Rozdział XX
- No i nie uwierzysz Laura, co ta wredna małpa do mnie powiedziała- Nawijała Mariette z trudnoscią utrzymując na rękach trzy wielkie księgi opisujące życie i zwyczaje pegazów, które miały być dla niej pomocą w wypracoaniu z nauki o magicznych stworzeniach, za którą Mara niespecjalnie przepadała.- Powiedziała, że gdyby to ona była reprezentantką Hufflepuffu na Turnieju, to na pewno bysmy wygrali!
- Co za bezczelnosć- jęknęła Laura, choć słuchała tej samej historii już od kilku minut. Nie miała jednak zamiaru wydzierać się na Marę. One również nie przeszła do kolejnego etapu, jednak tak strasznie się tym nie przejmowała. Poza tym i tak była pewna, że nie przejdzie. Z Mariette było inaczej. Co prawda ona też nie wierzyła w swoje możliwosci, jednak gdy tylko dostała się do Turnieju postanowiła zrobić wszystko co w swojej mocy by dać sobie z nim radę. Przed pierwszym zadaniem nawet spędzała całe noce w jednym z lochów (czasem w towarzystwie oddanej jej Laury) i ćwiczyła obronę przed czarną magią. Co nie specjalnie jednak zmieniło zdanie całego Hufflepuffu na jej temat. Bowiem Mara zawsze była uważana za zakręconą, zapominalską łamagę, jednak z dużym poczuciem humoru i dużą dawkom pozytywnego zakręcenia, przez co była dosć lubiana. Jednak mimo sympatii puchonów, cały dom borsuka zgodnie twierdził, że Mara była ostatnią osobą, która nadaje się do występu w Turnieju. No i mimo iż w pierwszym zadaniu Mara dała z siebie wszystko, prawie zginęła, rozszarpana przez wilę i jej własnego kompana Adama i została prawie zjedzona przez wilkołaki-boginy to jej przegrana podziałała na cały dom Helgi Hufflepuff jak piorun. I własnie od tego czasu większosć domu patrzy spod byka na Marę, a Adam, jako że zawsze był 'Bogiem Hufflepuffu' wyszedł z tego cało, bez żadnych docinek. Pierwszy etap Turnieju zbliżył ich jednak do siebie na tyle, że Adam w tych ciężkich chwilach wspierał Marę. Nawet po opiekunce Hufflepuffu widać ostatnio, że nie jest zadowolona z przegranej swojego domu i mimo iż jest dla Mariette tak samo miła, to i tak każdy widzi, że nie jest już dla Mariette tak miła jak kiedys.
Nagle ni stąd ni zowąd przed Mariette wskoczył jakis chłopak. Niestety, wybiegł zza zakrętu nie zauważając Mary i dwójka wpadła na siebie z łoskotem, a książki w dłoniach Mary rozsypały się na podłodze. Dziewczyna złapała się za bolącą głowę.
- Jak chodzisz, baranie?!- warknęła w stronę chłopaka, ale gdy go zobaczyła, cała złosć z niej odpłynęła. Stał przed nią typowego wzrostu brunet, wyglądający na szósto-siódmoklasiste. Miał czarne jak węgiel delikatnie poskręcane włosy, który tylko prosiły się, by je poczochrać, tak samo ciemne tajemnicze oczy i bardzo jasną cerę. Nie mówiąc już o idealnych rysach twarzy. Gdyby nie boląca głowa, która utwierdzała Marę w przekonaniu, że ten chłopak jest prawdziwy, Mariette z pewnoscią wzięłaby go za anioła.- O mój Boże...
- Na Merlina! Przepraszam, nie chciałem, ten Filch i musiałem...- motał się chłopak, ale wyglądał na dosć zdenerwowanego, co nie wydało się wcale Marze dziwne, biorąc pod uwagę, że uciekał przed Filchem.
Mara wstała i próbowała pozbierać wszystkie książki, choć wiedziała, że będzie jej trudno złapać z nimi wczesniejszy balans. Gdy wyciągała jednak rękę, po jedną z książek, zauważyła, że brunet również wyciągał po nie ręce.
- Jestem Calvin Malarkey, a ty?- zapytał, pomagając dziewczynie pozbierać książki.
- Mariette Venom- przedstawiła się i podała chłopakowi rękę.
- Daj, pomogę ci- zaproponował Calvin, a Mara czuła jak się czerwieni.
- Och, nie trzeba- wykręcała się, bo pomimo tego, że gadała własnie z najprzystojniejszym chłopakiem jakiego w życiu widziała, to nieco się go bała.- Laura mi pomoże- powiedziała, odwracając się w stronę krukonki.
- Ale ja muszę... nadrobić referat z eliksirów, przykro mi Mara, ale nie mogę ci pomóc. Ona naprawdę potrzebuje pomocy. Kilka razy prawie wywaliła się z tym stosem książek na rękach- odpowiedziała Laura, a Mara miała niewysłowioną chęć jej przyłożyć. Przecież La próbowała ją sfatać! To nie do pomyslenia.
- W takim razie, już się nie wymigasz, daj mi to- powiedział i wziął od Mary dwa ciężkie tomy.- To gdzie idziemy?
- Do wieży Hufflepuffu- odpowiedziała niepewnie puchonka i po chwili zauważyła, że jej przyjaciółka już gdzies zniknęła. Widać chciała zostawić ich samych. Cóź, Mara będzie musiała sobie z nią poważnie porozmawiać.
- A więc jestes puchonką?- zapytał objuczony ciężkimi tomiszczami Calvin.
- Tak, jak widać, a ty?
- Gryfon, choć to może niezbyt ciekawie brzmi- powiedział po czym usmiechnął się tak pięknie, że Mara doznała palpitacji serca. Przez chwile jak idiotka wpatrywała się w Calvina, jednak gdy zorientowała się, jak głupio to musi wyglądać je jego perspektywy, szybko się opamiętała.
I tak idąc razem z Calvinem do wieży Hufflepuffu smieli się i dowcipkowali przez całą drogę. Calvin był bardzo przyjazny. Mara dowiedziała się, że uciekał przed Filchem, bo dla żartu dosypał jego kotce, pani Norris cos do karmy, przez co ta przez kilka dni jeszcze będzie mieć niestrawnosć żołądkową. A wszystko to, dla dobrej zabawy. Bo z tego co się dowiedziała, chłopak uczęszczał do klubu Młodych Świrów. Był to klub, do którego uczęszczali nastolatkowie, którzy mieli za dużo energii, dystans do siebie i poczucie humoru. Własciwie cała działalnosć klubu kończyła się na ciągłym robieniu komus żartów lub po prostu na dobrej zabawie.
Podeszli własnie pod gargulec, pod którym znajdował się tunel do wieży Puchonów. Włascwie to nie była wieża, tylko zwykłe ósme piętro Hogwartu, ale puchoni przywykli do nazywania tego wieżą. Mariette i Calvinowi przyszło się żegnać.
- To tutaj, wejscie do wieży...- zaczęła, bo było jej nieco smutno opuszczać już chłopaka.
- Och, to chyba już się musimy rozstać...- zaczął dosć smętnie brunet.- Masz może ochotę się kiedys spotkać?- wykrztusił z siebie na jednym tchu, a Mariette odjęło mowę. On był dla niej stanowczo za przystojny. A jednak się nią interesował. Jej sere skakało z radosci gdzies w klatce piersiowej. Już otwierała usta, by się zgodzić, kiedy nagle ktos szybko do nich dołączył.
- Dalej to może ja jej pomogę- powiedział Blaise Zabini władczym tonem i bez zgody zabrał Calvinowi książki. Patrzył na Calvina tak, jakby chciał użyć na nim Avada Kedavry na miejscu.
- Tak... to ja już może pójdę- powiedział niesmiale Calvin drapiąc się w tył głowy i szybkim krokiem ruszył ku najbliższemu zakrętowi. Gdy szata chłopaka zniknęła już za zakrętem, Mara spojrzała na Blaisa z wsciekłoscią.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Blaise padłby już martwy.
- Czego chcesz, Blaise?- zapytała. Przecież nigdy nie miała z Zabinim specjalnie przyjacielskich kontaktów, więc mogła mysleć tylko o tym, że ten wredny slizgon zrobił to specjalnie.
- Pomóc ci- dopowiedział chłopak.
- Calvin mi już pomagał, jakbys nie zauważył!- wydarła się na chłopaka.
- Calvin? Tak się nazywał tamten lalus?- zapytał Blaise pokazując palcem na zakręt, za którym niedawno zniknął Calvin.
- Tak i nie powinno cię to obchodzić!
- Sorki, że muszę przerywać kłótnie małżeńską, ale muszę pogadać z Marą- oboje usłyszeli za sobą czyjs głos. Mara obróciła się szybko, tym samym zdzielając Zabiniego po twarzy swoimi dredami. Przed nią stał jej partner z Turnieju, Adam Diggory. Dziewczyna usmiechnęła się do niego przez złosć i dała mu się zaprowadzić za róg kolejnego zakrętu, obok rzeźby Antriny Dwógłowej, wiedźmy, która sewgo czasu walczyła o równouprawnienie goblinów.
- Słucham.
- Pamiętasz, jakie mielismy miejsce w pierwszym etapie Turnieju?- zapytał Adam z usmiechem. Był tak szczesliwy, że aż go nosiło. Mara zastanawiała się, czy może jego obiekt westchnień Kordia Evone w końcu dała mu się wyciągnąć na randkę.
- Pamiętam, niestety pamiętam. Piąte- odpowiedziała bez entuzjazmu.
- A wiesz co to oznacza?- powiedział z nadmiernym szczesciem w głosie. Stan takiego upojenia spowodowanego szczesciem i przy tym brakiem myslenia powinien być według Mary zakazany.
- Że odpadlismy.
- No teoretycznie, ale nie uwierzysz co się stało!- Mara zaprzysięgła sobie, że jesli do jutra ten pisk szczęscia nie przejdzie Adamowi, to własnoręcznie rzuci w niego sklątką tylnowybuchową.
- Nie uwierzę- powiedziała tonem, który miał dać Adamowi do zrozumienia, że wcale nie ma się z czego cieszyć.
- Te dziewczyny z Charamiko zrezygnowały z udziału w Turnieju i cała ich delegacja wraca do siebie do Japonii, a to oznacza, że na ich miejsce wchodzą...
- Nie wierze!- wrzasnęła z entuzjazmem Mara.- Jestesmy dalej w grze!
(Autorka: Priori Icantatem)