wtorek, 13 stycznia 2015



Rozdział XX


- No i nie uwierzysz Laura, co ta wredna małpa do mnie powiedziała- Nawijała Mariette z trudnoscią utrzymując na rękach trzy wielkie księgi opisujące życie i zwyczaje pegazów, które miały być dla niej pomocą w wypracoaniu z nauki o magicznych stworzeniach, za którą Mara niespecjalnie przepadała.- Powiedziała, że gdyby to ona była reprezentantką Hufflepuffu na Turnieju, to na pewno bysmy wygrali!
- Co za bezczelnosć- jęknęła Laura, choć słuchała tej samej historii już od kilku minut. Nie miała jednak zamiaru wydzierać się na Marę. One również nie przeszła do kolejnego etapu, jednak tak strasznie się tym nie przejmowała. Poza tym i tak była pewna, że nie przejdzie. Z Mariette było inaczej. Co prawda ona też nie wierzyła w swoje możliwosci, jednak gdy tylko dostała się do Turnieju postanowiła zrobić wszystko co w swojej mocy by dać sobie z nim radę. Przed pierwszym zadaniem nawet spędzała całe noce w jednym z lochów (czasem w towarzystwie oddanej jej Laury) i ćwiczyła obronę przed czarną magią. Co nie specjalnie jednak zmieniło zdanie całego Hufflepuffu na jej temat. Bowiem Mara zawsze była uważana za zakręconą, zapominalską łamagę, jednak z dużym poczuciem humoru i dużą dawkom pozytywnego zakręcenia, przez co była dosć lubiana. Jednak mimo sympatii puchonów, cały dom borsuka zgodnie twierdził, że Mara była ostatnią osobą, która nadaje się do występu w Turnieju. No i mimo iż w pierwszym zadaniu Mara dała z siebie wszystko, prawie zginęła, rozszarpana przez wilę i jej własnego kompana Adama i została prawie zjedzona przez wilkołaki-boginy to jej przegrana podziałała na cały dom Helgi Hufflepuff jak piorun. I własnie od tego czasu większosć domu patrzy spod byka na Marę, a Adam, jako że zawsze był 'Bogiem Hufflepuffu' wyszedł z tego cało, bez żadnych docinek. Pierwszy etap Turnieju zbliżył ich jednak do siebie na tyle, że Adam w tych ciężkich chwilach wspierał Marę. Nawet po opiekunce Hufflepuffu widać ostatnio, że nie jest zadowolona z przegranej swojego domu i mimo iż jest dla Mariette tak samo miła, to i tak każdy widzi, że nie jest już dla Mariette tak miła jak kiedys.
Nagle ni stąd ni zowąd przed Mariette wskoczył jakis chłopak. Niestety, wybiegł zza zakrętu nie zauważając Mary i dwójka wpadła na siebie z łoskotem, a książki w dłoniach Mary rozsypały się na podłodze. Dziewczyna złapała się za bolącą głowę. 
- Jak chodzisz, baranie?!- warknęła w stronę chłopaka, ale gdy go zobaczyła, cała złosć z niej odpłynęła. Stał przed nią typowego wzrostu brunet, wyglądający na szósto-siódmoklasiste. Miał czarne jak węgiel delikatnie poskręcane włosy, który tylko prosiły się, by je poczochrać, tak samo ciemne tajemnicze oczy i bardzo jasną cerę. Nie mówiąc już o idealnych rysach twarzy. Gdyby nie boląca głowa, która utwierdzała Marę w przekonaniu, że ten chłopak jest prawdziwy, Mariette z pewnoscią wzięłaby go za anioła.- O mój Boże...



- Na Merlina! Przepraszam, nie chciałem, ten Filch i musiałem...- motał się chłopak, ale wyglądał na dosć zdenerwowanego, co nie wydało się wcale Marze dziwne, biorąc pod uwagę, że uciekał przed Filchem.
Mara wstała i próbowała pozbierać wszystkie książki, choć wiedziała, że będzie jej trudno złapać z nimi wczesniejszy balans.  Gdy wyciągała jednak rękę, po jedną z książek, zauważyła, że brunet również wyciągał po nie ręce.
- Jestem Calvin Malarkey, a ty?- zapytał, pomagając dziewczynie pozbierać książki.
- Mariette Venom- przedstawiła się i podała chłopakowi rękę. 
- Daj, pomogę ci- zaproponował Calvin, a Mara czuła jak się czerwieni.
- Och, nie trzeba- wykręcała się, bo pomimo tego, że gadała własnie z najprzystojniejszym chłopakiem jakiego w życiu widziała, to nieco się go bała.- Laura mi pomoże- powiedziała, odwracając się w stronę krukonki. 
- Ale ja muszę... nadrobić referat z eliksirów, przykro mi Mara, ale nie mogę ci pomóc. Ona naprawdę potrzebuje pomocy. Kilka razy prawie wywaliła się z tym stosem książek na rękach-  odpowiedziała Laura, a Mara miała niewysłowioną chęć jej przyłożyć. Przecież La próbowała ją sfatać! To nie do pomyslenia.
- W takim razie, już się nie wymigasz, daj mi to- powiedział i wziął od Mary dwa ciężkie tomy.- To gdzie idziemy?
- Do wieży Hufflepuffu- odpowiedziała niepewnie puchonka i po chwili zauważyła, że jej przyjaciółka już gdzies zniknęła. Widać chciała zostawić ich samych. Cóź, Mara będzie musiała sobie z nią poważnie porozmawiać. 
- A więc jestes puchonką?- zapytał objuczony ciężkimi tomiszczami Calvin.
- Tak, jak widać, a ty?
- Gryfon, choć to może niezbyt ciekawie brzmi- powiedział po czym usmiechnął się tak pięknie, że Mara doznała palpitacji serca. Przez chwile jak idiotka wpatrywała się w Calvina, jednak gdy zorientowała się, jak głupio to musi wyglądać je jego perspektywy, szybko się opamiętała. 
I tak idąc razem z Calvinem do wieży Hufflepuffu smieli się i dowcipkowali przez całą drogę. Calvin był bardzo przyjazny. Mara dowiedziała się, że uciekał przed Filchem, bo dla żartu dosypał jego kotce, pani Norris cos do karmy, przez co ta przez kilka dni jeszcze będzie mieć niestrawnosć żołądkową. A wszystko to, dla dobrej zabawy. Bo z tego co się dowiedziała, chłopak uczęszczał do klubu Młodych Świrów. Był to klub, do którego uczęszczali nastolatkowie, którzy mieli za dużo energii, dystans do siebie i poczucie humoru. Własciwie cała działalnosć klubu kończyła się na ciągłym robieniu komus żartów lub po prostu na dobrej zabawie. 
Podeszli własnie pod gargulec, pod którym znajdował się tunel do wieży Puchonów. Włascwie to nie była wieża, tylko zwykłe ósme piętro Hogwartu, ale puchoni przywykli do nazywania tego wieżą. Mariette i Calvinowi przyszło się żegnać.
- To tutaj, wejscie do wieży...- zaczęła, bo było jej nieco smutno opuszczać już chłopaka. 
- Och, to chyba już się musimy rozstać...- zaczął dosć smętnie brunet.- Masz może ochotę się kiedys spotkać?- wykrztusił z siebie na jednym tchu, a Mariette odjęło mowę. On był dla niej stanowczo za przystojny. A jednak się nią interesował. Jej sere skakało z radosci gdzies w klatce piersiowej. Już otwierała usta, by się zgodzić, kiedy nagle ktos szybko do nich dołączył.
- Dalej to może ja jej pomogę- powiedział Blaise Zabini władczym tonem i bez zgody zabrał Calvinowi książki. Patrzył na Calvina tak, jakby chciał użyć na nim Avada Kedavry na miejscu. 
- Tak... to ja już może pójdę- powiedział niesmiale Calvin drapiąc się w tył głowy i szybkim krokiem ruszył ku najbliższemu zakrętowi. Gdy szata chłopaka zniknęła już za zakrętem, Mara spojrzała na Blaisa z wsciekłoscią.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Blaise padłby już martwy. 
- Czego chcesz, Blaise?- zapytała. Przecież nigdy nie miała z Zabinim specjalnie przyjacielskich kontaktów, więc mogła mysleć tylko o tym, że ten wredny slizgon zrobił to specjalnie.
- Pomóc ci- dopowiedział chłopak. 
- Calvin mi już pomagał, jakbys nie zauważył!- wydarła się na chłopaka.
- Calvin? Tak się nazywał tamten lalus?- zapytał Blaise pokazując palcem na zakręt, za którym niedawno zniknął Calvin.
- Tak i nie powinno cię to obchodzić!
- Sorki, że muszę przerywać kłótnie małżeńską, ale muszę pogadać z Marą- oboje usłyszeli za sobą czyjs głos. Mara obróciła się szybko, tym samym zdzielając Zabiniego po twarzy swoimi dredami. Przed nią stał jej partner z Turnieju, Adam Diggory. Dziewczyna usmiechnęła się do niego przez złosć i dała mu się zaprowadzić za róg kolejnego zakrętu, obok rzeźby Antriny Dwógłowej, wiedźmy, która sewgo czasu walczyła o równouprawnienie goblinów. 
- Słucham.
- Pamiętasz, jakie mielismy miejsce w pierwszym etapie Turnieju?- zapytał Adam z usmiechem. Był tak szczesliwy, że aż go nosiło. Mara zastanawiała się, czy może jego obiekt westchnień Kordia Evone w końcu dała mu się wyciągnąć na randkę.
- Pamiętam, niestety pamiętam. Piąte- odpowiedziała bez entuzjazmu. 
- A wiesz co to oznacza?- powiedział z nadmiernym szczesciem w głosie. Stan takiego upojenia spowodowanego szczesciem i przy tym brakiem myslenia powinien być według Mary zakazany. 
- Że odpadlismy.
- No teoretycznie, ale nie uwierzysz co się stało!- Mara zaprzysięgła sobie, że jesli do jutra ten pisk szczęscia nie przejdzie Adamowi, to własnoręcznie rzuci w niego sklątką tylnowybuchową. 
- Nie uwierzę- powiedziała tonem, który miał dać Adamowi do zrozumienia, że wcale nie ma się z czego cieszyć. 
- Te dziewczyny z Charamiko zrezygnowały z udziału w Turnieju i cała ich delegacja wraca do siebie do Japonii, a to oznacza, że na ich miejsce wchodzą...
- Nie wierze!- wrzasnęła z entuzjazmem Mara.- Jestesmy dalej w grze!

(Autorka: Priori Icantatem)

środa, 10 grudnia 2014

Rozdział XIX

- Daj, opatrzę ci to.
- Daj spokój. - Mruknęła Molly przyglądając się fioletowosinemu obrzękowi na ramieniu. - Tylko masz przez mnie problemy,
Rose pokręciła głową ze zniecierpliwieniem. Mo kontynuowała swoją kapryśną przemowę.
- Po drugie dalej nie wiem, gdzie może być Rett. Zawiodłam go. A co jeśli on już nie...
Przełknęła głośno ślinę.
- Nie kończ, wiesz, że to nieprawda. Jest tak samo silny, jak my. Nie da się złamać. Podejrzewam, że działał w jakiejś nielegalnej organizacji, której celem było capnięcie nas obydwu. On im przeszkodził i został usunięty z drogi. Kropka. - Skończyła Rose, owijając ramię przyjaciółki bandażem.
- Może masz rację... Ale odnajdę go, obiecuję ci to.
Rose pokiwała głową z uwagą. Wiedziała, że szukanie Retta, to jak szukanie igły w stogu siana. Nie chciała jednak martwić przyjaciółki.
- Po drugie - jutro drugie zadanie. Wymyśliłaś już, co może być rozwiązaniem zagadki? - Zapytała z nadzieją Mo.
- Niestety, nie. To całe kryształowe serduszko to według mnie nie zagadka. To trochę nie fair, dostaliśmy najtrudniejszą zagadkę od wielu lat trwania Turnieju.
- Ciekawe, który mądrala ją wymyślił...
Rose otworzyła kuferek i wyjęła z niego kryształowe serduszko. Przez chwilę patrzyła na nie, mrużąc oczy. Po chwili westchnęła i umieściła je z powrotem w pudełku.
- Mam coś, co poprawi ci nastrój. - Mruknęła Mo. - Albo cię jeszcze bardziej dobije.
Pokuśtykała powoli w stronę biurka, przekręciła kluczyk i wyjęła z niego nowy egzemplarz "Proroka Codziennego".
- A cóż to jest? - Zapytała podejrzliwie Rose.
- Spis wszystkich uczestnikow, którzy przeszli do następnego etapu Turnieju.
Przewertowała kilka stron i pokazała Rose obszerny artykuł:

Zawodnicy Turnieju Trójmagicznego
Wśród nich znajduje się para zwycięzców. Kto z nich? 

Lily i James ze szkoły magicznej LMS
Zdobyli najwięcej punktów w pierwszym zadaniu.
























- Widziałam tę dziewczynę na przyjęciu powitalnym. - Powiedziała z zastanowieniem Rose. - A ten chłopak... Nie wiem. Kogoś mi przypomina.


Molly i Rose Weasley ze szkoły magicznej w Hogwarcie
Po pierwszym zadaniu znajdują się na drugim miejscu.

















- Nie, nie błagam nie patrz na moje zdjęcie! Jak ja wyszłam! - Molly zasłoniła swoje zdjęcie małą ręką i szybko przewrócila stronę.


Rob i Greg ze szkoły magicznej MSfAS
Po pierwszym zadaniu znajdują się na trzecim miejscu.























- Ja nie mogę, widziałaś tych mięśniaków?! Nie mamy z nimi szans. Ale są całkiem przystojni. - Roześmiała się Mo.

- W tym zadaniu raczej mięśnie niewiele tu mają do rzeczy. - Dodała Rose.

Scorpius Malfoy i William Snape 

- Bla bla bla. - Powiedziała Rose, śmiając się. - Przewróć kartkę. Proszę.
- Dobra. Sama o to prosiłaś. - Zaśmiała się Mo. - Czasem wcale cię nie rozumiem. Scorpius, Scorpius....
- Daj spokój, proszę cię. - Roześmiała się na głos Rose.



- Otóż i William Snape. Bratanek swojego wujaszka Snape'a, - Roześmiała się Mo, wskazując palcem na przystojnego chłopaka w czapce z daszkiem.
- A oto i Scorpius Malfoy. Nie skomentuję. - Rose zmrużyła oczy.



Patricia i Josephine ze szkoły magicznej Charamiko
Po pierwszym zadaniu znajdują się na czwartym miejscu.


- Wyglądają na niezwykle pewne siebie... - Mruknęła Molly. 
- No... Z pewnością zyskają duże uznanie. Nasz los zapowiada się niezwykle marnie... 

Autorka: Molly (Evenstar)

Cześć i czołem! A więc - powrót! Dziękujemy za cierpliwość. Zostawiajcie komentarze pod rozdziałem i koniecznie LINKI SWOICH BLOGÓW! Odwiedzimy i skomentujemy wszystkie! Na razie i do następnego rozdziału. :* 


wtorek, 7 października 2014

Bardzo smutne ogłoszenie 

Bardzo dziękuję wszystkim, którzy zaglądają na tego bloga i zostawiają cenne, jakże motywujące komentarze. Niestety z powodu dużej ilości nauki, sprawdzianów i kartkówek jesteśmy zmuszeni zawiesić jego działalność do 10 grudnia. :( Ale spokojnie - powrócimy z wielkim hukiem. Przepraszam, że ostatnio nie miałyśmy czasu komentować Waszych cudownych blogów. Zmieni się to w grudniu, kiedy wrócimy do Was z zapasem nowych sił, energii i przede wszystkim szalonych pomysłów! :) Powodzenia w pisaniu i jeszcze raz Wam dziękujemy za wsparcie i wyrozumiałość!
Wasze:
Rose i Molly Evenstar :*

wtorek, 16 września 2014

Rozdział XVIII

W poprzednich rozdziałach:
Mo odsiaduje karę u Snape'a wraz z małym Michaelem. Obydwoje dostają za zadanie napisanie referatu o eliksirze skurczającym. Molly w ramach zadania pisze krótki, ironiczny tekst, za co zostaje skarcona przez nauczyciela. Snape jednak zalicza jej referat, nie chcąc dłużej zaprzątać sobie dziewczyną głowy. Mo jest negatywnie nastawiona do kolejnego szlabanu. Pociesza się jednak, że może nie będzie tak źle. Jednak szykuje się coś złego...

Molly od samego rana myślała o szlabanie. Ostatnio Snape zaliczył jej "referat", ale teraz z pewnością się na niej zemści. Czuła, że stanie się coś złego i w jej szalonej głowie pojawiło się niemiłe uczucie niepokoju.
- Pożyczysz mi atrament? Mój się skończył. - Na ostatniej lekcji Molly usłyszała za sobą głos Mary Jones.
- Jasne, bierz ile ci potrzeba. - Mruknęła i wpatrzyła się w okno. Wyobrażała sobie, co takiego wymyśli Snape, żeby ukarać ją i Michaela. 
- Weasley! O czym właśnie mówiłam? - Zapytała ni stąd, ni zowąd profesor Trelawney. 
Mo wzruszyła ramionami i powiedziała na chybił - trafił:
- O wróżbach w kuli, pani profesor. 
Nauczycielka wydawała się zdziwiona, tak samo jak cała klasa.
- Dobrze, Weasley, bardzo dobrze.
Ale Mo nawet się nie uśmiechnęła. Zaczęła coraz bardziej żałować, że na lekcji u Snape'a dała się ponieść emocjom, a teraz musi odrabiać u niego szlaban...

***

Po lekcjach  Molly, powłócząc nogami, udała się pod gabinet Snape'a. Z oddali zobaczyła Michaela, który był dokładnie w tym samym psim nastroju, co ona.
- Cześć Molly Weasley! - Zawołał, machając do niej ręką.
Kiwnęła głową w jego stronę i oparła się o zimną ścianę.
- Jak tam? Żyjesz jakoś? - Zapytała ponuro, na co Michael niechętnie skinął głową.
- To niedorzeczne, to absolutnie niedorzeczne... - Mruknęła Mo pod nosem.
- Co? - Zapytał zdziwiony Michael.
- To, że musimy tutaj przyłazić. Nie mam ochoty tracić kolejnych kilku godzin, po to, żeby zadowolić Snape'a.
To mówiąc poprawiła rękaw swojej bejsbolówki. Tego dnia zarówno na dworze, jak i w zamku było piekielnie zimno. Co chwila można było zobaczyć kogoś przebiegającego przez korytarz i szczękającego z zimna zębami.


- Możemy mieć nadzieję, że dzisiaj też jakoś przeżyjemy. - Roześmiała się Mo, bo nie mogła dłużej znieść ponurej atmosfery. W tym samym momencie aż podskoczyła, bo drzwi do gabinetu otworzyły się z trzaskiem i pojawiła się w nich postać Snape'a. Mo od razu przywołała na twarz wyraz zupełnej obojętności, ale zarówno ona, jak i Michael nie mogli powstrzymać dreszczy zimna przebiegających im przez plecy. 
- Zapraszam. - Powiedział swoim zwykłym, kpiącym tonem profesor. 
Michael wszedł powoli do środka, a za nim szybkim, prawie żołnierskim krokiem weszła Molly.
- Zamknij za sobą drzwi, Weasley. - Mruknął Snape, na co Mo posłusznie je zatrzasnęła. 
Rozejrzała się po lochach, jak poprzednim razem. Tym razem książka "Uczniowie ukarani" znajdowała się na samym wierzchu. Mo była pewna, że Snape położył ją w ten sposób specjalnie, żeby rozbudzić w dziewczynie ciekawość. "Kiedyś ją zwinę." - Pomyślała, szelmowsko się uśmiechając, Mo. 
- Przestań się głupio uśmiechać, Weasley! - Wrzasnął Snape, na co Mo z trudem opanowała bezczelny śmiech. - Wytłumaczę wam, co macie dzisiaj zrobić...
Molly zadrżała. Sama nie wiedziała, czy to z zimna, czy może z niepokoju?...  
- Udacie się do Zakazanego Lasu po składniki potrzebne mi do przygotowania niektórych eliksirów. Musicie przed wyjściem oddać mi różdżki.Tutaj macie listę. - Prawie siłą wepchnął zwiniętą karteczkę do dłoni oniemiałej Mo. - Nie pasuje ci coś Weasley? - Zapytał po chwili milczenia. 
Mo nie drgnęła. Zakazany Las?! No świetnie, tylko tego jej jeszcze brakowało. Wszyscy wiedzieli, że roi się tam od wielkich pająków, centaurów, olbrzymów i innych fantastycznych istot. Zakazany Las był uosobieniem czających się na każdym kroku niebezpieczeństw... A Snape wysyła tam nie tylko ją - Molly Weasley, ale także niepozornego, chorobliwie wręcz nieśmiałego chłopaczka.
- Weasley, zadałem ci pytanie. - Upomniał dziewczynę profesor.
- Hm? - Zapytała Mo, wyrwana z zamyślenia. - Nie, nie mam nic przeciwko, panie profesorze. - Powiedziała ociekającym uprzejmością głosem. - Ale tak się zastanawiam, czy aby szkolny regulamin nie zabronił czasem uczniom wypraw do Zakazanego Lasu.
Snape patrzył na nią przez chwilę tak, jakby chciał ją poszatkować na kawałki albo pożreć żywcem. Otrząsnął się jednak i powiedział kpiącym tonem:
- Nauczyciel w szczególnych wypadkach może wydać uczniom zgodę na taka wyprawę, Weasley.
- A cóż to za szczególny wypadek, panie profesorze? Lenistwo i chęć wyręczenia się w pracy dwójką małych, bezbronnych uczniaków?
Michael obserwował całą tę scenę kątem oka. Nie bardzo orientował się, o co chodzi Molly Weasley... Skoro Snape kazał im iść do Zakazanego Lasu, to nie lepiej byłoby od razu tam pójść i jak najszybciej wykonać jego polecenie?... Chłopiec był jednak przekonany, że śliczna Molly Weasley ZAWSZE ma rację, więc przezwyciężył nieśmiałość i powiedział cichutko:
- Zgadzam się z Molly Weasley.
- Słucham?! - Wrzasnął profesor, a Michael zadrżał. Pokonał jednak napływ strachu i powtórzył:
- Zgadzam się z Molly Weasley, panie profesorze.
Mo odetchnęła i złapała się tych słów, jak tonący deski.
- Widzi pan? Michael się ze mną zgadza. 
- To jeszcze o niczym nie świadczy, Weasley. - Warknął Snape.
- Ale przecież jest takie przysłowie: "prawda przemawia ustami dzieci". Chyba pan nie zaprzeczy? - Upierała się Mo, jak zwykle czerpiąc wewnętrzną radość z kłócenia się ze Snapem.
- Owszem. Ale prawda przemawia ustami tylko tych OGARNIĘTYCH dzieci, Weasley. - Snape zazgrzytał zębami, obserwując uśmiech na twarzy Mo.
- Czyżby pan uważał, że Michael jest, jak to pan powiedział? Nie - oga - rnię - ty? - Mo precyzyjnie przesylabizowała ostatnie słowo, patrząc Snape'owi w twarz. 
- Tak, tak właśnie uważam, Weasley! A ty jesteś krnąbrna, uparta i tchórzliwa, zupełnie jak twój ojciec! 
- TCHÓRZLIWA? - Wycedziła Mo i szybko obeszła biurko. Znalazła się tuż przed Snapem.
- Nie ma pan prawa tak o mnie mówić! Ani nie ma pan prawa obrażać mojego ojca! 
- To czemu nie chcesz iść do Zakazanego Lasu? Czyżby to świadczyło o twojej odwadze? Nie sądzę, Weasley. - Zakpił Snape, z uciechą obserwując, jak Mo stara się zapanować nad sobą. Nie musiał czekać długo na jej reakcję. Podniosła wysoko głowę i wyprostowała trzymaną w ręku karteczkę z listą składników. Rzuciła swoją różdżkę na biurko (to samo zrobił Michael), wyszła powoli z lochów, gwizdnęła przeciągle w stronę zdumionego chłopca i z trzaskiem zatrzasnęła drzwi. 

***

- Molly Weasley! Zwolnij! - Krzyczał za pędzącą w stronę Lasu Molly. Dziewczyna była naładowana złymi emocjami, dlatego starała się szybko zapanować nad sobą.
- Rusz się, Michael. Mamy do znalezienia pięć składników. A to z pewnością nie będzie takie proste. W poniedziałek jest drugie zadanie turniejowe, dzisiaj chciałam iść z Rose do Hogsmeade, a na jutro mam napisać referat na transmutację. Brakuje mi czasu na wszystko. Więc się pospiesz!
Michael ledwo co nadążał za potokiem słów, które wypowiadała do niego Mo. Był jednak przyzwyczajony, że ta "śliczna Mo" - jak ją nazywał, ma w zwyczaju mówienie wielu słów na raz, bardzo szybko i bardzo głośno. Ponadto tak ładnie się śmiała. Ale dzisiaj ta zabawna Molly Weasley chyba nie jest w nastroju do żartów...
- A co jest w Zakazanym Lesie, Molly Weasley? - Zapytał po chwili zastanowienia.
- Wszystko. - Mo wypuściła ze świstem powietrze i przyspieszyła kroku.

***


- Nogi mnie bolą, Molly Weasley! Przystańmy na chwilę pod tym drzewem, proszę. 
- Michael, nie bądź mazgajem. Jesteśmy tu dopiero od dwóch godzin. - Mo rozglądała się wokół siebie szukając wokół siebie malutkiego krzaczka mięty. W ręku trzymała listę i po kolei wykreślała to, co z Michaelem już znaleźli. Jej spis wyglądał mniej więcej tak:

2 duże kwiaty liliowca
2 kolce z ciemiernika
5 płatków dzikiej róży
6 liści mięty
17 korzonków stokrotek

- Ale...
- Michael! Proszę cię, przestań! - Zawołała Mo, czując takie samo zmęczenie, jak chłopiec. 
- Możemy wrócić do zamku, powiedzieć profesorowi, że nie daliśmy rady... Zobacz, jak się już ciemno zrobiło... - Przekonywał chłopiec, drżąc z zimna. Mo spojrzała na niego spod ciemnych rzęs. 
- Możesz wrócić, jeśli chcesz. Naprawdę. Ja znajdę tę miętę i cię dogonię.
Michael chwilę się wahał. Wizja opuszczenia Zakazanego Lasu była nader kusząca... Ale z drugiej strony? Musi zostać z Molly Weasley.
- Zostanę z tobą. - Powiedział niechętnie. - Ktoś musi cię bronić, Molly Weasley.
Mo zaśmiała się cicho i poklepała Michaela po ramieniu. Poczuła się dużo raźniej.
- Proponuję skręcić w tamtą ścieżynkę. Tam jeszcze nie szukaliśmy. - Powiedziała, wskazując ręką ciemny zaułek. Michael zadrżał na ten widok, ale dzielnie przełknął ślinę i podążył za przyjaciółką. 
Mo przedzierała się przez kolce wystających z ziemi dzikich roślin. Było jej okropnie zimno. Pomyślała o ciepłym kominku w swoim dormitorium i o czekającej na nią Rose... Wzruszyła jednak ramionami, odganiając te "błahe" myśli i zdecydowanym krokiem ruszyła dalej. Słyszała za sobą świszczący oddech Michaela. "Ten berbeć musi już być nieźle wykończony." - Pomyślała ze współczuciem, odgarniając wiszące gałęzie. 
- Zobacz! Tam jest mięta! No nareszcie! Chodź szybko! - Molly pociągnęła Michaela za rękę i rozwinęła swój tobołek, który nosiła na ramieniu. - Zbierz sześć listków i wrzuć mi je tutaj. - Poleciła Michaelowi, który w podskokach podbiegł do rośliny. W tym momencie jednak wrzasnął i przerażona Mo zobaczyła, że za chłopcem zgromadziło się całe stado centaurów. Jeden z nich chwycił Michaela wpół i odwrócił go do góry nogami. Chłopiec machał rozpaczliwie nogami, próbując wyrwać się z żelaznego uścisku. 
- Czego tu szukasz, mały czarodzieju? Przyszedłeś okraść nas z naszych dóbr, co? - Zapytał niskim głosem jeden z centaurów.
- Nie-e. - Wyjąkał Michael, a zaczajona za jednym z drzew Mo, powoli sięgnęła po sztylet, który wzięła ze sobą.
- Nie? Nieźle kłamiesz, maluchu. - Zakpił ten sam centaur. - Wiesz, co cię czeka?
- Nie, proszę! Nie chciałem wam zrobić nic złego. - Usilnie przekonywał Michael, widząc, że jego życie wisi na włosku. I gdzie to jasnej Anielki podziała się Molly Weasley?! 
W tym momencie Mo wyskoczyła zza drzew i podbiegła do oniemiałego stada. Wszystkie centaury przez chwilę były zdumione widokiem dziewczyny, ubranej na kolorowo ze sztyletem w ręku. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że był to śmieszny obraz. Ale stalowy błysk w oku Mo i zacięte czerwone usta, nie wróżyły raczej nic dobrego. 
- Puść go! - Wrzasnęła w stronę największego centaura, wymachując sztylecikiem, zachowując odpowiednio bezpieczną odległość.
- A co ty mi możesz zrobić, dziecinko? - Zapytał ostro centaur, bacznie obserwując zachowanie dziewczyny. Mo drgnęła słysząc jęk sinego na twarzy Michaela. Nie myśląc wiele, przyskoczyła do centaura i z całej siły wbiła mu sztylet w prawą dłoń, aż po rękojeść.
- Powiedziałam: puść go! 
Centaur ryknął z bólu i wypuścił z uścisku Michaela. Chłopak upadł ciężko na ziemię. 
- Uciekaj, Michael, uciekaj! 
I znów biegli tą samą drogą. Tyle, że teraz ścieżka wydawała się o wiele trudniejsza i straszniejsza. Za Mo i Michaelem goniło wściekłe stado centaurów. Dzieci potykały się na wystających korzeniach, a wiszące gałęzie uderzały ich w twarze. Mo biegła, słysząc galop centaurów za sobą, a tupot nóg Michaela tuż obok siebie. W tym momencie nastąpił nieszczęśliwy wypadek. Jedna z gałęzi tak niefortunnie uderzyła w ramię Mo, że przecięła jej skórę na całej długości aż do łokcia. W barku zaś utworzyła otwartą ranę, odsłaniającą nagi mięsień. Molly jęknęła, ale nie zwolniła kroku. Sama nie wiedząc co robi, wskazała szybko Michaelowi zupełnie inną drogę. Mając niewielką przewagę nad centaurami, dzieciom udało się niepostrzeżenie zniknąć wśród drzew.
- Byle do zamku, byle do zamku... - Szeptała Mo, jakby w obłędzie. 
Poczuła się bezpiecznie dopiero wtedy, gdy zatrzasnęły się za nią ciężkie bramy Hogwartu... 

(Autorka: Molly)

P.S. Moi drodzy! Wiem, trochę długo to trwało, ale w końcu napisałam ten rozdział. Jestem trochę do tyłu z komentowaniem Waszych blogów, ale obiecuję: nadrobię to wszystko w weekend. Byle do piątku! :) Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Wasza Evenstar :*


niedziela, 7 września 2014

Rozdział XVII


W poprzednich rozdziałach:
Rose i Scorpius odsiadują karę po lekcjach za przeywanie się w drodze do Hogsmeade. Pilnuje ich Filch. Podczas sprzątania biblioteki dziewczyna znajduje księgę o Turniejach Magicznych, która pozwala kuzynkom dowiedzieć się czegoś więcej o drugim zadaniu turniejowym. Molly również dostaje szlaban u McGonagall, wraz z uroczym Gryfonem, Michaelem Creveey. Opiekę nad nimi sprawuje Snape.
Nadal trwają poszukiwania zaginionego chłopaka Retta Buttlera, przyjaciela Molly. Kuzynkom oraz ich przyjaciołom niestety nie dopisuje szczęście.
Jak Rose wytrzyma podczas następnych kilku dni spędzonych w towarzystwie przystojnego Śzligona? Może w końcu pogodzą się i zostaną dobrymi przyjaciółmi? Cóż, na to się chyba nie zapowiada..

Drugi dzień szlabanu:

- Weasley, masz coś paskudnego na głowie! - Zawołał Scorpius w kierunku Rose - A... nie, przepraszam! To przecież twoje włosy… - Powiedział ironicznym głosem wybuchając śmiechem. Rose i Scorpius spędzali dzisiejsze popołudnie w jednej z najwyższych wież Hogwartu, gdzie mieściła się sowiarnia. Mieli za zadanie, albo raczej karę wysprzątać całe pomieszczenie. Mieli na to tylko dwie godziny i ręce pełne roboty. Chłopak niestety zachowywał się tak, jakby w ogóle go to nie obchodziło. Co chwilę stroił sobie jakieś durne żarty, wytrącając tym samym Rose z równowagi. Dziewczyna miała go już totalnie dość! Wolałaby posprzątać cały zamek bez użycia różdżki, niż jedno pomieszczenie w towarzystwie Malfoy'a.
Rose, słysząc ostatnią uwagę chłopaka, mało co nie potknęła się o leżący przed nią kawałek drewna. Czerwieniąc się na twarzy ze złości chwyciła miotłę, którą przed sekundą zamiatała brudną podłogę i ruszyła w jego stronę groźnie wymachując zmiotką.
- Malfoy, ja cię... - Przerwała ponieważ jej wzrok skupił się na sporej kupie słomy stojącej w kącie pomieszczenia. Z szerokim uśmiechem na twarzy opuściła miotłę i wróciła do sprzątania, nie obdarzając zdziwionego chłopaka nawet jednym spojrzeniem. "Jednak mu nie przyłożę. - Pomyślała wesoło. - Przynajmniej nie miotłą..."
- Ej, Malfoy! - Zawołała wesoło. - Popatrz, ta słoma w kącie ma taki sam kolor jak twoje włosy.
- No i co z tego? - Prychnął parząc na nią spode łba. – Idiotka… - Mruknął sam do siebie i odwrócił się tyłem do dziewczyny. Tymczasem Rose nabrała w garście całkiem sporo słomy i cichutko podeszła do nic nie podejrzewającego Scorpiusa. Wiedziała, że chłopak ma lekko mówiąc obsesję na punkcie swoich włosów, więc nie zastanawiając się rozsypała mu słomę po całej głowie dodatkowo mierzwiąc mu włosy.
- Malfoy, masz coś na głowie. - Powiedziała chichocząc. - A... nie, to tylko słoma! Całkiem ci do twarzy.
Scorpius był cały czerwony ze złości. Popatrzył na zwijającą się ze śmiechu Rose, posyłając jej mordercze spojrzenie.
- Można wiedzieć co ty na Merlina robisz?! - Krzyknął starając się doprowadzić swoje włosy do porządku.
- A nie widać? Śmieję się z twojej, jakże wymyślnej fryzury. - Odparła Rose dławiąc się ze śmiechu.
- Teraz to się doigrałaś, Weasley. - Powiedział mściwym tonem Scorpius. - Teraz ja pośmieję się z twojej. - Dodał, po czym podbiegł do ściany na przeciwko, nabierając tyle słomy ile zmieścił w rękach i wysypał na chichoczącą Rose. Dziewczyna gwałtownie zerwała się z ziemi, plując słomą na wszystkie strony. Tym razem to blondyn miał powody to śmiechu. Rose wyglądała o niebo gorzej od niego.
- Na brodę Merlina! Co ty wyprawiasz? - Zwołała potrząsając głową.
- To samo co ty. - Odparł Scorpius dusząc się ze śmiechu. - Wiesz co, Weasley? Komicznie wyglądasz, dławiąc się słomą.
- Doigrałeś się, Malfoy... Doigrałeś. - Wysyczała Rose rzucając w niego kolejną garść słomy. Scorpius nie pozostał jej dłużny. Dobry kwadrans stali na przeciwko siebie obrzucając się, robiąc przy tym jeszcze większy bałagan niż był na początku.
- Niech cię hipogryf stratuje, Weasley. - Krzyknął Scorpius. - Mam tego pełno za koszulką.
Rose stłumiła śmiech, ponieważ w tej samej chwili do sowiarni wkroczył Flich. Popatrzył na nich wzrokiem, który absolutnie nie wróżył nic dobrego. Podszedł do zdziwionych Rose i Scorpiusa, po czym z całych sił chwycił ich za kaptury od szat.
- Tu jest jak w chlewie! – Krzyknął, płosząc przy tym kilka sów, przypatrujących się całemu zajściu. - W tym pomieszczeniu jest jeszcze gorszy syf, niż przed dwiema godzinami, kiedy was tu zostawiłem! - Wydarł się na cały głos.
- Niech pan lepiej uważa na słowa. - Powiedział opanowanym głosem Scorpius. - Jesteśmy w szkole...
- Zamknij się smarkaczu!
- Ostrzegam pana. Mój ojciec...
- Tak, wiemy! Jest Ministrem Magii! - Rose i Flich, krzyknęli niemal jednocześnie.

Trzeci dzień szlabanu:

Błonia Hogwartu oraz trasę do Zakazanego Lasu ogrzewało ciepłe, wiosenne słońce. Na niebie nie było nawet najmniejszej chmurki. Rose w milczeniu szła obok Scorpiusa w kierunku chatki Hagrida. Blondyn co chwilę trącał ją ręką lub gwałtownie popychał. Dziewczyna odsunęła się od niego na bezpieczną odległość i pogrążyła się we własnych myślach. Wczoraj, razem z Molly, w książce, którą siłą musiała odebrać Scorpiusowi w bibliotece dziewczyny znalazły wskazówkę dotyczącą drugiego zadania turniejowego. Nadal nie miały żadnego pomysłu co zrobić z kryształowym serduszkiem, ale przynajmniej ustaliły, że działać zaczną dopiero kiedy drugie zadanie się rozpocznie. Na razie miały inne zmartwienie... Poszukiwanie Retta Buttlera. Odkąd Rett zaginął, Molly robiła wszystko co mogła, żeby przynajmniej spróbować go odnaleźć. A Rose oczywiście postanowiła jej pomóc. Przynajmniej nie były same. Molly zaangażowała do poszukiwań jeszcze dwie osoby - Juana McQueen'a oraz Marcusa Wood'a...
- Ej, Ruda! - Zawołał Scorpius, wytrącając Rose z zamyślenia. – Uważaj jak chodzisz.. Nie musisz cały czas we mnie wpadać. Ja wiem, że ty na mnie lecisz, ale hamuj się czasem...
- Malfoy, błagam cię… - Odparła Rose, nieświadomie się rumieniąc. - Czy ty naprawdę musisz być taki... taki...
- Weasley, nie wysilaj się tak, bo się jeszcze bardziej zarumienisz. - Odparł Scorpius zanosząc się śmiechem.
- Jaki ty jesteś wredny! - Krzyknęła ze złością Rose. - A poza tym nie jestem ruda i na ciebie nie lecę, rozumiesz?
- Oczywiście, Ruda...
- O, już jesteście! - Usłyszeli gromki głos Hagrida. - Takem se myśloł, że może bym wom zamiast szlabanu coś ciekawego dziś pokazoł...
- Świetny pomysł, Hagridzie! - Zawołała wesoło Rose.
- Taaa... Świetnie… - Mruknął całkiem głośno Scorpius, za co dostał porządnego kuksańca w bok od stojącej obok Rose.
- Chodźcie za mną. - Hagrid machnął ręką w powietrzu, idąc w stronę Zakazanego Lasu. Blondyn zatrzymał się za nimi.
- No, śmiało! - Zakrzyknął gajowy.
- Malfoy, tchórzysz? - Zapytała Rose. Scorpius ze złością wyminął dziewczynę i olbrzyma, po czym ze złością wbiegł do lasu.
- No, co? Idziemy? - Zawołał pewnym siebie głosem. - A ty nigdy nie mów, że ja TCHÓRZĘ. - Syknął w kierunku Rose. Cała trójka weszła do lasu. Kiedy Rose oczy przywykły do ciemności zaczęła z ciekawością rozglądać się na boki. W życiu nie widziała tyle roślin skupionych w jednym miejscu. Co jakiś czas w pobliżu przebiegały fantastyczne zwierzęta na przykład centaury, ale też i zwyczajne, takie jak jelenie czy zające. W lesie panował półmrok rozświetlany co jakiś czas promieniami słońca prześwitującymi między konarami drzew. Po pół godzinie wyszli na rozległą, jaśniejącą w promieniach słońca polanę. Hagrid zatrzymał się na skraju, popatrzył z uśmiechem na dzieci i trzy razy przeraźliwie zagwizdał. Przez moment nic się nie działo, ale już po chwili poczuli gwałtowny powiew wiatru. Zaczęło wiać z taką siłą, że Rose mimowolnie cofnęła się kilka kroków do tyłu. Gęste, jasnobrązowe włosy rozwiały się na wszystkie strony. Ręką zasłoniła twarz, o którą ciągle obijały się liście. W końcu wiatr ustał. Dziewczyna ostrożnie odsłoniła twarz i w niemym zachwycie przyglądała się temu, co przed chwilą wylądowało na polanie.


Przed nią i Scorpiusem stał majestatyczny i potężny zielony smok. Jego wspaniałe skrzydła, jeszcze nie złożone po locie, lśniły szmaragdowym światłem. Zwierzę, od czubka głowy po sam koniec ogona pokryte było ciemnozielonymi łuskami. Patrzyło na nich z rezerwą, ale i zaciekawieniem. Z nozdrzy co chwilkę wylatywały cienkie smużki dymu, jednak na Rose największe wrażenie zrobiły jego oczy, Ogromne, ale jednocześnie piękne, przerażające, lecz w jakiś sposób łagodne. Kiedy dziewczyna patrzyła w te nieziemskie oczy, zdawało jej się, że smok przenika jej umysł. W tym momencie do Rose dotarło, że bez względu na wszystko, chciałaby już do końca życia wpatrywać się w te pełne magii i ciepła oczy.
- Hej, Rose. - Z zamyślenia, czy może raczej transu wyrwał ją gromki głos Hagrida. - Wszystko w porządku?
- Tak... Ja...- Zaczęła niepewnie. - Co to w ogóle było?
- Czar dekoncentrujący… - Odparł gajowy. - Scorpiusowi też była potrzebna pomoc.
Rose spojrzała na chłopaka, który opierał się o najbliższe drzewo i w zamyśleniu pocierał dłonią czoło. Kiedy spostrzegł, ze Rose mu się przygląda, momentalnie opuścił luzacko ręce i przybrał obojętny wyraz twarzy.
- Oboje musicie zapamiętać, że nigdy, ale to nigdy nie wolno wom patrzeć w ślepia smoka. Inny na pewno by wos zobił, ale ten... ni ma mowy. - Pouczył ich Hagrid. - No a teroz przywitajcie się z -Gilbertem...
- Z KIM?! - Zawołał Scorpius, dusząc się ze śmiechu.
- Z Gilbertem, panie Malfoy. - Odparł spokojnie Hagrid.
- Ale durne imię. - Powiedział blondyn, chichocząc. - Gdybym ja miał smoka to nazwałby go Grom, albo Piorun, albo Navarog ale nie... GILBERT!
- Błagam Cię… - Szepnęła do niego Rose. - Czy ty musisz wszystko komentować? - Dodała. Scorpius posłał jej mordercze spojrzenie. Hagrid wyglądał na urażonego, ale po chwili się rozchmurzył.
- No, dalej. Przywitajcie się z Gilbertem. – Powiedział, widząc niepewne miny dzieci. Kiedy gajowy wypowiedział imię smoka, Scorpius wykrzywił wargi we wrednym uśmiechu denerwując tym samym Rose. Dziewczyna nie była do końca przekonana co do stopnia oswojenia smoka, toteż pytająco spojrzała na Hagrida. Scorpius widząc wystraszoną oraz niepewną dziewczynę przeczesał ręką włosy, zadarł wysoko głowę i z tryumfującym uśmiechem na twarzy ruszył przed siebie w kierunku smoka. Zdawał się być bardzo pewny siebie, dopóki zwierzę nie odsłoniło spiczastych, śnieżnobiałych kłów. Chłopak nie dał po sobie niczego poznać i śmiałym, gwałtownym ruchem przejechał dłonią po lśniącym boku Gilberta. Smok błyskawicznie rozsunął potężne skrzydło, po czym z zadziwiającą szybkością drasnął chłopaka w ramię. Rose tak bardzo się wystraszyła, że momentalnie zapomniała o tym, że ciągle się kłócą i natychmiast chciała podbiec do rannego chłopaka. Wyprzedził ją Hagrid.
- O cholibka. Tym rozem to już mnie na pewno wyleją. - Mruknął sam do siebie, biegnąc w stronę Scorpiusa. Tymczasem chłopak lekko się zatoczył i runął do tyłu. Gdyby nie Hagrid, Ślizgon oprócz rany na ramieniu miałby sporego siniaka z tyłu głowy.
- ZRANIŁ MNIE... AAA! JA UMIERAM...
- Tak, Malfoy… - Uśmiechnęła się Rose, widząc niewielką szramę na jego przedramieniu. - Umierasz, ale nadal gadasz. - Dodała podając mu rękę.
- Weasley, ty...
- Wstawoj chłopcze. - Zakrzyknął głośno Hagrid. - To nic poważnego. Wracamy do zamku.
Scorpius nadal trzymając się za rękę i zakrywając niewielką ranę, podniósł wysoko głowę i z bezczelnym uśmiechem popatrzył na idącą za nim Rose.
- Weasley, ponieś moją torbę. - Powiedział udając boleśnie poobijanego.
- Malfoy, na brodę Merlina! Czy ty się aby na pewno dobrze czujesz? - Zapytała unosząc brwi ze zdumienia, po czym szybkim krokiem go wyprzedziła.
- Ruda, wracaj tu natychmiast! Jestem mocno ranny!

Czwarty dzień szlabanu:

Rose siedziała w ciemnej sali, do której nie docierały promienie popołudniowego słońca. Lochy były jedyną, nieoświetloną częścią zamku. Obok niej, w pewnej odległości z zabandażowaną ręką siedział Scorpius Malfoy. Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała. Dumnie unosząc głowę i uśmiechając się ironicznie, patrzyła na siedzącego przed nią profesora Snape'a, który w skupieniu czytał pismo, które przed chwilą otrzymał od wściekłej McGonagall. W końcu, po kwadransie zgniótł kawałek pergaminu, końcem różdżki go podpalił, po czym podniósł wzrok i zawiesił go na siedzących przed nim dzieciach.
- A więc macie siedmiodniowy szlaban, tak? - Zapytał cichym, ale dobitnym głosem.
- Tak, panie profesorze.- Odpowiedział poważnie Scorpius, patrząc w oczy Snape'owi.
- Minęły dopiero trzy dni, a wy, jak wynika z pisma dostarczonego przez profesor McGonagall zdążyliście zdemolować bibliotekę i sowiarnię oraz doprowadzić biednego pana Flich'a do załamania nerwowego... Nie wspomnę już o tym przykrym wypadku, który spotkał siedzącego przede mną pana Malfoy'a. - Mówiąc to, popatrzył oskarżycielskim wzrokiem na Rose.
- Panie profesorze to... - Zaczął Ślizgon, lecz Snape gwałtownie mu przerwał.
- Nie winię Cię za to Scorpiusie. - Powiedział profesor, bawiąc się swoją różdżką.
- Nie to miałem na myśli. - Blondyn nie dawał za wygraną. - Chciałem zauważyć...
- Może panna Weasley udzieli nam stosownych wyjaśnień? - Zapytał ironicznym tonem, patrząc na dziewczynę. Scorpius już chciał coś powiedzieć, lecz Snape gestem nakazał mu milczenie. Rose nie mogła powstrzymać wybuchu złości i ni stąd, ni zowąd gwałtownie wstała z krzesła.
- A więc chce pan powiedzieć, że ten cały szlaban to moja wina, tak?! - Wrzasnęła na cały głos Rose, strącając ręką fiolkę z ciemnozieloną, gęstą substancją, która stała na biurku Snape'a.
- Minus 10 punktów dla Gryffindoru za wydzieranie się na nauczyciela. - Rzucił lodowatym tonem Snape. - Coś jeszcze panno Weasley?
- Owszem proszę pana. - Krzyknęła z nutką ironii w głosie, Rose. - Niech pan postawi się na moim miejscu...
- Minus 20 punktów dla Gryffindoru. - Snape przewrócił oczami. - Mów dalej.
Scorpius przyglądał się całej scenie z lekkim rozbawieniem, chociaż w głębi serca zdawał sobie sprawę, że to wcale nie była wina Rose. No, może trochę...
- Ciekawe jak pan by się zachował, gdyby to pana ktoś przezwał szlamą?! - Rose w tej chwili posunęła się za daleko, jednak kiedy zobaczyła reakcję Snape'a, zadarła wysoko głowę i leciutko uniosła kąciki ust w uśmiechu. Tymczasem profesor ciężko sapnął, bezwładnie opadł na krzesło i potarł czoło dłonią. Dziewczyna dopiero teraz przypomniała sobie opowieści rodziców oraz wujków o profesorze. Wiedziała, że nieraz był nazywany szlamą, mugolakiem... Nagle zrobiło jej się potwornie wstyd, nie wiedziała co ma powiedzieć, lub zrobić, więc powoli usiadła na swoim krześle.
- Profesorze... Ja... - Zaczęła niepewnie Rose.
- Weasley, minus 50 punktów dla Gryffindoru. Zapomnę o tym incydencie pod jednym warunkiem... Dziś mamy czwartek, więc na poniedziałek napiszesz referat na dziesięć kartek pergaminu o Eliksirze Słodkiego Snu. A, i to ma być porządny referat, a nie coś takiego jak oddała mi ta twoja kuzyneczka. - Powiedział Snape, po czym zwrócił się do Scorpiusa. - W pana przypadku zadowolą mnie jedynie trzy kartki o Wywarze Żywej Śmierci...
- Panie profesorze..
- Tak, Weasley? – Zapytał, siląc się na obojętny ton Snape.
- Chodzi o to, że w poniedziałek zaczyna się drugie zadanie turniejowe. - Odparła z lekkim uśmiechem,
- Wyjątkowo muszę się z nią zgodzić. - Powiedział Scorpius z lekkim zdziwieniem. „Pierwszy raz zgadzam się w czymś z Rudą, wow”. - Pomyślał i spojrzał na nią spode łba- Nie dałoby się tego jakoś... przełożyć? - Zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dla Weasley, za dzisiejsze zachowanie? Nie sądzę. - Dodał zgryźliwym tonem. - Ale dla ciebie? Hmmm... Powiedzmy, że się zastanowię.
- Ale ja chciałem... - Zaczął Scorpius, lecz Snape momentalnie mu przerwał.
- Cisza, panie Malfoy... Możesz iść. Weasley, nie potrzebna jest twoja pomoc...
Rose błyskawicznie podniosła się z krzesła, zarzuciła torbę na ramię i szybkim krokiem podeszła do drzwi. Snape patrzył na nią lekko rozbawiony.
- Gdzieś się wybierasz, Weasley? - Profesor zatrzymał Rose w drzwiach. - Pozwoliłem odejść Scorpiusowi, a nie tobie... Ktoś musi posprzątać ten bałagan, który zrobiłaś.
Blondyn rzucił jej przelotne spojrzenie, po czym zatrzasnął za sobą drzwi.

(Autorka: Kinga)

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział XVI

W poprzednich rozdziałach:
Scorpius i Rose odsiadują karę po lekcjach. Pilnuje ich Filch. Molly również zarobiła szlaban. Ma go odsiadywać przez cały tydzień, codziennie o szesnastej. Jednocześnie kuzynki wciąż myślą o drugim zadaniu. Mo przyświeca jednak główny cel: chce odnaleźć Retta. Rose, Juan i Marcus oferują jej pomoc. Czy przyjaciele odnajdą Retta Butlera? Czy kuzynkom uda się rozwiązać zagadkowe, drugie zadanie? Jak poradzi sobie Molly ze szlabanem i który z nauczycieli będzie ją pilnował? 

Molly niechętnie podeszła do drzwi gabinetu McGonagall i przystanęła. Poprawiła pasek kolorowej torby i uśmiechnęła się sama do siebie. Ubrana była w krótką, zwiewną sukienkę i swoje ulubione trampki. Mimo woli pomyślała, że spodobałaby się dzisiaj Stenowi. Na samą myśl o chłopaku, oczy zaszły jej mgłą.


Zapukała do gabinetu pewnie, odczekała chwilę i weszła do środka. Przy biurku siedziała McGonagall. Podniosła na nią swój surowy wzrok, a Mo odwzajemniła się jej figlarnym uśmiechem. Profesor poprawiła kołnierz swojej szaty i powiedziała:
- Usiądź, Molly Weasley. 
Mo posłusznie przysunęła sobie krzesło i rzuciła torbę na ziemię. Poczuła się jak bohaterka. "Gdyby tylko tata mnie widział..." - Pomyślała z dumą.
- A więc Molly Weasley, wiesz czemu się tu znalazłaś. 
- Tak, proszę pani. - Kiwnęła głową i znów leciutko się uśmiechnęła. 
McGonagall znowu poprawiła kołnierz. "Czy ona musi być taka niepoważna?" - Pomyślała i mimo woli przypomniała sobie nieznośnego George'a Weasleya. 
- Czy... twoi rodzice już wiedzą o twoim... hm... nagannym zachowaniu na lekcji eliksirów?
Molly machnęła ręką. 
- Tak. Mama upomniała mnie w liście, że takie zachowanie nie przystoi dziewczynie. Całe szczęście, nie wysłała mi wyjca. - Tu roześmiała się głośno, odrzucając głowę do tyłu. - To dopiero byłyby heca. Ale tata...
- Tak? Co powiedział na to twój tata? 
Molly zaczerwieniła się i odparła niepewnie:
- Też... mnie... zganił. 
- Czyżby? - Zapytała McGonagall mrużąc i tak małe oczy. - Jakoś w to nie wierzę.
Mo zaczęła się wiercić na krześle. 
- Powiedział, że Snape'owi... znaczy profesorowi Snape'owi należało się, i że on gdyby tu był dałby mu niezły wycisk i...
- Dobrze! - McGonagall przerwała gwałtownie ten potok słów. - Wystarczy! 
Mo zamilkła i tylko na jej twarzy błąkał się cień ironicznego uśmiechu. McGonagall zaczerpnęła tchu i przeszła się po sali. Gdy znów usiadła na krześle, jej twarz znów była spokojna.
- A więc. Codziennie przez cały tydzień masz szlaban. O 16 - tej. Codziennie, zrozumiano?
- Mhm. 
- I nie wolno ci opuścić ani jednego dnia, zrozumiano?
- Mhm.
- I nie możesz się spóźniać, zrozumiano?
- Mhm. 
- I musisz wypełniać wszystkie polecenia pilnującego cię nauczyciela, zrozumiano?
- Mhm. 
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
- Mhm... Znaczy tak, pani profesor. - Poprawiła się natychmiast Mo i ocknęła się z zamyślenia. Właśnie przypomniała sobie niezwykle śmieszną historię, kiedy ona i Rose bawiły się w duchy i straszyły ludzi pracujących w lesie. Na jej twarzy pojawił się szelmowski uśmiech, gdy pomyślała o tym, jak ona i  jej kuzynka wyły ukryte w krzakach. Brzmiało to jak pieśń miłosna jakiegoś wilka. Popatrzyła z szerokim uśmiechem na McGonagall i dostrzegła w jej oczach tak surowy wyraz, że odchrząknęła i spuściła oczy. 
- Zaczynasz od dzisiaj. 
- Tak, proszę pani. - Przytaknęła Molly, wpatrując się w czubki własnych trampek. Powstrzymała z trudem kolejne wspomnienie, które nasuwało jej się na myśl, ale kąciki jej ust niebezpiecznie zadrgały.
- Nauczycielem, który będzie cię pilnował jest... profesor Snape. 
- Że co?! - Molly gwałtownie podniosła się z miejsca i popatrzyła ze zdziwieniem, strachem i złością na opiekunkę domu.
- No cóż, kara musi być adekwatna do winy, więc wybrałam nauczyciela eliksirów. 
- A-ale... Czy nie mogłabym sprzątać z panem Filchem, albo przepisywać jakichś ksiąg razem z panią? Jestem w tym niezła. 
To mówiąc chwyciła do ręki pióro McGonagall, z którego natychmiast zaczął skapywać atrament. Niebieski płyn spadł na podłogę, tworząc dwa wielkie kleksy. Mo cofnęła się i gorączkowo złapała do rąk jakąś księgę. Otworzyła ją jednak tak niefortunnie, że wydarła z niej jedną kartkę. McGonagall podeszła do niej i wziąwszy z jej rąk gruby tom, odłożyła go z powrotem na półkę. 
- Właśnie widzę. Przykro mi, ale decyzja już zapadła.  
- To niech pani zmieni decyzję! - Krzyknęła Mo, a echo powtórzyło to zdanie kilkanaście razy. 
- Molly Weasley! Jak ty się zachowujesz?! - Zapytała, trochę już przestraszona wybuchem dziewczyny profesor McGonagall. 
- Pani nie rozumie, on, on mnie nienawidzi...
W tym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich Severus Snape. Uśmiechnął się złośliwie na widok stojącej przed biurkiem, czerwonej z gniewu Molly. Mo posłała mu zawistne spojrzenie i zagryzła wargi. 
- Co ja słyszę Wealsey? - Zapytał ironicznie Snape. - Czyżby ktoś tu krzyczał, że ja go nienawidzę? 
- Och, Severusie... - Wyjąkała McGonagall. - Doprawdy, nie wiem, co się z tą dziewczyną dziś dzieje. 
Molly i Snape przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Wyglądało to tak, jakby za chwilę mieli rozpocząć pojedynek magiczny. Mo była wściekła na siebie, McGonagall, a przede wszystkim na Snape'a. 
- Proszę za mną. - Rzucił w jej stronę i odwrócił się do drzwi.
Mo rzuciła jeszcze gniewne spojrzenie w stronę McGonagall i założywszy na ramię swoją torbę, podążyła za znienawidzonym nauczycielem.
***
Molly szła po korytarzu za Snape'm, balansując po krawędziach płytek. Złość już jej przeszła, nigdy nie martwiła się dłużej niż chwilę. Pomyślała, że co jak co, ale szlaban u Snape'a? No, to się rzadko zdarza. Nawet jej ojciec miał u niego tylko trzy szlabany... Musi od razu po zakończeniu dzisiejszej kary do niego napisać i pochwalić się swoim "sukcesem". Zapomniała się na chwilę i zaczęła gwizdać melodię, której kiedyś nauczył ją ojciec. Snape odwrócił się i zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, więc natychmiast zamilkła, tylko na jej twarzy dalej pozostał bezczelny, ironiczny wyraz. 
Snape, prawie nie patrząc na Gryfonkę, zastanawiał się za jakie grzechy musi ją dzisiaj pilnować. Molly w jego oczach była zupełną kopią swojego ojca... Ten sam ironiczny uśmiech, te same iskry młodego szaleństwa w oczach i sposób poruszania się z niewymuszoną gracją i pewnością siebie. Tak, była niezwykle do niego podobna. A on, Snape nienawidził George'a Weasleya. Był zbyt pewny siebie, zbyt ironiczny, zbyt... 
- To co będę musiała robić? - Głos Molly wyrwał nauczyciela z zamyślenia. - Sprzątać? Układać eliksiry na półkach? No, co w końcu?
- Zobaczysz. - Syknął gniewnie w jej stronę, nie odwracając się. - A teraz się nie odzywaj! 
- Tak jest. -  Odparła, dziwnie przeciągając sylaby. 
Szli tak w milczeniu przez dłuższy czas. Przed gabinetem Snape'a, Mo ze zdziwieniem dostrzegła jakiegoś pierwszoroczniaka stojącego obok drzwi i gryzącego palce ze zdenerwowania. Wyglądał jak na swój wiek, wyjątkowo dziecinnie. Był niski, blady, chudy... Mo zaczęła się zastanawiać, po jakiego grzyba ten chłopaczek stoi przed gabinetem Snape'a. A może... Nie, to niemożliwe! 


- To jest Michael, bratanek Colina Creveeya. Będzie z tobą odsiadywał karę. - Oznajmił ironicznie Snape, patrząc z zadowoleniem w bladą twarz chłopca. 
- Ale - on jest za mały... - Wyjąkała trochę bez sensu Mo. 
- Ma jedenaście lat, Weasley. Nie jest już MAŁY. - Snape zaakcentował ostatnie słowo, otworzył drzwi do gabinetu i gestem wezwał ukaranych do środka. 

***

- Siadajcie. - Syknął Snape, a Michael drżąc cały usiadł w fotelu. Obok, wciąż wpatrując się w chłopca przysiadła Mo. 
- Wyjaśnię wam teraz, co macie robić. - Zaczął Snape, po czym przerwał, wpatrując się w Molly. Dziewczyna bowiem wcale nie patrzyła na nauczyciela, tylko uśmiechała się łagodnie do chłopca, jakby chciała mu dodać odwagi. Snape ze zdziwieniem pomyślał, że taki wyraz twarzy w ogóle nie pasuje do wiecznie buntującej się dziewczyny. 
- Weasley! Czy ja ci nie przeszkadzam?
Molly zwróciła się w jego stronę, z wyrazem zamyślenia w dużych oczach. 
- Tak więc, jak mówiłem, macie za zadanie napisać referat o właściwościach i zastosowaniu eliksiru skurczającego. Radzę ci się skupić na pracy, Weasley, bo przypominam ci, że na ostatniej lekcji nie potrafiłaś go przyrządzić. - Zakpił Snape, na co Mo tylko wykrzywiła wargi. - Każdy pisze osobno. Za dwie godziny ma to być skończone. Wrócę, zbiorę wasze prace, i gdy uznam, że są należycie napisane, będziecie mogli pójść. Czy to jasne?
Michael podniósł do góry rękę, zupełnie jakby był w klasie. Zdziwione spojrzenia Molly i Snape'a na moment się skrzyżowały.
- Ja chciałem tylko zapytać, co będziemy robić jutro. 
- A co, może uważasz pisanie referatu za stratę czasu, co? - Wycedził Snape. 
- Nie, proszę pana. - Mruknął niechętnie Michael, patrząc w ziemię. 
- Jutro będziecie robić to, co wam każę. Z pewnością coś wymyślę. A teraz macie dwie godziny. Do roboty! 
Snape wstał i wyszedł z pomieszczenia, zatrzaskując drzwi za sobą. 
- Hej. - Mruknęła trochę do chłopca, a trochę do siebie Molly. - Skoro go tu nie będzie, to może nie będzie tak źle. 
W drzwiach pojawiła się czerwona ze złości twarz Snape'a. 
- Czy chcesz jeszcze coś dodać Weasley? - Syknął w stronę niczym nie zmieszanej dziewczyny.
- Nie, dziękuję.  

***

- Więc, jesteś Michael, tak? - Zapytała Mo po chwili, wciąż pochylona nad pustym pergaminem. 
Michael oderwał się od pracy i kiwnął głową. Za chwilę jednak wyrzucił z siebie cały potok słów.
-  No, to mama wybrała dla mnie to imię. Wiesz, moja mama jest trochę do ciebie podobna. Ale ty jesteś ładniejsza. - Mo uśmiechnęła się delikatnie. - I wiesz co? Jestem pierwszy raz ukarany, a ty?
- W tym roku czwarty raz.
- Zgrywasz się. - Spojrzał na nią z podziwem.
- Na serio. - Odparła poważnie.
Michael otworzył szeroko oczy, po czym znów wybuchnął:
- O wow! Kurczę, musisz być niezła. Masz chłopaka?
- A co, podobam ci się? - Roześmiała się Mo na cały głos.
Michael jednak wydawał się wcale nie zbity z tropu. Spoglądał na nią wielkimi oczami, w których malował się taki zachwyt, jakby była co najmniej słynną gwiazdą quiditcha.
- No, może trochę. A ten kolor włosów, to naturalny? - Popatrzył z zachwytem na jej blond czuprynę.
- Nie, jeśli chcesz to powiem ci w sekrecie, jakie mam naturalny kolor... - Molly pochyliła się nad uchem Michaela.
- Rudy.
- Nie!
- Tak.
- Ojeju, chciałbym cię zobaczyć w rudych włosach. - Westchnął ciężko i znów napisał coś na papierze.
- Nic straconego. Może kiedyś jeszcze do nich wrócę. Zmieniam swój kolor włosów, jak rękawiczki. - Roześmiała się Mo, wciąż wpatrując się w swój pusty pergamin. Nie miała zielonego pojęcia o "właściwościach i zastosowaniu eliksiru skurczającego". Wolała więc pogadać sobie z tym chłopaczkiem, który wydawał się całkiem zabawny. Nagle jeden szczegół ją uderzył. Spojrzała na chłopca i zapytała:
- A tak w ogóle, to co przeskrobałeś?
- Eh... - Westchnął ciężko, znów odrywając się od pracy. Molly z podziwem spojrzała na jego pergamin. Był już do połowy zapisany drobnym, starannym pismem. - Włożyłem jednemu Ślizgonowi żabę do buta...
Mo roześmiała się i zabębniła palcami o stolik.
- Tak trzymaj. Nawet ja bym na to nie wpadła.
Pochyliła się nad swoim pergaminem i zaczęła pisać swoim pochyłym, niestarannym pismem. Przez chwilę w gabinecie nic nie było słychać, prócz skrzypienia piór na papierze. Po pół godzinie, Molly spojrzała z zadowoleniem na swój zabazgrany pergamin. Uśmiechnęła się bezczelnie i zwróciła się do chłopca:
- Skończyłeś już?
- Już dawno. Teraz sprawdzam... A ty?
- Ja jestem gotowa. - Oznajmiła i potarła koniuszek nosa. Pomyślała, że za tę swoją pracę, na lekcji eliksirów z pewnością dostałaby O, ale może Snape jakoś zaliczy jej ten referat... Wstała i przeszła się po gabinecie. Zatrzymała się przy jednej z półek. Jej uwagę przykuła książka "Uczniowie ukarani". Była bardzo zniszczona, z pewnością była wielokrotnie otwierana. Sięgnęła po nią, stając na czubkach palców.
- Co tam masz? - Zapytał z ciekawością Michael, zaglądając jej przez ramię.
- Coś... coś bardzo ciekawego.
Przewertowała kilka stron. MARY COTTERMOLE, SALLY ANNE PERKS...
- Jest, haha, jest! - Roześmiała się uradowana Molly, wpatrując się w stronę zatytułowaną FRED I GEORGE WEASLEY. Poniżej znajdowały się ich fotografie. Jej ojciec trzymał w ręku swoją miotłę i mrugał jednym okiem z szelmowskim uśmiechem na twarzy. Poniżej znajdował się opis winy:
Fred i George Weasley wyprodukowali nielegalny eliksir miłosny i sprzedawali go na korytarzu szkoły.
Frad i George Weasley wpuścili do klasy kolorowe fajerwerki, co doprowadziło do paniki pozostałych uczniów.
Fred i George Weasley (domyślamy się, że była to ich sprawka) poczęstowali Crabbe'a i Goyle'a dziwnymi cukierkami, po których na twarzy wyrosły im krostki. 
- Oj, tato... - Roześmiała się Mo i przytuliła książkę do siebie. Pomyślała też o swoim wujku - Fredzie. Szkoda, że nie mogła go poznać...
- Uczniowie ukarani... - Odczytał, sylabizując Michael. - Ej, zobacz, czy tu jesteśmy!
Molly przewertowała wszystkie strony i roześmiała się. Na ostatniej stronie znajdowały się zdjęcia jej i Michaela.
- Ojeju! - Wykrzyknął zachwycony Michael.
W tym momencie drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Snape. Mo w pośpiechu włożyła książkę na półkę, ale tak niefortunnie, że gdy nauczyciel się zbliżył, księga spadła jej na głowę. Molly schyliła się i gorączkowo przetarła jej okładkę.
- Daj mi to, Weasley! - Wrzasnął Snape, na co Mo od razu oddała mu książkę. Poczuła nieznaczną ulgę, gdy się jej pozbyła. Profesor wyglądał tak, jakby miał zamiar za chwilę uderzyć w Mo jakimś zaklęciem. Powstrzymał się jednak i podszedł do biurka.
- Oczywiście, ta czysta, przejrzysta praca należy do Michaela, zgadza się?
- Tak, proszę pana. - Prawie szeptem odpowiedział chłopiec.
Snape zagłębił się w lekturę, a Mo korzystając z okazji zaczęła rozśmieszać Michaela, robiąc głupie miny. Chłopiec zwijał się ze śmiechu, co chwilę zasłaniając dłonią usta. Po upływie kwadransu, Snape wstał i podszedł do Michaela.
- Wykonałeś pracę solidnie. Możesz odejść.
Michael ze szczęśliwą miną udał się ku drzwiom i przystanął. Przypomniał sobie o swojej blond -przyjaciółce. Westchnął cicho i oparł się o framugę drzwi.
- Co jest, Creveey? - Zapytał niecierpliwie Snape. W jego głosie czuć było groźbę.
- Zaczekam na Molly Weasley. - Odrzekł niechętnie, nie ruszając się z miejsca.
Snape przez chwilę wyglądał, jakby dostał ataku szału. Spojrzał na Molly, która uśmiechnęła się do niego bezczelnie i wzruszyła ramionami.
- A więc, Weasley, znalazłaś sobie nowego kolegę. Świetnie, po prostu świetnie. Ale nie dowiedziałem się jeszcze, co robiłaś z tą książką...
- Jaką książką? - Zapytała niewinnie, ale za chwilę przypomniała sobie, o co chodzi. - A! Z tą książką...
- Tak, Weasley, z tą książką!
- E... Czytałam. - Odparła niepewnie, przesuwając ręką po włosach.
- Domyśliłem się tego, Weasley! Co innego można robić z książką?! Co tam wyczytałaś?
Molly zaczęła kręcić sobie na palcu niesforny kosmyk włosów, jak zawsze, gdy była zdenerwowana. Fakt, nie powinna czytać tej głupiej książki, ale co mogła poradzić, skoro była ciekawa? Wciąż miała przed oczami obraz uśmiechniętego taty.
- Prawie nic. Znalazłam tam zdjęcie taty... i...
Snape odetchnął z ulgą, a Mo spojrzała na niego ze zdziwieniem. Czyży coś ukrywał w tej księdze?
 - Tylko tyle?
- No. - Mruknęła, niezadowolona z siebie. Powinna staranniej przeglądnąć tę księgę, zanim oddała ją Snape'owi do ręki.
Profesor odłożył książkę na półkę, po czym podszedł do biurka i podniósł pracę Molly. Przez chwilę wpatrywał się w pergamin z wyrazem zdumienia w oczach. Następnie przeniósł wzrok na dziewczynę i zapytał, siląc się na spokój:
- Co - to - jest - Weasley?!
Mo zaczerwieniła się odrobinę i zezując trochę, spojrzała na Michaela. Chłopiec stał z wyrazem zdumienia w szarych oczach. Najwyraźniej nie rozumiał, o co chodzi. Mo postanowiła udawać niewiniątko.
- E... To jest mój referat, proszę pana.
- To - jest - twój - referat?! - Wrzasnął rozwścieczony nauczyciel i znów spojrzał na kartkę. Na pergaminie nabazgrany był następujący tekst:
Eliksiru skurczającego używamy, kiedy chcemy coś skurczyć, znaczy się pomniejszyć. To bardzo trudny do wykonania eliksir - u nas na lekcji wykonała go poprawnie tylko Laura i moja genialna kuzynka (do której, mimo łączących nas więzów krwi, nie jestem pod względem intelektu podobna). No, ona jest naprawdę baaardzo mądra, a ja niezbyt i dobrze mi z tym. No i co o tym eliksirze jeszcze powiedzieć? No, kurczę, chyba dodawało się do niego jakieś listki, ale nie pamiętam jakie. I w którymś momencie należało podgrzać płomień do 180 stopni, ale nie pamiętam kiedy. No, ale jak chcesz coś zmniejszyć, to pamiętaj! Użyj eliksiru skurczającego. Polecam, 
Molly Weasley
No, może ten referat jest trochę krótki, ale w zamian załączam rysunek jednorożca. Umiem ładnie rysować jednorożce. A ten nazywa się Gwiazdka i jest mega słodki. Czyż nie? Wio, Gwiazdka!
Pod spodem narysowany był taki oto obrazek:
   

Snape zrobił się czerwony z wściekłości i przedarł pergamin na pół. Mo zmarszczyła brwi, niby ze złości i powiedziała cicho, ale tak, żeby profesor usłyszał:
- Zabił pan moją Gwiazdkę!
- Wynocha stąd! Oboje! Mam was dość na dzisiaj! Jutro o szesnastej, zrozumiano?! I spróbujcie mi się nie pojawić! Już ja wam wymyślę na jutro zadanie! Popamiętacie mnie!
Michael wyszedł szybko, nie pytając o nic. Mo zerwała się. Tylko na takie słowa czekała. Wzięła torbę i wybiegła z sali, bojąc się, że Snape za chwilę zmieni decyzję. Zatrzasnęła drzwi za sobą, i dopiero wtedy odetchnęła z ulgą.
- Uff, mało brakowało. Ale - pańszczyzna została odrobiona! - Zwróciła się, śmiejąc, do Michaela.
- To widzimy się jutro o szesnastej, tak Molly Weasley? - Michael wciąż mówił do dziewczyny po nazwisku. - To ten... Cześć!
Mo zachichotała cicho, przypomniawszy sobie minę Snape'a, kiedy przeczytał jej referat. "Muszę o tym wszystkim napisać tacie. A teraz opowiem to Rose!" - Pomyślała i dopiero, gdy sylwetka Michaela zniknęła za rogiem, odkrzyknęła do niego:
- Cześć Michael! Do zobaczenia!
"Zabawny on jest." - Pomyślała i nucąc melodię George'a Weasleya, tanecznym krokiem udała się do dormitorium.

***

- No hej! Jak było? Opowiadaj! Za godzinę wyruszamy do Hogsmeade z Juanem i Marcusem, żeby odnaleźć twojego kumpla. Chyba, że jesteś zbyt zmęczona... - Rose wpatrywała się w kuzynkę, która właśnie przeglądała się w lustrze. 
- Nie, no coś ty. Było... dość luzacko. - Roześmiała się Mo i przysiadła obok Rose na parapecie. Kuzynka wpatrywała się w nią z ciekawością. 
- Po pierwsze - kto cię pilnował? 
Mo roześmiała się i popatrzyła dumnie na Rose. 
- Pan - profesor - Severus - Snape.
- Nie!
- Tak!
Rose przytuliła kuzynkę. 
- I ty mówisz, że było luzacko?! 
Mo, śmiejąc się, opowiedziała jej całą historię. Wspomniała o Michaelu, o księdze, o tajemniczej reakcji Snape'a i w końcu, chichocząc jak szalona, wyznała jej, co napisała w rzekomym "referacie". Rose skręcała się dosłownie ze śmiechu. 
- Gdybyś... widziała... jego... minę... - Wykrztusiła Mo, powstrzymując się od nowego wybuchu śmiechu. 
- Chciałabym to zobaczyć. - Westchnęła Rose i zachichotała. Mo była totalnie niepoważna i zbyt pewna swego, ale... miała w sobie coś takiego dziwnego... Coś, co sprawiało, że Rose doskonale ją rozumiała. 
- Wiesz, jak ty miałaś szlaban, to ja poszłam do biblioteki. - Powiedziała w końcu to, co od początku rozmowy cisnęło się jej na usta. - I przeczytałam coś ciekawego w jednej książce... Czekaj, gdzieś tu ją mam...
Rose zeskoczyła z parapetu i zbliżyła się do półki, uginającej się pod ciężarem książek. Zarówno ona, jak i jej kuzynka były totalnymi molami książkowymi. Rose wyjęła wreszcie jakiś gruby tom i zaczęła wertować jego stronice.
- A mam! Słuchaj! - Odchrząknęła i zaczęła czytać:
Drugie zadanie. 
W kuferku znajdował się mały przedmiot...
- Zaczekaj! To jest jakiś fragment pamiętnika? - Zapytała podekscytowana Mo.
- Tak, w książce była tylko jedna taka strona. Nazwisko autorki jest zamazane... Pisze tylko: Poll...hich. A pośrodku znajduje się wielki, paskudny kleks. Ale to nieistotne. Ważne jest to, że brała udział w turnieju! Słuchaj dalej:
Zdziwiłam się i zupełnie nie wiedziałam, co z nim zrobić. Mijał czas, a ja nadal na nic nie wpadłam. Wkrótce nadszedł termin drugiego zadania. Zjawiłam się na nim, mimo iż nic nie wymyśliłam... A wtedy w szkole zaczęły się dziać dziwne rzeczy... Zagadkowe zjawiska... Pojawiały się magiczne istoty. Nie opiszę tego tutaj dokładnie, boję się, że ktoś niepowołany to przeczyta. W każdym razie sprawa, która na pierwszy rzut oka wydawała się sprawą na tle kryminalnym, okazała się DRUGIM ZADANIEM.
Rose przerwała i spojrzała znacząco na kuzynkę. 
- I to wszystko? Nie ma nic więcej? - Mo wydawała się podekscytowana zasłyszanym właśnie fragmentem. 
- Wszystko. 
- Więc... Czekaj, czekaj... Sugerujesz, że historia może się powtórzyć? I że powinnyśmy czekać aż do dnia, w którym odbędzie się drugie zadanie? 
Rose pokiwała głową i oznajmiła poważnie:
- Chyba nie mamy innego wyjścia. 
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Kuzynki zerwały się z miejsc, a Rose gorączkowo odłożyła książkę na półkę. Dziewczęta zmierzyły się wystraszonymi spojrzeniami.
- Jeżeli to Scorpius podsłuchiwał pod drzwiami... - Wycedziła Rose, wyjmując różdżkę. Mo zrobiła to samo i ostrożnie podeszła ku drzwiom. Schowała się w kącie przy nich i powiedziała spokojnie:
- Proszę wejść. 
Do pokoju wpadli Juan i Marcus, ubrani w ciemne płaszcze. Obydwoje mieli na ramionach plecaki, a w rękach ściskali różdżki. Mo opuściła dłoń i westchnęła ciężko. Pomyślała, że chłopcy to jednak dziwne stworzenia. 
- To co, ruszamy?! - Wrzasnął w stronę Molly, Juan. Mo złapała się za ucho.
- Tak! - Odwrzasnęła i zapytała z politowaniem: 
- Tylko się zastanawiam, po co wam te plecaki i ciemne płaszcze...
Juan i Marcus spojrzeli na nią w najwyższym zdumieniu. Niższy chłopak nieznacznie popukał się w czoło, patrząc na Mo. 
- No, w końcu idziemy na akcję poszukiwawczą! - Wrzasnął jej znowu do ucha Juan. - Musimy być niewidzialni i przygotowani na każdy zwrot akcji... Jak ninja! 
Molly westchnęła i popatrzyła ze zrezygnowaniem na Rose. Jej kuzynka wydawała się ubawiona. 
- To co ruszamy?! - Wrzasnął tym razem do ucha Rose, Marcus.
- Ruszamy! - Odkrzyknęły kuzynki jednocześnie i wybuchnęły śmiechem. 

(Autorka: Molly)