piątek, 25 lipca 2014

Rozdział X

- Cholera jasna! - zaklęła Mara, rozmasowując bark. Po wczorajszym meczu cała była obolała, a dziś miało być spotkanie uczestników Turnieju. Ale przynajmniej wygrali. Co prawda, gdyby nie interwencja Mary i obrona Adama, czyli szukającego przed tłuczkiem, to pewnie nie byłoby tak wesoło. No właśnie, Adam. Nigdy się nie lubili, a teraz jeszcze musieli razem występować w tym turnieju. Właściwie to nawet idea tego turnieju jej się nie podobała. To wszystko było nie tak. Nie miała się dostać. Po co wrzucała karteczkę do czary? Musiała, przegrała zakład z Vivien Thomas i musiała to zrobić, czy jej się to podobało czy nie. Pierwszy raz w życiu można by pomyśleć, że Mariette się bała, ale to nie o to chodziło. Nie bała się złości z ust uczniów, gdy przegra, bała się reakcji jej ojca. Ojciec zawsze ją wspierał i był dla niej podporą, ale uczył się w Durmsztrangu i, gdy był organizowany ostatni Turniej, wraz z Karkarowem trenował Kruma. Więc będzie ode mnie wymagał dużo, dokończyła w myślach Mara. 
Najgorsze było to, że mieli mieć dziś to zebranie i ktoś coś mówił o jakichś wywiadach do Proroka, więc trzeba było wyglądać wystrzałowo, tak więc Mara ubrała się bardzo dziewczęco i ładnie. No może nie aż tak dziewczęco, bo szczerze nie znosiła takich looków. Mieli przyjść razem z Adamem, więc gdy byli już ubrani to razem w pokoju wspólnym dopracowywali swój wygląd. Mara miała dredy spięte w ogromnego, ale ładnego koka, z jednym czy dwoma opadającymi luźno na ramiona. Do tego ubrała swoje ulubione miętowe rurki wydłużające nawet jej krótkie nogi, białą podkoszulkę z głęboko wyciętymi rękawami i wysokie obcasy (których miała już dość, a założyła je dopiero dwie minuty wcześniej). W uszach miała srebrne kółka. Wyglądała pięknie, ale Adam też nie prezentował się przy niej źle. W luźnych dżinsach i luźnej koszuli było mu bardzo do twarzy. 
W końcu ruszyli w akompaniamencie owacji całego pokoju wspólnego, który życzył im pomyślnych wywiadów. Gdy szli korytarzem Mara w końcu zdobyła się zapytać Adama o to, co wierciło jej dziurę w brzuchu od kilku dni.
- Adam, mogę o coś zapytać? - zaczęła. Rozmowa nigdy im się nie kleiła. Mara zawsze miała go za żigolaka.
- Wal śmiało - zachęcił ją Adam.
- Jak to jest, że ty masz na nazwisko Diggory, a Cedrik Diggory zginął przecież w wieku siedemnastu lat? - zapytała, a Adam zaśmiał się.
- Jakże wiele razy zdarzają mi się takie pytania. Nie jestem synem Cedrika. Jestem synem, syna jego wuja, rozumiesz? - zapytał, a Mara pokiwała głową, choć tak naprawdę nie rozumiała nic. Zawsze się plątała przy tych wszystkich więzach rodzinnych. Dalej szli już w ciszy, aż dołączyli do zebrania. Na początku przemówił minister Draco Malfoy, a Mara starała się na niego nie patrzeć, bo mama opowiedziała jej kiedyś o romansie z tymże osobnikiem tuż po zakończeniu Hogwartu i tuż przed jego ślubem. Nic więc dziwnego, że czuła się dziwnie w obecności ministra Malfoya. Gdy minister skończył już mowę, jakaś drobna blondynka ustawiła wszystkich w kupie i zrobiła im zdjęcie na okładkę. Potem wołała w parach na wywiady. Mara w tym czasie dołączyła do swoich przyjaciół z LMS - uczestników Turnieju: Kayli i Bensona, nad którymi bez przerwy unosiła się chmura dymu z każdemu dobrze znanego zioła. Mara nie miała pojęcia jak jej kumple mają zamiar wygrać z reprezentantami, skoro czasem nie wiedzą, czy są w szkole u siebie czy w Hogwarcie.
- Cześć! - przywitała ją promiennie Kayla, zwana w swoich kręgach Rudą, albo Kitą.
- Cześć. - odpowiedziała Mara.- Uważajcie na te wywiady. - przestrzegła ich, a Kayla zrobiła zdziwioną minę.
- Czemu? - zapytał Benson, od którego było czuć dymem w promieniu chyba dziesięciu kilometrów. Ale nie to Marę denerwowało. Denerwowało ją to, że Benson miał trochę więcej niż dwa metry wzrostu i przez to, gdy z nią rozmawiał, musiał się schylać.
- Bo tak. Reporterka to Dalia Skeeter. Straszna hiena, zawsze coś wymyśli, tak samo jak jej matka kiedyś. - odpowiedziała, a Lucas zrobił rozumiejąca minę. W tym momencie drzwi otworzyły się i wyszła z nich Mary Jones z zażenowaną miną oraz Laura patrząca z wyrazem twarzy 'zabij mnie'.
- Hufflepuff! - zawołała Dalia ze schowka na miotły, a Mara i Adam przełknęli ślinę i weszli do schowka. Tam czekała już na nich Dalia wraz z ogniście czerwonym samonotującym piórem.
- No więc dobrze, przejdźmy do rzeczy. Jak to się stało, że Czara Ognia wybrała akurat was? -zaczęła Dalia, a zanim Mara czy Adam zdążyli otworzyć usta mówiła dalej. - Ach, rozumiem. Ty Marietta Venom, córka byczka z Durmsztrangu chcesz pokazać ojcu na co cię stać, a ty mój drogi Cedriku...
- Adamie. - poprawił ją Puchon.
- Adamie, pochodzisz z rodziny Cerdika Diggory'ego i pewnie chcesz odzyskać stracony na ostatnim Turnieju honor, to takie wzruszające. - mówiła, a Mara nie mogła się powstrzymać przed wzniesieniem oczu do nieba. Po chwili spojrzała jednak na notatki Dalii.
- Wcale nie mówiłam z wyrzutem o ojcu! - zaprzeczyła, ale Dalia jakby tego nie usłyszała.
- A jak jest między wami?- zaczęła, a Mara zastanawiała się, o co jej chodzi. W końcu jednak zrozumiała.
- Między nami? Jesteśmy znajomymi, nic nas nie łączy. - powiedziała.
- Kompletnie nic. - zawtórował jej Adam.
- Skoro tak. - powiedziała Dalia, ale jej mina zdradzała niecne plany. - Dobrze możecie już iść.- odprawiła ich.

***

- Co to ma być, na Merlina! - wrzasnęła Mara rzucając ze złością Prorokiem Codziennym akurat pomiędzy owsiankę Laury i płatki zbożowe Molly, które wraz z nią siedziały dziś przy stole. Kayla, Benson i Lucas siedzący naprzeciwko nich też wydali się zdziwieni jej szałem.
- Co się stało? - zapytała zmartwionym tonem Molly.
- Co się stało?! Zaraz wam przeczytam, co ta małpa o mnie nawypisywała. Posłuchajcie! 
Przyszedł czas na reprezentantów Hufflepuffu, czyli spokojnego i rezolutnego domu Helgi Hufflepuff. Tylko czy aby tak spokojnego? Ich reprezentanci na pewno nie są zwykłymi Puchonami. Na początek Marietta Venom, córka durmsztranckiego byczka i nieco ekscentrycznej Luny Lovegood. Gdy zapytałam ją, co sądzi o turnieju i czemu się do niego zgłosiła, jednoznacznie odpowiedziała, że zgłosiła się do niego po to, by pokazać swojemu ojcu, jaką ma siłę i na co ją stać, a sam Turniej traktuje jako szansę sprawdzenia się. Jest też Adam Diggory, nieszczęsna ofiara jej miłosnych łowów, które, przypomnijmy, zaczynała od dziedzica fortuny Zabinich, Blaise'a Zabiniego by później gdy ten związek nie wyszedł, przerzucić się na kolejnego bogacza, tym razem Albusa Pottera. Nic nieświadomy Diggory zgłosił się do Turnieju, by ratować dobre imię swojej rodziny po ostatniej przegranej jego wuja, tragicznie poległego Cedrika Diggory'ego i wpadł w sidła zachłannej Venom, a po jego zachowaniu widać, że coś go z młodą Mariettą łączy. Jednak czy ona nie wykorzysta go, tak jak zrobiła to z każdym innym bogaczem? 
- Co za małpa! Jak ona tak mogła!? - wrzeszczała Mara.
- Naprawdę chodziłaś z Zabinim? I z Potterem? A ten Diggory to tak na serio? - dopytywała się Kayla, a Mara ze złością wyrwała jej gazetę.
- Oczywiście, że nie. Chodziłam tylko z Blaise'em, z tamtą dwójką nic mnie nie łączy. - odpowiedziała Mara, spoglądając na spokojne miny przyjaciółek. - Nic was to nie ruszyło?
- W ogóle. Dalia poświęciła trzy strony, by na swój sposób określić każdego z uczestników. O Laurze nawypisywała, że ma przerost ambicji i za wszelką cenę pragnie być taka jak Hermiona Granger, o Rose, że niebezpiecznie ciągnie ją w stronę syna ministra Scorpiusa Malfoya, co pewnie jest spowodowanie próbą wyrwania się z biednej rodziny Weasleyów, a o mnie, że moje ostatnie niegrzeczne zachowania spowodowane są depresją, z powodu mojej licznej rodziny i tego, że jestem w niej niezauważana. Widzisz? Nie jest tak źle. Poza tym jakim cudem miałabyś mieć romans z Albusem, skoro on od początku roku nie pokazał się na lekcjach? - odpowiedziała Molly, a Mara zupełnie zapomniała, że siedzi na ławce i próbowała oprzeć głowę o oparcie, co skończyło się wywrotką na podłodze. 
- Jeszcze jeden taki reportaż, a chyba ją zabiję i powiem, że to przez moje mordercze zapędy spowodowane spotykaniem się z całą ślizgońską drużyną quiditcha. - opowiedział i opadła na podłogę.

***

Następnego dnia Mara stała już w kolejce do wylosowania 'czegoś z czym się zmierzą'. Adam wywinął się od losowania, tłumacząc to tym, że on ma pecha w takich sprawach. Na pewno, pomyślała Mara, gdy już stała przy woreczku. Głęboko zanurzyła w nim rekę i wyciągnęła jakieś małe zawiniątko.
- Bułgarski kolczasty. - powiedział Dumbledore, a Mara podeszła z miniaturką smoka do Adama. 
- Mamy szczęście! - ucieszyła się, a Adam spojrzał na smoczka w jej dłoni.
- Szczęście?! To przecież bułgarski kolczasty. Gdzie tu szczęście? - zapytał przerażony widokiem okrągłej, najeżonej bestii.
- Przez całe moje życie miesiąc wakacji spędzam w Bułgarii u dziadków. Niedaleko znajdowała się farma tych poczciwych smoczków, więc wiem wszystko o ich zwyczajach. - odpowiedziała, a Diggory uśmiechnął się szeroko. Teraz trzeba było tylko czekać. Czas wlekł się w nieskończoność. Jeden z reprezentantów w ogóle nie pojawił się na Turnieju. Ku zdziwieniu Mary, Kayla i Benson poradzili sobie świetnie. 
W końcu zaczęli wywoływać uczniów z Hogwartu. Na początku Slytherin, jak Mara się spodziewała. Scorpius i Will wyszli z zadania z dumnymi minami. Potem Molly i Rose, które po skończeniu "misji" miały mniej zadowolone, aczkolwiek szczęśliwe miny.
- Hufflepuff! - krzyknął minister, a Mara wraz z Adamem wyruszyli razem z namiotu. 
- O cholera! - powiedziała Mara, patrząc na wejście do jaskini, które z pewnością było jakieś sto metrów od nich.
- Mara uważaj! - krzyknął Adam i rzucił się na dziewczynę odsuwając ją od miejsca, gdzie stała. Chwilę potem Mara zobaczyła tam wielki ognisty pocisk, a nad nim smoka. Wiedziała co robić. Powiedziała to Adamowi wcześniej. Ustalili plan. Adam miał odwrócić uwagę smoka, a Mara miała rzucić w jego szyję (bo tam był najsłabszy) zaklęcie, znane w Bułgarii jako Fravito, które było zaklęciem usypiającym smoki. Gdy Adam szybko odsunął się od dziewczyny, Mara wstała i razem przeszli do wcielania planu w życie. Puchonka przemykała się niezauważona aż na tyły smoka, patrząc przy okazji, czy Adam strzelający w gada wszelkimi możliwymi zaklęciami, jeszcze żyje. Gdy była już na tyłach, już przygotowywała różdżkę do wystrzelenia zaklęcia, kiedy smok nieświadomie zamachnął się swoim kolczastym ogonem. Mara szybko opadła na ziemię, jednak jeden z kolców smoka boleśnie przedarł jej ramię. Ale to było tylko draśnięcie przy tym, co mogłoby się stać. Szybko wstała i wycelowała w szyję smoka.
Favito! - krzyknęła, a z różdżki buchnął biały promień trafiając smoka w samą szyję. Bestia z miejsca padła na ziemię i zasnęła. Mara przywołała Adama ruchem ręki i razem udali się do jaskini. Było tam ciemno, więc chłopak wyczarował jakimś zaklęciem światło. Po chwili spojrzał na ranę Mary na prawym ramieniu.
- Mara, ty krwawisz! - zmartwił się, a Mara starała się ukryć ranę.
- To tylko draśnięcie. - powiedziała, ale Adam nie za bardzo w to uwierzył. - nie ma czasu. Później pani Pomfrey mnie opatrzy. - wyjaśniła, a nagle przed nimi zamajaczył jakiś kształt. Mara spojrzała uważniej. W końcu zdołali dostrzec, co to takiego. Dziewczyna. Niebywale piękna, wysoka, szczupła dziewczyna o pięknych blond włosach. Mara na początku zaczęła zastanawiać się, o co w tym chodzi, jednak patrząc na zachowanie Adama, długo się nie zastanawiała. Jej towarzysz wyglądał, jakby wpadł w trans i zbliżał się do dziewczyny z błogim wyrazem na twarzy. Mara wiedziała, co to znaczy. Dziewczyna była wilą. Musiała ją pokonać sama.
- Expelliarmus! - krzyknęła w stronę dziewczyny, ale pocisk zboczył z drogi, bo ktoś popchnął Marę. Tylko kto? Po chwili Mara zobaczyła, kto to taki. To Adam rzucił się na nią wściekły i próbował wytrącić jej różdżkę z rąk. 
- No tak! - Szepnęła do siebie Mara. - Przecież Adam jest pod wpływem działania wili. 
Mara spojrzała na chłopaka z wyrzutem, cały czas się z nim siłując.Nie chciała używać wobec niego zaklęć, więc po prostu kopnęła go w czułe miejsce, na co chłopak zaczął się zwijać z bólu na ziemi, a Mara wykorzystała te kilka sekund, by strzelić zaklęciem w wilę.
Duro! - wrzasnęła, a wila momentalnie zmieniła się w kamień. Po chwili obolały Adam wstał i podszedł do Mary.
- Co do... - zaczął cały czas zginając się w pół z bólu.
- Wila - wytłumaczyła Mara, wskazując na zamienioną w kamień dziewczynę. - Przepraszam, nie chciałam tak mocno. - przeprosiła Adama na co ten mężnie wyprostował się i poszedł za nią w głąb jaskini.
- To nic. - odpowiedział i poszli razem dalej. Na razie nic się nie działo, a szli tak chyba z pięć minut. Po chwili jednak coś zobaczyli. Coś dużego. A nawet bardzo dużego. Po chwili to odwróciło wielki łeb w ich stronę.
- Troll! - zawołał Adam i razem z Marą skrył się za głazem, przed jednym z rzucanych w ich stronę przez trolla kamieni. Po chwili wraz z Adamem wybiegli naprzeciw groźnemu stworzeniu. 
Protecto! - krzyknęła Mara, gdy kolejny kamień został rzucony przez trolla w ich stronę.
Expelliarmus! - wrzasnął Adam, ale zaklęcie nie zrobiło na trollu żadnego wrażenia. Troll zbliżał się do nich coraz bliżej. 
Drętwota! - wrzasnął znów Adam, ale to nic nie dało. Tym razem jeden z kamieni trafił w tarczę Mary i mimo, iż nic jej nie zrobił, to odrzuciło Marę na kilka metrów od Adama. Chwilę później widziała jak troll zaczął unosić maczugę nad Adamem. 
Muszę coś zrobić, pomyślała przerażona. Dobyła różdżki i wypowiedziała pierwsze zaklęcie, jakie przyszło jej do głowy.
-Flangarte! - Wrzasnęła w stronę maczugi, która z miejsca rozgrzała się do czerwoności i poparzyła ręce trolla. Wróg upuścił maczugę i zaczął dmuchać na swoje poparzone dłonie. A po chwili Adam strzelił w niego Drętwotą, na co troll padł na ziemię. Mara odetchnęła głęboko i podeszła do Adama. 
- Nic ci nie jest? - zapytała, podając chłopakowi rękę. 
- Nie, ale dziękuję za uratowanie życia. -  powiedział i otrzepał spodnie z ziemi. Po chwili razem z Marą ruszyli dalej. Po chwili zobaczyli na ziemi mały przedmiot. Kuferek! Mara wraz z Adamem wspólnie pobiegli do kuferka.
- Alohomora! - wrzasnęła w stronę pudełeczka Mara, zanim zdążyli jeszcze dobiec, a wieczko kuferka otworzyło się na oścież. Jednak nie było tam tego, czego się spodziewali. Z kuferka powoli zaczęły wychodzić jakieś pokraczne stworzenia. Gdy kuferek zamknął się z powrotem, było już jasne co to. Przed Marą i Adamem stały trzy wilkołaki w całej swej okazałości. 
Dobra, teraz to już nie przeżyjemy, pomyślała rozgorączkowana dziewczyna.Nie mieli żadnego planu. Po prostu rzucali wszystkimi zaklęciami, jakie znali, w wilkołaki.
Expelliarmus, Drętwota, Immobilus! - krzyczał Adam, rzucając zaklęciami w stronę wilkołaków. Na potworach nie robiło to jednak żadnego wrażenia.
-Incarcerous, Levicorpus, Petrificus Totalus! - krzyczała Mara, ale zaklęcia odbijały się od bestii. Wtedy sobie coś uświadomiła. Przecież nie ma pełni. Skąd mogły się wziąć te wilkołaki?
- Adam, to nie są wilkołaki! To boginy! - wrzasnęła w stronę kompana, a wtedy obaj stanęli naprzeciwko bestii i wrzasnęli:
Riddiculus! - W tym momencie wilkołaki zmieniły się w małe niegroźne szczeniaczki, a zasapani uczniowie uciekli, ile sił w nogach w stronę światła naprzeciwko nich. W stronę wyjścia. Gdy już wybiegli, Adam spojrzał z uśmiechem na Marę.
Jesteś genialna, Maro! - wrzasnął i przytulił dziewczynę tak mocno, że prawie zgniótł jej żebra. Po chwili zobaczyli błysk flesza.
Jak słodko! Chyba mamy zdjęcie na okładkę! - zaćwierkała szczęśliwa Dalia, a Mara i Adam z miejsca się od siebie zdystansowali.
Ciekawe, w którym zadaniu będziemy musieli ją zabić? - zironizowała Mara.
Mam nadzieję, że w następnym. - odpowiedział trochę speszony całą sytuacją Adam.

(Autorka: Sectus Sempra  )  

2 komentarze:

  1. Boże jakie to świetne :O
    Aż mi się na nowo zachciało czytać Harry'ego, ale najpierw czekam na next rozdział :)
    Piszecie tak fajnie, tak magicznie, że aż chce się czytać :)
    Turniej Trójmagiczny <3

    mlwdragon.blogspot.com
    historiaadam.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

U nas zasady są proste:
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NIE HEJTUJ!
NIE SPAMUJ!
KOM = KOM
OBS = OBS
Miłego czytania! Buziaki. ;*