! Skandal! No dobrze, już daje Ci spokój.
    Oby było więcej takich rozdziałów ^^



    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, dzięki za szczerość :) Każdy ma prawo do własnej opinii. Faktycznie trochę się namęczyłam nad tym rozdziałem, szczególnie nad początkiem, więc końcówka mogła wyjść mało realistycznie. Przynajmniej teraz mam dowód, że ktoś (czyli Ella i Ty) od początku do końca przeczytał rozdział i za to dziękuję. Może następny rozdział bardziej przypadnie Ci do gustu. Mój styl jest faktycznie nieco "odrębny" i nie trzyma się zasad, może wynika to z tego, że taką osobą właśnie jestem. :) Dziękuję za miłe słowa, co do opisów sytuacji nie mam jeszcze wyćwiczonego schematu. Ale jedno mogę Ci powiedzieć - łatwo jest wejść na bloga i napisać same pozytywy, trudniej dostrzec coś negatywnego i o tym napisać. Ty tak zrobiłaś, więc dziękuję i za to, i wiem, że napisałaś to dlatego, żeby mój blog stał się lepszy. Pozdrowienia dla wiernej czytelniczki. :*
    Evenstar (Kaśka)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam to czytać :)
    czytam każdy rozdział ale przyznam szczerze że ten mi się podobała najbardziej , uwielbiam jak są pokazane emocje :)
    przy okazji zapraszam jeśli chciała byś zwiastun do opowiadania : http://pinksaw-zwiastuny.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajno, fajno ;). Właściwie dziewczyny napisały wszystko, co chciałam sama powiedzieć, więc podpisuje się pod komentarzami :). Dodam jeszcze, że podoba mi się taka ilość akcji. Nie wiem dlaczego, ale dla mnie rozdział wcale nie jest długi - taki w sam raz. Może to dlatego, że super-hiper szybko czytam, a może dlatego, że się wciągłam...?
    Chyba jedno i drugie :).
    Weny! A.

    OdpowiedzUsuń
  7. fajne bardzo mi się podoba

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział jest świetny. Ten atak wampirów był trochę dziwny. ;-;

    OdpowiedzUsuń

U nas zasady są proste:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NIE HEJTUJ!
NIE SPAMUJ!
KOM = KOM
OBS = OBS
Miłego czytania! Buziaki. ;*